3.04.2017

Od Briana CD Haydena

Nareszcie wiosna oraz przyjemny dzwonek, obwieszczający koniec żmudnych lekcji. Brian standardowo nie spieszył się z wyjściem. Czekał. Czekał, aż cała hałastra wytoczy się z budynku akademii. Od tego nieprzerwanego hałasu pulsujący ból atakował jego skronie. Nim zaczął myśleć o relaksie, wpierw udał się do swojego pokoju, gdzie pozostawił zbędną torbę i przeszukał większość szuflad, poszukując czegokolwiek, co ukróciłoby jego cierpienia. Znalazłszy całe nic, zabrał ze sobą tylko telefon i słuchawki.
Znakomitym miejscem dla odprężenia umysłu był przestrzenny taras. Po odnalezieniu odosobnionego siedziska, na którym to umieścił całe swe długie ciało, włączył przyjemne dla ucha ballady. Zamknął oczy i głęboko odetchnął czując, jak mięśnie powoli się rozluźniają. Nadeszło cudowne lenistwo w promieniach wiosennego słońca.
Przerwane przez darcie mord, prawdopodobnie młodszych, uczniów. Nawet głośniejsza muzyka nie dała rady ich zagłuszyć. Podirytowany postanowił sprawdzić, co wywołało takie poruszenie, niczym na gonitwie. Słuchawki zsunął na szyję, zaś telefon schował do tylnej kieszeni spodni, pewnym krokiem podchodząc do tłumu. Przecisnął się przezeń i stanął w pierwszym rzędzie. Westchnął ciężko widząc bezsensowną bójkę dwóch chłopaków o dziewczynę, której to jak najbardziej odpowiadało. Nie lubił mieszać się w takie sprawy, lecz był na tyle zirytowany, że złapał najbliższego młodziaka za ramię, przerywając walkę.
- Koniec zabawy dzieciaki. – Zawyrokował i spojrzał na chłopaka, którego nadal trzymał.
Obaj byli w podobnym stanie. Obita twarz, głównie nos, ciężki oddech, omamione spojrzenie oraz nadal zaciśnięte pięści. Adrenalina robiła swoje. Nagle tłum zaczął się chaotycznie rozchodzić, a przyczyną tego był nadchodzący wuefista. Odruchowo zgarnął chłopaka ze sobą. Jedynym ratunkiem był labirynt korytarzy. Kiedy zniknął mu z oczu nauczyciel, przypomniał sobie, że ciągnie ze sobą nieznajomego. Puścił go i odchrząknął, gdy ten oparł się o ścianę, dłonią przecierając spod nosa krew, jednocześnie mając w oczach ewidentny gniew, że Kang śmiał przerwać bójkę.
Brian zmrużył oczy, po czym mocno ścisnął między palcami nos chłopaka. Dźwięk bólu wychodzący z ust niższego dotarł do jego uszu, więc odpuścił.
- Biłeś się o dziewczynę, która zwiedziła już niejedno łóżko w tej szkole – prychnął, patrząc na krew na swoich palcach. – Przez takich wojowników nie ma tutaj żadnego spokojnego miejsca.
- Czyżbyś był jednym z jej klientów, skoro mnie pouczasz? – Rzucił w stronę wyższego, przez co wzburzył jego gniew.
Brian złapał go za materiał bluzki, przyciągnął do siebie, a następnie z powrotem przybił do ściany. Był gotów poprawić nieco twarz chłopaka, aby była obita bardziej symetrycznie, lecz został powstrzymany przez głos pana Stanley’a, matematyka. Nauczyciel spojrzał na nich wymownie.
- Ja go nie uderzyłem. – Od razu zaprzeczył Brian, nie czekając nawet na pytania.
- Nie wiem, nie widziałem, ale on na pewno ma coś wspólnego z młodzieńcem, który aktualnie jest u pielęgniarki. – Nauczyciel uśmiechnął się półgębkiem, dłonie chowając do kieszeni spodni. – Pomóż mu się ogarnąć, a za dwie minuty chcę was zobaczyć na tarasie.
Kang zacisnął szczękę, zerkając na chłopaka, któremu z nosa nadal sączyła się krew. Z niewielkim skrzywieniem na twarzy pochylił jego głowę, zaś tamten agresywnie odtrącił jego dłoń.
- Nie dotykaj mnie. – Warknął, patrząc na Briana spod byka, jednocześnie dłoń trzymając na czole.
- Więc trzymaj ten pusty łeb pochylony. – Zamachnął się jeszcze, aczkolwiek powstrzymał dłoń, sycząc tylko przekleństwo.
Zostawił go na chwilę, idąc do łazienki znajdującej się nieopodal. Dziewczyny nie były z tego powodu zadowolone, ale skontrował ich krzyki tym, iż nie mają rzeczy, której on nie widział. Wrócił do nastolatka z mokrym papierem, który niezbyt delikatnie przyłożył mu do nosa.
Kiedy chłopak doprowadził się do dość normalnego wyglądu, obaj w ciszy wrócili na taras, gdzie to wszystko się zaczęło. Craver oraz Stanley z szerokimi uśmiechami na ustach przywitali ich, jednocześnie w dłonie wciskając im grabie.
- Obaj przyznacie, że wiosna to piękna pora roku – zaczął trener, podając Brianowi drugie grabie w wolną rękę. – Ale jesienne liście same się nie uprzątną.
- Wszystkie liście na terenie szkoły. – Dokończył matematyk, nastolatkowi podając rolkę czarnych worków na śmieci. – Nie skończycie dzisiaj, to macie jeszcze czas jutro, pojutrze i tak dalej. Wasz przyjaciel niedługo tutaj dotrze.
- Ale panie profesorze! – Niemalże zakrzyknął Kang, unosząc narzędzia w górę. – Dlaczego ja też mam to robić? Przecież się nie biłem, ba, nawet ich rozdzieliłem.
Mężczyzna podszedł doń, klepiąc po ramieniu z jakże szczerym oraz irytującym uśmiechem.
- Będziesz ich pilnował, aby się nie zagryźli. – Wyjaśnił nauczyciel, ale to nie przyniosło żadnej ulgi. – Pomyśl o tym tak: Jeśli im pomożesz, to szybciej się uwiną. Jak szybciej się uwiną, ty będziesz krócej ich pilnował.
Nauczyciele, zadowoleni z siebie, odeszli w stronę szkoły, pozostawiając ich z grabiami, workami oraz tysiącami rozrzuconych, starych liści. Obaj ze złością rzucili grabie na ziemię, wyrażając swój bunt. Brian założył ręce na biodra, zamyślając się na krótką chwilę, aż wpadł na zadowalający go plan.

- Hej – zaczepił chłopaka, który nadal patrzył na niego morderczym wzrokiem. – Dobrze wiemy, że on nie przyjdzie, więc co ty na to, aby sprowadzić go tutaj i zmusić do roboty? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz