7.08.2017

Od Aleca C.D Leny

   Nie ruszaj się, Andrew. 
   A może to moje ręce drżą? Te pytanie rozbrzmiało głośniejszym echem w mojej głowie, gdy trzymając aparat zaledwie dwa centymetry od swojego oka, próbowałem unieruchomić obiektyw w odpowiednim momencie, zdolnym, by spędzić z plątaniny moich nerwów negatywne napięcie. A ono psuło wszystko. Rozpraszało moje długo budowane skupienie, które zaraz po kliknięciu w przycisk, spływało ze mnie jak krople deszczu ze śliskiego palta. A potem pozostawało już tylko usuń zdjęcie, kolejna próba, usuń zdjęcie. Żadne nie miało takiego elementu, z jakiego byłbym zadowolony. Każde naznaczone tą niedoskonałością, która wręcz kuła w oczy z irytacją. 
   – Wiesz jak cholernie trudno jest utrzymywać taką pozę? – wydukał zmęczony Andrew, a ja zacząłem z tymi słowami żałować, że wcześniej uhonorowałem go zaproszeniem na tego typu samotną sesję, mającą na celu zaliczenie kilku ostatnich zaległych prac domowych. Chłopak nie pamiętał już chwili, w której powtarzałem w kółko, jak grubą zbroję cierpliwości musi ubrać. Odpowiedział mi wtedy, że cokolwiek powiem, nie dam rady go zniechęcić. Może rzeczywiście tak było, ale teraz wystarczył zaledwie rzut oka na jego twarz i częstą zmianę pozycji, bym swoje własne myśli pogrupował do teczki zwanej wątpliwościami i częściowo po prostu zrezygnował z odrabiania prac domowych z fotografii. Nie wiem czy to był wpływ znudzonego, wręcz wymęczonego Andrewa, czy to moje własne oznajmienie, które wychodzi na światło dzienne akurat wtedy, gdy kolega dał mi możliwość do odnalezienia go.
   – Powtarzałem, ostrzegałem. – Wychyliłem spojrzenie zza obiektywu, by wyostrzyć obraz i zrobić zbliżenie na twarz Andrewa. Zwrócona w moją stronę od dawna dawała mi do zrozumienia, że chłopaka dzielą sekundy od płaczu albo co najmniej stęknięcia. I jako uczeń w miarę interesujący się fotografią oraz detalami, jakie pokazuje nam potajemnie świat, wyraźnie dostrzegałem wszystkie emocje skryte w zmarszczkach wykrzywiających ostro zarysowaną twarz. A było to autentyczne znudzenie.
   – Długo jeszcze? Zgłodniałem... to Lena miała być twoją modelką, nie ja. – Opuścił ręce wzdłuż ciała, a ja nawet nie czując tego, co on, byłem w stanie stwierdzić, że mięśnie jego ramion po ponad godzinie wysiłku paliły ogniem.
   – Nie mogę się do niej dodzwonić – odpowiedziałem odrobinę zmartwiony. Mając jednak zaufanie do dziewczyny, byłem w stanie przygnieść nim każdą myśl, która sugerowałaby, że mam zacząć się obawiać. A i tak teraz przestępowałem z nogi na nogę, zamyślony tym, co może robić, gdzie być i z kim. To było nawet parę stopni ciekawsze niż to, czym obecnie się zajmuję i nie potrafiłem myśleć w żaden inny sposób.
   – A nie chcesz może spróbować jeszcze raz? – Wyszczerzył się, a w tym uśmiechu zauważyłem płytko skryty podstęp. Udałem, że go nie dostrzegam, ale jasne było, że chłopak wykorzysta wszelkie środki, żeby wyplątać się z sesji. Szczerze? Nie zamierzałem mu tego utrudniać. Każda minuta spędzona w tej sali wyjadała mój umysł z ostatnich chęci.
   – Jasne, o niczym innym nie marzyłem przez ostatnie parę minut. – Ironia, czy może prawda, wychodząca z moich ust, zmusiła chłopaka do niejakich refleksji na ten temat, jednak ja odkładając aparat zostawiłem wszystko za sobą. Przetarłem oczy, zerknąłem na zegarek w telefonie wyłącznie po to, by w myślach krzyknąć: „Dlaczego, do cholery, zmarnowałem tyle czasu na sesję, z czego nie udało mi się zrobić nawet połowy zdjęć”. Spokój wplątywał się pomiędzy trylion moich postrzępionych nerwów dopiero w czasie, kiedy delikatnie wymasowałem dwoma palcami skroń. Potem drugą, i mentalnie zdołałem przygotować się na to, aby zadzwonić do Leny, która ma być bezpieczna i zdrowa. Bo musi taka być – usłyszałem pewnego rodzaju karcący, ostrzegawczy i niezbyt przychylny głos w mojej głowie, który na pewno nie powściągnąłby się od kolejnego, za przeproszeniem, zjebania mi nerwów.
   Pożegnałem się krótko z Andrewem. Chłopak wyszedł szybciej niż to przewidywałem i w sumie nie ma się co dziwić, bo gdybym nie musiał sprzątać i zadzwonić do Leny to sam rzuciłbym się do drzwi wejściowych sali tak szybko, jak starsze panie biegnące na promocje do znanych sieci sklepów przemysłowo-spożywczych. Zebrałem przeróżne magazyny, profesjonalne zdjęcia, które w tamten czas będące inspiracją, teraz niepotrzebnie zaścielały całe stanowisko. Jeszcze tylko nasrać na środku. W zatrważającym tempie wyłączyłem lampę, która oświetlała jeden obszar wraz z białym tłem. Wszelkiego rodzaju i firmy wiatraków nawet nie uruchamiałem, zważywszy na fakt, że na poprzednich zajęciach wystarczył jeden pełny obrót, by wysadzić korki w całej Akademii. Że też fachowcy wciąż nie pochylili się nad problemem naprawdę ważnych sprzętów, które powodują awarię i dodatkowo utrudniają pracę innym.

***

   Dźwięk głośno zamykanych drzwi uprzedził moment, w jakim ostatecznie wyciągnąłem telefon. Było już dosyć ciemno; zmierzch bez reszty przemienił się w czerń i mrokiem zaglądał w każdy kąt nieoświetlonej akademii. Bezustannie prześladowało mnie blade odbicie tkwiące w dopiero umytym gumolicie, który tworzył podłogę na całej przestrzeni i zazwyczaj gdy korytarz tętni życiem, słychać charakterystyczne piszczenie podeszwy. A pomyśleć, że jeszcze niedawno mój umysł był na tyle sfiksowany, że widziałbym w odbiciu zupełnie inną twarz. Zmorę, koszmar nocny, zupełnie odstający od rzeczywistości, tworzący ze mnie wariata na każdej płaszczyźnie. Teraz przebiegał mnie jedynie dreszcz w obawie, że stanie się coś złego, co przywróci to wszystko za jednym zamachem. Pozostał jeszcze pewien ślad wstydu związany z tym, jak mogłem wyobrażać sobie podobne rzeczy, będące domeną psychicznie chorego człowieka, którym być może nigdy nie byłem. To właśnie wyobraźnia czyni z nas ukrytych psychopatów, jest czymś takim, czym trzeba mądrze sterować, bo wyrwie się spod kontroli.
   Uświadomiłem sobie, że naprawdę wiele emocji wypełniało mnie teraz w równych proporcjach, ale wystarczyła myśl, by zmieść je wszystkie w jeden, nieważny i zapomniany przeze mnie kąt. Lena. Doszło do mnie, że to do niej powinienem zadzwonić od razu. Wybrałem więc numer i przysuwając wyświetlacz ostrożnie do ucha, zatrzymałem się w miejscu oraz wsłuchałem w towarzyszący ciszy szum.
   Nic, powiedziałem do siebie, tupiąc dyskretnie nogą, a mimo że dyskretnie, to mógłbym potraktować ten dźwięk jako totalny hałas w pozbawionym przedmiotów korytarzu. Z każdą próbą moje zniecierpliwienie oraz uzasadnione obawy zbierały się w jedną, pulsującą kulę, ukrytą płytko w moich nerwach i tylko czekającą na moment, aż samoistnie wybuchnie. Tak naprawdę czułem coś więcej niż tylko zmartwienie, gdy widziałem za każdym oknem świetlisty księżyc otoczony szatą gwiazd. Było o wiele za późno. O wiele za późno na opuszczanie szkoły. Zanim doszedłem do oczywistych wniosków, że Leny nie ma, odwiedziłem jej pokój, który był otwarty, i przeszukałem po dwa razy te same miejsca, podtrzymywany przez znikomą nadzieję, że trafię na ślad. 

***

   Pusto, pusto, pusto. Od jakichś piętnastu minut marznę w letniej, acz wieczorowej atmosferze, pochłaniany przez miliony myśli. Szedłem wzdłuż jednego chodnika, wręcz wwiercając sobie do głowy, że Lena nie mogła odejść zbyt daleko. Uspokajały mnie myśli, że po prostu wyszła z koleżankami na jakieś ciastko, ewentualnie piwo, i tak wciągnęło ją towarzystwo, iż straciła poczucie czasu. Badałem uważnie wzrokiem każdy budynek po obu stronach ulicy, nie pozwalając, by w poszukiwaniach przeszkodził mi chociażby większych rozmiarów samochód. Przeoczenie czegoś po prostu nie wchodziło dzisiaj w grę; poczułbym się cholernie źle, gdybym ją minął. 
   I w tym jednym momencie wszystkie moje myśli uległy autodestrukcji. Moje poszerzające się z chwili na chwilę oczy sięgnęły pleców, na które opadały blond włosy, ułożone w lekkim nieładzie. To była Lena. I mimo że przez cały czas stała tyłem, wewnętrzne przekonanie nie pozostawiało żadnych wątpliwości co do tego, że właśnie odnalazłem zgubę. Jej głos, gesty i chwiejna postawa to te trzy rzeczy, które zapoczątkowały różne powody do naprawdę wielu myśli, ale bynajmniej nie do tego, żebym się cieszył. Nawet ulga nie okazała się tak silna, bym teraz zerwał się z miejsca, podbiegł do Leny i ją przytulił; dziewczyna przeprowadzała ostrą rozmowę prawdopodobnie z barmanem, który wciąż unosił jedną rękę skierowaną na ulicę i pomimo dziesiątek najróżniejszych zdań blondynki, on tylko krzyczał starczy, mała
   Zszedłem z chodnika i przebiłem się nerwowo przez kilkoro stojących nieruchomo gapiów. Ze ściągniętymi brwiami złapałem Lenę za ramie, odciągając ją odrobinę do tyłu i jedynie nieznacznie przykuwając jej uwagę. W amoku natychmiast zrzuciła moją dłoń i nie pozwalała, by cokolwiek przeszkodziło jej teraz w czymkolwiek, czym była zajęta. 
   – Co się dzieje? Lena, dlaczego krzyczysz? – Stanąłem obok niej, będąc na tyle wysokim, by przechylić głowę w jej stronę i próbować pochwycić niebieskie, pełne zdenerwowania spojrzenie; wyrażałem wszelkie chęci, by je ujarzmić. A poza tym... Nigdy bym się nie spodziewał, że zobaczę ją w takim stanie. Że zobaczę ją upitą i samotną, przed zadymionym barem. Ba! Nie troszczyłem się nawet o fakt, że moje usta dawno złożyły się w wyraz zdziwienia. Bez względu na okoliczności, nie mogłem sobie pozwolić na rozdygotanie uwagi. Zachowałem zimną krew, która pulsowała chaotycznie w moich skroniach. 
   – A coś za jeden? – Barman ponownie podniósł głos, tym razem patrząc na mnie spod przymrużonych powiek. Sprawiał wrażenie naprawdę zmęczonego i nie tylko podkrążone oczy na to wskazywały. Mimo wszystko nie wyglądał mi na skrajnie złego człowieka, a wstyd przyznać, właśnie za takiego go miałem, gdy odważył się unieść głos na Lenę. Moją Lenę. 
   – Jestem jej chłopakiem, co tu się dzieje?
   – Nigdzie nie idę bez... – urwała, a ja obejmując jej ramię ręką, zagarnąłem ją w bezpieczniejszy uścisk i próbowałem utrzymać w niezachwianej pozycji, przesuwając kciukiem po jej ciepłej skórze. W przeciągu chwili zrozumiałem, że bez dostatecznie mocnego powodu nie kontynuowałaby tej rozmowy; ja wierzyłem, że gość mocno nadepnął jej na odcisk, ale po jego minie prosto o wniosek, że cokolwiek był winny Lenie, wyrazem twarzy nie dawał poznać, że go cokolwiek rusza. Był znudzony, a pod oczami miał poszarzałe worki, które przy okazji dodawały mu kilka lat. No bo komu miałbym ufać, jak nie Lenie? Skoro nigdzie nie idzie bez czegoś, to coś musiała zostawić. Po alkoholu nie traci się zmysłów, po prostu stajemy się odważniejsi i przez nasze usta przemawia prawda, czasem bolesna, ale prawda.
   – Młoda jest kompletnie pijana, opróżnia mi cały asortyment i odstrasza klientów! Mam zadzwonić do tej cholernej placówki, żeby ją zabrali, a później żeby zrobili to rodzice, czy ty to zrobisz, chłopie?
   – Ja to zrobię – wydukałem szybko na wzmiankę o ojcu Leny i momentalnie krew zawrzała w mojej sieci żył, doprowadzając mnie do szczytu irytacji, do jakiego tylko człowiek może dojść. – Obejdzie się bez rodziców. – Zaciągałem ociężałą i kompletnie niezadowoloną z tego powodu dziewczynę prosto na chodnik. Barman kiwnięciem głowy mnie pożegnał, po czym zdążyłem zauważyć, jak chowa się za drzwiami.
   Przez resztę drogi do akademii Lena szamotała się i marudziła jak rozkapryszone dziecko. Jednak do tej pory najwięcej mojej uwagi skupiały na sobie w kółko powtarzane słowa: daj mi tam wrócić, daj mi tam wrócić. Wymawiała to tak szybko i z takim przejęciem, że gęsia skórka chwilowo pokryła całe moje ciało. Mimo że każde słowo dokładnie do mnie docierało, ja zbywałem je milczeniem i jedyne, o czym myślałem, to o tym, żeby jak najszybciej przebyć drogę dzielącą nas od akademii. I wbrew kąsającemu poczuciu winy, że być może ta rzecz naprawdę jest dla niej tak piekielnie ważna, szedłem dalej, dalej, dalej i dalej, dopóki Lena się poddała, a na jej powieki wstąpił ciążący sen, który z trudem dźwigała. Mnie też nie uśmiechałaby się opcja, jakby teraz zasnęła na chodniku, więc gdy tylko czułem, jak ciężar jej ciała opiera się o mnie bez żadnych oporów, zignorowałem palący gdzieniegdzie ból i stawiałem szybciej kroki, które wkrótce zbliżyły nas do akademii.

***

   Nie pamiętałem która wybiła godzina, kiedy położyłem Lenę na jej łóżko. Tylko, że było zbyt późno, by ktokolwiek zwrócił uwagę na parę nastolatków szwendających się po ciemnym korytarzu, z czego jeden był całkowicie pijany. Całe napięcie ze mnie spłynęło i czułem niewyobrażalny spokój, być może spowodowany także regularnym oddechem, który uzupełniał powietrze w pomieszczeniu. Przy okazji mam kolejny powód, żeby nie puszczać jej nigdzie samej... Teraz słyszałem w swoim wnętrzu dwa przekrzykujące się głosy; oba doprowadzały do bólu głowy, ale jednocześnie każdy prezentował inną perspektywę myślenia. Pierwszy mówił, że mam być odpowiedzialny i pilnować Leny, bo gdyby nie moja obecność wtedy, możliwe, że Lena nie wróciłaby do szkoły. Druga, że Lena nie zachowuje się tak na co dzień. Że to, co zrobiła, stało się pod wpływem jednego, druzgocącego wydarzenia. Czasami ludzie piją tylko dlatego, żeby coś „zapić”, poradzić sobie z tym w łatwiejszy – ale tylko na chwilę łatwiejszy – sposób. Potem pojawia się poczucie winy, bo postąpiło się głupio, bo wypiło się ten kieliszek czy dwa za dużo. To normalne i ludzkie. Lena jest osobą, która na pewno zna granice, wiec zaryzykowałem i posłuchałem drugiego głosu. Nie trzeba być Sherlockiem, żeby odkryć, że i ja, i Lena, przeżyliśmy ostatnio całkiem sporo, ona jeszcze więcej, ale byłem bardziej niż pewny co do tego, że cokolwiek się dzieje, pomogę jej z tym. Minie czas, dużo czasu; nie dzisiaj, nie jutro, ale pomogę jej. 
   
***

   Nadchodzącego dnia na zajęciach pojawiłem się sam, bez Leny, która wciąż odsypiała i nawet nie próbowałem zgadywać, jak bardzo kac rozwala jej głowę od środka. Stało się, że tak powiem. Zakończyłem przepisywanie zeszytu w czasie, gdy dzwonek zadzwonił tym samym, irytującym dźwiękiem co zawsze, a w następnej chwili zgarnąłem książki w rękę. Wystarczyło same wyjście z sali, by w oczy rzuciła mi się blondynka z twarzą skierowaną prosto na mnie. Uczesana, pomalowana sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie zatracała się nad szklanką alkoholu poprzedniego dnia. Jeśli miałbym to spiąć w jedno, to wyglądała normalnie. Nie wiem, czy właśnie ten wniosek sprawił, że w moich nerwach zamrowił przestrach, czy fakt, że Lena właśnie zmierzała w moją stronę, tupiąc głośno, nawet pomimo zgiełku panującego na korytarzu.
   – Lena, jak głowa? – zamruczałem po cichu, a kącik moich ust bez kontroli uniósł się w górę. Byłem wpatrzony dokładnie w nią i zdążyłem zauważyć, jak jej brwi ściągają się w wyrazie zdenerwowania. A może bólu głowy? Nie chciałem zgadywać, o co jej chodziło, bo czułem jednocześnie, że za parę chwil stanie mi się krzywda.
   Złapałem jej dłoń, która uniesiona i wyprostowana chciała wymierzyć mi kukstańca w tył głowy. Pozwoliłem, by na moją twarz wstąpiła mina, którą osobiście nazwałem zbitym szczeniakiem, i w ten czas Lena głośno wypuściła powietrze z płuc.
   – Nie obudziłeś mnie. – Złożyła ręce na klatce piersiowej, a w jej głosie dało się wyczuć gorzkie stwierdzenie.
   – Dokładnie – odparłem krótko, przytakując jej na ten błyskotliwy wniosek.
   Zmarszczeniem czoła zasygnalizowała mi, że mam skończyć z szukaniem powodów do żartów, inaczej to źle się dla mnie skończy. I ni stąd ni zowąd, z tych rozmyśleń wyrwała mnie jej ręka, która szarpnęła mnie w stronę kąta.
   – Musimy po coś wrócić... – zaczęła cicho, ze spuszczoną głową, a ja przysłuchiwałem się jej zupełnie tak, jakbym nie chciał, by umknęło mi choć jedno słowo. – Natychmiast! – Podniosła ton, sprawiając, że momentalnie odsunąłem się na krok. Na mojej twarzy odmalował się wyraz niezrozumienia, a potem coś mnie olśniło i wziąłem głęboki oddech, przeciągając głośno „aaa”.
   – Chodzi o tego barmana? – Przekrzywiłem głowę. – Nie sądzisz, że najpierw kac powinien ci minąć?
   W odpowiedzi zamruczała pod nosem, spoglądając w przeciwną stronę. Jej naburmuszona twarz przywiodła mi na myśl całą sytuację z wczoraj, która prawie odrywała mi się od ścian pamięci.
   – Nie przesadzaj! Nie boli mnie aż tak, przeżyje. – Pomasowała skroń, dając mi kolejny powód do zastanowienia się nad tym, czy z jej ust faktycznie płynie prawda. Pokręciłem momentalnie głową, ponownie ulegając dziewczynie i czując w tej sprawie jedynie minimalną złość do siebie.
   – Chcesz to zrobić teraz? Co to w ogóle za rzecz, którą zostawiłaś?
   – Dowiesz się jak to odzyskam... chyba.
   Rozejrzała się dookoła, jakby uważała połowę uczniów w szkole za szpiegów, a potem wyszczerzyła się do mnie i pociągnęła za rękę. Okazała się o tyle zadowolona tym, że pójdę z nią, iż natychmiast przyspieszyła kroku i pozostawiła mnie daleko w tyle, zmuszając do truchtu. Drugi raz jej nie zgubię... 


***

   – Nie. Nie i jeszcze raz nie – powiedział barman tym samym, zmęczonym tonem i ponownie odwrócił się od nas, by obsłużyć klientów. Ale ja jednym ruchem ręki złapałem go za kołnierz i szarpnąłem z powrotem w te same miejsce, będąc właśnie w tak dużym stopniu zaangażowanym w odzyskaniu tajemniczej rzeczy.
   Spojrzał na mnie z miną nie żartuj chłopaku, lecz w tej chwili miałem wrażenie, że nie istnieje żadna rzecz, która jest w stanie mnie złamać. Nawet ze świadomością, że ryzykuję obitą twarzą. Czułem, jak ręka Leny zaciska się na moim nadgarstku i domyślałem się, że to był jeden z powodów mojej rozpierającej pewności siebie, oprócz samego faktu, że to cecha, która mnie definiuje. W prawdzie nigdy nie byłem za tym, by przechodzić do rękoczynów i teraz było tak samo.
   Ukradkiem zerknąłem na plakietkę, którą miał przyczepioną do piersi.
   – To nie twoja własność... Steve. – Jego imię wypowiedziałem z lekkim mrużeniem oczu. On, jak gdyby poczuł się obnażony z prywatności, zakrył plakietkę i spojrzał na nas groźnie.
   – Wyjdźcie.
   – Oddaj to, do cholery... – wtrąciła się Lena; od razu przekrzywiłem głowę w jej stronę. Widziałem każdy detal jej zdenerwowania na twarzy.
   – Nie oddam. Odpowiedź jest prosta. Nie mam już tego w barze. I nie śnijcie sobie, że to odzyskacie. – Z tymi słowami zaczął ścierać blat, a ja poczułem, jak z czasem uzupełnia się we mnie znane poczucie niedowierzania i irytacji. Irytacji, bo poza tym, że dyskutowaliśmy z nim tak długo, okazuje się, że dawno nie miał przedmiotu przy sobie.

Lena? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz