Nareszcie wiosna oraz przyjemny dzwonek,
obwieszczający koniec żmudnych lekcji. Brian standardowo nie spieszył się z wyjściem.
Czekał. Czekał, aż cała hałastra wytoczy się z budynku akademii. Od tego nieprzerwanego
hałasu pulsujący ból atakował jego skronie. Nim zaczął myśleć o relaksie,
wpierw udał się do swojego pokoju, gdzie pozostawił zbędną torbę i przeszukał
większość szuflad, poszukując czegokolwiek, co ukróciłoby jego cierpienia.
Znalazłszy całe nic, zabrał ze sobą tylko telefon i słuchawki.
Znakomitym miejscem dla odprężenia umysłu był
przestrzenny taras. Po odnalezieniu odosobnionego siedziska, na którym to
umieścił całe swe długie ciało, włączył przyjemne dla ucha ballady. Zamknął
oczy i głęboko odetchnął czując, jak mięśnie powoli się rozluźniają. Nadeszło
cudowne lenistwo w promieniach wiosennego słońca.
Przerwane przez darcie mord, prawdopodobnie
młodszych, uczniów. Nawet głośniejsza muzyka nie dała rady ich zagłuszyć. Podirytowany
postanowił sprawdzić, co wywołało takie poruszenie, niczym na gonitwie.
Słuchawki zsunął na szyję, zaś telefon schował do tylnej kieszeni spodni,
pewnym krokiem podchodząc do tłumu. Przecisnął się przezeń i stanął w pierwszym
rzędzie. Westchnął ciężko widząc bezsensowną bójkę dwóch chłopaków o
dziewczynę, której to jak najbardziej odpowiadało. Nie lubił mieszać się w
takie sprawy, lecz był na tyle zirytowany, że złapał najbliższego młodziaka za
ramię, przerywając walkę.
- Koniec zabawy dzieciaki. – Zawyrokował i spojrzał
na chłopaka, którego nadal trzymał.
Obaj byli w podobnym stanie. Obita twarz, głównie
nos, ciężki oddech, omamione spojrzenie oraz nadal zaciśnięte pięści.
Adrenalina robiła swoje. Nagle tłum zaczął się chaotycznie rozchodzić, a
przyczyną tego był nadchodzący wuefista. Odruchowo zgarnął chłopaka ze sobą.
Jedynym ratunkiem był labirynt korytarzy. Kiedy zniknął mu z oczu nauczyciel,
przypomniał sobie, że ciągnie ze sobą nieznajomego. Puścił go i odchrząknął,
gdy ten oparł się o ścianę, dłonią przecierając spod nosa krew, jednocześnie
mając w oczach ewidentny gniew, że Kang śmiał przerwać bójkę.
Brian zmrużył oczy, po czym mocno ścisnął między
palcami nos chłopaka. Dźwięk bólu wychodzący z ust niższego dotarł do jego
uszu, więc odpuścił.
- Biłeś się o dziewczynę, która zwiedziła już
niejedno łóżko w tej szkole – prychnął, patrząc na krew na swoich palcach. –
Przez takich wojowników nie ma tutaj żadnego spokojnego miejsca.
- Czyżbyś był jednym z jej klientów, skoro mnie
pouczasz? – Rzucił w stronę wyższego, przez co wzburzył jego gniew.
Brian złapał go za materiał bluzki, przyciągnął do
siebie, a następnie z powrotem przybił do ściany. Był gotów poprawić nieco
twarz chłopaka, aby była obita bardziej symetrycznie, lecz został powstrzymany
przez głos pana Stanley’a, matematyka. Nauczyciel spojrzał na nich wymownie.
- Ja go nie uderzyłem. – Od razu zaprzeczył Brian,
nie czekając nawet na pytania.
- Nie wiem, nie widziałem, ale on na pewno ma coś
wspólnego z młodzieńcem, który aktualnie jest u pielęgniarki. – Nauczyciel uśmiechnął
się półgębkiem, dłonie chowając do kieszeni spodni. – Pomóż mu się ogarnąć, a
za dwie minuty chcę was zobaczyć na tarasie.
Kang zacisnął szczękę, zerkając na chłopaka, któremu
z nosa nadal sączyła się krew. Z niewielkim skrzywieniem na twarzy pochylił
jego głowę, zaś tamten agresywnie odtrącił jego dłoń.
- Nie dotykaj mnie. – Warknął, patrząc na Briana
spod byka, jednocześnie dłoń trzymając na czole.
- Więc trzymaj ten pusty łeb pochylony. – Zamachnął się
jeszcze, aczkolwiek powstrzymał dłoń, sycząc tylko przekleństwo.
Zostawił go na chwilę, idąc do łazienki znajdującej
się nieopodal. Dziewczyny nie były z tego powodu zadowolone, ale skontrował ich
krzyki tym, iż nie mają rzeczy, której on nie widział. Wrócił do nastolatka z
mokrym papierem, który niezbyt delikatnie przyłożył mu do nosa.
Kiedy chłopak doprowadził się do dość normalnego
wyglądu, obaj w ciszy wrócili na taras, gdzie to wszystko się zaczęło. Craver
oraz Stanley z szerokimi uśmiechami na ustach przywitali ich, jednocześnie w
dłonie wciskając im grabie.
- Obaj przyznacie, że wiosna to piękna pora roku –
zaczął trener, podając Brianowi drugie grabie w wolną rękę. – Ale jesienne
liście same się nie uprzątną.
- Wszystkie liście na terenie szkoły. – Dokończył matematyk,
nastolatkowi podając rolkę czarnych worków na śmieci. – Nie skończycie dzisiaj,
to macie jeszcze czas jutro, pojutrze i tak dalej. Wasz przyjaciel niedługo
tutaj dotrze.
- Ale panie profesorze! – Niemalże zakrzyknął Kang,
unosząc narzędzia w górę. – Dlaczego ja też mam to robić? Przecież się nie
biłem, ba, nawet ich rozdzieliłem.
Mężczyzna podszedł doń, klepiąc po ramieniu z jakże
szczerym oraz irytującym uśmiechem.
- Będziesz ich pilnował, aby się nie zagryźli. –
Wyjaśnił nauczyciel, ale to nie przyniosło żadnej ulgi. – Pomyśl o tym tak: Jeśli
im pomożesz, to szybciej się uwiną. Jak szybciej się uwiną, ty będziesz krócej
ich pilnował.
Nauczyciele, zadowoleni z siebie, odeszli w stronę
szkoły, pozostawiając ich z grabiami, workami oraz tysiącami rozrzuconych,
starych liści. Obaj ze złością rzucili grabie na ziemię, wyrażając swój bunt.
Brian założył ręce na biodra, zamyślając się na krótką chwilę, aż wpadł na
zadowalający go plan.
- Hej – zaczepił chłopaka, który nadal patrzył na
niego morderczym wzrokiem. – Dobrze wiemy, że on nie przyjdzie, więc co ty na
to, aby sprowadzić go tutaj i zmusić do roboty?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz