– Kaleka... jak ty stanęłaś? – mruknąłem, patrząc na nią z ukosa.
– Nie wiem... jakoś najwyraźniej. – Wywróciła oczami na słowo kaleka.
Jakoś udało nam się przedostać do szatni. Kazałem jej usiąść na ławce, a sam kucnąłem zaledwie przed nią.
– Pokaż mi ją – rozkazałem. Rosaline uniosła nogę minimalnie do góry, sycząc niewyraźnie z powodu nagłych ukłuć bólu. Moje palce delikatnie dotknęły czerwonej i opuchniętej kostki. Na tyle opuchniętej, żebym wyjął telefon i wybrał numer do odpowiednich służb.
– Co ty robisz? – Uniosła na mnie swoje spojrzenie, w którym mignęło pytanie.
– Dzwonię po karetkę – odpowiedziałem jej krótko i westchnąłem jakby zdziwiony tym, że dziewczyna jeszcze nie doszła do tego wniosku.
Gdy w telefonie odezwał się głos, lakonicznie opisałem zdarzenie, podając położenie budynku, w którym się znajdowaliśmy. Rosaline mamrotała mi coś tam pod nosem, zanim jeszcze się rozłączyłem, ale słuchanie i jej, i pomocy, po którą zadzwoniłem, nie wydawało się dla mężczyzny czymś najprostszym.
– Nie mogliśmy po prostu wezwać pomoc... z tego budynku?
– On powiedziałby ci to samo, czyli do szpitala. Jak bardzo cię boli? Tylko szczerze. – Mój głos był na pograniczu spokoju i powagi.
– Boli, i to mocno... – wycedziła przez zęby, a ja już nie potrzebowałem żadnych powodów, żeby prędzej zabierać ją do szpitala. Karetka powinna być... za jakieś pięć, dziesięć minut. Tradycyjnie. I tak się składa, że siedzieliśmy bez najmniejszego sensu aż do momentu, kiedy nie usłyszeliśmy, jak ktoś chodzi po korytarzach i pyta się gdzie jest Alec Talbot. Znaleźli nas zaledwie chwile później; dwóch ratowników chwyciło Rosaline pod ramię i, zanim wyszli, odwrócili się do mnie:
– Jesteś jej chłopakiem, młody? Jedziesz z nami?
– Nie jestem – zaprzeczyłem krótko, a mój głos wydawał się być tak spokojny, jakbym był pod wpływem czegoś, co wyłączało mnie ze świata rzeczywistego. – Ale pojadę. – Ruszyłem w ślad za nimi.
Wsiadłem, siadając na siedzeniu umieszczonym przy boku furgonetki, a potem obserwowałem, jak unieruchamiają dziewczynie nogę na czas jazdy. Tupałem nogą, wprawiając siebie w pewien stopień ogłupienia. Pierwszy raz zdarzyło się tak, bym tak bezczynnie siedział, poruszany przez ciągle szarpiący na strony pojazd.
Przyłapałem się nawet na tradycyjnych myślach o szkole, i wówczas pękłem:
– Jak twoja noga?
– Mówią, że jest tajemniczo skręcona. A przynajmniej to mogli wywnioskować poprzez poruszanie nią i patrzenie. – Powiedziała to z pewnym rodzajem obrzydzenia, a ja podzieliłem jej uczucia dotyczące poruszania bolącej kostki. Coś okropnego.
***
Siedziałem na korytarzu w szpitalu, czekając na koniec prześwietlenia. Jasne było to, że po nim założą jej jakiś bandaż i do wesela się zagoi. Rosaline upierała się, żebym już poszedł, bo namalowany na kancie odległego horyzontu wachlarz zachodu słońca już dawno blednął, zanikając w tle czarnego nieba. Widziałem to przez szybę. Cały proces wydawał się wtedy, w chwili tej bezczynności, sunąć przed moimi oczami niczym teatr.Drzwi uchyliły się, wyrywając mnie ze stanu refleksji.
– Pana dziewczyna będzie żyć. – Lekarz uśmiechnął się od ucha do ucha, a ja po raz kolejny musiałem tłumaczyć, że nie jest moją dziewczyną. Co ich tak ciągnęło do tego stwierdzenia. – Pani Beauclerk musi odpoczywać. Kostka powinna w ciągu miesiąca zregenerować się już na stałe. No, o ile nie będzie pani tak bardzo starać się, żeby wypaść dobrze przed tym młodzieńcem. – Dość. Ten stary pierdziel mnie denerwował. Miałem ochotę powiedzieć dobranoc i wyjść.
Rosaline też nie była szczególnie zainteresowana tym, co mówi lekarz, a więc z moją pomocą opuściliśmy szpital, gdy nagle przed parkingiem ktoś zagrodził nam drogę. Nie wiedziałem czy to motor czy zwykłe auto, ale strumień białego światła ranił moje oczy na tyle, że wolałem nie spoglądać w tamtą stronę drugi raz.
Rosalie? To może być ktoś, z kim jeszcze piszesz ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz