5.03.2017

Od Leny CD Aleca

  Natychmiast wyrwałam rękę z uścisku chłopaka, cofając się o krok i wpadając plecami na zimną ścianę. Przycisnęłam obiec dłonie do klatki piersiowej, chaotycznie łapiąc powietrze do płuc, wciąż wlepiając w chłopaka przerażone spojrzenie szeroko otwartych oczu. Kątem oka dostrzegałam też twarz Cezarego, na której malowało się zszokowanie, tym co zobaczył.
  Czułam się przytłoczona ilością uczuć, które się we mnie kłębiły, biły się o miejsce tej, którą mam się w tej chwili kierować. Złość, bezradność, strach, tęsknota, niemoc... To wszystko i wiele więcej sprawiło, że ugięły się pode mną kolana, a cała moja sylwetka skuliła się na ziemi, pośród kawałków oderwanej farby, która odleciała, kiedy przesuwałam po niej plecami. Usiadłam na nogach, zginając się w pół i przyciągając głowę do kolan, próbując w ten sposób odciąć się od tego wszystkiego. 
  Zupełnie nie pojmowałam zachowania Aleca, było sprzeczne z moimi wspomnieniami, z tym co miałam w głowie. Nie odpowiadało to moim wyobrażeniom nawet w jednej setnej procenta i nie miałam pojęcia dlaczego, a za każdym razem, gdy próbowałam sobie to jakoś wytłumaczyć, wszystko mieszało się jeszcze bardziej, tak bardzo, że nie byłam w stanie rozróżnić, co należy do moich wspomnień, a co do rzeczywistości, która rozgrywa się tu i terazTo jest zły człowiek. Obcy głos ponownie zadudnił w mojej głowie, wprowadzając jeszcze większy chaos niż dotychczas. Nie wiedziałam do kogo on należał, jednak wiązałam go ze wszystkimi złymi wspomnieniami, które dotyczyły niebieskookiego. 
  Podniosłam gwałtownie głowę, słysząc charakterystyczne trzeszczenie szkła pod podeszwami butów i omiotłam szybkim spojrzeniem szare tęczówki i ich właściciela, który kucał przede mną i powoli wysuwał dłoń w moją stronę. Pokręciłam głową, odpychając od siebie jego rękę i próbując wcisnąć się w ścianę. Niech oni wszyscy mnie zostawią...
- Czarny, mamy problem... - Mruknięcie spod wejścia zwróciło uwagę całej naszej trójki. Mina Dominika nie zapowiadała nic dobrego, ale chyba trochę skrępowały go trzy pary oczy wiercące w nim wielką dziurę. - Burza idzie. Myślisz, że znowu nie będzie prądu?
- Jeśli walnie w słup to pewnie tak... - Westchnął ciężko, podnosząc się. Podążyłam za nim wzrokiem, unosząc głową i chcąc nie chcąc widząc również spuszczoną głowę Amerykanina, uparcie wpatrującego się w czubki własnych butów. - Chodźmy lepiej do głównej sali.
  Kilkanaście minut później wszyscy siedzieliśmy w ogromnej sali, pogrążenia w egipskich ciemnościach i martwej ciszy, w której dało się słyszeć, szalejącą ponad nami burzę. Siedziałam oparta plecami o ścianę, z podciągniętymi pod brodę kolanami i obracałam w palcach mały kawałek tynku, który znalazłam gdzieś obok siebie zanim zgasło światło. Mrugałam co jakiś czas, chociaż nie miało to zupełnie znaczenia, bo tak czy tak widziałam tylko bezdenną ciemność, która w pewnym momencie rozjaśniła się gdzieś z boku. Powędrowałam tam szybko spojrzeniem, widząc jak któryś z chłopaków, prawdopodobnie Cezary podnosi się, włączając lapmę w telefonie. 
- Zaraz wrócę. - Powiedział tylko i odszedł w stronę głównego korytarza, zabierając ze sobą jedyne źródło światła. Podejrzewałam, że nie tylko on miał telefon, jednak nikt z obecnych, nie wykazał ani odrobiny chęci, by rozświetlić ciemność. 
  Wraz z ponownym pojawieniem się światła, z korytarza dobiegło nas donośne walenie w drzwi. Drgnęłam nerwowo, po chwili podnosząc się na trzęsących się nogach, podobnie jak pozostali. Cezary oświetlił mnie snopem jasności, pochodzącym z latarki, po czym przesunął nim po reszcie, przyglądając się każdemu z osobna, jakby próbował doszukać się osoby, która sprowadziła tutaj intruza. Wtem doszło nas wołanie policji. Przełknęłam nerwowo ślinę, podpierając się jedną ręką ściany, by nie runąć na betonową podłogę. Nie, nie, nie, nie, nie... Tylko jedno słowo w niezliczonej ilości kopii krążyło mi teraz po umyśle, zataczając coraz to mniejsze koła i przywołując tym samym uczucie paniki, które natychmiast zaczęło mnie ogarniać, uniemożliwiając normalne oddychanie. 
- Wiktor, pokaż im drugie wyjście. Dominik idziesz ze mną. - Oczy chłopaka błysnęły metalicznie, gdy wydawał sprawnie rozkazy. Był najbardziej opanowany z nas wszystkich, nic dziwnego, że był przywódcą. Rzucił jedną z dwóch latarek blondynowi, a sam z drugim zawrócił w stronę korytarza, pozostawiając biedną Kornelię samą. 
- Ruchy, ślamazary. - Rzucił w naszą stronę, kierując się do czarnych drzwi na drugim końcu pomieszczenia, na które wcześniej nie zwracałam większej uwagi. Szybko je otworzył, gdy tylko do nich podeszliśmy i skierował tam światło latarki, oświetlając długie, wąskie pomieszczenie wypełnione jakimiś pudłami, szczotkami, mopami i tym podobnymi rzeczami. - W podłodze jest klapa. Tunel wyprowadzi was z drugiej strony góry, tylko uważajcie, jest mokro, ślisko i stromo. 
  Pierwszy próg przestąpił Alec, ja po krótkim wahaniu też chciała już wejść, jednak powstrzymała mnie ręka Wiktora, która zacisnęła się na moim ramieniu, sprawiając, że odwróciłam do niego głowę z niemym pytaniem w oczach. 
- Miło było cię znowu zobaczyć, Lenka. - Uśmiechnął się delikatnie, po czym dosłownie wepchnął mnie do ciasnego pomieszczenia i zamknął drzwi na klucz tuż za moimi plecami. Znieruchomiałam, czując jak ponownie ogarnia mnie strach. Zostałam sama z Aleciem... Spuściłam głowę, osuwając się powoli na ziemię i kuląc. Dlaczego oni mnie z nim zostawiają... Dlaczego Cezary to robi... Przecież wie co się działo... Odwróciłam się w stronę drzwi, słysząc wyraźnie coraz głośniejsze głosy i kroki. Jednocześnie w świetle telefonu, widziałam jak chłopak próbuje otworzyć klapę w podłodze, przygniecioną przez kilka pudeł. 
- Gdzie jest moja córka? - Głos mojego ojca zmroził mi krew w żyłach i wpędził w strach dużo większy niż wizja ucieczki w towarzystwie Aleca. Zacisnęłam dłonie w pięści, przesuwając paznokciami po betonie z nieprzyjemnym chrobotem. Skrzywiłam się i skuliłam jeszcze bardziej, chowając głowę pod rękami. 
- Jej tu nigdy nie było. Nie zadajemy się z takimi osobami, nie wie pan? - Spokojny głos przywódcy, nie usatysfakcjonował mojego rodzica, który nakazał policjantom przeszukać cały bunkier. Wszystkie mięśnie mojego ciała spięły się gwałtownie na tą wiadomość, uniemożliwiając mi jakikolwiek ruch. Siedziałam w miejscu, wpatrzona przed siebie, kątem oka wyłapując jak Alec otwiera w końcu to przejście, które stało się teraz naszym jedynym ratunkiem. Mruknęłam cicho, starając w jakiś sposób sama siebie zmotywować do ruszenia się z miejsca, bo im dłużej siedziałam tak pod tymi drzwiami, ryzyko, że nas znajdą rosło w zatrważającym tempie. No dalej, Lena. Rusz się, chcesz znowu wrócić do ojca? Podniosłam się, łapiąc jakiegoś kartonu, który przesunął się niebezpiecznie, więc szybko poprawiłam go, by nie spadł i nie narobił hałasu. Ustawianie kolumn z kartonów z pewnością nie należało do najmądrzejszych pomysłów, jednak miałam wrażenie, że ten kto to zrobił, nie miał takich problemów jak my. 
- Jej tu nie ma, nie rozumiecie?! - Ostry głos przeciął powietrze niczym nóż, sprawiając że wszystko zatrzymało się w miejscu, łącznie z Aleciem, który właśnie miał się zsuwać do podziemnego korytarza. I dokładnie w tej chwili najdoskonalszej ciszy, stało się coś, czego nikt nigdy by nie przewidział. 
  W tej zupełnej ciszy, w której prawdopodobnie wszyscy za drzwiami przyglądali się sobie na wzajem, nagle rozbrzmiała znajoma mi muzyczka, która dochodziła z dłoni chłopaka. Popatrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami, po chwili gromiąc go spojrzeniem, czego ten nie mógł zauważyć, wpatrzony w telefon, drżącymi rękoma próbując jak najszybciej wyłączyć dźwięk. Jakim cudem zadzwonił mu telefon, tu nie ma zasięgu... Z paniką zerknęłam w stronę drzwi, do których zbliżały się kroki. 
- Jesteś pewien? - Po samym głosie poznałam, że na usta ojca wpłynął uśmiech satysfakcji, który natychmiast pojawił się przed moimi oczami. Nigdy wcześniej nie dostałam takiego kopa jak w tamtym momencie. Nogą zepchnęłam Aleca do tunelu, po czym sama się tam zsunęłam, zamykając za sobą klapę. Przejście było bardzo wilgotne, wąskie i tak niskie, że oboje musieliśmy iść niemal na czworaka, żeby się zmieścić. To nie było nic wielkiego, zwyczajny tunel wykopany w ziemi, gdzieniegdzie wzmocniony drewnianymi palami, by się nie zawalił, nic poza tym. Wszędzie była tylko ziemia, korzenie i kamyki. 
  W przeciągu dwóch minut przedostaliśmy się na jego drugi koniec, wychodząc na szalejącą burzę, która od razu uderzyła w nas deszczem i zimnym podmuchem wiatru. Przysłoniłam oczy dłonią i spojrzałam w granatowe niebo, co chwila rozświetlane błyskami piorunów. Wspinanie się przy takiej pogodzie było bardzo głupim pomysłem, jeśli nie jednym z najgłupszych, jednak nie mogliśmy ani zawrócić, ani ruszyć w dół, ponieważ w obu przypadkach wpadlibyśmy prosto w ręce policji i przy okazji mojego ojca. O ile pamięć mnie nie myliła, gdzieś w górnym paśmie była niewielka chatka, w której moglibyśmy się skryć i przeczekać burzę, a potem... Sama nie wiem. Na ten moment priorytetem było jak najszybciej oddalić się od bunkra i nie złapać przypadkiem ogona. 
  Przeniosłam spojrzenie na szatyna, który spod oklapniętych włosów przyglądał się mi ze ściągniętymi brwiami. Jednak nie była to oznaka gniewu czy złości, tylko czystego zmartwienia, które rysowało się w jego oczach i geście ręki, którym chyba chciał poprawić włosy, opadające mi na twarz. Widząc jego rękę, która zbliżała się do mojej twarzy, automatycznie pchana doświadczeniem ze wspomnień, odchyliłam się w tył, uciekając przed jego dotykiem, co sprawiło, że mięśnie jego twarzy na moment drgnęły, jakby mój ruch wyrządził mu ogromną krzywdę. W mojej głowie ponownie zaczął rodzić się chaos, który szybko uspokoiłam, chcąc skupić się na wspinaczce, która w tym deszczu i szalejącym wietrze nie była czymś łatwym, więc oboje musieliśmy się na tym skupić maksymalnie. 
  Skinęłam tylko głową w górę, poprawiając mokre włosy i przerzucając je na jedno ramię, by nie przeszkadzały mi aż tak. Rozpoczęliśmy żwawą wspinaczkę, pchani przez strach, chęć odcięcia się od tego wszystkiego i trochę także przez wiatr, który co jakiś czas zawiewał od dołu. Początkowo szliśmy po wystających korzeniach, jednak kiedy oboje obsunęliśmy się o dobre cztery metry, stwierdziliśmy, że nie jest to najlepszy sposób i spróbujemy teraz iść po trawie. Jednak i to nie był dobry pomysł, mokra trawa była jeszcze bardziej śliska niż wystające korzenie i błoto razem wzięte. Ostatecznie wyszło na to, że Alec wspinał się pierwszy, wyszukując co bezpieczniejsze miejsca, gdzie można było oprzeć nogę, jednocześnie co chwilę odwracał się, spoglądając na mnie, jakby sprawdzał czy daję sobie radę i czy wciąż za nim idę.
   Tak jakby się o mnie martwił lub troszczył... Kolejna myśl, która narodziła w mojej głowie chaos, którego tym razem nie udało mi się zdusić i który w oka mgnieniu ogarnął cały mój umysł, odrywając od rzeczywistości z dziecinną łatwością. I po kilku chwilach przyszło mi za to zapłacić, za to że dałam się rozproszyć, że skupiłam się na czymś innym niż wspinaczka w ten deszcz.
  Byłam coraz bardziej zmęczona, nie miałam już sił by dalej się wspinać. Na dodatek krew nie nadążała z rozprowadzaniem po całym organizmie tlenu, którego też mi brakowało. Każdy kolejny wdech był płytszy od poprzedniego, aż w pewnym momencie nie mogłam w ogóle złapać powietrza i dokładnie w tej samej chwili, moja noga osunęła się z mokrego korzenia. Z gardła wyrwało mi się krótkie, ochrypłe piśnięcie. Zacisnęłam powieki, spodziewając się, że zaraz uderzę plecami w ziemię, a potem zacznę się zsuwać, jednak jedyne co poczułam to mocny uścisk lewej dłoni. Znieruchomiałam odruchowo, otwierając oczy niemal natychmiast i wbijając wystraszone spojrzenie w chłopaka, który jedną ręką trzymał mnie mocno, a drugą obejmował pień drzewa, żebyśmy oboje się nie zsunęli. Nie widziałam tego dokładnie, ale mogłam się domyślić, jak mięśnie pod jego skórzaną kurtką się napinają, kiedy przyciągał mnie do siebie.
  Kiedy tylko stanęłam na w miarę stabilnym podłożu, podniosłam spojrzenie na chłopaka, jednak zaraz uciekłam, nie potrafiąc spojrzeć mu w oczy. Spuściłam głowę, spoglądając na swoje ręce, na których zobaczyłam rozmoczoną krew. Była prawie niewidoczna w tych ciemnościach, w dodatku bardzo rozwodniona zupełnie nie przypominała tej ciemnoczerwonej cieczy, która płynęła w żyłach. Ale ja byłam pewna, że to była ona. I na pewno nie pochodziła ode mnie... Ponownie przeniosłam wzrok na szatyna, który próbował otrzeć twarz z nadmiernej ilości wody, jednak na nic; deszcz padał zbyt gęsto. Zastanawianie się dlaczego Alec ma skaleczoną rękę postanowiłam zostawić na później, kiedy już będziemy w jakimś bezpiecznym i suchym miejscu.
  Do szczytu zostało nam naprawdę niewiele, zresztą i tak nie wchodziliśmy na samą górę. Dałam chłopakowi znak ręką, że wszystko jest w porządku i że powinniśmy kontynuować wspinaczkę, na co on tylko pokiwał głową i ruszył dalej w górę. Reszta drogi minęła nam raczej spokojnie, oboje byliśmy już w pełni skupieni na tym, gdzie stawiamy nogi, dlatego też nie było więcej problemów.
  Kiedy tylko wyszliśmy spomiędzy drzew na otwartą przestrzeń, wiatr razem z deszczem uderzyły w nas, prawie spychając na stromy stok. Od dawna nie widziałam takiej burzy, ale takie zdarzają się chyba tylko w górach. Gdy kolejny błysk rozświetlił niebo, a piorun uderzył gdzieś w pobliski szczyt, oboje drgnęliśmy gwałtownie i szybko zwróciliśmy swoje kroki w przeciwną stronę niż ta z której przyszliśmy. Oddalając się od lasu, narażaliśmy się na uderzenie pioruna, jednak to był jedyny sposób, by dostać się do chatki, którą pamiętałam jeszcze z czasów gimnazjum. W każdym razie miałam nadzieję, że pamięć mnie nie myli i domek faktycznie stoi na tym wzgórzu, a nie na przykład dwie góry dalej.
  Nagle poczułam jak chłopak stuka mnie w ramię, co sprawiło, że przestraszona odwróciłam w jego stronę głowę. Szatyn trzymał swoją kurtkę w ręce i podawał mi ją, jednak ja odmówiłam, mówiąc, że zamoknie mu telefon. Zresztą i tak nasz cel nie jest daleko. Przynajmniej taką mam nadzieję... 
  Na szczęście po kilku minutach w strugach deszczu zamajaczył mi w oddali ciemny kształt, dokładnie taki jak miał ten domek. Puściłam się biegiem w tamtym kierunku, ślizgając się na błocie, byłam jednak na tyle uparta, że po niecałej minucie dopadłam drzwiczek i powoli otworzyłam je, dostrzegając w środku światło. Pomału weszłam do środka i stanęłam tuż za drzwiami, po chwili robiąc nieco miejsca Alecowi, który również znalazł się w pomieszczeniu.
  We wspomnieniach chatka była większa, ale to był tylko dowód na to, że pamięć potrafi zmienić pewne rzeczy. Na samym środku paliło się ognisko, złożone z grubych konarów drzew, które ktoś porozcinał. Na około stały trzy ławki zbite ze starych pni; dalej gdzieś bardziej w cieniu dostrzegałam różne misy, poustawiane na wielkim stole. Przesunęłam wzrok dalej i napotkałam bardzo zdziwioną twarz, starszej już kobiety, ubranej w starą suknie, podobną do tej z tradycyjnego stroju góralskiego. Po krótkiej chwili na jej ustach wymalował się szeroki uśmiech i zawołała głośno, nawołując naszą dwójkę ręką.
- Wlyźze! Dysc, cliwo, a wy lezicie! - Klepnęła się ręką w udo, każąc nam usiąść. Gwara góralska, cudownie... Mimo iż wychowałam się w Zakopanem, nie miałam zbyt częstego kontaktu z ludźmi, którzy mówili w ten sposób. Momentami zupełnie nie rozumiałam co oni do mnie mówią i podejrzewałam, że dla Aleca to w tym momencie brzmi jak czarna magia. - A gdzie byliście? - Na szczęście ich gwara nie obejmowała wszystkich słów, ale nadal brzmieli śmiesznie przez swój akcent.
- Byliśmy na nieszczęśliwym spacerze... - Wzruszyłam ramionami, mówiąc pierwszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Spojrzałam w stronę ognia, od którego było czuć ciepło, takie fizyczne ciepło, którego już dawno nie czułam.
- Caliście mokrzy, siądźcie no przy warcie, zagrzejcie się. - Ton jej głosu i cały sposób bycia tej kobiety, nie pozwalały mi odmówić. Zresztą działały na to też zmęczenie, wyczerpanie i zziębnięcie przez ten deszcz. Z uśmiechem podziękowałam i usiadłam na ławce od strony ściany, o którą lekko oparłam się ramieniem. Po chwili kobieta okryła każdego z nas skórą z owcy, żebyśmy się zagrzali, po czym wróciła na swoje miejsce i zaczęła opowiadać dlaczego tutaj siedzi. Ale mówiła to chyba do samej siebie, gdyż ani nie byłam w stanie tego zrozumieć, ani nawet usłyszeć tego jej bełkotu pod nosem.
  Westchnęłam ciężko, spoglądając w ogień. Teraz miałam chwilę, by spokojnie pomyśleć i nie groziło mi to spadnięciem i połamaniem wszystkich kości. Naciągnęłam skórę na ramiona, tak żeby mi się nie zsunęła i wyciągnęłam przed siebie ręce w stronę ognia, jednocześnie przypominając sobie o tym, jak zobaczyłam na nich krew. Ściągnęłam brwi, zastanawiając się, skąd ona się tam wzięła i kiedy popatrzyłam w stronę kobiety, która siedziała pod niewielkim lustrem, olśniło mnie. Spojrzałam prosto w ogień, przypominając sobie, jak chłopak wyciągał kawałek szkła z mojej dłoni. Kawałek szkła, na którym były ślady krwi. Widziałam to wyraźnie, kiedy rzucał go na ziemię.
  I tutaj ponownie nasunęło mi się pewne pytanie. Skoro Alec nie pozwolił mi zrobić sobie krzywdy, nie pozwolił mi spaść... Dlaczego miałby wcześniej mnie bić...? Przecież to nie miało najmniejszego sensu... Najpierw chcieć kogoś skrzywdzić, a potem zachowywać się tak jakby... Jakby chciało się go chronić. To naprawdę nie miało sensu... Chyba, że... Chyba, że on po prostu chciał zdobyć moje zaufanie... Och, Lena, przestań. 
  Odruchowo zerknęłam w bok, widząc jak chłopak pociera sobie dłonie i wtedy zobaczyłam rozcięcie na wewnętrznej części jego dłoni. Nie wyglądało to dobrze, więc pchana impulsem, wyprostowałam się i zwróciłam do kobiety z zapytaniem o jakąś chustkę.
- Chustka? Ni ma, ba je dziopa. Może być?
- N-no... Tak. - Czymkolwiek owa dziopa jest... Szybko okazało się, że to po prostu ścierka. Ah, ta gwara góralska... Kiedy zapytałam ją o możliwość podarcia materiału, ta tylko wzruszyła ramionami i zaczęła mruczeć coś do siebie pod nosem, uznałam więc to za tak i rozdarłam ścierkę na dwie podłużne części.
- Podaj mi rękę. - Powiedziałam cicho do Aleca, który przez cały ten czas, przyglądał się moim poczynaniom. Chłopak wyciągnął do mnie powoli rękę, bez najmniejszego zawahania, jakby był pewien, że nie zrobię mu żadnej krzywdy i to było... To było dziwne uczucie... Przełknęłam nerwowo ślinę, starając się o tym teraz nie myśleć i zaczęłam delikatnie obwiązywać jego dłoń, by chociaż na razie do rany nie wdało się zakażenie. O ile już to nie nastąpiło. Po chwili zawiązałam ostrożnie oba końce w niewielki guzeł i odsunęłam się z powrotem na swoje miejsce, na drugim końcu ławki, wbijając uparte spojrzenie w płomienie. Przez następnych kilka minut starałam się zignorować wzrok Aleca, który dosłownie na sobie czułam.
  Nie trwało to jednak długo, bo do chatki wszedł wielki mężczyzna, który musiał się zgarbić przy wchodzeniu, wraz z młodą dziewczyną, która prawdopodobnie była jego córką. Popatrzyli na nas, potem na kobietę i znowu na nas, po czym usiedli na drugiej ławce, jakby nasza obecność zupełnie im nie przeszkadzała.
- Hanka, a dała im ty co zryć? - Mężczyzna zwrócił się do kobiety, zdejmując z głowy przemoczony kapelusz, a z ramion mokrą kurtkę i rzucił obie te rzeczy między ognisko a ścianę.
- A co ja im dać zryć miałam? A dyć tu nic nie ma. Ino kankę mogę im dać. - Mówiąc to, postawiła między naszą dwójką dzbanek i dwie niewielkie, gliniane szklanki. Wychyliłam się nieco w stronę szatyna, zaglądając do naczynia, w którym znajdowało się mleko. Poinformowałam o tym chłopaka, który skinął głową i napełnił oba kubeczki do pełna, po chwili podając mi jeden z nich.
- Michałek w dómaś?
- Cupie cały dzioj.
- A to bujok... - Reszty rozmowy nie próbowałam nawet słuchać,. będąc w pełni świadomą, że rozumiem tylko pojedyncze słowa, które poskładane w całość nie mają zupełnego sensu.
   Mieszając resztką mleka w kubeczku, zerknęłam kątem oka w stronę Aleca, który siedział z łokciami opartymi na kolanach i spoglądał w tańczące płomienie, które odbijały się w jego oczach. Musiał być naprawdę głęboko pogrążony w myślach, bo nawet nie zauważył, że mu się przyglądam. I to coraz mniej to ukrywając.
  Tak naprawdę to dopiero teraz miałam okazję uważnie mu się przyjrzeć. Jego twarzy. Która swoją drogą zmieniła się przez ten czas. Tak mi się przynajmniej wydawało... Zupełny mętlik w głowie... Jednak była jedna rzecz, którą pamiętałam dobrze. Bardzo wyraźnie. To były jego oczy. te niebieskie tęczówki, zwykle obojętne i chłodne z koloru, dla mnie... Wyprostowałam się nieco, przechylając głowę w bok, przerzucając powoli spojrzenie prosto w ogień. Dla mnie były inne... Kolejna rzecz, która zupełnie nie współgrała ze wspomnieniami i tym co powtarzał ten obcy głos. Kolejny argument, by poważnie zastanowić się, które myśli i wspomnienia należą do rzeczywistości, a które sama sobie wymyśliłam. Tylko czy ja byłaby w stanie coś takiego wymyślić... 
  Westchnęłam po raz kolejny, przenosząc spojrzenie z powrotem na twarz szatyna, który tym razem patrzył wprost na mnie. Drgnęłam lekko i ponownie chciałam uciec wzrokiem gdzieś w bok, jednak naraz coś rzuciło mi się w oczy, coś czego nie zauważyłam wcześniej. Bez najmniejszego namysłu wyciągnęłam dłoń w stronę Aleca, delikatnie odgarniając wilgotne jeszcze kosmyki brązowych włosów, by odsłonić czoło, na którym widoczna była rana. Jakby po jakimś uderzeniu... Poczułam jak coś we mnie ściska się boleśnie, mimo iż tego nie chciałam... Po chwili cofnęłam drżącą rękę, jednak nie byłam już w stanie odwrócić spojrzenia od jego twarzy.
- C-co ci się stało...? - Spytałam cicho, łamiącym się głosem. Nie mogłam nic z tym zrobić, tak jakby moje ciało i wszystko co w tej chwili się z nim działo, nie było w żaden sposób połączone z umysłem.
- Mały wypadek... - Wzruszył ramionami, unosząc delikatnie jeden kącik ust w niby-uśmiechu, który nie miał ani krzty radości. Poczułam jak moje serce gwałtownie się ściska, a potem zaczyna pękać od góry, zalewając mnie całą od środka uczuciami, które wciągały mnie w jakąś bezdenną ciemność, w której nie było nic.
- Ja-jaki wypadek...? - Przestraszonym wzrokiem wpatrywałam się w chłopaka, zupełnie zapominając, że jeszcze chwilę temu bałam się jego, a nie o niego. Kątem oka widziałam, że rodzinka górali zupełnie nie przejęła się naszą rozmową w innym języku; teraz rozmawiali o jakiejś przewlycyniy*, czymkolwiek to coś było.
  Niebieskooki opowiedział mi wszystko, poczynając od tego jak nie chodził na zajęcia po moim zniknięciu, przez pobicie ucznia, trasę do psychiatryka i całą drogę jaką przebył, by spotkać mnie tam na ulicy. A ja z każdą kolejną informacją czułam, jak moje serce pęka coraz bardziej, aż w końcu został tylko jeden malutki kawałeczek, który spajał obie połówki razem. Miałam wrażenie, że czarna chmura rozpaczy okręciła się właśnie wokół mnie, odcinając mnie zupełnie od świata zewnętrznego i wszystkich innych uczuć.
- Lena, ja z ciebie nie zrezygnuję, nawet gdybyś kazała mi odejść. Nie potrafię zrezygnować z kogoś kogo kocham, rozumiesz...? - Przy ostatnich słowach głos mu się załamał, mimo że starał się go utrzymać w ryzach. Drugie zdanie, które padło z jego ust, sprawiło, że ten mały kawałek, który trzymał moje serce wciąż w jednym kawałku, pękł z głośnym hukiem, zalewając mnie falą paraliżującego bólu. Miałam wrażenie, że spadł na mnie ogromny głaz, który zupełnie uniemożliwił mi jakikolwiek ruch. Dlaczego to tak cholernie bolało... I dlaczego ktoś kłamał... Ktoś przecież musiał kłamać, bo to wszystko... To nie trzymało się całości. Więc albo Alec kłamał, albo moje wspomnienia... Ale jak wspomnienia mogą kłamać? Czy to w ogóle jest możliwe...?
  Przeniosłam spojrzenie na chłopaka, spoglądając w jego niebieskie oczy. I wtedy uświadomiłam sobie, że strasznie lubiłam w nie patrzeć. Teraz, ale wcześniej też. Z tym, że kiedyś ich kolor był bardziej żywy i co jakiś czas pojawiał się w nich charakterystyczny błysk... Uniosłam lekko głowę, resztkami sił starając się powstrzymać płacz, jednak nie udało mi się to na długo. Po chwili z moich oczu popłynęły gęsto łzy, w których kryło się wszystko to, co chowałam w sobie przez ostatni... Ile już czasu minęło...? 


Alec?
* - czysta bielizna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz