3.26.2017

Od Leny CD Aleca

  Zerknęłam na wyświetlacz w telefonie. Niedawno wybiło południe, jeszcze tylko kilka lekcji, dasz radę. Kątem oka popatrzyłam w prawo. Nie patrz tam, do cholery... Z cichym pomrukiem, przeniosłam spojrzenie na Aidena, który opowiadał coś jakiemuś chłopakowi. Od tamtej krótkiej wymiany zdań przy automacie, spędzaliśmy razem nieco więcej czasu, jakby rudzielec chciał mnie otoczyć ramieniem, które odcięłoby mnie od zmartwień związanych z brakiem Aleca. 
- Właściwie to po co to zrobiła? - Zapytał jego kolega. Zaczęłam się zastanawiać o czym rozmawiają i dlaczego wciąż myślami błądzę przy niebieskich oczach, za którymi tak tęskniłam, skoro rozmowa chłopaków wydawała się bardzo interesująca. 
  Westchnęłam cicho i w tym momencie poczułam, jak ktoś ciągnie mnie za pasek od torby. Odwróciłam głowę w tamtą stronę i zobaczyłam ostatnią osobę, którą spodziewałam się ujrzeć. Uważnie przyjrzałam się czarnym włosom, w pierwszym odruchu mając wrażenie, że z całego tego zmęczenia tą sytuacją, dostałam zwidów. Dopiero kiedy dziewczyna ponownie pociągnęła za moja torbę ocknęłam się i pokręciwszy lekko głową, posłałam jej pytające spojrzenie. Jednocześnie usłyszałam też, że chłopcy wstrzymali rozmowę, przyglądając się całej sytuacji. 
- Mam... małą prośbę... - Powiedziała cicho, dokładnie takim samym, choć mniej słodkim, tonem jak do Aleca. Przez moje ciało w tempie światła przepłynęła chęć, by uderzyć ją w twarz za to, co zrobiła. Szybko jednak zaczęłam wyklinać samą siebie za to, że obwiniam dziewczynę o coś, czemu prawdopodobnie nie jest zupełnie winna. Chrzanisz. To jej wina. 
- Co się stało? - Przymknęłam na moment oczy, a kiedy je otworzyłam były tak samo beznamiętne jak pytanie, które zadałam dziewczynie. Mimo że nie chciałam z nią rozmawiać, nie chciałam mieć z nią nic do czynienia, zmusiłam się, by porozmawiać z Isabelle. Zwróciła swoje kroki w stronę okna, do którego niechętnie podeszłam. 
- Bo... - Wyglądała, jakby próbowała ułożyć w głowie pytanie, które chce mi zadać. Jednocześnie wciąż trzymała pasek mojej torby, jak gdyby bała się, że lada moment się odwrócę i zwyczajnie odejdę, nie udzielając jej pomocy, o którą prosi. - Ja bym chciała robić zdjęcia, jak ty... - Urwała gwałtownie i popatrzyła mi prosto w oczy. Była nieco niższa, więc spoglądałam na nią z góry, spod przymkniętych do połowy powiek. 
- I co w związku z tym? 
- Chciałam cię zapytać o... - Ściszyła swój głos tak bardzo, że nie dosłyszałam ostatnich słów. Uniosłam brwi w milczeniu, czekając aż dziewczyna powtórzy swoje słowa. - O rodzaje aparatów.
  Westchnęłam ciężko i zaczęłam tłumaczyć dziewczynie po kilka razy różnice między zwykłym aparatem, a polaroidem. Zdawało mi się, że tłumaczyłam to jej dobre piętnaście, gdy w rzeczywistości minęło niecałe dziesięć minut. Zapytałam czy zrozumiała wszystko, a kiedy ta skinęła głową, odwróciłam się od niej, jednak tylko do połowy, gdyż zatrzymał mnie jej nagły krzyk.
- Nie! - Popatrzyłam na nią szeroko otwartymi oczami, podobnie zresztą jak reszta uczniów, znajdujących się w tym momencie na korytarzu. Jej dłoń ponownie spoczęła za mojej torbie, przyciągając mnie bliżej dziewczyny. Rozszerzyłam oczy jeszcze bardziej, przyglądając się jej z bliska. Wyglądała jakby lada moment miała się rozpłakać, głos jej drżał, gdy prosiła mnie, żebym wytłumaczyła jej jeszcze, gdzie dostanie taki aparat. Wyprostowałam się powoli, uważnie jej się przyglądając i nie mogąc zrozumieć dlaczego tak bardzo zależało jej na aparacie. I to akurat w tym momencie. Westchnęłam po raz kolejny i zaczęłam tłumaczyć Isabelle w jaki sposób można zdobyć taki aparat jak mój, jednocześnie uświadomiłam sobie, że ostatnio strasznie często wzdycham. A ten kto często wzdycha, ma dużo problemów.

~~~~~~~~~~~~~~

  Stałam w zupełnej ciemności, patrząc na jedyną oświetloną rzecz. A raczej osobę. Dosłownie krok przede mną stał Alec z wyciągniętą w moim kierunku ręką. W niebieskich oczach widziałam prośbę, bym złapała jego dłoń, jednak wewnętrzny strach, rozchodzący się na całe moje ciało, paraliżował mnie do tego stopnia, że nie byłam nawet w stanie odwrócić spojrzenia od tęczówek chłopaka. A bardzo chciałam, bo patrzenie w nie przysparzało mi jeszcze więcej bólu niż sama świadomość, że nie mogę go dotknąć. 
  Wtem chłopak zaczął się oddalać, wbrew sobie. Naprzeciw moim rozpaczliwym myślom, które wręcz błagały, by coś co mi go zabiera, nie robiło tego. Bo nie chcę zostać sama, nie chcę, żeby mnie zostawiał...
  Poczułam jak do oczu napływają mi łzy, widząc, że znowu go tracę. Nie, nie, nie... Co ja mam zrobić? Przez gardło nie chciało mi przejść nawet jedno słowo, mimo że gorączkowo starałam się coś powiedzieć. Złap go. Musisz to zrobić. 
  Powoli wyciągnęłam przed siebie rękę, wkładając w to tak dużo siły jak tylko mogłam. Niewidzialne pasy, które krępowały każdy mój ruch, powoli ustępowały, aż w końcu pękły. Machnęłam palcami w powietrzu w nadziei, że jeszcze uda mi się złapać jego dłoń. Jednak na darmo, nasze palce minęły się o milimetry. 
  Otworzyłam szerzej oczy, czując jak przychylam się delikatnie w tył. Jednocześnie przy drugiej ręce chłopaka pojawiła się jakaś dziewczyna, która zaczęła ciągnąć go w przeciwną stronę. Nie... Przechyliłam się w tył i runęłam w zupełną ciemność. 

~~~~~~~~~~~~~~

  Siedziałam na środku łóżka, czując się, jakby znowu był środek nocy i jakby dopiero co wybudziła się z koszmaru, który śnił mi się kolejny raz. A przecież było już późne popołudnie i czekałam na siostrę i tego jej chłopaka. Pustym wzrokiem patrzyłam na ścianę zapełnioną zdjęciami i nie wiedziałam w nich nic szczególnego. Nic godnego uwagi. A przecież zawsze uwielbiałam przyglądać się fotografiom, więc co takiego się zmieniło...? Ktoś zniknął... Tak po prostu... Przewróciłam się na plecy i zamknęłam oczy, odcinając się zupełnie od myśli. 
  Trwałam w tej bezdennej pustce może piętnaście minut, gdyż po tym czasie przerwało ją energiczne pukanie do moich drzwi. Podniosłam się powoli i podeszłam do wejścia, otwierając na oścież skrzydło drzwi. Marika uśmiechnęła się szeroko i zaczęła trajkotać jaka to ona nie jest podekscytowana tym, że w końcu poznam jej faceta. Złapała mnie za nadgarstek i wyciągnęła na korytarz, a potem przed szkołę, gdzie z wózkiem czekał mężczyzna. 
  Był bardzo dobrze zbudowany, widać było, że dużo ćwiczył i trzymał kondycję. Nie można było też stwierdzić, że nie jest przystojny, był. I to bardzo. Uśmiechnęłam się delikatnie, jednak po chwili zaświtało mi w głowie pewne pytanie. 
- Ile go właściwie z wami nie było? - Zmrużyłam oczy, przypatrując się chłopakowi. 
- Nieco ponad półtora roku... - Odmruknęła cicho, najwyraźniej bojąc się, że zacznę na nią krzyczeć. Mruknęłam ponuro, przewracając oczami i zachowując pozorny spokój, gdy do niego podeszłyśmy. Mężczyzna uśmiechnął się promiennie do mojej siostry, po czym spojrzał na mnie i skłonił lekko, przedstawiając. 
- Więc w końcu jest dane poznać mi tą wspaniałą dziewczynę, dzięki, której moja ukochana jest sobą. Bardzo miło mi cię poznać, Lena. Nazywam się Micheletto White, dla najbliższych Michell. - Wyciągnął w moim kierunku dłoń, jednak ja skrzyżowałam swoje ręce i popatrzyłam na niego spod byka. 
- Jeśli myślisz, że tymi słodkimi słówkami, jakoś nie udobruchasz to się mylisz. - Warknęłam. - Gdzie byłeś przez pół roku? Dlaczego, skoro to jest twoja ukochana, zostawiłeś ją na pół roku samą z dzieckiem? 
- Uwierz mi, że gdybym tylko mógł, to byłbym z nimi. Ale nie mogłem... - Posłał mi spojrzenie zbitego psa, a po chwili zasalutował mi jak w wojsku. - Byłem na misji, nie mogłem. 
- Jakiej... misji...? - Dopiero gdy słowa wypadły z moich ust, zrozumiałam co oznaczało zasalutowanie i natychmiast skarciłam się w myślach, po czym rzuciłam szybko. - Wybacz.
- Nie szkodzi, na twoim miejscu też byłbym zły. - Uśmiechnął się, kładąc dłoń na moim ramieniu. Również posłałam mu szeroki uśmiech i spojrzałam na małą, śpiącą dziewczynkę. 
- Czy ona nie powinna mieć już imienia? - Popatrzyłam na rodziców małej, którzy zrobili miny, jakby dopiero sobie o czymś ważnym przypomnieli. 
- Tak, powinna, ale... - Marika spojrzała w szare oczy Michella, szukając u niego pomocy. Przeniosłam zaciekawione spojrzenie na niego, unosząc brwi w geście ponaglenia chłopaka.
- Ale zdecydowaliśmy, że to ty wybierzesz jej imię. Między innymi dlatego tutaj jesteśmy.
  Patrzyłam na nich, nie wiedząc co powiedzieć. Wybór imienia był naprawdę ważną decyzją, a oni powierzyli ją mi...? Niektórzy wierzyli, że imię, które otrzymujemy ma późniejszy wpływ na to jacy jesteśmy. A ja poniekąd należałam do tych osób, dlatego tym bardziej ich prośba wpędziła mnie w szok i zakłopotanie. Przez dłuższą chwilę nie wiedziałam co powiedzieć, więc tylko skinęłam głową, uśmiechając się nieznacznie. 
  Podskoczyłam, gdy Marika pisnęła i chwyciła chłopaka za ramiona, telepiąc nim, jakby chciała go obudzić. 
- Nie mamy dla niej prezentu! A to już jutro! - Początkowo nie miałam pojęcia o czym mówi szatynka, szybko jednak do mnie dotarło co miała na myśli. Zaśmiałam się cicho, kręcąc głową. 
- Nic mi nie kupujcie. Najlepszym prezentem jest widzieć Cię szczęśliwą... - Zwróciłam się do siostry. Szkoda, że nie mogę powiedzieć tego samego o sobie...

Alec?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz