3.05.2017

Od Haydena C.D Briana

Wdając się w bójkę już pierwszego dnia szkoły zachowałem się jak niedouczony szczeniak.
Naprawdę, czy ja nigdy nie nauczę się myśleć o konsekwencjach...?

Po pierwsze:
Moja twarz będzie niesymetryczna i na wpół fioletowa przez najbliższe dwa tygodnie.
Po drugie:
Przeze mnie chłopak, który właściwie chciał mi pomóc ma teraz problemy.
Po trzecie:
Zrobiłem sobie wroga pierwszego dnia szkoły i raczej nie wygląda on na takiego co odpuści mi po zwykłym przepraszam *którego swoją drogą nawet nie usłyszy*
Po czwarte:
Jeśli mój lekarz się o tym dowie, będzie mi kazał odejść ze szkoły.

Podsumowując efekt końcowy, jestem w czarnej, głębokiej dupie.
Zerknąłem na chłopaka, słysząc jego propozycję. Nie, nie było mowy bym po raz kolejny wdał się w jakikolwiek konflikt z tamtym chłopakiem.
- Jak niby chcesz to zrobić? Bo jakoś nie mam już ochoty się bić - mruknąłem opierając się na grabiach, które wbiły się w ziemię z charakterystycznym dźwiękiem.
- Nie mówię od razu, że mamy go okładać po twarzy, wiesz rozmową też da się coś załatwić - odgryzł mi się chłopak podchodząc do najbliższej ściany budynku, przy której zostawił grabie i ruszył do przodu, nie czekając na mnie.
Zbyt pewnym było, że za nim pójdę.
Dogoniłem blondyna, którego wciąż nie znałem imienia nim ten przekroczył szkolny próg.
- Czekaj... Jak niby chcesz to zrobić? - spytałem mrużąc powieki. Na szkolnym korytarzu było dziwnie jasno więc mój wzrok potrzebował chwili by przyzwyczaić się do niego na tyle bym zaczął rozróżniać numery na drzwiach.
- Wiesz chodzę do tej szkoły dłużej niż Ty, przy okazji znam nieco dłużej, niektóre osoby - uśmiechnął się chytrze, nie zdradzając swoich planów.
- Jak chcesz - odparłem w ciszy gdy ten zostawił mnie samego z wyraźnym impetem wpadając do jednego z pokoi. Pokoi jak się domyśliłem chłopaka, który nie był zbyt chętny do współpracy.
Oczywiście moje przemyślenia potwierdziły się szybciej niż bym tego chciał.
Wspominamy przeze mnie tępy osiłek niemal nie staranował mnie drzwiami gdy niczym opasły goryl wypchnął klamkę do przodu uderzając drugą w ścianę.
Niesamowite, z jaką łatwością ludzie dają upust swojej złości. Za grosz kultury.
Obaj moi towarzysze wolnym krokiem podążali przede mną bez słowa, zostawiając z własnymi myślami.
Jak mogłem zachować się tak lekkomyślnie.
Nie w mojej gestii leży bronienie ludzi, którzy za pewne i tak zasłużyli sobie na wiele złego.
Fakt, że ofiarą całego zdarzenia była dziewczyna nie usprawiedliwiał mnie do bicia, ludzie nie byli warci by na nich patrzeć, a co dopiero ich dotykać. 
Wypuściłem cicho powietrze z płuc zabierając grabie, które wręczył mi dyrektor.
- Mam nadzieję, że się nie pozabijacie - wtrącił Azjata, gdy po raz kolejny chłopak po mojej lewej zaczął rzucać w moją stronę krzywe spojrzenia.
- Skończ zachowywać się jak dzieciak i bierz się do pracy - warknąłem oschle, próbując sprowadzić do pionu ciemnowłosego - Nie chcę zmarnować na Ciebie całego dnia. - burknąłem, coraz bardziej zdenerwowany tą beznadziejną sytuacją.
- Nie podskakuj szczeniaku, zaraz Ci mordę poprawię - agresor rzucił grabię na ziemię zbliżając się do mnie, gdy na drodze stanął mu Azjata.
- Obaj zamknijcie mordę, grabie w łapy i zasuwasz, nawet nie próbujcie drugi raz się odezwać - jak widać skośnooki miał na chłopaka niezłego haka, był wyjątkowo uległy w stosunku do nieprzyjaciela.
Wydawało mi się to w tym momencie dość paradoksalne.
Zatopiony we własnych przemyśleniach odpuściłem sobie dalszy spór by oddać się ciężkiej, aczkolwiek zasłużonej pracy...

***

Zegary w szkole wybijały godzinę dwudziestą gdy cała nasza trójka zbyt zmęczona by wdawać się w jakiekolwiek sprzeczki sporne leniwym krokiem zmierzała w stronę szkoły, parę kroków przede mną szedł Adrian.
Polak.
No tak, nigdy ich nie lubiłem.
Tuż obok mnie Azjata, który jak się dowiedział miał na imię Brian, mnie samego zżerały wyrzuty sumienia.
- Hej Brian - zawołałem blondyna by ten zatrzymał się koło mnie. Dopiero zdałem sobie sprawę, że przez ten cały czas zachowywałem się jak nadęty dupek nawet mu nie dziękując.
- Co jest?
- Słuchaj bo ja, chciałem Cię przeprosić, niepotrzebnie sam się w to wszystko wmieszałem i przeze mnie teraz Ty sam masz kłopoty i w ogóle dzięki za pomoc - plątałem się we własnych słowach, ciężko było mi dobrać myśli do podziękować, bo rzadko komuś okazywałem wdzięczność. Ten jednak oszczędził mi dalszych trudności i z lekkim uśmiechem zostawił samego na szkolnym korytarzu.
Rozejrzałem się dookoła, nie było tu nic ciekawego, cała ściana poświęcona była absolwentom szkoły i temu co osiągnęli później, dyrektor musiał być naprawdę dumny z tego co sam tworzył. Sam... Przynajmniej tak słyszałem.
Wypuściłem wolno powietrze z płuc i już miałem wchodzić do swojego pokoju, gdy coś przycisnęło mnie do ściany z ogromnym ciężarem.
Otworzyłem oczy zamroczony bo dostrzec twarz chłopaka, który dzisiaj omal nie pobił tej biednej dziewczyny.
Głowę dałbym sobie uciąć, że mój towarzysz w tym momencie jest pod wpływem substancji odurzających.
- Słuchaj - warknął półszeptem mocniej wbijając łokieć w moją klatkę piersiową - Ostatni raz pozwoliłem Ci wejść sobie w drogę rozumiesz? Nie wiesz z kim zacząłeś. - warknął puszczając mnie tak gwałtownie, że nim zdążyłem złapać grunt pod nogami runąłem na ziemię.
Podnosząc się z zimnej podłogi w pierwszej chwili chciałem ruszyć za chłopakiem i kontynuować to co zacząłem dziś rano.
Twoje leczenie nie jest tego warte. Skrytykowałem sam siebie próbując unormować rozdygotane ruchy dłoni.
W głowie powtórzyłem ułożoną przed wyjazdem formułkę i wolnym krokiem zacząłem wlec się w stronę pokoju.

1. Nie rób nic gwałtownego, wtedy tracisz kontrolę. 
2. Bierz leki.
3. Nie pyskuj.
4. Leki
5. Leki
6. Leki.

Zaprowadziłem własne ciało do przydzielonego mi pokoju, gdzie pierwszym co rzuciło mi się w oczy była sporych rozmiarów brązowa torba zostawiona na łóżku. Pewien, że chowałem ją do jednej z szafek pobiegłem w jej stronę wierząc, że jej zawartość nadal jest na swoim miejscu.
- Kurwa! - zakląłem głośno rzucając pustym przedmiotem w ścianę przede mną. Oczywiście bardziej niż pewnym było, że miał je ciemnowłosy.
Bardziej niż pewnym również był fakt, że jeśli pójdę do niego teraz sam, zrobię sobie jedynie krzywdę.
Usiadłem na skraju łóżka myśląc o tym jak wiele mam do stracenia i jak niewiele możliwości wybrnięcia cało z tej sytuacji.
Oczywiście jedynym rozwiązaniem, jakie przyszło mi do głowy był Azjata, jedyna osoba, która prawdopodobnie znała Adriana i mogła mi pomóc.
Czy chciałem go o to prosić?
Oczywiście, że nie.
Czy miałem inne wyjście?
Nie.
Tym razem była to sprawa życia i śmierci.

Brian?
Omg. 
Omg.
Ratujmy mu życie bo będzie za późno. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz