Kiedy patrzę na ciebie, czuję się, jakbym śnił.
Nie mogę uwierzyć, że jesteś mój.
Codziennie się modlę, by czas mógł zatrzymać się.
Tak bardzo cię pragnę, nawet jeśli będę musiał wszystko
porzucić.
Cross Gene – White Mind
Dlaczego teraz tak bardzo nienawidził uczucia, które
wcześniej cholernie rozrywało mu serce? Nienawidził także siebie.
Stał w szpitalnym pokoju pomiędzy dwoma mężczyznami.
Lekarzem Haydena oraz kierowcą auta. Żadnego z nich nie obchodził stan chłopaka
leżącego tuż obok i, prawdopodobnie, słuchającego całej tej bezsensownej kłótni.
Cudowny lekarz oskarżał Briana o wypadek, co przyjmował do swej świadomości,
lecz siebie nie winił. Kang zaś wygarniał kierowcy to, iż bardziej interesuje
go wgnieciona maska auta i rozbita przednia szyba. W końcu przełożona
pielęgniarek wypędziła ich z sali, aczkolwiek Krangwell został w środku. Miał
do tego prawo, ze względu na bycie prywatnym lekarzem Haydena.
Kierowca Audi, bo taka była marka samochodu, nerwowo
chodził z prawa na lewo. W jednej z dłoni dosłownie zgniatał ciemną marynarkę.
Czterdziestoletni facet pod krawatem miał mord w oczach, więc wyżywał się na
stojącym obok Brianie.
- Kto mi zapłaci za szkody, jakie wyrządził ten
gówniarz? – Stanął przed chłopakiem, niemalże plując jadem z każdego słowa.
Kang starał się nie zirytować. Miał już
wystarczająco zszargane nerwy. Najpierw dokładnie wysłuchał litanii na temat
kosztów kupna zniszczonych części, naprawy, jednocześnie zastanawiając się, czy
ten wyperfumowany pajac nie zainwestował w ubezpieczenie? Wątpił.
- Jedyne, co mogę zrobić, to pana przeprosić. –
Odparł cicho Brian, wyciągając prawą dłoń ku mężczyźnie, zaś ten ją od razu
odtrącił.
- W dupie mam twoje zasrane przeprosiny! – Warknął, zmniejszając
odległość między nimi do paru centymetrów. – Myślisz, że firma będzie
zadowolona, gdy zobaczy te auto, a usłyszy tylko nic nie znaczące przepraszam?
Chłopak wbił wzrok w ziemię, po czym powoli uklęknął
przed mężczyzną, wprawiając go w konsternację, następnie osiadł na nogach,
ułożył przed sobą dłonie i pochylił się do samej ziemi.
- Przepraszam – Oznajmił szczerze Kang.
Tymże ukłonem zwrócił uwagę dyżurującego personelu
oddziału. Tyle par oczu jeszcze bardziej zmieszało rozjuszonego mężczyznę,
który po dłuższym wahaniu bez słowa się oddalił ku wyjściu. Niewychowany cham
zawsze nim pozostanie, bo ubiór niczego nie zmienia, dlatego takie wyjątki
łatwo pokonać w miejscu, gdzie nie mają władzy.
Kanadyjczyk podniósł się z podłogi, ukrywając swój
tryumf. W tym samym momencie z pokoju Haydena wyszedł ten, którego nienawidził
najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie. Ruchem głowy nakazał chłopakowi za
sobą iść. Przeszli cały korytarz intensywnej terapii, nawet nie patrząc na inne
pokoje, gdzie ludzie nadal walczyli o życie. Zatrzymali się przy schodach
prowadzących na kolejne, wyższe piętra.
- Chyba nie potrafisz kontrolować swojego „wychowanka”,
skoro wlazł pod samochód. – Uśmiechnął się kpiąco, przez co Kang zaniemówił.
Ten facet w ogóle nie wyglądał na przejętego stanem
swojego pacjenta. Było na to oczywiste wyjaśnienie, widoczne w jego oczach. Pieniądze.
Skoro Nora nie żyje, nikt nie będzie panu płacić.
- Nim wkroczył na jezdnię długo przed nią stał. Nie
wiem, co wtedy działo się w jego głowie, ale ja nie miałem na to wpływu. – Na chwilę
zamilkł, przypominając sobie moment uderzenia. Odetchnął, chcąc ukoić nerwy. – Stałem
nieopodal, ale za daleko, by go uchronić.
- Gdybyś nawet trzymał go za rękę, nie dałbyś rady
go powstrzymać. – Skontrował starszy, wsuwając dłonie do przednich kieszeni
spodni. – Hayden powoli traci świadomość. Pogódź się z tym, że nic nie
zdziałasz. Tylko renomowany psychiatra mu pomoże, dlatego musi wyjechać do Anglii,
czy tego chcesz, czy nie.
Czy naprawdę nie mógł nic zrobić? Dlaczego, kiedy
wszystko zaczęło się układać, ktoś albo coś dmuchnął w ten prawie stabilny
domek z kart? Czemu nie pozwala mu normalnie zacząć żyć?
- On już wybrał, a ty dobrze o tym wiesz. – Facet poklepał
go po ramieniu, niby ze zrozumieniem, a jednak z pogardą. – Lepiej będzie,
jeśli wyjedziesz. Zajmij się sobą, swoim życiem i po prostu zapomnij.
Zapomnieć o Haydenie? Jak? Za wiele uczuć, za duże przywiązanie.
Kiedy nakazał mu odejść, odszedł, lecz nadal przy nim był. Czekał w deszczu,
szedł za nim, wszystko widział. To nie było takie łatwe. Wręcz niemożliwe.
Odprowadził mężczyznę wzrokiem, a sam powoli udał
się do sali, w której leżał nieprzytomny chłopak. Nie chciał go zostawiać. To
było nadto oczywiste, lecz nierozumiane przez innych. Cicho wszedł do środka i
zamknął za sobą drzwi, gdy zauważył, iż Lavell ma otwarte oczy. Zawahał się
przez długą sekundę. Ostatecznie zdecydował się stanąć naprzeciw niego. Hayden
uważnie śledził go wzrokiem. Pikanie stojących obok urządzeń, kontrolujących
jego normy życiowe, było wkurwiające. Wziął w dłoń podkładkę z przyczepionymi
do niej masą kartek. Pominął pierwszą, będącą zbiorem danych osobowych.
- Złamanie obwodowe końca kości udowej lewej,
zerwanie więzadeł. – Zaczął czytać na głos, nawet nie patrząc na chłopaka. – Złamanie
kości ramiennej lewej, połamane żebra w liczbie prawie wszystkie , krwiak wewnątrzczaszkowy,
krwotok do worka osierdziowego… Podsumuję te wszystkie wpisy. Miałeś mniej niż
dwadzieścia procent szans na przeżycie. – odłożył przedmiot na miejsce, czyli
przy końcu łóżka, i zaczął powoli stawiać kroki, podchodząc bliżej. – Cudownie zacząłeś
swoje życie, Hayden. Nic, tylko gratulować. – Spojrzał wprost w rozjaśnione
przez światło oczy chłopaka. Pojedyncza łza płynęła po policzku, zaś usta
zaczęły się poruszać. Brian wyciągnął dłoń, aby zdjąć mu maskę, lecz w
ostatniej chwili się powstrzymał. – Nie mam ochoty cię słuchać, więc niech zostanie
na swoim miejscu. Pewnie nie wiesz, jaki mamy dzień. Powiem ci, że następny, bo
twoja operacja trwała kilkanaście godzin. – Uśmiechnął się lekko, nie potrafiąc
wyzbyć się sarkazmu i ironii ze swoich słów, bo aktualnie czuł tylko nienawiść
do osoby, której wyznał szczerą miłość. – Pewnie strasznie cię boli… Pojdę do
lekarza, zwiększy dawkę morfiny, pójdziesz spać, a ja nie będę musiał patrzeć
na twoje łzy winy.
Jak powiedział, tak też zrobił. Po powrocie zabrał
krzesło stojące obok łóżka i ustawił je pod ścianą naprzeciw łóżka. Nie
należało do najwygodniejszych, ale było wystarczająco dla Briana, który zasnął
od razu, kiedy tylko usiadł.
Dwa tygodnie później.
Hayden siedział na kanapie w salonie, kiedy Brian
zniósł swoją torbę pod same drzwi. Dzisiaj rano chłopak wyszedł ze szpitala, a
przez ten czas nie zamienili ze sobą nawet słowa. Całkowicie unieruchomiony
wszystkiemu się przyglądał. Będąc pewnym, że zabrał wszystkie swoje rzeczy,
zarzucił torbę na ramię i otworzył drzwi. Nie zdziwił się, gdy ujrzał
Krangwella. Ku zdziwieniu Haydena, uścisnęli sobie dłonie, lecz nie przyjaźnie.
To był uścisk pożegnania, pozbycia się odpowiedzialności.
- Dobrze, że pan już jest. Proszę zająć się
Haydenem. – Uśmiechnął się lekko, po czym wyszedł na zewnątrz, zaś lekarz
wkroczył do środka. – Muszę i chcę już wrócić do szkoły. W przeciwieństwie do niektórych,
zależy mi na moich marzeniach. Same się nie spełnią.
Nieoficjalnym salutem pożegnał się z mężczyzną. Z
każdym kolejnym krokiem oddalał się od osoby, której oddał swoje serce, ale ów
człowiek nie potrafił się nim zająć. Musiał odejść. Niektóre sytuacje były zbyt
ciężkie, aby móc je nieść samemu. W końcu życie składa się także z porażek, a
osiągnięcie sukcesu jest wygraną z losem.
Nie mógł się obejrzeć. Nie mógł zawrócić, chociaż
całe ciało, sumienie protestowały. Za bramą dał upust swoim emocjom.
Płacz, Young Hyunie, jeśli ci to pomaga. To dobrze,
że tego w sobie nie trzymasz, wtedy mniej boli. Łzy nie są słabością. Po prostu
za długo wszystko znosiłeś, będąc silnym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz