Czekałem na ciemnowłosą od dłuższego czasu. Przestępując nerwowo z nogi na nogę podpierałem jedną z jasnych ścian. Słońce oświetlało twarz odważnych, którzy postanowili wyjść mu naprzeciw nagradzając ich deszczem witaminy D3. Skryłem się głębiej w przyjemnym cieniu czerpiąc z otaczającego chłodu ogromną przyjemność. Musiałem przyznać sam przed sobą, że dziewczyna zaintrygowała mnie swoją osobowością.
Nie. Po prostu jej choroba przyciągnęła moją uwagę, nic więcej.
Po raz ostatnin ogarnąłem wzrokiem szkolny plac, kiedy to przy jednej z bramek na otwartym boisku do piłki nożnej spostrzegłem tak długo wyczekiwaną brunetkę. Szła z tą samą pewnością siebie, ale na jej twarzy nie gościł już ten sam złowieszczy wyraz twarzy, nie gromiła wzrokiem swoich potencjalnych ofiar. Była jakby... przestraszona?
Podeszła do mnie chwytając się za nadgarstek, słońce oświetlało jej bladą cerę tak, że wystające kości policzkowe i spuchnięte oczy były zdecydowanie bardziej widoczne.
- Hej - przywitałem ją, odklejając plecy od chłodnej ściany - Wszystko gra?
- Jasne - jej sarkastyczny głos odbił się echem od moich uszu. Wzruszyłem ramionami, zostając obojętnym na targające nią uczucia.
Wyliże się.
Ruszyliśmy, nie pytała gdzie, ja sam tego nie wiedziałem. Dobrym wyjściem był las, w którym wykonywaliśmy wszelkiej maści gry plenerowe. Przerażał on swoją ciemnością, równocześnie przyciągając tajemnicą. Uczniowie lubili tam chodzić na nocne, jakże romantyczne spotkania bo akurat to miejsce było omijane przez czujne, nauczycielskie oko. Kto wie... może krąży wokół niego mrożąca krew w żyłach legenda, po której wysłuchaniu świat już nie jest taki sam...?
Prychnąłem sam na swoje myśli, odpędzając je od siebie, puściłem wodze wyobraźni, to tyle.
- Nienawidzę słońca - burknąłem kładąc blade dłonie na swoim karku, po tym jakże upalnym dniu chyba potraktuję się wybielaczem, bo tą obrzydliwą żółcią zajdą nawet moje włosy.
Obrzydlistwo.
- Ja też nie - odparła ale rozmowy nie pociągnęła, więc szliśmy w milczeniu. Nie chciałem wiedzieć, problemy ludzkich ludzi nie są Twoimi problemami póki nie spytasz, potem to Cię wciąga, odbiera wszystkie siły i coraz bardziej niszczy, każdy kłopot, sprawa innych ludzi kawałek po kawałeczku odbiera Ci Twoje ja, zamykając w tak szczelnej skrzyni, że nigdy go nie odzyskasz.
Szliśmy więc tak depcząc wyznaczoną wiele lat temu piaszczystą ścieżkę, a każdy nasz krok zostawiał ślad, by następnie został on starty przez jeden, delikatny powiew wiatru.
Podobnie jak nędzne, ludzkie życie. Tak niewiele trzeba by je zatrzeć.
Nie. Po prostu jej choroba przyciągnęła moją uwagę, nic więcej.
Po raz ostatnin ogarnąłem wzrokiem szkolny plac, kiedy to przy jednej z bramek na otwartym boisku do piłki nożnej spostrzegłem tak długo wyczekiwaną brunetkę. Szła z tą samą pewnością siebie, ale na jej twarzy nie gościł już ten sam złowieszczy wyraz twarzy, nie gromiła wzrokiem swoich potencjalnych ofiar. Była jakby... przestraszona?
Podeszła do mnie chwytając się za nadgarstek, słońce oświetlało jej bladą cerę tak, że wystające kości policzkowe i spuchnięte oczy były zdecydowanie bardziej widoczne.
- Hej - przywitałem ją, odklejając plecy od chłodnej ściany - Wszystko gra?
- Jasne - jej sarkastyczny głos odbił się echem od moich uszu. Wzruszyłem ramionami, zostając obojętnym na targające nią uczucia.
Wyliże się.
Ruszyliśmy, nie pytała gdzie, ja sam tego nie wiedziałem. Dobrym wyjściem był las, w którym wykonywaliśmy wszelkiej maści gry plenerowe. Przerażał on swoją ciemnością, równocześnie przyciągając tajemnicą. Uczniowie lubili tam chodzić na nocne, jakże romantyczne spotkania bo akurat to miejsce było omijane przez czujne, nauczycielskie oko. Kto wie... może krąży wokół niego mrożąca krew w żyłach legenda, po której wysłuchaniu świat już nie jest taki sam...?
Prychnąłem sam na swoje myśli, odpędzając je od siebie, puściłem wodze wyobraźni, to tyle.
- Nienawidzę słońca - burknąłem kładąc blade dłonie na swoim karku, po tym jakże upalnym dniu chyba potraktuję się wybielaczem, bo tą obrzydliwą żółcią zajdą nawet moje włosy.
Obrzydlistwo.
- Ja też nie - odparła ale rozmowy nie pociągnęła, więc szliśmy w milczeniu. Nie chciałem wiedzieć, problemy ludzkich ludzi nie są Twoimi problemami póki nie spytasz, potem to Cię wciąga, odbiera wszystkie siły i coraz bardziej niszczy, każdy kłopot, sprawa innych ludzi kawałek po kawałeczku odbiera Ci Twoje ja, zamykając w tak szczelnej skrzyni, że nigdy go nie odzyskasz.
Szliśmy więc tak depcząc wyznaczoną wiele lat temu piaszczystą ścieżkę, a każdy nasz krok zostawiał ślad, by następnie został on starty przez jeden, delikatny powiew wiatru.
Podobnie jak nędzne, ludzkie życie. Tak niewiele trzeba by je zatrzeć.
***
- Jesteśmy - uśmiechnąłem się do swojej towarzyszki, która moje słowa puściła mimo uszu. Mała, czarna brama była wykończeniem pięknego i bogatego ogrodzenia. Zupełnie inna od reszty wystroju, jakby ktoś o niej zapomniał. Puściłem ciemnowłosą przodem, jej włosy delikatnie kołysały się w rytm kroków, w akompaniamencie wiejącego wiatru brnęła przez drogę z tak ogromnym zapałem jakby na końcu coś na nią czekało. Zaniepokojony dziwnym zachowaniem miałem ochotę zawrócić, ta jednak ani myślała się zatrzymać. Momentami jej chód zamieniał się w bieg, a dłonie co chwila nerwowo zaciskały się w pięści.
- Kat...? - pozwoliłem sobie na ciche słowo, pełen obaw, że za chwilę zostanę zaatakowany, albo coś gorszego. Ta obróciła swoje spojrzenie w moją stronę, ale nie było w nim tej iskry radości jakiej się spodziewałem. Widziałem tylko strach, paniczny strach.
- Uciekaj! Oni za Tobą idą! - wykrzyczała. Zdezorientowany odwróciłem się za siebie doszukując się jakichkolwiek postaci w tym sielankowym, szkolnym krajobrazie.
- Kat...? - pozwoliłem sobie na ciche słowo, pełen obaw, że za chwilę zostanę zaatakowany, albo coś gorszego. Ta obróciła swoje spojrzenie w moją stronę, ale nie było w nim tej iskry radości jakiej się spodziewałem. Widziałem tylko strach, paniczny strach.
- Uciekaj! Oni za Tobą idą! - wykrzyczała. Zdezorientowany odwróciłem się za siebie doszukując się jakichkolwiek postaci w tym sielankowym, szkolnym krajobrazie.
- Katfrin, tu nikogo nie ma - zmrużyłem powieki patrząc to na nią to znowu za siebie.
- Są tuż za Tobą - nagle jakby kompletnie oderwana od rzeczywistości ustała w miejscu, a z jej oczu popłynęły łzy. Tego było za wiele, strach, który mną wstrząsnął motywował do działania i niewiele myśląc zawróciłem i pobiegłem w stronę szkoły, a tam prosto do gabinetu pielęgniarki.
***
- Wpuścił pan do szkoły uczennicę poważnie chorą na schizofrenię? Czy pan jest poważnym, szanującym się dyrektorem? Przecież to zagrożenie dla ludzkiego życia - zachowując nienaganne maniery i stoicki spokój wylewałem na zewnątrz to co myśleli wszyscy.
- To szkoła dla wszystkich Madoxie. Nie możemy być ograniczeni - wytknął mi, przejeżdżając dłonią po dyrektorskiej brodzie. Nie mogłem uwierzyć w to co słyszę, do szkoły DLA WSZYSTKICH przyjmowali osoby, które stanowiły zagrożenia? Zaraz zacznie mi wmawiać, że się taka nie wydawała. Prychnąłem cicho, kręcąc głową, plotka o tym, że jakaś dziewczyna została zgłoszona na pobliski oddział psychiatryczny rozeszła się po szkole szybciej niż wieść o zmianie nauczyciela. Wszyscy trąbili tylko o tym tak głośno, że człowiek nie mógł nawet skupić się na porządnym śniadaniu brnąć w maskaradę wypowiadanych głupot.
- Hej Ty - ktoś postanowił przerwać moją rozmowę z chłopakiem z klasy mierząc we mnie oskarżycielskim palcem. Rozpoznałem w nim brata Kat, o którym mi mówiła, jednak tylko tyle zdążyłem się o nim dowiedzieć bo ten postanowił wymierzyć mi pięść.
Prosto w twarz...
Cóż, owe plotki mówiły też, że to JA zrobiłem jej krzywdę.
Kat?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz