Byłem dziwnie spokojny, żaden niepokojący głos nie nawiedzał dziś mojej głowy zostawiając samego z mimo wszystko trudnymi myślami. Bałem się tego co będzie później skoro od rana miałem spokój.
Dzięki tym lekom będziesz mógł kontrolować swoją osobowość Haydenie, musisz wiedzieć, że one nie pomogą Ci wyleczyć się z choroby, ale mogą zahamować jej rozwój. Nie obiecuję Ci, że będzie dobrze jednak jeśli się postarasz na pewno będzie lepiej.
- Kłamca - szepnąłem sam do siebie kręcąc głową. Moja dłoń zanurzyła się w kieszeni spodni gdy prowadząc walkę z własnym ja.
Poprawka.
Prawdziwym ja, oczekiwałem aż Brian skończy rozmowę z chłopakiem, którego jakiś czas temu widziałem na zajęciach z wokalu, oparłem się o ścianę i mrużąc oczy odpłynąłem na chwilę w rozmyślania.
Jak to jest, gdy człowiek ma plany? Kiedy brnie ściśle obraną ścieżką przez przeciwności losu wiedząc, że na jej końcu czeka spełnienie marzeń, czeka coś o co walczyli.
Przecież każdy o coś walczy, czegoś pragnie, do czegoś dąży. Jesteśmy jak piosnki w grze jakiejś nadludzkiej siły, która tworzy naszą drogę, jej zakręty, wszelkie skróty, która wszystko utrudnia by dać nam większą satysfakcję.
Czy ja czegoś chcę? Czy wiem jak będzie wyglądała moja przyszłość? Czy oddam się wirowi papierów w pierwszym lepszym gabinecie byle jakiej pracy, czy odnajdę swoją drogę do marzeń?
A choroba...
Może ona wreszcie mnie wykończy, może przez nią zranię kogoś bliskiego. Bliskiego? Jedyną osobą, która o tym wie jest Brian... Chłopak, który zdawał się być tylko jednym z wielu uczniów, zwykłym chłopakiem, również marzycielem. Tylko, że on był inny, zdawał się być inny.
Swoją drogą, mówimy tak o wszystkich.
- Żyjesz? - Azjata przykuł moją uwagę wyrywając z głębokich, durnych przemyśleń i sprowadzając ponownie na ziemię. Przejechałem wzrokiem po pomieszczeniu, odleciałem kompletnie zapominając, że nadal jestem na stołówce jak i o tym, że koło mnie stoi starszy chłopak oczekując mojej reakcji.
- Chwilowo nie - uśmiechnąłem się, poprawiając dłonią włosy - Ale możemy iść - pociągnąłem chłopaka za rękaw bluzy chcąc wydostać się z duszącego pokoju pełnego ludzi, którym w jednym, dziwnym momencie przestałem ufać.
- Coś się stało? - twarz Kanga przybrała kamienny, nieco bledszy wyraz. Pokręciłem przecząco głową w głowie próbując ułożyć plan jaki mogłem przedstawić chłopakowi.
Odpowiedź jakby narzuciła się sama...
***
- Naprawdę? Jesteśmy w tak ogromnym mieście i jedyne na co wpadłeś to zoo? - chłopak gromił mnie zażenowanym spojrzeniem gdy zmusiłem go by wysiadł ze środka transportu. Odwróciłem się przodem do swojego towarzysza z uśmiechem, który od początku podróży gościł na mojej twarzy.
- Sam mówiłeś coś o "poznawaniu" teraz, kiedy robię co kazałeś, zaczynasz narzekać? - rozejrzałem się dookoła. Pokryty zielenią plac naprawdę przyciągał uwagę otoczony żelazną bramą z przyjemnymi dla oka żłobieniami, chodnik w różnobarwnej kostce przywodził na myśl dzieciństwo, choć jakby się przyjrzeć zaglądali tu nie tylko młodzi. Miejsce wręcz oblegane przez różnorodne postaci, gdzie czułem się jakbym znów był w ukochanym Vancouver razem ze swoją opiekunką i Luhanem, naprzeciw całemu światu. Tak zwyczajnie zadowoleni z życia.
Dzisiejszy dzień też taki będzie, jak kiedyś. Spędzę go w ciszy, nie dopuszczę do siebie nikogo i na parę godzin spróbuję zapomnieć o tym kim, a raczej czym jestem.
Lub jesteśmy...
Podszedłem do ogromnej bramy z drewnianą wstawką i ciemno brązowym stoiskiem z biletami. Stanąłem przed kobietą ubraną w biały podkoszulek z logo miejsca, w którym pracowała. Uśmiech na podkreślonych czerwoną szminką ustach udzielał się podchodzących do niej klientom, co za tym szło przyjemniej wydawało się pieniądze. Zakupiłem dwa bilety wracając do blondyna, którego włosy dosłownie świeciły się w słonecznym blasku.
- Później Ci oddam - mruknął idąc koło mnie.
- Nieważne - machnąłem ręką chowając portfel do kieszeni bluzy *do tej pory nie wiem jak on się tam mieścił* Nie lubiłem gdy ktoś oddawał mi cokolwiek, szczególnie pieniądze. Z dość neutralnym podejściem do rzeczy materialnych byłem gotów oddać wiele. Są Ci, którym pieniądze bardziej się przydadzą.
Ci, którzy mają perspektywy.
- A wracając do naszego wczorajszego tematu. Kim są Twoi rodzice? - spytał gdy przechodziliśmy obok wybiegu z pandą, przy którym musiałem przystanąć.
- Rodzice? - prychnąłem - Nie wiem czy to dobre pytanie
- Nie gadaj tyle, tylko opowiadaj jak mam wytrzymać z Tobą w tej zwierzęcej utopii - przerwał mi, na co westchnąłem. - Poza tym obiecałem coś dyrektorowi, teraz muszę wiedzieć wszystko. - odparł twardym, nieznoszącym sprzeciwu tonem, przestając by zmierzyć mnie chłodnym spojrzeniem.
- Oni... - zacząłem w zamyśleniu - Nie wiem kim była moja matka, nawet mnie to nie obchodzi. Szczerze? Wychowywało mnie dwóch ojców, przez... Jakiś czas - mina Briana była aż zbyt jednoznaczna - Nie, nie byli oni tą parów liżących się przed ludźmi pedałów, byli szanującymi siebie i wszystko dookoła ludźmi, którzy wiedzieli co to tolerancja - zaplotłem dłonie na piersi z irytacją - Jednemu z nich młody chłopak poderżną gardło by drugi zmarł w skutek śmiertelnego pobicia rozumiesz trzech na jednego - urwałem, igiełka wbiła się w gdzieś w okolice mojego serca - Potem staruszka, która straciła męża wzięła mnie z sierocińca i do tej pory wychowuje - zakończyłem swoją wypowiedź głośnym westchnięciem - Idę utożsamiać się z kuzynami - zaśmiałem się, chcąc nieco rozluźnić spiętą atmosferę. Skręciłem w stronę wybiegu dla małp zamierzając na tę chwilę zakończyć wszelkie targające Brianem wątpliwości.
***
- No przyznaj, że było fajnie - delikatnie pociągnąłem chłopaka za ramię. Pogoda na dworze sugerowała, że wkrótce zacznie się ściemniać, aż ciężko było uwierzyć, że tak wiele czasu mój towarzysz zmarnował żeby przesiedzieć go ze mną wśród zwierząt. O ile na początku wydawał się wyjątkowo niechętny to koniec końców nie zdawał się być aż tak zawiedzionym.
- Ładnie tu - skwitował wymijająco Brian otaczając wzrokiem wąską uliczkę przez, którą właśnie przechodziliśmy. W niczym nie przypominała ona tego tętniącego życiem miasta, gdzie bieg życia jest wyznacznikiem sukcesu. Rozejrzałem się po zatrzymanych w czasie budynkach, niewysokie kamienice, których brązowe mury lekko pożółkły od wiecznego słońca. Białe podmurowania, a na nich porozstawiane kwiatki, które kwitły na słodki róż. Ich zapach roztaczał się po bruku, przez który właśnie przechodziliśmy.
Oczywiście proponować jedzenia nie musiałem, obaj zgodnie stwierdziliśmy, że na tą godzinę to idealny pomysł, co prawda tyko Brian skorzystał z tej propozycji, mnie zniechęcało wszystko czego nie zrobiłem sam.
- Czemu wybrzydzasz jedzenie? - zerknął na mnie podejrzliwie gdy opuszczaliśmy ten uroczy, historyczny zakątek na rzecz równie pięknego, jakby wybielonego miasta.
- Bo nie lubię, taka jedna z obsesji - prychnąłem przyglądając się pędzącym po jezdni samochodom.
Kiedy to Kang postanowił zrobić coś, czego prawdopodobnie będzie żałował do końca swojego życia.
Ciepła dłoń przemknęła przez moje włosy wzburzając je tak, że rozleciały się na wszystkie strony niszcząc to co tak starannie układałem.
- Brian! - podniosłem lekko głos uderzając rozbawionego tym chłopaka w ramię.
- Przepraszam, cały dzień nie mogłem się powstrzymać - blondyn zaśmiał się po raz kolejny. Jego głos bez szmerów rozmów innych ludzi wydawał się czysty, przez to jeszcze bardziej irytujący.
- Jesteś okropny - warknąłem mrużąc powieki, przeczesałem palcami grzywkę na bok zostawiając ją w niepoukładanym stanie. - Nie daruję Ci tego - mruknąłem piorunując wzrokiem mojego towarzysza, gdy wpadłem na jeszcze jeden, znów genialny pomysł - Chodź ze mną w jeszcze jedno miejsce - poprosiłem widząc jak blisko mojego celu się znajdujemy.
- Zamierzasz mnie utopić?
- Nie, sam to zrobisz, ale nie trać czasu - mruknąłem łapiąc chłopaka za rękaw by przyśpieszyć leniwe tempo chodu.
***
O ile lęk wysokości był dla mnie zmyśloną wymówką tak lęk przed wodą jak najbardziej uzasadnionym strachem. Siedząc z chłopakiem na niewielkim wzniesieniu nad wodą, jednym z najmniej uczęszczanych punktów widokowych od ucieczki powstrzymywało mnie jedynie to, co przed nami. Drzewa przyćmiewały widok wody i kawałek pięknie oświetlonego mostu, który oddzielał nas od kolejnego przesiąkniętego życiem w biegu miejscu, samochody wolno przesuwały się po monumentalnej budowli, jakby same chciały nacieszyć się tym widokiem, zdecydowanie zapierał on dech w piersiach.
- Jak go znalazłeś? - głos Briana wytrącił mnie i jakby jego samego z wielu myśli.
- Mieszkałem w okolicy tydzień przed tym jak przyszedłem do szkoły - odparłem przenosząc wzrok na blondyna - Jakbym mógł to chcę tu umrzeć - mruknąłem przyglądając się migoczącym, niebieskim światłom na szczycie.
- Aż tak Cię zanudziłem, że już chcesz umierać? - zaśmiał się Kang po raz kolejny targając moje włosy.
- Zostaaaw - przeciągnąłem wymachując rękoma przed uśmiechniętą twarzą mojego towarzysza - Nie ruszaj - zgromiłem go wzrokiem, wracając do obserwowania wody, drzewa przed nami delikatnie ocierały się o siebie nawzajem tworząc cichą melodię, zagłuszającą nieco dźwięki wielkiego przemysłu. Kompletną ciszę przerwało mi szczękanie zębów.
Co więcej nie moich.
- Zimno Ci? - spytałem i nie czekając na odpowiedź zrzuciłem z ramion czarną marynarkę, zapinając czarną, cały czas trzymaną pod nią bluzę. Podałem chłopakowi ubranie.
- Nie chcę - mruknął podkulając nogi pod brodę.
- Chcesz - warknąłem oschle zirytowany głupotą ciemnookiego. Podniosłem się z zajmowanego do tej pory miejsca i sam zmusiłem chłopaka by wziął ode mnie ubiór, który po chwili mimowolnie zapiął pod szyją.
- Właściwie to nie poszła nam ta rozmowa zbyt genialnie.
- Wiem, za to Ty jutro odpowiesz na wszystkie moje pytania - skwitowałem z uśmiechem.
Brian?
Przepraszam, poprawię się xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz