Kiedy Alec runął w dół, moje serce zatrzymało się na dłuższą chwilę w obawie, że mogło stać się mu coś poważnego. Dopiero kiedy usłyszałam, że uderzył w ziemię, opadłam na kolana i zajrzałam do dziury, starając się dostrzec coś w jej wnętrzu. Jednak było tak zbyt ciemno, by zobaczyć cokolwiek, nawet postać chłopaka nie była dla mnie widoczna.
- Boże, Alec, żyjesz?! Nic ci nie jest? - Zawołałam przerażona, czując jak z każdą sekundą ciszy na moim gardle zaciska się niewidzialna nić.
- Czekaj... - Jedno jego słowo, sprawiło, że całe napięcie ze mnie uleciało. A przynajmniej jego większa część, która powróciła ze zdwoją siłą, gdy tylko światło rozbłysło w dole, oświetlając kałużę krwi i... gałąź tkwiącą w nodze Aleca. Przez ułamek sekundy panowała zupełna cisza, którą naraz przerwał stłumiony krzyk bólu chłopaka. Odchyliłam się do tyłu i opadłam na lekko wilgotną ziemię, histerycznie starając się złapać powietrze, tak jakby krzyk przyjaciela wyciągnął je ze mnie całe. Wpatrywałam się w ciemność przed sobą, starając się uzmysłowić sobie, że to nie jest byle co, a poważna rana, jednak krzyk odbijający się echem w mojej głowie i zakrwawiony kawałek drzewa, który miałam przed oczyma, skutecznie mi to utrudniały.
Potrząsnęłam głową, pozbywając się dziwnego uczucia i z bijącym sercem zajrzałam ponownie do dołu, omiatając jednym spojrzeniem całą sytuację. Było źle. Bardzo źle. Dlatego musiałam się pośpieszyć ze ściągnięciem pomocy. Oczywiście mogłabym po prostu zadzwonić i zostać z chłopakiem, ale nie wzięłam nawet telefonu z akademii, co w tym momencie okazało się naprawdę mądrym wyborem.
- Zaraz wrócę z pomocą, staraj się nie ruszać! - Zawołałam do chłopaka, spoczywającego na dnie. po czym podniosłam się szybko.
I dokładnie w tym momencie coś śmignęło mi tuż przed oczami, raniąc mnie w policzek. Krzyknęłam krótko, przechylając się w stronę dziury, w której siedział Alec. Natychmiast odwróciłam głowę w stronę ziemi, wykorzystując mechanizm kotów, by już po chwili leżeć płasko tuż przy krawędzi dołu.
- Lena! - Moich uszu dobiegł krzyk Aleca. Błagam, nie krzycz. Podniosłam się w chwili, gdy w miejsce, gdzie spoczywała moja głowa, uderzyło coś ciężkiego, niestety w tym mroku nie byłam w stanie stwierdzić co to było. Chociaż może lepiej, że nie wiedziałam czym ten ktoś chciał mnie zabić. Bez namysłu pobiegłam przed siebie, nawet się nie odwracając, by sprawdzić kto to był i czy czasem nie próbuje zrobić większej krzywdy Alecowi. Już po chwili co do drugiego byłam pewna, słyszałam krzyki i histeryczne śmiechy, które oddalały się i przybliżały, co równoznaczne było z tym, że osoba, która zaatakowała, odpuściła sobie schodzenie do chłopaka.
W zupełnej ciemności trudno było mi cokolwiek dostrzec, jeśli w ogóle można mówić o widzeniu czegokolwiek, dlatego co chwilę potykałam się o jakieś wystające korzenie, obrywałam po twarzy i całym ciele gałązkami, czasem nawet kolcami. I mimo że zadrapania piekły jak cholera, to wciąż biegłam przed siebie, przedzierając się przez gąszcz po omacku. Wciąż do przodu pchały mnie dwie myśli, które jak sępy nad martwym zwierzęciem, krążyły mi po umyśle. Pierwsza, którą powinnam raczej nazwać strachem, dotyczyła Aleca, który siedział tam w dole z gałęzią w nodze. Po cichu liczyłam tylko, że nie okaże się to tak poważne jak wyglądało, bo gdyby tylko coś mu się stało...
Nagle grunt osunął mi się spod nóg, a ja zaczęłam z piskiem zjeżdżać w dół, starając się zachować równowagę i pojadę twarzą po kamienistym podłożu. Czułam jak małe kamienie wyślizgują się spod moich butów, wraz z pomocą grawitacji, przesuwając mnie cały czas w dół, do jeszcze większej ciemności. Paniczny śmiech, który towarzyszył mi od samego początku ucieczki, ucichł nagle, jak gdyby jego źródło nagle zapadło się pod powierzchnię. Gdzie to coś zniknęło...? Skup się na znalezieniu jakiejś drogi albo...
Potykając się o jakieś krzaki wypadłam na otwartą przestrzeń i wylądowałam ciężko na kolanach, sunąc nimi po chropowatym podłożu. Prawdopodobnie rozdarłam sobie spodnie i całe moje kolana są teraz we krwi, ale nie to było teraz ważne. Rozglądnęłam się dookoła, dusząc ciężko i podniosłam się powoli na nogi, czując obezwładniający ból wymęczenia, który rozprzestrzeniał się na całe moje ciało. To chyba jakiś parking... W oddali dostrzegłam jakąś postać, w kierunku której natychmiast ruszyłam, machając w powietrzu ręką. Osoba dostrzegła mnie prawie natychmiast i zaczęła iść szybko w moją stronę. Szybko okazało się, że była to kobieta, niewiele różniąca się ode mnie posturą ciała, na oko miała ponad sześćdziesiąt lat, chociaż w ciemnościach ciężko było stwierdzić.
- Niech pani zadzwoni po pogotowie, w lesie jest chłopak z gałęzią w nodze i... - Urwałam, pchnięta z ogromną siłą do przodu. Zrobiłam kilka kroków, podpierając się palcami o ziemię, po czym wyprostowałam się, odwracając w stronę, z której zostałam pchnięta. Jedyne co zdążyłam zarejestrować to niewyraźny kształt, lecący w moją stronę z krzykiem wściekłości, rozdzierającym ciszę. Postać złapała mnie mocno za ramiona, wbijając w nie długo już nieobcinane paznokcie i popychając w tył. Siła pchnięcia i rozpęd atakującego były tak duże, że poleciałam na plecy razem z moim napastnikiem i zrobiłam przynajmniej cztery obroty, nim zatrzymałam się na plecach z jakimś długim kijem przyciśniętym do gardła. Złapałam szybko za drewno, starając się utrzymać je w takiej odległości, by nie zmiażdżyło mi gardła.
Wykorzystałam tę krótką chwilę, by przyglądnąć się napastnikowi. Otworzyłam szerzej oczy, widząc czarne włosy, w zupełnym nieładzie, z całą masą liści i gałązek wplątanych w pasemka. Blada cera, przybrudzona czarną ziemią, jakby koczowała w tym lesie przynajmniej kilka dni. Niebieskie oczy, otulone dziwnymi bliznami, nienaturalnie rozszerzone wpatrywały się we mnie z dziwnym błyskiem, który przeraziłby niejednego rosłego mężczyznę. Mama Aleca...
Poczułam jak kobieta opiera się na kiju coraz bardziej, przyciskając go do ziemi, a tym samym także do mojej krtani. Warknęłam cicho, przepraszając w myślach niebieskookiego chłopaka i podkurczyłam nogi, przystawiając je do brzucha kobiety, po czym wyprostowałam je szybko, odrzucając od siebie na niecałe dwa metry. Uderzyła twardo plecami w płaskie podłoże, ja w tym czasie podniosłam się na nogi, spoglądając w stronę obserwatorki, która miała zadzwonić po pomoc. A zamiast tego stała z telefonem w ręku i przerażona patrzyła na całe zajście, najwyraźniej nie mogąc się ruszyć.
- Niech pani dzwoni po pomoc! - Krzyknęłam na całe gardło w jej stronę, a ona drgnęła nagle, jakby wyrwana z szoku. Kątem oka widziałam jeszcze, jak wybiera numer, potem skupiłam się na mamie Aleca, która pozbierała się z ziemi i z jeszcze większą furią w oczach skoczyła w moją stronę. Nie chciałam robić jej krzywdy, dlatego odskoczyłam w bok, unikając ataku z jej strony. Tylko jak uniknąć kogoś kto się na ciebie rzuca?
- Gdzie my jesteśmy?! - Zawołała kobieta z telefonem przy uchu. Popatrzyłam na nią zaskoczona. A skąd ja mam to wiedzieć? Otworzyłam usta, by jej odpowiedzieć, jednak krzyk furii zwrócił moją uwagę i nim zdążyłam spojrzeć na matkę Aleca, ta ponownie na mnie skoczyła, łapiąc za gardło. Przycisnęła mnie do ziemi, zaciskając palce na mojej krtani, siadając przy okazji na mojej klatce piersiowej, co jeszcze bardziej utrudniło mi oddychanie. Małe kamyczki wbijały mi się w plecy i im bardziej brakowało mi powietrza tym wyraźniej czułam każdy z nich. Nie mogłam się poruszyć, kobieta przygniotła moje ręce nogami. Miałam wrażenie, że jeśli przesunie się odrobinę w przód to moje kości zwyczajnie strzelą pod naciskiem z jej strony. Kiedy palce kobiety jeszcze mocniej zacisnęły się na moim gardle, pociemniało mi przed oczami.
To bolało, tak cholemie bolało... Moje myśli powędrowały ku Alecowi, który nie miał pojęcia co teraz się tutaj dzieje, co robi jego matka, co robię ja... A ja coraz rozpaczliwiej potrzebowałam powietrza i byłam w pełni świadoma, że jeśli kobieta nie puści mnie lada moment, to stracę przytomność, a potem... Czułam jak moje oczy wypełniają się łzami, a moje myśli otulają wszystkie wspomnienia związane z Aleciem, jakby to była ostatnia rzecz, która utrzymywała jeszcze moją świadomość na poziomie komunikacji. On był tym, co trzymało mnie wciąż po tej stronie.
- Alec! - Zawołałam ostatkami sił, przeciągając drugą samogłoskę. W momencie gdy to słowo wydostało się z mojego gardła, uścisk na gardle zelżał, a po chwili zupełnie zniknął, podobnie jak ciężar z klatki piersiowej. Gwałtownie nabrałam powietrza, czując jak rozchodzi się ono po moich płucach. Przeniosłam spojrzenie z ciemnego nieba na kobietę, podnosząc się do siadu i szybko odsuwając od niej. Przełknięcie śliny sprawiło mi tyle bólu, jakbym wbijała sobie w krtań ostrze. I chociaż wciąż byłam przyćmiona przez brak powietrza, to przytomnym wzrokiem patrzyłam na kobietę, widząc w jej oczach autentyczne zdziwienie. Patrzyła na mnie jak zupełnie zdrowy człowiek, jednak już po kilku sekundach przycisnęła kolana do klatki piersiowej i zaczęła kołysać się w przód i w tył, maniakalnie powtarzając imię swojego syna. Siedziałam na przeciwko niej, trzymając się jedną ręką za gardło, w obawie, że lada moment, ręce matki Aleca ponownie się na nim zacisną, i trzęsłam się z nadmiaru emocji.
Szeroko otwartymi oczami obserwowałam kobietę, rozglądającą się dookoła w poszukiwaniu syna. Przez chwilę miałam wrażenie, że czeka aż Alec wyjdzie z cienia i ją przytuli, jednak kiedy to nie nastąpiło, wybuchnęła głośnym śmiechem, który po chwili przerodził się w płacz, a następnie w krzyk. Nigdy bym nie podejrzewała, że szatyn jest tak silną psychicznie osobą. Przeżył naprawdę wiele, nawet nie musiałam pytać o szczegóły, wystarczyło mi poznać jego rodziców i już wiedziałam, że nie miał łatwo. A to tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, jak bardzo wartościową osobą on jest.
Odwróciłam głowę w stronę drogi, na której pojawiła się policja, karetka i straż pożarna. Odetchnęłam z ulgą, powracając spojrzeniem do kobiety. A raczej miejsca, gdzie jeszcze przed dwoma sekundami siedziała, ponieważ teraz nie było tam już nic, oprócz białych płatków kwiatu.
~~~~~~~~~~~~~~
Stałam na korytarzu, zaglądając przez szklane drzwi na salę segregacji. Ach, jak ja nie cierpiałam szpitali, tej atmosfery, tego zapachu... Jedyną interesującą rzeczą tutaj byli ludzie, których było tu całe mnóstwo. A po naszym przyjeździe było ich jeszcze więcej, ponieważ doszli do tego również policjanci, którzy przesłuchiwali kobietę, która po nich zadzwoniła, mnie i Aleca. Nie wiedziałam do końca co im powiedzieć, ale sytuację z duszeniem postanowiłam ominąć. Na wszelki wypadek przysłuchiwałam się także zeznaniom kobiety, na szczęście ta, gdy matka Aleca mnie dusiła, zajęta była tłumaczeniem gdzie jesteśmy. Na szczęście. Wolałam nie robić dodatkowych kłopotów kobiecie i jej rodzinie, mieli ich już wystarczająco dużo.
- Gdzie jest ten gówniarz? - Usłyszałam znajomy głos, który nie napawał mnie radością, wręcz czymś odwrotnym. Odwróciłam się w stronę wysokiego mężczyzny, zaglądając mu prosto w oczy. Kiedy mnie zauważył, podszedł szybko do mnie. Na jego twarzy malowało się coś więcej niż tylko złość. - Gdzie jest ten gówniarz i co ty tu robisz? - Każde słowo wycedził osobno przez zaciśnięte zęby. - Jeszcze tego mi brakowało, żeby latać za nim po szpitalach. Jakby ta ćpunka nie była wystarczającym problemem. - Odwrócił się ode mnie, gdy to mówił, jednak ja słyszałam uważnie każde słowo. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jak narasta we mnie negatywne uczucie, którego pozbyłam się już dawno, a mimo to wróciło. Tylko tym razem jego celem był kto inny.
- Więc tym jest dla pana rodzina? Kolejnym problemem? - Wysyczałam, zmrużonymi oczami wpatrując się w jego plecy. Widziałam jak napinają się jego mięśnie, kiedy starał się nie powiedzieć lub zrobić czegoś co mogłoby zaszkodzić jego wizerunkowi. Odwrócił się do mnie gwałtownie, łapiąc za przedramię i przyciągając do siebie.
- Nic nie wiesz o nas. I dobrze ci radzę, zostaw Aleca i Lorraine w spokoju, bo pożałujesz. - Puścił moje ramię, odpychając mnie w tył. Wpadłam plecami na ścianę, uderzając w nią lekko tyłem głowy. Mam zostawić Aleca...? Nie, dopóki sam nie powie mi tego prosto w oczy.
- Pan udaje, że o tym nie wie czy po prostu siebie nie obwinia? - Warknęłam, czując jak puszczają mi wszystkie hamulce. Niedobrze. Przystopuj, bo pożałujesz...
- To nie jest twój interes, mała zdziro! - Z tymi słowami uniósł rękę i po krótkiej chwili opuścił ją na mnie, uderzając mnie prosto w policzek. Pisnęłam cicho, odwracając głowę, a po moim policzku spłynęła łza, którą natychmiast starłam.
- Proszę pana! Bo będę zmuszony wezwać ochronę. - Zagrzmiał lekarz tuż za jego plecami. Pan Talbot mruknął coś gniewnie pod nosem, poprawił garnitur i odszedł, odbierając dzwoniący telefon.
- Kiedy tu wrócę, ciebie ma tu nie być. - Rzucił jeszcze do mnie na odchodnym. Przełknęłam nerwowo ślinę, patrząc prosto na lekarza.
- Wszystko z nim w porządku? - Spytałam chłodniej niż planowałam. Uspokój się już...
- Tak. Chłopak miał dużo szczęścia, gałąź niczego nie uszkodziła, więc rehabilitacja nie powinna potrwać długo. - Mówił z jakimś dziwnym tutejszym akcentem, przez który miałam trudności ze zrozumieniem go. Ale najważniejsze zrozumiałam i odetchnęłam z ulgą. Wszystko z nim dobrze. - Założyliśmy dwanaście szwów, na zdjęcie ich będzie mógł się zgłosić u siebie w szpitalu.
- Panie doktorze... - Zagadnęłam o, nim otworzył drzwi do sali. - Mógłby pan mu nic nie wspominać o tym co się tutaj wydarzyło....? Proszę, nie chcę go martwić.
- No zgoda. Nic mu nie powiem. - Skinął tylko głową i wpuścił mnie do sali segregacji, a sam poszedł do innej sali, ponieważ go wezwali. Westchnęłam cicho i weszłam do środka, wdychając ten specyficzny zapach szpitala. Podeszłam powoli do łóżka, na którym leżał przyjaciel, spoglądając w stronę szyby, w której odbijałam się, jak gdyby była ona lustrem. Przystanęłam, widząc w jakim stanie się znajduję. Zadrapania, które pokrywały prawie całe moje policzki, nos i usta znowu krwawiły, po tym jak ojciec chłopaka mnie uderzył. Włosy w zupełnym nieładzie, sterczące na wszystkie strony, ubranie brudne jakbym tarzała się w błocie, spodnie na kolanach podarte i zakrwawione. Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, bo pomimo takiego stanu czułam się lekko i byłam szczęśliwa, że Alecowi nic nie jest.
- Lena, czemu oni cię... - Zaczął, jednak szybko mu przerwałam.
- Nie dałam się im zbliżyć. - Wzruszyłam ramionami z szerokim uśmiechem, po czym złapałam palcami za metalową ramę, bojąc się, że pod wpływem zbyt dużej ilości emocji, zwyczajnie rzucę się na chłopaka, by go przytulić. A nie chciałam zrobić mu większej krzywdy niż dotychczas. Nie powiem mu. Ani o tym, że jego mama chciała mnie udusić, ani o tym, że jego ojciec mnie uderzył. Po prostu chciałam oszczędzić chłopakowi zmartwień i zdenerwowania. - Mam nadzieję, że nie boli cię jakoś bardzo ta noga... - Zaśmiałam się nieco nerwowo, wciąż hamując się przed tym, by go przytulić czy chociaż złapać za dłoń.
Alec?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz