7.31.2017

America Rosemary Hutson

Imię: America Rosemary (Amy, Rico, Rose, Mary, Rosie)
Nazwisko: Hutson
Pochodzenie: Los Angeles, USA
Wiek: jest to młode, szesnastoletnie dziewczę
Orientacja: nigdy nie była jeszcze zakochana, więc uznajmy, że bi
Głos: Stay True
Pokój: 53
Aparycja: To dość wysoka dziewczyna, mierząca 170 cm wzrostu. Ma śliczne, duże oczy, które przykuwają uwagę każdego, kto na nie spojrzy. Nie można pominąć naturalnie rudo złotych włosów, które opadają jej za ramiona. Szczupła sylwetka, widoczne kobiece walory.
Charakter: To przede wszystkim bardzo przyjazna osóbka. Wielka marzycielka i optymistka. Bez trudu znajduje sobie nowych przyjaciół. Wszędzie jej pełno. Gadatliwa, bywa to czasem denerwujące, ale z nią przynajmniej się nie nudzisz. Potrafi myśleć o stu rzeczach naraz. Często najpierw mówi, a potem myśli. Nienawidzi się spieszyć, a niezwykle często się spóźnia. Jak można zauważyć, nie jest nieśmiała, ale odważna też nie. Tryska energią, która chyba nigdy jej się nie skończy. Kocha towarzystwo, jak i samotność. Zapominalska, myśli o niebieskich migdałach w najmniej odpowiednich na to chwilach, ale serio można jej zaufać. Pomocna i tolerancyjna. Wbrew pozorom jest bardzo inteligentna. Nauczyła się nie nudzić, umie zorganizować sobie czas. Nie jest uparta ani kłótliwa, często idzie na kompromis, ale zdarza się, że zażarcie trzyma się swojego zdania. Cóż, nie wiem co jeszcze mogę powiedzieć, musisz ją poznać, ale pewnie ona pozna cię pierwsza.
Partner: poszukuje partnera na całe życie
Rodzina:  America wychowała się w domu dziecka i wszystko co wie o swojej prawdziwej rodzinie to to, że jej nie chcieli i oddali ją zaraz po urodzeniu. Została adoptowana przez Henryka i Dianę Hutson, bogate małżeństwo, które nie może mieć dzieci, a bardzo ich pragnie. Traktują Amy jak własną córkę, a ona ich jak swoich rodziców.
Zajęcia: kulinarne
Zainteresowania: Amy jest dziewczyną o wielu talentach i zainteresowaniach. Gotowanie? Oczywiście! Jazda konna? Jak najbardziej! Motoryzacja? Jasne, że tak! Fotografia, literatura, filmy, zwierzęta, kultura wschodnia, taniec, śpiew, pisarstwo.... Można by wymieniać w nieskończoność. Bardzo lubi uprawiać sport. Jest świetna w koszykówce, jeździe na rowerze, deskorolce czy rolkach, a w piłkę nożną gra lepiej niż niejeden chłopak, przez to, że wychowywała się z kolegami w domu dziecka i potrafili cały dzień grać w piłkę, i o dziwo jest jedną z nielicznych dziewczyn, która wie co to spalony, więc jeśli chcesz jej zaimponować grą w piłkę i swoją wiedzą na jej temat, wiedz, że ona już wszystko wie.
Inne: 1 2 3 4 5 6 7
- w wieku czternastu lat przeszła poważną operację serca i czasem dostaje ataków, gdy nie bierze leków lub się zdenerwuje
- nigdy nie była zakochana
- jej ulubione słodycze to lizaki
- oddałaby wszystko za wycieczkę na Hawaje; zawsze chciała spacerować po plaży o zachodzie słońca
- jej przyjaciele z domu dziecka porównywali ją do ognia; na ogół mały płomyk nie szkodzący nikomu, jednak gdy się go rozpali, staje się nie do powstrzymania
- lubi chodzić na nocne spacery
- w wieku piętnastu lat została adoptowana przez bogate małżeństwo, które otoczyło ją prawdziwą, rodzinną miłością
- panicznie boi się węży
Kontakt: BettyDark

7.28.2017

Odchodzą

Jorge

Oraz Hyungsik

Decyzja właścicielki

Avry Flanagan


Imię: Avry
Nazwisko: Flanagan
Pochodzenie: Kanada, Deer Lake na Nowej Fundlandii
Wiek: 17 zim (ponieważ urodziła się pod koniec grudnia)
Orientacja: Sama do końca nie jest jeszcze pewna... Więc na razie obstaje przy bi.
Głos: Ariana Grande - Why Try
Pokój: Numer 18
Aparycja: Avry to raczej typowej urody dziewczyna. Falowane, jasno brązowe włosy, sięgające za łopatki, do tego duże oczy o ciemniejszej barwie. Łagodne rysy twarzy; kobieca sylwetka mierząca na wysokość metr sześćdziesiąt, najczęściej skryta pod wielkimi bluzami, które uzupełniają długie, obcisłe jeansy. Wygląd to jedna z rzeczy, którymi dziewczyna mniej się przejmuje, nie lubi się stroić, woli, żeby było jej wygodnie, nawet jeśli ma wyglądać "niekobieco". 
Charakter: Avry jest z pewnością zbiorowiskiem paradoksów, przez co większość ludzi, którzy ją poznają, gubią się kompletnie w jej charakterze, po czym przeważnie stwierdzają, że dziewczyna oszukuje. A ona po prostu taka jest. Jest wieczną optymistką, która ma jednak swoje słabe punkty, które potrafią ją złamać. Nie ma dnia ani godziny, żeby się nie uśmiechnęła czy zaśmiała, a jednak jej twarz potrafi wyrazić tylko radość, zirytowanie i obojętność. Jest w stanie podejść do zupełnie obcej osoby i zapytać czy podzieli się z nią jedzeniem, natomiast zamówienie pizzy przez telefon czy kupno podpasek w sklepie, to dla niej istny koszmar. Sama nigdy nie sprawiała jakichś wielkich kłopotów, jednak wpakowywanie się w nie, to dla niej coś więcej niż codzienność. Trzeba także zaznaczyć, że Av to ponad przeciętna przytulanka, która tuli wszystko i wszystkich, bez względu na to czy ktoś tego chce czy nie. Jednocześnie przez incydent w wieku czternastu lat, panicznie boi się dotyku i dotyku, jednak jak to ona mawia: "Kogo będziesz prędzej podejrzewał o tajemnice? Kogoś milczącego czy rozgadanego?".
Z pewnością prawdziwymi zarzutami wobec niej będzie upór osła oraz impulsywność. Gdy jest zła, ciężko jej jest usiąść i kogoś wysłuchać, wtedy zazwyczaj się wścieka, krzycząc pierwsze rzeczy, które przyjdą jej do głowy, a których potem żałuje. Być może dlatego niewielu ludzi jest w stanie z nią wytrzymać dłużej niż dwa dni. A może spowodowane jest to tym, że dziewczyna jest bardzo szczera, a ową szczerość często przedkłada ponad dobre wychowanie? Cokolwiek było tego powodem, cała masa osób zniknęła z życia Avry bez słowa wyjaśnienia czy pożegnania, a ona, ta mała, naiwna dziewczynka, wierząca w ich słowa o tym, że jest ważna, zostawała potem sama i leczyła swoje rany i rozdarte zaufanie w ukryciu przed światem. I z każdym kolejnym razem, zamykała się w sobie coraz bardziej, a mimo to nadal jest jedną z bardziej towarzyskich osób, która kocha i jednocześnie nienawidzi ludzi. I mimo tylu ran, nadal wierzy, że znajdzie się ktoś, kto nie opuści jej do końca.
Av lubi się bawić i nie pogardzi szklaneczką alkoholu, dwiema... Ewentualnie siedmioma, po których zacierają się jej wszystkie granice i wtedy... Jak na nią zachowuje się normalnie. Nadal robi rzeczy, których przyzwoici ludzie by się powstydzili. Jednak ona nie zwraca uwagi na to co mówią obcy ludzie. Ważni są dla niej tylko najbliżsi.
Partner: Jakby to powiedzieć... Szuka, ale boi się przywiązania, więc to szukanie, to raczej taka obserwacja z daleka...
Rodzina:
• Ojciec Samuel. Dojrzały mężczyzna, pracujący w wielkiej firmie, dlatego nigdy nie miał specjalnie czasu dla swoich dzieci. Mimo to bardzo je kochał i zawsze starał się spędzać z nimi każdą wolną chwilę, nawet kiedy był bardzo zmęczony. Człowiek, którego bardzo trudno było zezłościć, który jednocześnie nigdy nie pozwolił sobie wejść na głowę. Często się śmiał, nawet kiedy nie miał specjalnie na to ochoty, a przy tym był bardzo spokojnym mężczyzną. Nie ponosiły go emocje, nawet gdy był zmuszony odbierać potomków z komisariatu policji, co później musiał ukrywać przed nadopiekuńczą żoną. Zawsze wspierał swoją rodzinę w podejmowanych przez nich decyzjach i nawet mimo tej małej ilości czasu, którą miał dla najbliższych, do tej pory kocha ich bardzo mocno. Z wzajemnością zresztą. To on zaraził swoje dzieci miłością do motocykli, czego potem nieraz żałował, jednak cieszył się, że mają we trójkę jakąś wspólną pasję.
• Matka Alison. Jak na każdy dom, gdzie większość domowników z często niezdrowym(wg niej) dystansem podchodzi do wszystkiego, musiał znaleźć się ktoś nadopiekuńczy i nadwrażliwy. Właśnie kimś takim była matka Avry. Od zawsze starała się chronić swoje dzieci jak najbardziej przed światem, co jak widać wyszło jej zupełnie odwrotnie. Mimo ciągłego narzekania na ich zachowanie i brak pomocy w sprzątaniu domu, to kochana kobieta, z którą od czasu do czasu dało się normalnie pogadać. Przez nadmiar pracy, często zestresowana i poddenerwowana, jednak zawsze odnajdywała spokój w rodzinnych wieczorach, które spędzała z mężem i dziećmi przed telewizorem. Podobnie jak mąż każdą wolną chwilę starała się jak najlepiej wykorzystać i być zawsze oparciem dla swoich dzieci, które dorosły szybciej niż chciała.
• Starszy brat Callen. On i Avry nie są wyjątkiem, jeśli chodzi o relacje między rodzeństwem. Bitwa o miejsce pasażera z przodu samochodu czy o ulubione płatki, śmianie się z wypadków drugiego czy podkradanie sprytnie ukrytych słodyczy, to była dla nich codzienność. Dokuczanie sobie nawzajem, nawet jeśli drugie robiło coś ważnego, to była część ich siostrzano-braterskiej miłości, która wbrew opiniom obserwatorów, była i nadal jest bardzo silna. Call od zawsze był jedną z najważniejszych osób w jej życiu(a to dlatego, że to on ją wychowywał, w czasie gdy rodzice byli w pracy), kimś kto, jeśli trzeba było, doradził, podał pomocną rękę, a nierzadko też i bluzę. To właśnie w ten sposób dziewczyna odgrywała się na bracie, który zabierał jej słodycze. Kradła mu bluzy, których ten miał całą szafę, a w których ona często gęsto tonęła(Callen preferował luźną odzież na tors). To od niego nauczyła się gotować i to on zaraził ją miłością do sportów, głównie do biegania.
Zajęcia: Projektowanie, kulinarne.
Zainteresowania: Głównym zainteresowaniem dziewczyny jest sport, poczynając od piłki nożnej, przez siatkową, kosza, aż po kręgle i hokej, z czego najbardziej kręci ją bieganie oraz skoki w dal. Na drugim miejscu pojawiają się zdecydowanie motocykle, do których Avry ma po prostu słabość. Pała do nich taką miłością, że jeśli kiedykolwiek ktoś kazałby jej wybierać między motocyklem a jakimś chłopakiem, bez wahania ruszyłaby w stronę maszyny. Kolejne jest gotowanie. To zdecydowanie jedna z tych rzeczy, na których szatynka potrafi się skupić. Na końcu plasuje się coś, w co siedemnastolatka wciągnęła się dopiero po wyprowadzce brata, czyli stosunkowo niedawno, porównując do reszty jej zainteresowań. To projektowanie. Panna Flanagan nie narzeka na brak wyćwiczonego talentu do rysowania, dlatego jest to coś co wychodzi jej całkiem dobrze, a bujna wyobraźnia tylko jej to ułatwia. Zapewne gdyby dłużej się zastanawiać, znalazłoby się tego więcej, jednak najważniejsze i największe zainteresowania zostały wymienione.
Inne:
~ Nigdy nie rozstaje się ze swoimi słuchawkami.
~ Gotowania uczyła się od starszego brata, a kiedy ten wyjechał, sama zaczęła się doszkalać.
~ Avry do tej pory ma przynajmniej dziesięć bluz swojego brata, w których często chodzi. 
~ Motocykle to jej pasja, osobiście nie ma jeszcze żadnego, ale czai się z niecierpliwością na pewien piękny okaz Yamahy YZF R125.
~ Odkąd pamięta nie przegapiła ani jednego nielegalnego wyścigu motocykli w swojej okolicy, a to głównie za sprawą dobrych kontaktów z pewnymi osobami.
~ Nienawidzi klaunów i lalek. Przerażają ją samym wyglądem.
~ Słodycze są nieodłączną częścią jej życia. Szczególnie czekolada.
~ Kocha jeść. Jedzenie to zdecydowanie coś czym możesz ją przekupić.
~ Komisariat odwiedziła niezliczoną ilość razy, z czego na pewno osiem wizyt tam dotyczyło narkotyków. Jednak ze względu na brak powiązań z jej osobą, została puszczona wolno.
~ Stroni od palenia i brania narkotyków, jednak alkohol nie jest jej obcy. Można by rzec, że jest nawet jej dobrym przyjacielem.
~ Kiedyś w sklepie próbowała dosięgnąć swoich ulubionych ciasteczek, które leżały na najwyższej półce. Próby dosięgnięcia ich skończyły się na przewróconym regale i włączonym alarmie przeciwpożarowym.
~ Kilka razy strzelała z broni palnej. Dwa razy nawet do człowieka.
~ Gdy miała czternaście lat przez bardzo krótki czas spotykała się z młodszym o rok chłopakiem, który ją molestował. Szybko jednak zakończyła tą znajomość.
~ Brat wołał na nią Pirate, ze względu na to, że kradła mu bluzy.
~ Potrafi się całkiem nieźle ruszać.
~ Jako dziecko miała poważną wadę serca, jednak z wiekiem się ona zmniejszyła, chociaż do tej pory, gdy się przemęcza, na jej policzki wstępują czerwone rumieńce.
Kontakt: Miśka098

7.27.2017

David Ephraim Black

Imię:  David ale woli jak zwraca się do niego Dew albo Dave.
Nazwisko:  Ephraim Black.
Pochodzenie:  Chicago, Stany Zjednoczone.
Wiek: 18, ach ta pełnoletniość…
Orientacja:  Pociąga go płeć piękna więc jak najbardziej hetero.
Głos:  klik
Pokój: Numer 10.
Aparycja: Dew to brunet ma 1.87 wzrostu, jest szczupły. Ma wyrobione mięśnie ale bez przesady kulturystą nie jest. Ma heterochromie co oznacza ,że jego tęczówki nie są tego samego koloru, prawa tęczówka jest niebieska, a lewa zielona. Zwraca to uwagę nie jednego przechodnia, dlatego często nosi okulary przeciwsłoneczne. Posiada tatuaż na szyi, który zrobił będąc jeszcze w gimnazjum. Stare dobre czasy…
Charakter: A więc jaki jest Dave? Wydaje się typem buntownika, prawda? I w pewnym sensie jest to właściwe określenie. Dew żyje własnym życiem i kieruje się swoimi zasadami. Outsider, który nie szuka problemów ani przyjaciół na siłę. Chętnie poznaje nowych ludzi i przychodzi mu to z łatwością, gdyż jest elokwentny i zabawny. Można posądzić go o cynizm, ponieważ nie uwierzy w nic co nie jest oparte na logice i doświadczeniu. Nie podporządkuje się nikomu i jeśli będzie trzeba będzie walczył o szacunek. Zasady są dla niego niczym… Woli wychodzić poza schematy i łamać stereotypy. Oczywiście stara się na swój sposób przestrzegać regulaminu szkoły. Zwykle uparty i jeśli się czegoś uprze to nic nie będzie w stanie zmienić jego zdania. Rzadko się denerwuje, raczej podchodzi do wszystkiego z dystansem i spokojem… „Luzak” można pomyśleć… Pomyśleć błędnie, ponieważ jeżeli staniesz mu na drodze lub będziesz go szkalować zauważysz, że nie ma wtedy takiej ugodowej natury. Inteligentny, ale nie pyszny, nie szczyci się niczym, nie zależy mu na chwale. Chociaż czasami jest zbyt pewny siebie… ale każdy ma jakieś wady.
Partner: No w sumie byłby zainteresowany byciem z kimś w związku… Ale czy ktoś taki się znajdzie?
Rodzina: Cóż, jego rodzina mieszka w Chicago… Czyli matka Lisa, ojciec Eric oraz młodsza siostra Diana.
Zajęcia:  No cóż nie ma tu niczego co by interesowało Davida, ale niech już będą te zajęcia kulinarne.
Zainteresowania: Dave lubi dobrą muzykę zwłaszcza elektroniczną, kiedyś bywał DJ’em... Informatyka również go fascynuje, zna się na sprzęcie, sprawach związanych z systemami jak i zabezpieczeniami. Uwielbia samochody oraz motory, posiada na ich temat ponad przeciętną wiedzę.
Inne: 
- Pali, ale tylko e-papierosy, to w zasadzie jego jedyny nałóg.
- Hacker, łamanie zabezpieczeń, haseł to nie problem.
- Zna tylko standardowe kolory zielony to zielony, niebieski to niebieski.. itd. Wymienianie odcieni typu lawendowy, turkusowy czy bursztynowy jest bezcelowe.
- Jego styl to głównie Freestyle, ulubiona muzyka techno.
- Dorabia jako mechanik w warsztacie samochodowym. 
- Posiada Kawasaki Ninja ZX-10RR, ale w przyszłości planuje kupić jakiś dwuślad.
- Jego upatrzonym samochodem na przyszłość jest Subaru Wrx Sti.
- Lubi adrenalinę, nie jednokrotnie skakał już na bungee. 
- Lubi głośną muzykę i zabawę, dyskoteki raz w miesiącu obowiązkowo.
- Jeżeli go zdenerwujesz, i o ile nie będziesz kobietą to możesz mieć pewność, że dojdzie do rękoczynu. Na szczęście zdarza się to dość rzadko.
- Nigdy nie podniósł ręki ani nie podniesie na kobietę.
Kontakt: DeepShade@onet.pl

Nowy chat

Witam wszystkich serdecznie, połowa wakacji już za nami, na blogu trochę cisza, ale się tym nie przejmujemy. 
Być może część z Was zna Discorda, serwer podobny do Skype, TeamSpeek czy różnych podobnych, na którym można zarówno pisać, jak i rozmawiać. Utworzyłam tam dla naszej społeczności serwer pod nazwą AcademyOfBlaze, do którego link macie nad shoutbox'em. 
W razie problemów czy pytań, proszę zwrócić się do mnie(Emi). 
Korzystając z okazji, chciałabym napomknąć o aktywności niektórych osób. Nie ukrywam, że za jakiś czas administracja roześle upomnienia do niepiszących osób, a kiedy te nie przyniosą skutków, członkowie nieaktywni zostaną wyrzuceni.

Pozdrawiamy, administracja bloga

7.23.2017

Od Klary c.d. Farry

Szybko zorientowałam się, że Farra nie pali się do pomocy. Powinnam się tego spodziewać, w końcu tak zachowywała się przez większość wycieczki, gdy byłyśmy współlokatorkami. Miałam jednak nadzieję, że tym razem będzie bardziej zainteresowana, wszakże nie ja wymyśliłam sobie to zadanie, tylko zostało mi ono zadane przez nauczyciela. Gdybym nie musiała go robić, nie zawracałabym jej przecież głowy.
 - Dobra, a co było potem... - westchnęłam ciężko, starając się opanować irytację i nie uzewnętrzniać jej. Farra mogła być niemiła w stosunku do mnie, ale ja nie miałam zamiaru zachowywać się tak samo jak ona. - Może opiszmy najważniejsze miejsca, które zwiedziliśmy, to chyba będzie najłatwiejsze.
 - Okay - odpowiedziała dziewczyna. Ach ten entuzjazm. Przewróciłam oczami, mając nadzieję, że tego nie zauważyła. Jeśli tak będzie wyglądała nasza współpraca, nie skończymy tego zadania do końca życia. - Jak chcesz.
 - Cieszę się, że zawsze służysz mi radą - zakpiłam. Nie zdążyłam zawczasu ugryźć się w język. Farra jednak spojrzała tylko na mnie obojętnie, kręcąc głową z dezaprobatą. Chyba wolałabym już, żeby się na mnie zdenerwowała. - To... pamiętasz pierwsze miejsce, w które pojechaliśmy?

Farra?

7.22.2017

Od Sylvaina CD Leandera

Nie mogę powiedzieć, że propozycja Leandera mnie nie zaskoczyła. Poznanie rodziny mojego chłopaka, to nie jest coś łatwego, jednak... Do odważnych świat należy.
Przekręciłem się na łóżku twarzą w stronę Leosia. Brunet leżał, patrząc w sufit pełnymi napięcia oczami. Widać, że bardzo zależało mu na tym wyjeźdźcie.
- Zgadzam się - powiedziałem. - Polecę z tobą.
Chłopak usiadł i patrzył na mnie, doszukując się żartu.
- Naprawdę?
- Czemu nie? - Wzruszyłem ramionami.
- Och, to... to świetnie! - Zastanowił się przez chwilę. - Czyli ten... spakuj się i jutro o piątej wyjedziemy. Odlot jest o siódmej, więc na spokojnie zdążymy.
- Mam nadzieję, że dam radę wstać - mruknąłem.
- Jakby co, to cię obudzę, nie martw się - powiedział z uśmiechem.
Usiadłem, pocałowałem Leosia i zszedłem na podłogę, Rozprostowałem lekko zdrętwiałe nogi. Odwróciłem się jeszcze raz w stronę chłopaka, który bez skrępowania obserwował moje poczynania.
- A na ile ten wyjazd? - Zapomniałem o najważniejszym.
- Na dwa tygodnie - powiedział, czerwieniąc się lekko.
- Okej, to do jutra. - Uśmiechnąłem się i ruszyłem w stronę drzwi.
- Do jutra.
Wyszedłem z pokoju i skierowałem się do swojego, który nie był daleko. Wszedłem, zamknąłem drzwi i otworzyłem swoją niemałą szafę, zapełnioną po brzegi. Z górnej półki wyjąłem najbardziej pojemną walizkę, jaką miałem i położyłem ją na podłogę. Otworzyłem. Walizka składała się z dwóch przegród w środku i dodatkowej kieszonki z drugiej strony. Do pierwszej przegrody spakowałem górną część garderoby: dwie buzy z suwakiem, jedną bez, piętnaście bluzek - tak w razie czego - oraz piżamę. Drugą przegrodę zapchałem siedmioma parami krótkich spodenek i czterema długich spodni. Bieliznę włożyłem do kieszonki. Bo bokach pochowałem jeszcze rzeczy typowo toaletowe, jednak niektóre będę mógł spakować dopiero rano, oraz ręczniki. Wyglądało to jak jakaś wyprowadzka, a nie dwutygodniowy wyjazd. Na środek położyłem aparat. Mam nadzieję, że dzięki temu moje portfolio odżyje, bo trochę je zaniedbałem. Nie zamknąłem bagażu, tylko przesunąłem go w kąt pokoju.
Od razu po tym poszedłem się umyć. Wiedziałem, że będę musiał rano wstać, dlatego wolałem już teraz iść spać. Należę do lekkich śpiochów, więc to i tak wystarczające utrudnienie.
W końcu położyłem się na łóżku, od razu zasypiając.

***

Niechciany dźwięk budzika rozproszył mój sen. Z jękiem podniosłem się do pozycji siedzącej. Sięgnąłem po telefon. W pół do czwartej.
Leander powinien być dumny, że się dla niego tak poświęcam.
Podniosłem się i otworzyłem opustoszałą szafę. Nie miałem niestety dużego wyboru, więc wziąłem czarną bluzkę z nazwą zespołu, a do tego białe dżinsy z dziurami. Gdy już się umyłem i ubrałem, zająłem się układaniem włosów. Jak zwykle trochę mi się zeszło. W końcu umyłem zęby i spakowałem swoją torbę do końca. Nie miałem po co schodzić do stołówki, bo i tak niczego do jedzenia tam bym nie znalazł. Zamiast tego udałem się do głównego korytarza, gdzie stał automat. Nakupowałem batoników muesli. Westchnąłem. Będzie musiało mi starczyć.Wróciłem do pokoju, po drodze konsumując kupione produkty.
Umrę z głodu.
Gdy znalazłem się już w środku, zabrałem walizkę i ruszyłem do pokoju Leosia. Zegar w telefonie wskazywał czwartą czterdzieści, jednak nie zamierzałem spędzić tych dwudziestu minut siedząc i się nudząc. Wszedłem bez pukania, a swój bagaż postawiłem tam, gdzie Leander. Chłopak słysząc zamieszanie,  wyszedł z łazienki. W przeciwieństwie do mnie był jeszcze w proszku. Na sobie miał tylko spodnie, a włosy sterczały mu w nieładzie. Zaśmiałem się na ten widok.
- No co? Jeszcze tyle czasu - powiedział z nutą śmiechu w głosie.
Nie potrafiąc się powstrzymać, podszedłem do niego, przygwoździłem do ściany i złączyłem nasze usta w mocnym pocałunku pełnym wszelkich uczuć, które do niego czułem. 
- Lepiej się pośpiesz - wyszeptałem do ucha Leosiowi i się odsunąłem, od razu kierując się w stronę łóżka, na którym wczoraj spędziłem noc.
Po pół godzinie, w końcu skończył.
- Spóźnimy się przez ciebie - mruknąłem.
- Och, ty optymisto.
Wstaliśmy, wzięliśmy nasze bagaże i ruszyliśmy przez ciche korytarze. Opuściliśmy budynek Academy i skierowaliśmy się do samochodu Leandera. Wsadziliśmy nasze walizki do bagażnika. Wsiadłem do samochodu od strony pasażera. Leoś prowadził.
- Tylko nas nie zabij - zaśmiałem się.
- Bardzo śmieszne.
Gdy jechaliśmy, oparłem głowę o drzwi. Droga zajęła niecałe półgodziny. Leander zaparkował i poprowadził nas do środka. Ja usiadłem na ławce, a on zajął się sprawdzeniem naszego odlotu. Daliśmy bagaże do sprawdzenia. Musiałem wyjąć z kieszeni trzy batony, co wprawiło mnie w lekkie zażenowanie. Gdy było już po wszystkim, ruszyliśmy do naszego samolotu. Miejsca, które był dla nas zarezerwowane, znajdowały się obok siebie. Walizki położyliśmy na górze i usiedliśmy na miejsca.
W końcu mogłem spać.

Leander? xD

Od Taviego CD Isaaca

Spojrzałem na niego, jak na kompletnego idiotę. Chłopak chyba wymaga zbyt wiele, bo jak miałem zaufać maszynie, która dopiero co niemal nie zabiła człowieka. Spoglądałem nie spokojnie to na swojego towarzysza to na motocykl i zastanawiałem się, czy bardziej obawiam się własnej śmierci czy kolejnego upadku chłopaka.
Przecież nie pozwoliłby zrobić co krzywdy.
Tavi, nie znasz go...
Dwa sprzeczne ze sobą głosy w mojej głowie buntowały się przeciw wszystkiemu i atakowały i tak skołatane nerwy, mimo to nie miałem sumienia mu odmówić, zwyczajnie nie umiałem i nieco machinalnie, z głośnym westchnieniem zrobiłem dwa kroki do przodu, a sztuczność mojego uśmiechu widziałem, bez patrzenia w lustro.
- Nie zrobię Ci krzywdy - dodał głosem dosłownie niosącym spokój. Tocząca się w mojej głowie wojna, została nieco przygaszona, a nogi koniec końców powiodły w stronę ciemnowłosego, który z iskrą w oczach podał mi jeden z kasków i gestem zachęcił do zajęcia miejsca tu za nim.
Zacisnąłem nerwowo palce na brzegach kurtki chłopaka, wtulając twarz w miękki materiał.
Mimo, że nie ruszyliśmy, żadna siła nie była w stanie mnie zmusić bym opuścił nogi ponownie na ziemię, czułem się jakby się unosił  i była to bezpieczna przystań, w której mogłem zostać do końca podróży.
- Jak będziesz tak robić to mnie udusisz i faktycznie umrzemy przed końcem podróży - nieco podniesionym głosem Isaac zwrócił na siebie moją uwagę. W tym właśnie momencie zorientowałem się, że mam zamknięte oczy. Uchyliłem więc drżące powieki, by dostrzec jak mocno zaciskam dłonie na chudych bokach chłopaka.
- Przepraszam - mruknąłem, czując jak moje policzki oblewają się niechcianym rumieńcem. Rozluźniłem uścisk, chwytając ponownie kurtkę chłopaka. Samego momentu startu nie widziałem, ale mocniejsze szarpnięcie i silniejszy wiatr we włosach w akompaniamencie ryku silnika był dość oczywisty. Powoli uchyliłem powieki, czując na włosach nieprzyjemny ciężar, jednak obraz, jaki miałem przed sobą umykał mi zbyt szybko. Chciałem spytać gdzie jedziemy, ale świst i głośny ryk zagłuszał moje własne myśli.
Obserwowałem Isaaca z ogromnym podziwem, robił wszystko płynnie, ale stanowczo zdawać by się mogło, że został do tego stworzony, przez co i mi udzielił się przyjemny nastrój podróży.
~*~
Wszystko jednak co dobre, a tym bardziej nowe, kiedyś się kończy. Tak więc po około pół godzinnej jeździe, z drżącymi dłońmi, mogłem spokojnie zdjąć z siebie ciężar podróży, delektując się spokojem jaki niósł grunt pod stopami.
- Przetrwałeś? - ciemnowłosy spojrzał na mnie z iskrą w oczach, na co spróbowałem się uśmiechnąć.
- Chyba mogło być gorzej... - mruknąłem zerkając to na niego, to na miejsce, pod którym właśnie staliśmy. Przed moimi oczyma wyrastał wielki dom, którego nie widziałem nigdy wcześniej, był naprawdę ładny, widać było, że nie brakowało mu kobiecej ręki.
- To znaczy - mruknął, patrząc na mnie tak, jakby nie chciał mnie martwić - Mamy... - kontynuował, po czym odchrząknął, sprawiając, że szarpnąłem za końcówki własnych włosów - Mały problem z motocyklem - przesunąłem czubkiem języka po nagle zeschniętych wargach. - Ale spokojnie, tu mieszka moja siostra - uśmiechnął się, próbując wyzbyć mnie złych emocji i kompletnego nie pokoju.
Nie pomogło.  
Skinąłem jedynie głową, po raz kolejny spoglądając w stronę domu, który z jednej strony przyciągał, doprawdy uroczym wyglądem, a z drugiej, stojąc w obliczu poznania tak prywatnej części życia chłopaka, miałem ochotę zacząć pieszo przemierzać drogę powrotną. Koniec końców, zaparłem się w sobie i używając ostatnich resztek silnej woli, postąpiłem na przód, próbując znaleźć pozytywy całej sytuacji.
Poza obecnością Isaaca, co i tak musiałem odrzucić. Obserwowałem jak jako pierwszy rusza do przodu przez jeszcze chwilę zatracając się w przyjemnych myślach o przyszłości, póki to sam nie odwrócił się do mnie i z wyraźną troską kładąc ciężką na moim, chudym ramieniu. Poczułem jak jego palce nieco zbyt mocno wbijają się między moje kości, choć nie robił tego umyślnie.
Jak każdy.
- Jesteś zły? - jego oczy próbowały ogarnąć mnie całego za jednym razem, nerwowo wyczekując odpowiedzi.
- Co? - spytałem, jakby wtrącony z transu. Do tej pory i ponownie nie zdawałem sobie sprawy, że zdążyliśmy dostać się pod same drzwi budynku, z którego dobywały się mało przyjemne dźwięki kroków. - Oczywiście, że nie, tylko... Bo pies i... - zmarszczyłem brwi, z zatroskanego wyrazu twarzy spokojnie mogłem wyczytać poczucie winy przez co jeszcze bardziej odechciało mi się tej całej podróży.
Najgorsze i tak było przed nami...
Z wnętrza domu, jakby ze smoczej jamy wyłoniła się kobieta. Niebywała sylwetka, długie włosy, ogromne oczy i uderzające podobieństwo do mojego towarzysza, zmierzyła naszą dwójkę chłodnym spojrzeniem i wygięła wargi w charakterystycznym geście, nie racząc swojego, jak się domyśliłem, brata, żadnym ciepłym powitaniem.
- Przyprowadziłeś sobie kolejną ofiarę? - syknęła głosem, nad wyraz kobiecym. Nie wiedzieć czemu przypominała mi ona, jedną z tych kreowanych przez telewizyjną rzeczywistość ideałów, które znane jako te zimne, przemierzały wszelkie Reality Show, ewentualnie wybiegi najznamienitszych projektantów. Zmarszczyłem brwi, nie reagując w żaden sposób na jej wścibską uwagę - Choć nie wygląda aż tak bezużytecznie - mruknęła, mierząc mnie srogim spojrzeniem by wreszcie podobnym, choć łagodniejszym, zaszczycić też brata. - Znowu zepsułeś motocykl? Z tego co widzę nie tylko on uległ uszkodzeniu - mruknęła, przyglądając się twarzy nastolatka, na której wciąż widniały pamiątki ostatnich dni.
- Jak widać, ponownie jesteś moją jedyną nadzieją - zaśmiał się cicho. Isaac był od niej sporo wyższy, ciężko mi było jednak określić do kogo należała faktyczna przewaga.
- Nie pierwszy raz możesz liczyć tylko na mnie, jak widać przyjaciele - jej wzrok, aż zbyt wyraźnie zasugerował, że ów aluzję mam wziąć do siebie - Znaczy Twoi przyjaciele, są bezużyteczni - burknęła, po czym odwróciła się tyłem do naszej dwójki, ruszając w głąb domu.
- Ja przepraszam Tavi... To może nie być najprzyjemniejsze przeżycie - mruknął Isaac, napotykając mój wzrok. Spojrzałem chłopakowi prosto w oczy, zbierając w sobie odwagę na dalsze popołudnie.
- Co Ty gadasz, na pewno będzie świetnie.


Isaac?
No w sumie nic nie zrobiłam, wiem.

7.19.2017

Od Charlotty CD Spencera

  Prychnęłam jedynie, naciągając materiał śpiwora na głowę i starając się pogrążyć we śnie na nowo. Jednak już po chwili, wyskoczyłam z posłania, jak rażona prądem, gdy tylko sens słów Hyuka dotarł do mojego zaspanego jeszcze umysłu. Kucający w wejściu chłopak, oberwał prosto w klatkę piersiową nogami, co sprawiło, że wyleciał z namiotu w dwóch pełnych przewrotach. Wyskoczyłam zaraz za nim, potykając się o własne buty, które po chwili znalazły się na moich stopach. Spojrzałam przelotnie na swojego partnera, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu któregoś z opiekunów. Niezbyt wysoki, blond włosy mężczyzna, na oko po trzydziestce, wyrósł obok mnie jak spod ziemi, omiatając naszą dwójkę rozbawionym do granic możliwości wzrokiem.
- Jestem naprawdę pod wrażeniem, że te poranne wrzaski, towarzyszące zbierającym się parom, was nie obudziły. - Pokręcił głową, zduszając śmiech w gardle. Popatrzyłam na niego niezbyt przychylnie, po czym przeniosłam spojrzenie na chłopaka z akademii, który wciąż siedział na trawie. - Tutaj macie ciuchy na przebranie. Radziłbym się nieco pośpieszyć, jeśli nie chcecie skończyć biegu jako ostatni. - Mrugnął do nas porozumiewawczo i odszedł, po wcześniejszy wepchnięciu złożonych ciuchów w moje ręce. Przyglądnęłam się dwóm koszulkom z nazwą biegu i całą masą, przeróżnej wielkości log sponsorów. O dziwo i na szczęście bluzki nie miały rozmiaru XXL jak to często bywa, tylko znacznie mniejsze, w miarę do nas dopasowane.
  Rzuciłam większą z nich Spencerowi, ponownie ale tylko na moment chowając się w namiocie. Kiedy się z niego wycofałam i odwróciłam do chłopaka, ten spojrzał mi prosto w oczy, po czym jego wzrok zsunął się na moją bluzkę. Uniosłam lekko brew i również popatrzyłam na siebie, natychmiast poprawiając materiał koszulki, który zatrzymał się na moich piersiach.
- Nic nie widziałeś. - Warknęłam wściekła na samą siebie za nieuwagę i jednocześnie zawstydzona jak nigdy. Szybko odwróciłam głowę, czując, że całe moje policzki płoną, a nie miałam ochoty w takim stanie pokazywać się Hyukowi. - Zmień tą koszulkę i... - Zamilkłam, kiedy tylko mój wzrok padł na chłopaka, który z szerokim uśmiechem na ustach, siedział w tej samej pozycji, jednak już w innej koszulce. Mruknęłam zrezygnowana i ruszyłam w stronę namiotu, który był punktem startowym tego dnia. - Ruszaj się, idziemy. Musimy dogonić resztę.
- A śniadanie? - Spytał smutnym głosem, przeczesując moje włosy palcami. Odwróciłam się do niego gwałtownie, co sprawiło mi nieco bólu, gdyż poplątane końcówki nie chciały tak łatwo wypuścić jego ręki.
- Nie ma żadnego śniadania. Musimy ich dogonić. Będziesz żarł na koniec dnia. - Przewróciłam oczami, na co Spencer zatrzymał się, akcentując to tupnięciem nogi.
- Nie idę dalej bez jedzenia. - Powiedział naburmuszony. Jak z dzieckiem, naprawdę! Zgromiłam go morderczym spojrzeniem, jednak nie zrobiło to nim kompletnie żadnego wrażenia, więc odwróciłam się na pięcie i truchtem pobiegłam do punktu startowego.
- Przepraszam, gdzie dostaniemy coś do jedzenia? - Zwróciłam się do czarnowłosej kobiety, która zapisywała coś na jednej z wielu kartek. Podniosła na mnie zaskoczony wzrok, po czym wskazała długopisem stolik nieco dalej, na którym leżało jeszcze kilka woreczków, prawdopodobnie z suchym prowiantem. Czyżby niektórzy byli tak nierozważni i odpuścili sobie śniadanie czy jednak nie byliśmy ostatnimi, którzy wyruszają? W to drugie nie wierzyłam, a głupota innych była mi na rękę, gdyż jedna porcja, na którą składała się niewielka kanapka, jabłko i mała butelka wody, na pewno nie wystarczyłaby temu głodomorowi. Zgarnęłam cztery pakunki, uprzednio wyrzucając z dwóch wody, po czym odwróciłam się w stronę swojego partnera, rzucając mu jeden z nich.
- Trzymaj i idziemy, będziesz jadł po drodze.
- Nie wolno jeść, kiedy się biegnie.
- Będziemy szli, pasuje? - Zgrzytnęłam zębami, czując jak cierpliwość do tego faceta, coraz szybciej mi się kończy. Jeśli dalej tak pójdzie, to mu w końcu porządnie przywalę.
- Ale załóż bluzę na biodra. - Odparł twardo, stając w miejscu i spoglądając na mnie wzrokiem, który bliższy był rozkazującemu niż proszącemu.
- O co ci chodzi z tą bluzą? - Zapytałam, unosząc przy tym brwi i tupiąc nogą z niecierpliwości.
- Po prostu ją załóż.
- Już. Możemy w końcu iść? - Gdy tylko owinęłam materiał wokół bioder, mężczyzna pokiwał głową i z nowym zapałem ruszył przed siebie. Och, bogowie...
  W przeciągu niecałej godziny, w trakcie której Hyuk pochłonął wszystkie cztery kanapki i dwa jabłka(a wystarczyło mu na to zaledwie dwadzieścia minut), doszliśmy całkiem daleko. Chłopak ponownie podśpiewywał coś pod nosem i nie było to wcale takie złe, całkiem przyjemnie mi się go słuchało, jednak w pewnym momencie zatrzymaliśmy się na czymś co przypominało rozstaje dróg, chociaż ciężko było to tak nazwać, tutaj nawet nie było dobrze widocznej ścieżki. W każdym razie mój towarzysz chyba w ogóle tego nie zauważył. Przewróciłam oczami, czekając cierpliwie przez minutę, aż Spencer wyciągnie z nerki mapę, żebyśmy mogli upewnić się, w którą stronę należy iść. Po chwili Jae się zreflektował i sięgnął do podręcznego bagażu w poszukiwaniu kawałka papieru. Minęło coś koło dwóch minut, nim spojrzałam podejrzliwie na chłopaka, który nadal szperał w nerce. To nie było takie duże, a mapa to nie igła, więc dlaczego on jej jeszcze nie znalazł? Spencer ani mi się waż...
- Proszę cię. Powiedz, że nie zgubiłeś mapy. - Powiedziałam chłodno z zamkniętymi oczami, starając się zachować spokój. Cisza, a potem nerwowy śmiech, który zamarł, gdy tylko wbiłam spojrzenie w postać blondyna.
- Nie zgubiłem jej! - Podniósł ręce w obronnym geście. - Możliwe, że zostawiłem ją... W namiocie.
Otworzyłam usta, żeby wydrzeć się na Hyuka, jednak w ostatnim momencie zacisnęłam dłonie w pięści i odwróciłam głowę, przygryzając wargi zębami. Nie, Lotta. Spokojnie.
- W takim razie wybieraj. - Słowa wypowiedzenie spokojnym głosem zabiły z tropu chłopaka, który raczej spodziewał się opieprzu, słyszalnego w promieniu najbliższych ośmiu kilometrów. Cóż, czasem spokój jest lepszą zemstą.
- Ale co mam wybrać...
- Ścieżkę. Jeśli się zgubimy, będzie na ciebie. - Wzruszyłam ramionami. Mężczyzna pomyślał przez chwilę, przyglądając się obu ścieżkom, jakby szukając na nich śladów poprzednich uczestników. Kątem oka i ja ich szukałam, jednak typ podłoża nie sprzyjał pozostawianiu śladów, więc było to tylko niepotrzebne tracenie czasu.
- W takim razie idziemy w lewo. - Zarządził, ruszając przed siebie we wskazanym kierunku. Ponownie wykonałam ruch ramionami, przewracając przy tym oczami i podążyłam w ślad za swoim partnerem.
  Przez ponad godzinę posłusznie w milczeniu szłam tuż za blondynem, co jakiś czas potykając się o wystający korzeń czy poplątane rośliny. Zdecydowanie zboczyliśmy ze ścieżki. Kiedy w końcu Spencer się zatrzymał, a ja nie dostrzegając tego wpadłam na niego, odwrócił się w moją stronę z miną zbitego psa.
- Nie masz bladego pojęcia, gdzie jesteśmy, prawda? - Podparłam się rękami na biodrach, spoglądając na niego z westchnieniem. Uniósł palec i otworzył usta, tak jakby miał zaraz zaprzeczyć, jednak po chwili ciszy pokręcił głową.
- Prawda. - Przewróciłam oczami, rozglądając się dookoła, mimo iż było to zupełnie bez celowe. Nie mieliśmy żadnego punktu orientacyjnego, żadnego wielkiego kamienia, rzeczki, czegokolwiek. Nic. Wszędzie tylko drzewa, drzewa i jeszcze więcej drzew. - Ale mamy kompas. A z tego co pamiętam, to na wschód od trasy biegła jakaś droga. Asfaltowa chyba. Tak sądzę... - Już w trakcie mówienia zaczął grzebać w nerce w poszukiwaniu naszego jedynego ratunku, którym był kompas. Gdy w końcu udało mu się wygrzebać okrągłe pudełeczko, los postawił przed nim kolejne trudne zadanie. Obsługa.
- To jest dzieło szatana... - Mruknął, kiedy po dwóch minutach kręcenia się w kółko nadal nic nie zdziałał. Fuknęłam w stronę chłopaka, zabierając mu z rąk kompas i odsuwając na kilka kroków.
- Z tym całym żelastwem na sobie na pewno znajdziesz północ... - Zamruczałam pod nosem, ustawiając się w kierunku, który wskazywała czerwona strzałka. - Okey, tam jest północ, więc wschód będzie...
- Tam. - Wyciągnął w lewo rękę, bardzo zadowolony z faktu, że udało nam się odnaleźć kierunek. Skinęłam tylko głową, bez słowa idąc we wskazaną stronę. Mimo wszystko przyznać musiałam iż Hyuk zaimponował mi nieco swoim rozgarnięciem. Tego akurat się po nim nie spodziewałam.
  Musiała minąć niecała godzina, nim udało się nam wydostać na główną drogę. Oczywiście musieliśmy przedzierać się przez różne chaszcze, w wyniku czego oboje byliśmy dość podrapani z tym, że ja dużo bardziej z uwagi na gołe nogi. Więc nic dziwnego, że gdy wylądowaliśmy na asfalcie, ja dosłownie runęłam kolanami na gorącą powierzchnię, od której wręcz biła duchota.
- Nie możesz na tym siedzieć. - Stanowczy głos sprawił, że spojrzałam w górę na jego właściciela, jednak oślepiona przez słońce, zakryłam natychmiast oczy i nawet nie stawiałam oporu, gdy Jae stawiał mnie do pionu za ramię.
- Więc co robimy? - Zapytałam, przecierając oczy. Miałam coraz bardziej powyżej uszu całego tego wyścigu i problemów związanych z nim. Jakbym nie miała ich wystarczająco bez tego.
- A co mamy robić? Idziemy wzdłuż ulicy. - Jego ramię objęło mnie na wysokości talii, przytrzymując na nogach. I chyba właśnie dlatego nie odepchnęłam chłopaka, a może to z powodu zmęczenia? Cokolwiek było tego powodem, nie odtrąciłam go tym razem.
  Naprawdę nie uśmiechało mi się iść niewiadomo ile kilometrów na piechotę po gorącym asfalcie, w pełnym słońcu. To nie był szczyt moich marzeń ani nawet ich dolina. I o dziwo, pomoc przybyła w krótkim czasie. Zatrzymaliśmy się w pół kroku, nasłuchując odgłosów traktora, dochodzących zza naszych pleców. Zacisnęłam dłonie w pieści, prosząc w duchu los, by kierowca maszyny jechał w naszą stronę.
- Dzieciaki, gdzie idziecie? - Zawołał do nas nieco starszy już mężczyzna, kierujący ciągnikiem, do którego doczepiona była przyczepa pełna siana.
- Idziemy na festyn, w tamtą stronę. - Wskazałam przed siebie, wyplątując się z uścisku Azjaty. - Jedzie pan może w tamtą stronę?
- A tak się składa, że jadę. - Puścił mi zawadiackie oczko, po czym kiwnął głową w tył. - Wskakujecie, zanim ruszę, bo potem mnie już nie dogonicie! - Zaśmiał się uprzejmie, a my, mając już dość biegania, od razu wskoczyliśmy na siano i umościliśmy się na nim wygodnie. Traktor ruszył, szarpiąc początkowo przyczepą, przez co prawie spadłam, jednak szybka ręka Hyuka przytrzymała mnie na miejscu. Podziękowałam mężczyźnie i przewiesiłam nogi przez jedną z metalowych ścian. Bluza, którą wcześniej miałam na biodrach, wylądowała pod moim ciałem, odcinając je od kującej suchej trawy. Chociaż nawet i przez materiał czułam jak poszczególne suche części siana wbijają mi się w plecy i... nie tylko.
- Dlaczego taka jesteś? - Po długiej chwili ciszy, przerywanej tylko turkotem maszyny, blondyn odważył się zadać to pytanie. Uśmiechnęłam się lekko, podkładając ręce pod głowę.
- Tak jest po prostu łatwiej, Hyuk. - Wzruszyłam ramionami, a kiedy ten posłał mi pytające spojrzenie, zaśmiałam się lekko. W tym momencie wydał mi się tak uroczo niewinny. - Nie dopuszczać do siebie zupełnie nikogo i być samotnym, niż wiązać się z ludźmi, pozwalać sobie na uczucia i cierpieć, gdy oni odejdą. Tak jest zawsze. Ze wszystkimi.
- Ale ja nie jestem wszyscy, Lotta... - Mruknął, na co ja zaśmiałam się głośniej niż wcześniej i podniosłam się do siadu.
- Jeśli nie jesteś jak wszyscy to jesteś jak reszta. A oni wcale inni nie są. Ludzie myślą, że są inni, wyjątkowi, niepowtarzalni. Ale prawda jest taka, że jesteśmy wszyscy tacy sami. Jesteśmy tak samo zbudowani, mamy takie same instynkty... Różni nas wygląd, postrzeganie niektórych spraw, mamy różne zdania, opinie... Ale w głębi wszyscy jesteśmy tacy sami.
- Uważam nieco inaczej.
- Widziałeś kiedyś kota, który w pełni wyparł się swojej dzikiej natury? Tego się po prostu nie da zrobić... - Wzruszyłam ramionami i ponownie runęłam plecami na siano, zamykając przy tym oczy. Cisza, która nastąpiła potem wydała mi się bardzo podejrzana, dlatego otworzyłam jedno oko, przysłaniając je dłonią, a to co ujrzałam, momentalnie zmroziło mi krew w żyłach. Spencer stał na wyprostowanych nogach, w dodatku na palcach i wyciągając całe swoje ciało jak najbardziej w górę, próbował dosięgnąć białych kwitów, które zwisały z drzew, pod którymi akurat przejeżdżaliśmy.
- Siadaj na dupsku, ty przegrzana, parszywa gnido! - Zawołałam, sięgając do spodni chłopaka. Szybko jednak uświadomiłam sobie, że są to dość luźne dresy, przez co zamiast ściągnąć mężczyznę na dół, mogłabym pozbawić go dolnej części ubrania, a tego nie chciałam. Dlatego ostatecznie chwyciłam za skrawek koszulki, ciągnąc ją w dół. Gdy tylko były wojskowy usiadł na swoim miejscu, natychmiast oberwał porządnego kuksańca w kark.
- Za co to?! - Wrzasnął, pocierając jedną ręką bolące miejsce.
- Za to, że jesteś takim debilem! Chcesz zginąć, ty durna pało?! - Zmrużyłam oczy, patrząc morderczo na Jae, który tylko wysunął dłoń w moją stronę, by po chwili ją cofnąć i uśmiechnąć się szeroko.
- Nawet jak się złościsz, to jesteś piękna.
  Mimowolnie otworzyłam usta, zupełnie zbita z tropu. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że mam wetknięte za ucho kwiaty akacji. I że to właśnie po nie sięgał mój partner.
- Jesteś pojebany. - Mruknęłam naburmuszona, odwracając wzrok w przeciwną stronę. Czy ja się rumienię? Czemu ja się do cholery rumienię?! Po chwili podniosłam głowę i odwróciłam ją w stronę kierowcy, który mówił coś do nas, jednak z takiej odległości nie miałam pojęcia co to takiego, więc musiałam jakoś zbliżyć się do naszego wybawiciela. Dlatego też oparłam się na kolanach, po czym pochyliłam w przód najbardziej jak umiałam, starając się jednocześnie nie wpaść w całą tą kupę siana.
Ciężkie zadanie, nie powiem.

7.18.2017

Od Leandera CD Sylvaina

Chłopak naparł na mnie swoim ciałem przez co zrobiłem krok do tyłu, napotykając krawędź łóżka. Odruchowo wyrwałem się z gwałtownego pocałunku i wtuliłem w ciało przede mną.
- Przepraszam - wyszeptałem raz jeszcze opierając twarz na jego torsie. Sylvain nad wyraz delikatnie gładził mnie po plecach, miałem wrażenie, że jedynie muska on powietrze między moimi plecami, a jego dłońmi i raczy mnie przyjemnym, kojącym dotykiem.
- Już dobrze - smukłe palce kilka razy pomknęły po moich włosach, a usta musnęły sam czubek głowy. - Pamiętaj, że przeszłości nie zmienisz, nie wpłyniesz na coś co już zrobiłeś, więc nie warto się tym przejmować, a nie masz pojęcia jaka będzie następna minuta, nie możesz jej zaplanować bo kto wie, czy za chwilę meteoryt nie uderzy w ziemię. Nie uważasz więc, że najważniejsze jest tu i teraz? - starszy ujął w dwa palce mój podbródek, unosząc go do góry - A teraz Ty jesteś dla mnie najważniejszy i to Ciebie kocham - mówiąc to wodził kciukiem po moim policzku, przyprawiając mnie w ten sposób o przyjemne dreszcze. W pewnym momencie Sylvain położył się na łóżku, zmuszając bym zrobił to samo, i gdy poszedłem w jego ślady, ponownie pozwolił mi się objąć.
- Zostań dzisiaj ze mną - mruknąłem przeciągle, opierając głowę na jego ramieniu. Zmrużyłem powieki, które coraz bardziej zachęcały mnie do zapadnięcia w głęboki, spokojny sen. - Proszę... - dodałem, gdy nie usłyszałem odpowiedzi przez kolejne pięć sekund.
- Musiałbym najpierw iść się przebrać - odparł, na co odruchowo zacisnąłem uścisk.
- Nie idź, mam tu ubrania brata, będą dobre - wyjaśniłem pośpiesznie, opierając podbródek na jego piersi. Spokojny oddech wprawiał ją w powolny ruch, poza tym słyszałem też jego bicie serca i widziałem uśmiech, który gościł na jego twarzy.
- No chyba nie mogę odmówić - mruknął ponownie zanurzając dłoń w moich włosach. Wydąłem wargi nieco do przodu, patrząc na chłopaka z ogromną miłością.
- Dziękuję Ci, za dzisiaj. Mimo wszystko - dźwignąłem się do pozycji siedzącej, popierając na pięściach, które powoli wbijały się w zagłębienie fotela i musnąłem wargami czoło chłopaka - Idę się przebrać, zaraz dam Ci ubrania - uśmiechnąłem się do siebie zgarniając z łóżka czarne szorty i podkoszulek w tym samym kolorze, po czym szybko, dosłownie wbiegłem do łazienki.
Naprawdę ciężko było mi uwierzyć w to co się działo, tyle zawirowań w jednym dniu przewróciło moje życie do góry nogami i upewniło w fakcie, że właśnie w tym stanie chcę je zatrzymać.
Przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie spytam Sylvaina o jego przeszłość.
Bo mój był właśnie teraz. 
Ściągnąłem z siebie ubrania i wlazłem pod prysznic by w wyjątkowo przyśpieszonym trybie wykonać wieczorną rutynę. Ostatni raz opłukałem twarz w zimnej wodzie i opuściłem pomieszczenie, zastając swojego chłopaka w dość jednoznacznej sytuacji. Zakopany w pościeli jak widać było drogę do ubrań mojego brata odnalazł sam.
Śpioch. 
Uśmiechnąłem się do siebie przez chwilę obserwując z odległości, jak spokojny był w swoim zasłużonym odpoczynku, po czym bezczelnie wpełzłem do łóżka tuż obok niego. Starszy jedynie poruszył się delikatnie i nie otwierając nawet oczu objął mnie jednym ramieniem, pozwalając mi wtulić się w jego rozgrzane ciało. 

***

Uchyliłem zmęczone powieki, rozklejając złączone rzęsy i przeciągnąłem się na łóżku, napotykając mruczącą coś przeszkodę. Uśmiechnąłem się spoglądając w jej stronę i jako punkt honoru, obrałem sobie wdrapanie się na postać przede mną.
- Cześć Sylvain - mruknąłem, dosłownie siadając okrakiem na jego klatce piersiowej. Nachyliłem się do jego ciepłych warg, które delikatnie musnąłem, a mężczyzna pode mną, gwałtownie pogłębił pocałunek.
Kocham go tak bardzo... Muszę zrobić wszystko by zapomniał i był ze mną szczęśliwy.
Z tą też myślą, wróciłem do spoglądania w piękne oczy chłopaka, który wygodnie usadowił swoje dłonie na moich biodrach.
- Miałem Ci o czymś powiedzieć, ale bałem się, że to za wcześnie - uniosłem się nieco, podkulając nogi wzdłuż jego boków - Bo i tak mamy teraz wolne - zacząłem, czując jak moje policzki oblewa coraz większy rumieniec - A ja bardzo chciałem odwiedzić rodzinę, mój brat ma jutro urodziny i wiem, że mówię Ci to w ostatniej chwili, ale pomyślałem, że chciałbyś polecieć ze mną, mam nawet dwa bilety - mruknąłem, ale zdając sobie sprawę, że w ten sposób mogę wymusić na nim wyjazd, natychmiast się wycofałem - Oczywiście, jeśli nie chcesz one się nie zmarnują, wiem, że Nowa Zelandia jest daleko i sam z sobą nie chciałbym spędzić tak wielu dni, a co dopiero z moimi braćmi - zaśmiałem się na ich wspomnienie, po czym widząc ciekawość i zastanowienie na twarzy chłopaka odchrząknąłem - Więc jeślibyś chciał to jutro o piątej rano, będę jechał na lotnisko - czułem, jak moje policzki płoną żywym ogniem, a ich czerwień przyćmiłaby nawet najpiękniejsze pomidory. - Wygodnie się z Tobą śpi - zaśmiałem się, wracając na swoją połowę łóżka.
Swoją połowę.
Miłe uczucie rozeszło się po moim ciele gdy jeszcze kilka razy powtórzyłem w głowie te dwa słowa. Ponownie dzieliłem z kimś własne łóżko. 
Fakt ten równocześnie cieszył jak i zamroczył wszystko dookoła.
Ponownie.
Przełknąłem ślinę, mierząc się z faktem, że w Nowej Zelandii ciągle mieszka moja była, Nastia.
Nie chciałem jej widzieć, ale będę musiał powiedzieć o niej Sylvainowi.


Sylvain? 
XD 

Od Briana CD Haydena

Trzymając miłość swojego życia za dłoń, w ciszy zeszli do kuchni. Hayden usiadł na krześle znajdującym się tuż przy wyjściu, zaś Brian naprzeciw. Położył swoją dłoń na dzielącym ich stole wewnętrzną stroną do góry, na której to po sekundzie spoczęła ręka młodszego. Bez przedłużania, bez kombinowania i owijania w bawełnę, nie miał też predyspozycji do kłamania, chyba że dla bezpieczeństwa bliskich. Jednak nie w tym przypadku. Tutaj musiała zaistnieć tylko prawda.
- Hayden, muszę polecieć z mamą do domu.
Chłopak wpierw widocznie zacisnął usta, by po chwili wymusić uśmiech.
- Przecież to żaden problem. Polecimy, załatwimy, co trzeba i wrócimy, tak? – Skierował pytanie do swojego ukochanego, lecz w oczach widać było, że znał odpowiedź, jednakże nie wyzbył się nadziei na inną.
- Nie, skarbie. Ty wrócisz do szkoły. – Oznajmił z wyczuwalnym smutkiem w głosie, zaś tymi słowami zabrał uśmiech z jego ust. – Wrócę za trzy dni. Tylko trzy dni.
- Ale… Co ze szkołą? Nie możesz dorobić sobie kolejnych nieobecności. Znajdujemy się na pierwszych dwóch pozycjach listy uczniów do wydalenia. – Obiema dłońmi złapał rękę Briana, a jego burzowe oczy chaotycznie obiegały twarz starszego. – Nie możesz, Brian. Miałeś spełnić swoje marzenia, jesteś tak blisko i tak łatwo chcesz to porzucić?
- Są rzeczy ważne i ważniejsze. Doskonale o tym wiesz. – Palcami wolnej dłoni zaczął głaskać ciepłą, delikatną skórę chłopaka. – Nie porzucam swoich pragnień, marzeń, tylko na chwilę odsuwam je na bok.
- Dlaczego nie mogę z wami lecieć? Rozumiem, że się do niczego nie  przydam, ale nie chcę zostać sam. Nie chcę sam wrócić do Akademii, sam spać w łóżku, czy samotnie jeść. – Mocniej zacisnął swoje dłonie. – Obiecuję, że nie będę ci przeszkadzał. Możesz mnie nawet zamknąć w domu, ale proszę, nie każ mi znowu znosić rozłąki między nami. Nie dam rady.
- Po prostu… - Tam nie będzie bezpiecznie. – Chcę, żebyś ukończył tę szkołę, okej? Dostałeś ostatnią szansę, a ja nie pozwolę ci jej zmarnować. Masz wrócić, rozumiesz?
Hayden wbił wzrok w ich splecione dłonie, by po chwili delikatnie je rozdzielić. Wstając od stołu skinął tylko głową, po czym bez słowa odwrócił się i skierował do pokoju na piętrze w celu dokończenia pakowania.
Kang, z ciężkim westchnięciem i drżącymi dłońmi, przeczesał swoje włosy, starając sobie wmówić, iż dobrze postąpił. Chcąc dać chłopakowi dłuższy moment do rozmyślań, specjalnie zaczął wyszukiwać sobie zajęcia. Zakręcił gaz, wodę, wszystkie naczynia umyte zaraz po śniadaniu schował do odpowiednich szafek. Kiedy skończyły się możliwości przedłużania do momentu następnej rozmowy ze swoim ukochanym, jeszcze na sekundę usiadł przy stole, chowając twarz w dłoniach. Wyprostował się dopiero, gdy rodzicielka dotknęła jego ramienia. Ułożył dłonie na stole i uniósł na nią wzrok. Patrząc tak w jej ciemne, zawsze wdzięczne oczy, usilnie staral sobie przypomnieć, czy niegdyś zaistniała sytuacja, że zabrakło uśmiechu na jej twarzy.
- Wiesz, że nie musisz ze mną wracać. Dam sobie radę. – Ciepły głos, który samą swoją barwą dawał wsparcie, otulił serce Briana.
- Po tym, co zrobił ojciec, nie mogę cię z tym zostawić. – Wstając z krzesła ujął jej szczupłą dłoń w swoje. – Jako syn powinienem coś zrobić dla swojej matki. Muszę ci się odwdzięczyć za te wszystkie lata, za to, jak mnie wychowałaś oraz wynagrodzić zszargane nerwy za nieposłuszeństwo. Nie byłem dzieckiem, którym mogłaś się chwalić. Przepraszam.
Przymknął oczy i opuścił głowę, powstrzymując nadmiar bolesnych emocji. Nim zdążył się na dobre rozpłakać kobieca dłoń pacnęła go w czubek głowy. Zdziwiony uniósł swe ciemne tęczówki na rodzicielkę.
- Skąd te zwątpienie w tobie? – Smukłymi palcami odgarnęła grzywkę z jego oczu, po czym przygładziła koszulę na ramionach i złapała mocno na wysokości łokci. – Jesteś największym skarbem, jaki dostałam w swoim życiu, więc zabraniam ci mówić tak o sobie. – Wierzchem dłoni otarła mokre policzki syna, z miłością nań patrząc. – Spotkaliśmy się po tak długim czasie. Chciałam odebrać ci wszystkie zmartwienia, a zamiast tego doniosłam kolejne.
- Nie mów tak… - Zrobił smutną minę, aby po chwili zaśmiać się cicho wraz z nią.
- Skoro czujesz się lepiej, to idź do niego, porozmawiajcie. Skoro zdecydowałeś się lecieć do domu, to doskonale rozumiem twoje obawy, ale musisz też w niego uwierzyć. – Chłopak skinął parokrotnie i mocniej ścisnął dłoń matki. – Potem przydasz się w roli syna. Zniesiesz moje bagaże.
Grzecznie przytaknął, ucałował rodzicielkę w zarumieniony policzek i poszedł na górę, do pokoju Haydena. Zamknięte drzwi odizolowały go od reszty domu, tworząc samotnię, której próg przekroczył Brian, uprzednio knykciami pukając w drewno oraz informując o swoim wejściu. Ciche kliknięcie rozniosło się po pokoju, po zamknięciu drzwi.
Młodszy siedział po turecku na podłodze przed walizką, tyłem do drzwi. Po lewej stronie leżały złożone w kostkę ubrania Kanga, które po kolei trafiały do rąk chłopaka, były zwijane i następnie z dokładnością układane w otwartej walizce. Kiedy starszy usiadł obok niego nawet nie drgnął, nie mrugnął, nie zaszczycił wzrokiem. Nie był zły, tylko zawiedziony i przygnębiony. Brian, nie mając pomysłu na rozpoczęcie rozmowy, sięgnął przezeń po jedną ze swoich bluzek, jednak nie to było celem. Zatrzymał się w pochylonej pozycji przed swoim ukochanym, na którego twarz mógł patrzeć z odległości paru centymetrów. Niewzruszony nastolatek wziął kolejny ciuch, zwinął go na swoich kolanach i uniósł wzrok dopiero wtedy, gdy zamierzał go odłożyć. Najpierw obojętny, by po sekundzie zmienić się na wyraźnie zszokowany.
- Płakałeś? – Zapytał wyraźnie zdziwiony, odrzucając na bok dalsze pakowanie, umieszczając swoje dłonie na ramionach ukochanego.
Brian zaprzeczył ruchem głowy.
- Kichałem. – Szepnął, pozwalając sobie na małe oszukaństwo, bo kłamstwo było zbyt mocnym stwierdzeniem.
- Kłamczysz. – Prychnął, mimowolnie głaszcząc okryte jasną koszulą ramiona, jednocześnie wpatrując się w ciemne oczy starszego, który widocznie się zamyślił. – O czym tak intensywnie dumasz?
Brian, nie przerywając kontaktu wzrokowego, cofnął si ę z powrotem do siadu, lekko unosząc kąciki ust, lecz zaraz drżąco opadły.
- Czy ja na ciebie zasługuję? Czy jestem w stanie sprawić, że będziesz szczęśliwy? Przestaniesz myśleć o przeszłości? Co takiego w sobie mam, że ze mną jesteś? Nie mogę dać ci wszystkiego, co bym chciał. Te i wiele innych pytań męczy mnie każdego ranka. Nie potrafię na nie odpowiedzieć, przez co się frustruję. Chcę, żebyś był bezpieczny, nie cierpiał bez potrzeby. To wszystko mnie tak bardzo przytłacza, ale nie mogę tego pokazywać, byś się nie martwił. Powinienem być dla ciebie oparciem, pomocą. – Oczy zaszkliły się od napływających łez, zaś usta drżały, jakoby było mu zimno. Hayden rozchylił lekko wargi, nie mając pojęcia, co mógłby odpowiedzieć. Najpierw chciał powstrzymać łzy ukochanego, więc ujął jego twarz w dłonie. – Proszę. Odpowiedź mi na chociaż jedno z nich. Zabierz trochę tego ciężaru.
- Ja jestem szczęśliwy. Bez zająknięcia mogę stwierdzić, że na tym brzydkim świecie nie ma osoby szczęśliwszej, niż ja, bo jesteś mój. Wiesz, co mnie uszczęśliwia? Twoja obecność, twój głos, twój dotyk. Wszystko, co jest niepowtarzalne. To ja powinienem zapytać się, czy zasługuję na tak wspaniałego człowieka, jakim jesteś. – Przysunął się bliżej i mocno objął starszego, który uczynił podobnie. Głaszcząc go po plecach, przedłużył nieco ciszę, aby opadły emocje. – Wiesz, co uwielbiam w tym wszystkim najbardziej? Ubóstwiam, kiedy mnie całujesz, gdziekolwiek. Czuję wtedy takie cudowne mrowienie w brzuchu, które sprawia, że pragnę więcej i więcej.
Brian, odebrawszy wypowiedź swojego faceta, jako zachętę na poprawę humoru skorzystał z tej bliskości i zaczął muskać ustami skórę chłopaka od karku, przez jedno z uszu, aż do ust, zatrzymując się przy nich na dłużej z wyraźnym uśmiechem. Nie były to przepełnione pożądaniem i namiętnością pocałunki, lecz lekkie muśnięcia, sprawiające większą przyjemność w obecnej chwili. Niestety nie wszystko co cudowne, może długo trwać. Przerwali czułości w momencie drugiego puknięcia w drzwi, ku którym skierowali swoje spojrzenia.
- Chłopcy, taksówka przyjedzie za pół godziny. Mam nadzieję, że wszystko spakowaliście. Sprawdźcie dwa razy.
- Dobrze mamo – odkrzyknął Hayden, co wywołało uśmiech na twarzy Kanga.
- Zaraz zniosę twoje rzeczy. – Zawołał, a po otrzymaniu potwierdzenia usłyszenia, ponownie skierował wzrok na młodszego. – Spakujesz mnie?
Lavell skinął parokrotnie głową, będąc nadzwyczajnie tym zafascynowany. Skradł soczysty pocałunek z ust swojego ukochanego i ponownie zabrał się za pakowanie. Brian na odchodne potarmosił jego ułożone, jasne włosy z uśmiechem na twarzy. Mniej ciężaru na sercu, lecz nie wszystkie zmartwienia odejdą od razu. Niektórych trzeba się pozbyć samemu, ręcznie.


Lot z Vancouver do Seulu był godzinę wcześniej od lotu na trasie Vancouver – Sacramento, dlatego też to Brian wraz z matką musieli jako pierwsi odejść, co niezbyt podobało się Kanadyjczykowi.  Kiedy nastąpiło pierwsze wezwanie na pokład, ludzie ustawili si w długiej kolejce. Mama pożegnała się z najmłodszym „synem” mocnym przytuleniem, świadomie zostawiając ich samych.
- To tylko siedemdziesiąt dwie godziny.
- Co? – Hayden spojrzał zdziwiony na Briana, mocniej zaciskając dłoń na tej jego.
- Dzisiaj rano, a trzeciego dnia wieczorem już będziemy razem. Szybko zleci, nawet nie zauważysz. – Przyciągnął go do siebie i mocno przytulił, nie mając najmniejszej ochoty go zostawiać. – Uważaj na siebie, dobrze? Jedz mało, a często, wysypiaj się, nie spóźniaj na zajęcia, a tym bardziej żadnych nie opuszczaj. Nie pakuj się w żadne kłopoty, jednak jeśli coś się stanie, dzwoń o każdej porze, czy daj jakikolwiek znak. – Odsunął go nieco, by móc spojrzeć w te hipnotyzujące, burzowe oczy, które właśnie zalały się łzami. – I nie płacz. Nie zostawiam cię na zawsze.
Chłopak z trudem przełknął ślinę, jednocześnie kiwając głową i ocierając palcami niesforne krople, spływające po policzkach.
- Ty też na siebie uważaj. Nie pal, nie pij, jedz dużo, śpij. Ubieraj odpowiednio do pogody. – Powiedziane na jednym wdechu zmusiło go do chwili przerwy. Puściwszy dłonie chłopaka, do końca otarł oczy. – masz do mnie wrócić, rozumiesz? Cały, taki sam.
Brian z uśmiechem odgarnął mu grzywkę z czoła, które ucałował, potem wargami tknął czubek nosa i na pożegnanie skończył długim pocałunkiem w usta. Po tym od razu się odwrócił, nie chcąc się wahać, ani pokazywać swojej niepewności.

Po jedenastu godzinach długiego lotu musieli jeszcze poczekać na bagaże. Najpierw długie siedzenie w bezruchu i spanie, a teraz stanie i czekanie. Znakomity zamiennik. W czasie oczekiwania przełączył telefon na normalny tryb, założył słuchawki i wybrał numer do swojego chłopaka. Jeśli dobrze wyliczył, w Vancouver było już po godzinie dziesiątej wieczorem, a tutaj dopiero połowa dnia. Parę długich sygnałów musiało nastąpić, nim Hayden odebrał. Kang przełączył na video rozmowę.
- Dzień dobry wieczór kochanie. – Uśmiechnął się do kamery, widząc oświetloną twarz młodszego, częściowo zasłoniętą przez poduszkę. – Spałeś?
Zaprzeczenie.

- Na początku miałem nie dzwonić, ale strasznie mi tęskno za tobą. Jadłeś? – Hayden potwierdzil cicho, bardziej wtulając się w ciemną poduszkę, która wydała się znajoma. – Czy to jest moje łóżko?
- Może.
- O ty… - Zaśmiał się cicho, okropnie chcąc przy nim być, lecz na razie nie mógł.
- Brian, zaśpiewasz mi coś na dobranoc? Coś… twojego.
Starszy ściągnął brwi i zacisnął usta, zastanawiając się, co mógłby wybrać na dobrą noc dla swojego faceta. Zerknął na taśmę bagażową, lecz ich bagaże pewnie jeszcze nie opuściły samolotu, więc miał sporo czasu. Odszedł pod jedną ze ścian, gdzie było w miarę luźno i nikt by go nie zagłuszał.

Gdybym nie poszedł tamtą drogą
Prawdopodobnie nie zostalibyśmy parą
Widzę tylko ciebie
Gdy nocą zamykam swoje oczy
Zasypiam spojony myślami o tobie
Czuję się, jakbym był w filmie
Gdy nasze spojrzenia się spotykają
Jesteśmy niczym filmowe gwiazdy
Jesteśmy piękni

Gdy skończył,  Hayden uchylił zmęczone powieki i ułożył się inaczej, ukazując całą swoją twarz.
- Masz tyle ładnych tekstów, melodii, piosenek i żadnej z nich nie słyszałem, nikt nie słyszał. Dlaczego? – Ułożył brodę na jednej z dłoni, wyczekując odpowiedzi ze strony Azjaty, który zrobił niezbyt zadowoloną minę z powodu tego, że młodszy przejrzał zawartość jego laptopa.
- Sprzedaję je, Hayden, ale porozmawiamy o tym, kiedy wrócę. Nie teraz. Powinieneś już spać. Beze mnie będzie ciężko, ale wierzę, że dasz radę.
Lavell widocznie chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język. Odrobinę sztucznie pożegnali się do dnia następnego.

Wyjazd z lotniska nie był ciężki. Wystarczyło wsiąść w odpowiedni pociąg i już zmierzali prosto do domu, który od dłuższego czasu stał pusty. Od paru miesięcy tylko matka się wszystkim zajmowała, bo ojciec najpierw uciekał od odpowiedzialności za wzięte pożyczki, potem wyparował.
W akompaniamencie wspomnień z okolicy, śmiesznych sytuacji z dzieciństwa, ale także dziwnych spojrzeń sąsiadów, dotarli do piętrowego budynku. Weszli do przed pokoju, zostawili walizki, minęli schody i przekroczyli kuchnię, z której było wyjście do pokoju, a raczej dobudówki, która wychodziła na handlową ulicę, będąc jednym z wielu obecnych sklepów, totalizatorów i rywalem ubezpieczalni. Otworzywszy drzwi łączące dom z rodzinnym biznesem, zamarli w jednej sekundzie. Pokój, będący w wymiarach 4x6, był w totalnej ruinie. Poobijane ściany, połamane krzesła, biurko, szafki z papierami wyglądały niczym ognisko, a witryna nie zawierała już szkła. Pozostały po niej tylko metalowe wzmocnienia.
Matka pod wpływem szoku zachłysnęła się powietrzem. Brian, nie chcąc, aby dłużej na to patrzyła, zasłonił pomieszczenie swoją osobą, wyprowadzając matkę z powrotem do kuchni. Sam zaś powrócił do bałaganu, zamykając za sobą drzwi. Przeszedł przez pomieszczenie i wyszedł przez żelazne obramowanie, nazywające się kiedyś drzwiami. Omiótł wzrokiem przód budynku, chcąc doszukać się jakiejś ukrytej wiadomości od sprawcy. Wtem podszedł do niego czterdziestoletni sąsiad z ościennego saloniku fryzjerskiego.
- Zrobiło to trzech zamaskowanych mężczyzn dwa dni temu w środku nocy. Ewidentnie czegoś szukali. Nim pojawiła się policja, zdążyli wszystko zdemolować i się zwinąć. Wiesz, gdyby był jeden, mógłbym coś próbować, ale…
- Nawet jeśli, to dobrze, że nie narażał się pan. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby ktoś jeszcze ucierpiał przez mojego ojca.
- Wiesz, kto to zrobił?
- Gdybym powiedział, że się domyślam, skłamałbym. – Brian uśmiechnął się lekko i przeczesał swoją przydługą grzywkę. – Wiem kto i wiem, jak to wszystko zatrzymać.
- Cieszę się, że wróciłeś, Yonghyunie. Moja żona z chęcią ogarnie twoje włosy, napije się herbaty z Yooną. Byle nie musiała na to patrzeć. I tak wiele przeżyła, a to musiało ją kompletnie zniszczyć.
Brian podziękował i skorzystał ze złożonej oferty. Herbata, kawa, domowej roboty ciasto sprawiły, iż choć na chwilę zapomnieli o tym, jak wszystko wygląda tuż za ścianą. Kobieta ze złotymi palcami sprawiła, że Kang wyprzystojniał. Włosy zmieniły barwę na czarną, porównywalną z węglem, a może i ciemniejsze, jednak z zachowaniem rozchodzącej się grzywki. Po cichu poprosił o zaopiekowanie się mamą, po czym udał się na bogatsze obrzeża miasta.  
Po godzinie przebijania się z jednego końca na drugi, stanął przed bramą jednej z willi, otoczonej wysokim, piaskowym murem, masą ochroniarzy i bogatym wnętrzem. Był tutaj raz, z ojcem, parę lat temu, gdy zaczynali działalność. Złe wspomnienia wróciły. Przycisnął dzwonek i uniósł spojrzenie w kamerkę. Po dłuższej chwili oczekiwania zostało mu zadane pytanie, kim jest.
- Kang Younghyun, syn Kang Moonbina. Mam niecierpiącą zwłoki sprawę do Wonpila.
Jedno ze skrzydeł ciężkiej bramy uchyliło się, wpuszczając go na teren posiadłości. Przeszedłszy długi podjazd został skierowany na tyły, a stamtąd wkroczył do środka przed taras, wprost do przestronnego biura. Facet ewidentnie podczas wyciągania pieniędzy z ludzi wpatrywał się w swój ogromny basen, popijając najdroższe whisky, jakie istniało. Nie czekał długo. Właściciel przybył. Podali sobie dłonie, chociaż to Wonpil, bo tak było na imię stojącemu przed nim mafiozie, był nadzwyczaj szczęśliwy z tego spotkania. Gestem dłoni pozwolił mu usiąść naprzeciw niego, a sam zajął miejsce za biurkiem. Nim zdążył o cokolwiek zapytać, Kang go uprzedził.
- Wiem, że to ty zniszczyłeś ubezpieczalnię. Jeśli szukasz pieniędzy, wystarczy powiedzieć, a nie unicestwiać coś, na co niektórzy pracowali przez większość swojego życia. Nie chcę robić hałasu, więc załatwmy to szybko i bezboleśnie. Ile jesteśmy winni?
Mężczyzna prychnął, rozbawiony zachowaniem chłopaka.
- Ledwo wróciłeś do domu, a już zaczynasz się rządzić? – Zapytał z pogardą, otwierając szufladę, z której wyciągnął szczepiony plik kartek i rzucił tuż przed niego. – Twój ojciec podpisał ze mną umowę. Do tej pory wszystko było dobrze. Co pożyczał, to oddawał, ale nagle mu się odwidziało, wziął więcej, niż wszystko razem zliczone do tej pory, i zniknął. Może mam nieciekawe zajęcie, ale to, jak traktuję człowieka, zależy od niego samego. Skoro postanowił spieprzyć z pieniędzmi, postanowiłem je w jakiś sposób odzyskać, ale okazało się, że w ten waszej kanciapie nie ma nic wartego uwagi. Pewnie lepszy majątek trzymacie w domu.
- Dogadajmy się. Nie wiem, gdzie jest mój ojciec, nie zamierzam go szukać, ale jeśli tylko się pojawi, z przyjemnością oddam tego pluskwiaka tobie. Po prostu powiedz ile. Oddam wszystko.
- Niby wyzywasz go od najgorszych, niby nienawidzisz, ale chcesz spłacić jego długi? Jakież to zabawne.
 - Nie robię tego dla niego. Chcę, aby moja matka miała spokój. Jest niewinna, nie związana z tą sprawą. Trafiła w swoim życiu na nieodpowiedniego człowieka. Może to nie naprawi wszystkiego, co do tej pory zrobił, ale na pewno w przyszłości będzie lepiej.
- Jak na młodego mężczyznę, wchodzącego dopiero w dorosłość, masz wiele do powiedzenia i nie jest to wyssane z palca. Jestem ciekaw, jak utrzymujesz się tam, w Ameryce. – Mężczyzna widząc, że Brian nie jest skory do rozmowy na takie tematy, odczepił od leżących na biurku kartek małą notatkę, która okazała się spisem wszystkich pieniędzy pożyczonych i oddanych oraz dług. – Sto pięćdziesiąt milionów wonów (ok. 132 tys. $). Plus doliczę jeszcze ogłoszenie upadłości. Ludziom, którzy wam powierzyli swoje bezpieczeństwo, trzeba oddać całą kasę. Nie potrzebuję tych pieniędzy na teraz, ale nie chciałbym, abyś zniknął, jak twój ojciec. Potrzebuję czegoś pod zastaw.
Zastaw.
Brian wbił wzrok w leżące przed nim kartki, lecz było to w celu zamyślenia, aniżeli przeczytania ich zawartości. Zaczął wertować cały swój dobytek niczym strony w książce. Co było tak cennego, co ten facet miał na myśli? Dom w Korei, w Toronto, były dla niego warte tyle, co miska ryżu. Na pewno.
- Uważam, że Shin Yoona będzie wspaniałym zabezpieczeniem. Oczywiście dla mnie. Dla ciebie będzie to motywacja do działania.
Shin Yoona.
Spojrzał na ten obrzydliwy uśmiech, który zagościł na twarzy mężczyzny. Kang spodziewał się wszystkiego, ale przez myśl mu nie przeszło o traktowaniu człowieka, jak rzecz. Po tylu latach udało mu się w końcu ujrzeć matkę, a teraz ponownie miał ją stracić. Poderwał się z krzesła, niemalże je wywracając.
- Nie pozwolę na to, rozumiesz? – Zacisnął dłonie w pięści, denerwując się coraz bardziej podczas patrzenia na tę niewzruszoną, uśmiechniętą twarz.
- Rozumiem doskonale, dlatego wszystko zależy od ciebie, mój drogi.
Zirytowany do granic możliwości Brian chciał jeszcze coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Zamiast tego bez pożegnania opuścił pomieszczenie, z akompaniamentem trzaśnięcia drzwiami, wprawiając pobliskie okna w drżenie. Ominął wszystkich ochroniarzy, bez ich pomocy wychodząc poza budynek. W czasie, kiedy ucinali sobie niemiłą pogawędkę, zdążyło się zachmurzyć. Ledwo wyszedł za granicę posiadłości, kiedy nastąpiło urwanie chmury. Niezrażony postanowił wracać na piechotę. Wszyscy uciekali, chowali się pod daszkami, w sklepach. Niewielu miało parasole. Brian w tym czasie pozwolił sobie na płacz. Krople łez mieszały się z chłodnym deszczem, w ten sposób chowając zszargane nerwy chłopaka.

~*~

Przebrany w suche ubrania, okryty kocem siedział, a wręcz leżał na wyspie kuchennej, w ciszy i z pustym wzrokiem wpatrywał się w parę uciekającą ze stojącego przed nim kubka. W tym czasie mama krzątała się w kuchni, przygotowując dla nich kolację. Nie powiedział jej wszystkiego. Dlatego za każdym razem, kiedy przypomniał sobie słowa Wonpila, od razu pojawiały się łzy.
- Mamo… Masz jakieś pieniądze?
- Mam, dlaczego pytasz? – Obejrzała się na swojego syna, który w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. Kobieta odłożyła swój fartuch na blat, po czym przeszła na korytarz, gdzie kucnęła obok schodów, zwinęła częściowo dywan, a następnie, ku zdziwieniu chłopaka, podniosła jedną z desek. Zostawiając dziurę w podłodze, przyniosła niewielką aktówkę. – Tutaj są pieniądze ojca, ale nie ruszałam ich. Nawet nie mam pewności, czy one tam są. Mam też swoje, schowane na górze, po sprzedaży domu.
Puścił mimo uszu wieść o tym, iż dom w Toronto został sprzedany, a wraz z nim wszystkie wspomnienia z dzieciństwa. Otworzył aktówkę i obrócił ją do góry dnem. Na stół wypadły sklejone taśmą pliki banknotów, a zaraz po nich wyleciał pistolet. Matka aż zakrzyknęła z przerażenia na widok broni. Brian wyciągnął po nią dłoń, która została zatrzymana przez rękę rodzicielki.
- Nie ruszaj tego.
Po raz kolejny w swoim życiu jej nie posłuchał. Sięgnął po nią drugą ręką. Nie znał się na takich rzeczach. Nie wiedział, czy jest naładowana, zabezpieczona, ale na pewno ciężka, co mogło oznaczać, iż nabita. Odłożył pistolet na bok i wziął banknoty, na oko mierząc ich wartość.  Na pewno było na jedną czwartą długu, ale nic więcej. Westchnął ciężko i sam poszedł schować wszystko z powrotem.
Podczas kolacji głównym tematem był ojciec. Nie dało się tego uniknąć. Nie udało im się wymyślić jakiegokolwiek planu. I nadal nie odważył się powiedzieć całej prawdy. Potem był jedyną osobą w domu, która nie była w stanie spać z powodu natłoku wielu myśli. Jak najciszej zszedł do kuchni, szukając jakiegokolwiek zajęcia. Włączywszy światło zauważył uchylone drzwi do dobudówki. Ściągnął brwi zdziwiony nieco tym widokiem. Mogło się zdarzyć, że zapomniał je zamknąć na klucz, ale nigdy nie było problemu z zamkiem. W końcu były wzmacnianie. Zajrzał do środka, ale nic prócz wiejącego wiatru i światła ulicznej lampy, nie było. Z pomocą wyobraźni wzruszył ramionami, zamknął drzwi i obrócił się w stronę kuchni, kiedy naskoczyła na niego jakaś czarna postać. Uchylił się, lecz nie dało to oczekiwanych efektów. Został pchnięty na wyspę, zaś jego ciało samo zareagowało. Obrócił się i, nie wiedząc w jaki sposób, unieruchomił ręce napastnika. Mężczyzna, cały ubrany na czarno, z kapturem na głowie i maską zakrywającą połowę twarzy. I nóż w prawej dłoni. Ze strachem odepchnął go od siebie i uciekł na drugą stronę wyspy kuchennej.
Unikaj, unikaj, unikaj.
Mężczyzna, pomimo swojej widocznej większej masy, był nadzwyczaj szybki. Nim Brian zdążył się zorientować ostrze rozcięło bluzkę. Chłopak skorzystał z bliskości uderzył go z pięści w nos, czego się chyba nie spodziewał, bo aż postąpił parę kroków do tyłu. Zadziałało to jak płachta na byka. Niczym zwierzę rzucił się na Briana, podciął mu nogi, przez co ten padł na podłogę. Kłujący ból przeszedł po całej długości kręgosłupa, ale został zakamuflowany gdzieś w odrębnych częściach mózgu, gdyż ciało było nastawione na obronę. Głowa odbiła się od podłogi niczym piłka, przez co przed oczami pojawiły mu się ciemne plamy, przeciągły pisk przebiegł przez uszy. W całym tym niewyraźnym widoku zdołał ujrzeć nadchodzący atak. Odruchem bezwarunkowym osłonił się rękoma, co nie było niestety wystarczające. Nóż na wylot przebił jego lewą dłoń. Zaś krzyk przerażenia rozniósł się po budynku. Zepchnął mężczyznę z siebie kolanami i złapał zranioną dłoń. Nieświadomie nie czuł bólu z powodu działającej adrenaliny. Współdziałał z nią strach, podsycany przez widok krwawiącej rany.
Gdy napastnik zaczął ponownie się do niego zbliżać, spanikowany Brian począł się cofać z pomocą jednej ręki, póki nie utknął w kącie tworzonym przez dwa ciągi szafek.  Bicie własnego serca czuł na całym ciele i słyszał tuż obok uszu. Mężczyzna stanął nad Kangiem i ściągnął maskę, ukazując całą swoją twarz.
Mamo.
- Odejdź. Zostaw go. – Jak na zawołanie głos matki dotarł do uszu Briana. Stała w wejściu do kuchni, naprzeciw swojego syna, i mierzyła z pistoletu w plecy mężczyzny. - Zostaw nas.
Głos jej drżał, a dłonie wręcz przeciwnie. Kurczowo trzymały broń, zaś palec wskazujący tkwił przy spuście. Mężczyzna odwrócił się i znieruchomiał, widocznie zaskoczony. Nawet najlepszy złodziej, czy morderca będzie czuł się niepewnie, jeśli broń znajduje się w dłoniach osoby niedoświadczonej. Napastnik powoli zaczął unosić ręce, gdy w jednej chwili przeskoczył przez aneks i uciekł tą samą drogą, którą przybył.
Kobieta po otrząśnięciu się z pierwszego szoku odrzuciła pistolet i dobiegła do mdlejącego już syna. Widok krwi zmroził jej własną w żyłach, lecz nie mogła się poddać lękowi. Ściągnęła ścierkę z blatu i owinęła nią ranną dłoń chłopaka, mocno zaciskając.
- Younghyunie popatrz na mnie, rozmawiaj ze mną – Poprosiła płaczliwie, z trudem powstrzymując łzy.
Mimo zakrycia rany, szkarłatna kałuża widocznie się powiększała. Nerwowo zaczęła poszukiwać przyczyny, denerwując się coraz bardziej z sekundy na sekundę. Aż znalazła. Głęboka, długa rana na lewym boku, tuż pod żebrami. Ujęła zdrową dłoń syna i ułożyła ją na miejscu swoich.
- Trzymaj mocno, kochanie. – Poprosiła, po czym ściągnęła z siebie bluzkę, zwinęła ją i przycisnęła do największej rany. – Będzie dobrze, ale musisz na mnie patrzeć. Nie zamykaj oczu.
Zdrowa dłoń chłopaka opadła, zaś powieki uniosły się, ukazując zamglone oczy. Powoli przeniósł wzrok na matkę, która płakała, jednak wysilała się na uśmiech. Tak bardzo chciał go odwzajemnić, ale brakło już sił.
- Musisz schować broń… - Wyszeptał, a widząc potakującą głowę, przymknął nieco oczy. – Spłacimy wszystkie długi… Zabiorę cię do USA, zostaniesz przedszkolanką… Zawsze chciałaś nią zostać, pamiętasz? Nie mogę cię oddać.
- Oczywiście. Spełnimy swoje marzenia, razem. – Pomimo wszechobecnej krwi, odgarnęła ciemną grzywkę z jego oczu. W tym samym momencie głowa Briana opadła, a oddech ucichł. – Younghyun? Brian? Skarbie, spójrz na mnie, proszę!
I wtedy drzwi do dobudówki otworzyły się po raz kolejny.

 ~*~

Gdyby nie sąsiad zaalarmowany krzykiem oraz widokiem uciekającej postaci, Brian mógłby się już nigdy nie obudzić, opuszczając wszystkich, którzy darzą go miłością. Po dużej utracie krwi, zatrzymaniu serca i ostatecznym zaszyciu ran, zażądał wypisu. Mimo nazywania samobójcą oraz próśb matki, osłabiony wrócił z nią do domu. Zamiast odpocząć, zabrał pieniądze i udał się do Wonpila. Facet widocznie był zdenerwowany na cały świat, ale większość tej nienawiści poszło na podwładnego, który nie był w stanie nikogo zabić. Jak dobrze się złożyło, Brian rzucił owemu napastnikowi pieniądze pod nogi i życzył powodzenia w następnych powierzonych misjach.
Po wyjściu stamtąd po części mu ulżyło, ale wtedy pomyślał o tym, co obiecał Haydenowi.
Przepraszam, Hayden.
Zmęczony i osłabiony czekaniem na autobus, udał się do pobliskiej kawiarni, gdzie usiadł w najbardziej oddalonym kącie i zadzwonił do swojego chłopaka. Szczęście w tym nieszczęściu nie użyli kamery. Po prostu wysłuchał tej gaduły, który streścił mu cały dzień zajęć i jeszcze trochę. Kiedy żegnał się ostatnimi słowami, ktoś odważył się do niego bez słowa dosiąść. Były facet, to osoba, której najmniej się spodziewał.
- Jak ci mija życie, Brian?
- Jak twoje relacje z Sungjinem, Jae?
Chłopak poprawił okulary na nosie, uśmiechając się przy tym ze sztucznym rozbawieniem słowami Kanadyjczyka. Przez tyle lat nie zmienił się ani trochę. Ciągle blond włosy, hawajskie koszule i okulary.
- Zakończyły się w tym samym momencie, kiedy się zaczęły. Mówiłem ci, że to było po pijaku. Teraz nie jesteśmy tak blisko, ale dostaliśmy się do jednej z wytwórni za pomocą castingu. Są w stanie zapewnić nam debiut jako zespół, jednak potrzebujemy basisty. Od razu pomyślałem o tobie, piękny. I pojawiłeś się, jak na zawołanie.
- Goń się… - Sapnął i oparł się czołem o zdrową dłoń. – Nie chcę mieć z tobą do czynienia. Znalazłem kogoś bardziej wartościowego, niż ty.
Ale czy jestem w stanie z nim być?
- Skoro jest tak bardzo wartościowy, to dlaczego zostawiłeś go w Ameryce? – Zapytał kąśliwie, tym samym pokazując, że wie wystarczająco dużo, jednakowoż nie wiadomo od kogo. – Złożyłem ci cudowną propozycję ziszczenia naszych marzeń, a ty ją tak okrutnie odrzuciłeś. Nie kochasz mnie już?
Brian zaprzeczył ruchem głowy, gdy poczuł kłujący ból w lewym boku. Po spojrzeniu w dół, ujrzał bordową plamę na ciemnym materiale koszuli. Szwy puściły, a wraz z nimi urwała się świadomość Kanga. Znakomity sposób, aby wystraszyć byłego faceta, o ile jest to zrobione specjalnie.

Zamiast pomóc mamie sprzątać cały dom, spakować najpotrzebniejsze rzeczy, ponad dwa dni przeleżał w szpitalu na obserwacji. Wstrząśnienie mózgu plus opierdziel za zerwane szwy i bezmyślność. Wyszedł czwartego dnia, przed południem. O czternastej mieli samolot powrotny do Kalifornii. Musiał wyzbyć się wspomnień z kolejnego miejsca, by zrobić miejsce na te nowe, przyjemniejsze.
W samolocie nie myślał o niczym innym, tylko o Haydenie. O tym, jak zareaguje na jego stan, kolor włosów… Na samą myśl uśmiechnął się. Za co oberwie mu się bardziej? Za rany, po których zostaną blizny, czy może za zmianę koloru bez konsultacji? Właśnie takimi problemami chciałby się przejmować w przyszłości. Są proste, łatwe do przejścia, nie sprawiają dużego cierpienia.

Lot był nieco opóźniony przez pogodę oraz kolejkę do lądowania. Zamiast o dwudziestej drugiej, wylądowali dopiero czterdzieści minut później. Po odzyskaniu bagaży, wolnym krokiem zmierzali do największej hali, gdzie powinien czekać na nich Hayden. Im bliżej byli, tym większy ścisk czuł w żołądku. Nie ma opcji, by nie zauważył. Ranę na boku zobaczy wieczorem. Będą musieli pojechać na zdjęcie tych cholernych nitek. Nie ma żadnej drogi ucieczki. Nie może go też oszukiwać. Musiał z tym skończyć.