– Obiecuję, że sama zrezygnujesz... – szepnąłem do siebie, i ten szept był tylko odrobinę głośniejszy od oddechu.
– Co ty tam szepczesz? – Spojrzała na mnie przez ramię, otwierając drzwi od tarasu. Musiałem bardziej uważać przy tej dziewczynie, zwłaszcza że jest naprawdę dobrym słuchaczem. Obserwatorem, do cholery, też jest dobrym. Chociaż nie byłem pewien czy nie naoglądała się za dużo Sherlock'a. Poważnie, słysząc o tym, że nie jestem taki łagodny na jakiego wyglądam, i tak wiedziałem, że nie mam sobie nic do zarzucenia. Więc albo ja czegoś nie dostrzegam, albo to ona widzi coś nieznaczącego dla mnie.
– Tylko to, że marnujesz swój czas. I że ci się znudzi.
– Mów mi tak dalej, a zajdę jeszcze wyżej, niż planowałam. Nie znasz moich możliwości. – Pomimo tego, że nie dostrzegałem jej twarzy, czułem, że się uśmiechnęła.
Po krótkiej chwili milczenia, które było na wagę najwyższej jakości złota, znaleźliśmy swoje miejsce na tarasie. Usiadłem na kanapie po turecku, zarzucając plecak przed siebie, a Lena zajęła miejsce na drugiej kanapie, tylko że naprzeciw. Wokoło nas było tylko parę osób; większość rozmawiało i odrabiało lekcje.
Przybrałem swoją tajemniczą, standardową minę zatytułowaną Alec, a później odezwałem się:
– Musisz coś wiedzieć, Holmes. Nie wiem dlaczego tak bardzo zależy ci na tym, żebym się uśmiechnął, ale bardziej niż ćwiczeń potrzebuję powodu. Jeśli mi taki dasz, postaram się ograniczyć wymuszane uśmiechy jak ten na stołówce, przywołany zresztą na potrzeby mojej ironicznej parodii. – Na koniec westchnąłem, jako podsumowanie mojego ogólnego samopoczucia.
– Powiedziałam, że nauczysz się uśmiechać, to tak będzie. – To było jedyne, co powiedziała, a później wyjęliśmy angielski w celu powtórzenia przed kolejną lekcją. Przyłapywałem Lenę na tym, jak ciągle spogląda w stronę torby.
– Po co ci ten aparat? Widzę go. – Nie mogłem dłużej wstrzymywać się z tym pytaniem. Dziewczyna spojrzała na mnie, zagarnęła torbę w ramiona i uścisnęła ją niczym swoje własne dziecko, mówiąc z podniesionym kącikiem ust:
– Noszę go zawsze. Nie pamiętasz? – Coś w jej tonie kazało mi się obawiać. Czułem się pod pewnymi względami osaczony; to, jak poprzysiągła, że nauczy mnie prawdziwego, a jej zdaniem nawet uroczego uśmiechu, chociaż na taki było mnie ewidentnie stać. To, jak zrobiła mi zdjęcie podczas zajęć. No i oczywiście jej talent i zamiłowanie do fotografowania. Jej charakterek scalony z tym wszystkim równało się bardzo ciekawej, nieprzewidywalnej mieszance. Powiedziałem sobie, że będę pilnować swojej twarzy i jej rączek.
– Nie ufam ci. – Zmrużyłem oczy, ściągając nieznacznie brwi. Tym wyrazem nie dałem po sobie dokładnie poznać czy naprawdę tak sądzę, czy też nie.
Ona uśmiechnęła się pod nosem w czasie, gdy patrzyła na zadanie i delikatnie zaciskała długopis pomiędzy swoimi czerwonymi wargami. Wyglądała niczym diabeł bliski opracowania planu zagłady.
A czas mijał bezustannie, z każdą straconą chwilą przybliżając nas do końca wolnej lekcji. Sprawdzaliśmy i porównywaliśmy odpowiedzi z naszych podręczników, a w razie dylematu wspólnie udało nam się przedyskutować prawidłową odpowiedź. Wyszedł remis, ogółem mówiąc.
Było niewiele przed przerwą, kiedy z nagła nauczyciel znalazł nas i wyznał, że ma z nami zastępstwo na angielskim. Nie znałem go; mogłem być tu za krótko, by go chociaż rozpoznawać go na podstawie nazwiska. Określiłem go więc jako zadbanego i w miarę wysportowanego mężczyznę. Lena uświadomiła mnie, że to nauczyciel wychowania fizycznego i zdradziła przy okazji, że to głównie dla niego niektóre dziewczyny ubierają zbyt krótkie i obcisłe spodenki. Ale Lena wydawała mi się inna. Sprawiała, że z każdą minioną godziną zastanawiałem się nad tym, co tak długo ją przy mnie trzyma.
***
Wyszedłem z szatni jako pierwszy, pokierowany hałaśliwym dźwiękiem gwizdka trenera. Widziałem rozgrzewające się na murawie dziewczyny, których widok w oka mgnieniu przysłonił mi nagle nie kto inny, jak Lena. Westchnąłem niezauważalnie, obdarowując ją pełnym pytań spojrzeniem; a więc wodziły za nią dwoje niebieskich oczu podkreślone przez ledwo ściągnięte brwi.
– Każdy po pięć kółek na rozgrzewkę – rozkazał nauczyciel, a ja zasygnalizowałem gestem Lenie, żeby ruszyła ze mną.
Uwielbiałem biegać; to było moje hobby od tak dawna, jak tylko sięgała pamięć. Jako rozgrzewanie nóg potraktowałem szybkie przebieranie nimi i energiczne skakanie w miejscu. Wówczas poczułem, jak każdy element składający się na mechanizm moich nóg napina się niczym struna. Ciepło zaczynało pulsować w mojej czerwonej sieci żył. Krok po kroku, z marszu na trucht, czułem się jeszcze swobodniej. Porywisty wiatr uderzał w moją twarz, rozwiewając włosy, które i bez jego pomocy były ułożone na różne strony.
– Albo mi się zdaje, albo to lubisz – wykrzyknęła Lena w biegu. Niemal umknął mi fakt, że nadal jest u mojego boku.
– Dlaczego? – odkrzyknąłem, patrząc się prosto przed siebie, bym w najgorszym wypadku nie wyrżnął orła.
Nim odpowiedziała, krótki śmiech wydobył się z jej ust:
– Bo to pokazujesz.
Przyspieszyłem tempo, kompletnie nie przejmując się tym, co dziewczyna właśnie powiedziała. Po prostu wyłączyłem myślenie, wsłuchując się w moje rozszalałe serce, które kołatało nie tylko w mojej piersi, ale i w całym ciele.
Wtedy coś wyrwało mnie z transu. Wibracje. Telefon dzwoniący w kieszeni spodenek. Zatrzymałem się, w wyniku czego Lena omal nie wpadła na moje plecy. Ale zatrzymała się, a jej jedna brew uniosła się w zaciekawieniu. Te kilka pikseli, które tworzyły pełne imię osoby na wyświetlaczu wystarczyło, żeby wyrzucić chwilę wytchnienia z mojej głowy. Stanąłem jak wryty, nie troszcząc się nawet o to, żeby moja twarz nie zdradzała zbyt wiele. Automatycznym krokiem odszedłem parę metrów od Leny, a potem przesunąłem palcem po zielonej słuchawce. W moich uszach zadudnił niezrozumiały szum, który przerwał za chwilę nagły śmiech.
– Alec Alec Alec Alec Alec. – Mechaniczny, obłąkany głos spowodował, że po moim kręgosłupie przepełzł dreszcz czystego przerażenia. Powiedział to niewiarygodnie szybko i bez żadnej przerwy; po prostu jedno, ciągłe słowo jakby pozbawione wszelkich przecinków. Zmarszczyłem brwi, chcąc zmusić własne usta do przemówienia. Zdziwiony byłem jeszcze bardziej, gdy udało mi się zachować spokojny ton. Lena nic nie musi wiedzieć.
Osobą po drugiej stronie była mama. Kochana, troskliwa kobieta, którą kiedyś była. Mieszka w Orlando, a ja nie miałem pojęcia, jak bardzo jej choroba postępowała, ale teraz mogło być tylko gorzej. Tak przerażająca choroba psychiczna to okropna, okropna rzecz.
– Mamo? Dobrze się czujesz? – Skłamałem. Zawsze kłamałem, gdy o to pytałem. I to głównie tylko samego siebie.
– Ktoś jest w mojej głowie. Mówi do mnie. Musisz do mnie przyjechać i się go pozbyć. Raz na zawsze... – dukała niezrozumiale, wprawiając mnie w niemałe osłupienie. A to, co było gorsze, to to, że szeptała. Zachowywała się, jakby nie chciała, aby ktoś ją usłyszał.
Nigdy nie wierzyłem w to, co mówi. To po prostu choroba, która czyni z ciebie wariata. Pokazuje świat taki, jaki nie jest. Halucynacje... to wszystko właśnie ich wina.
– Mamo? Odwiedza cię ktoś? – Spojrzałem na Lenę. Dalej stała około pięciu metrów ode mnie i patrzyła w przeciwną stronę.
– Pani Kingstone, ale przestała. – I na jedną chwilę jej stary, kobiecy głos powrócił, by za sekundę z powrotem zamienić się nie do poznania: – Zaniedbałeś mnie. Zaniedbałeś, zaniedbałeś, zaniedbałeś, zaniedbałeś.
– Oddzwonię. Za chwilę będę w swoim apartamencie. – Westchnąłem, sam nie wiedząc co myśleć. Potem rozłączyłem się, z kolejną warstwą ciężkich kamieni na karku.
– Alec? – Lena najwidoczniej w świecie dostrzegła moją minę, która – byłem pewien – wyrażała się dość jasno o tym, co przed chwilą zaszło. Byłem zdenerwowany i nie mogłem tego ukrywać, mimo że cholernie się starałem. Czułem pulsującą w skroni krew i zalewające gorąco.
– Alec, poczekaj no moment! – Krzyknęła, by zwrócić na siebie moją uwagę.
– Nie teraz – odparłem niemal natychmiast. Mój ton był z powrotem spokojny, ale niespodziewanie się łamał, jakby sekundy dzieliły mnie od wybuchu. To naprawdę nie czas na zatrzymywanie mnie, Holmes.
– Alec! – Nie przestawała, a ja nie czując żadnych więcej utrzymujących mnie barier, uniosłem głos:
– Lena, do cholery, nie czas na to. Powiedziałem, że muszę iść, to mnie nie zatrzymuj! – W zaledwie ostatnich słowach mój ton powrócił do normy, a oczy złagodniały. Miałem już dość problemów z matką, nie chciałem wydzierać się na Lenę, ale tak czy inaczej, nie zrozumie mnie, bo nie wie o co chodzi. A ja nie mam zamiaru jej o niczym mówić. To nie moja przyjaciółka od zwierzeń, przykro mi.
Ucichłem, zgarbiłem się, po czym zwróciłem się w stronę szatni. Następny przystanek: pokój.
Lena? O rany, wena mnie złapała pod koniec xd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz