7.13.2017

Od Isaaca C.D Ahmanet

   Domu Ahmanet, bo tak miała na imię właścicielka, nie dało się opisać prostymi słowami. Wystarczyło, że spojrzę na jeden pokój i patrzę, i patrzę, i patrzę, i jestem jak w transie, tkwię w dziwnym wrażeniu raczej odnoszącym się do tego, ile pieniędzy musiało pójść na chociażby... cholera, poduszkę. Otaczały mnie zbyt duże luksusy i może to był powód, dla którego czułem się z lekka niekomfortowo. Ale te uczucie dało się okiełznać i schować na samym dnie umysłu, by nie przeszkadzało w spotkaniu. Szczególnie, że nie byłem sam, a ze znajomymi ludźmi, którzy być może stosowali podobny kamuflaż.
   – Isaac, co znaczy ten twój tatuaż ma szyi? – Ocknąłem się, gdy usłyszałem swoje imię i odwróciłem się, by po chwili zrozumieć, że to Ahmanet do mnie przemówiła.
   – Tatuaż? – Odruchowo położyłem rękę w tamtym miejscu na szyi, wypuściłem powietrze z ust, starając się odpowiednio dobrać słowa. Gdyby głębiej się nad tym zastanowić, to sam nie wiem, skąd mam te dziwne znaki. – To nie tatuaż, a znamię. Mam to od kiedy pamiętam, ale jakbym miał wybrać tatuaż, byłby bardziej symboliczny. – Na mojej twarzy zagościł zaledwie najmniejszy ślad uśmiechu. 
   Pokiwała krótko głową, zupełnie tak, jakby nie miała mówić już nic więcej.
   – Za to ty chyba masz sporo tatuaży – stwierdziłem, nie przyjmując nawet do wiadomości opcji, że mogę być w błędzie. Najbardziej widoczny na jej ciele symbol spoczywał na jej ramieniu i w sumie kojarzył mi się jedynie z chińskimi krzaczkami. – Ani jednego nie żałujesz?
   Zlustrowała się wzrokiem od góry do dołu, jakby chciała w jednym spojrzeniu zmagazynować wszystkie swoje zdobienia. Pokręciła energicznie głową, wzięła łyk drinka, po czym wysunęła w moją stronę rękę z naczyniem.
   – Napijesz się?
   – Nie, odjeżdżam motorem i lepiej byłoby nie zrobić wypadku – odparłem niewzruszonym tonem.
   – Czy ja wiem. Jeden drink nie sprawi, że stracisz resztę zmysłów. 
   Mój zamiar odpowiedzi całkowicie wyparował, gdy na taras w tempie wykładniczym pojawił się nieznany mi chłopak. Na twarzy malowało mu się coś więcej niż zmartwienie, być może strach; jego ręka ciągle wskazywała basen, ale usta trzymał szeroko rozszerzone, tak, jakby miały zamiar coś powiedzieć, ale nie mogły.
   – Co się stało? – zagadnęła Ahmanet. – No mów, spokojnie! – Stanęła przed nim, wgapiając się w jego spłoszone oczy.
   – Jeśli mówicie o drinkach, tam jest ktoś, kto przesadził... – Słyszałem jego dudniące serce zamknięte w piersi. Bez żadnych słów poszliśmy w ślad za nieznanym mi chłopakiem, a wraz z przebytymi progami pokoi nasilały się dźwięki wiwatujących młodych ludzi. Zapewne ci, którzy wciąż zostali u Ahmanet. Dziewczyna szybko zrezygnuje z zapraszania nieznajomych... Po chwili zrozumieliśmy, o co chodziło panikarzowi. Pijany chłopak rzucał się po mokrych płytkach, przeklinał, śpiewał, niszczył wszystko, co miał dookoła, a ci co stali, nagrywali. To takie typowe, ale jakie żenujące...
   Jako jedyny podszedłem bliżej, czując jak aura agresji owija agresora niczym mgła. Odnosiłem wrażenie, jakby ostrzegała mnie przed podejściem, ale skoro jestem jedyną osobą, wypadałoby zacząć działać jak pacyfista-dyplomata i przestać liczyć na otoczenie.
   – Hej, smakowało ci to? Myślę, że już starczy. – Schyliłem się, by podnieść stłuczony kieliszek i, uśmiechając się ze zdezorientowaniem do chłopaka, odłożyłem naczynie na bok. Prawdopodobnie Ahmanet jest z osób, które straty nawet nie zauważą, ale nie zamierzam kryć tego, że jestem prostym człowiekiem i działam w taki sposób, w jaki każe mi sumienie.
   Pijany odwrócił się do mnie. Przez chwilę prowadziliśmy całkiem spokojną rozmowę, jednak kiedy wszystko wydawało się wracać na właściwy tor, spuścił ze mnie spojrzenie i zatrzymał je dokładnie za moimi plecami. Na Ahmanet. Zajrzałem do niej przed ramie, ale nim cokolwiek zdążyłem powiedzieć, by ją uspokoić, powiedzieć, by zachowała spokój, sylwetka chłopaka śmignęła obok mnie, przeszywając powietrze chłodem. W amoku usłyszałem jeszcze tylko, jak chłopak krzyczy o kolejne drinki, a potem dotarł do mnie już tylko plusk wody. To musiało się stać, by reszta ludzi się ocknęła i unieruchomiła napastnika. Ja czując pulsujący w głowie przestrach, podbiegłem do krawędzi basenu i zauważyłem pływającą w nim Ahmanet, która na całe szczęście nie miała problemu z pływaniem. Odetchnąłem z ulgą i rozejrzałem się dookoła, lustrując wzrokiem wszystkie szkody, jakie chłopak zdążył wyrządzić.
   – Um... – Podałem jej rękę, by pomóc jej wyjść z przestronnego basenu. – Pomogę posprzątać, okej?
   Podciągnęła się i wstała, zaczesując mokre, ciemne włosy do tyłu.
   – Zadzwonię po sprzątaczkę... jeju, co to był za gość...
   – Nie dzwoń, sami to ogarniemy. Nie jest tak dużo, żeby o jedenastej w nocy wzywać kobietę do sprzątania – zaprzeczyłem ze zdecydowaniem. – Idź się wysusz.
   – Zadzwo... – urwała, gdy z kolejny raz zaprotestowałem, czując dziwne uczucie wstydu, gdy przypomniałem sobie o tym, że miałby sprzątać ktoś o wiele starszy, mimo że ja jestem na miejscu.
   – Nie. Naprawdę, to nie boli. – Na mojej twarzy odmalował się najlżejszy ślad uśmiechu.

Ahmanet?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz