7.19.2017

Od Charlotty CD Spencera

  Prychnęłam jedynie, naciągając materiał śpiwora na głowę i starając się pogrążyć we śnie na nowo. Jednak już po chwili, wyskoczyłam z posłania, jak rażona prądem, gdy tylko sens słów Hyuka dotarł do mojego zaspanego jeszcze umysłu. Kucający w wejściu chłopak, oberwał prosto w klatkę piersiową nogami, co sprawiło, że wyleciał z namiotu w dwóch pełnych przewrotach. Wyskoczyłam zaraz za nim, potykając się o własne buty, które po chwili znalazły się na moich stopach. Spojrzałam przelotnie na swojego partnera, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu któregoś z opiekunów. Niezbyt wysoki, blond włosy mężczyzna, na oko po trzydziestce, wyrósł obok mnie jak spod ziemi, omiatając naszą dwójkę rozbawionym do granic możliwości wzrokiem.
- Jestem naprawdę pod wrażeniem, że te poranne wrzaski, towarzyszące zbierającym się parom, was nie obudziły. - Pokręcił głową, zduszając śmiech w gardle. Popatrzyłam na niego niezbyt przychylnie, po czym przeniosłam spojrzenie na chłopaka z akademii, który wciąż siedział na trawie. - Tutaj macie ciuchy na przebranie. Radziłbym się nieco pośpieszyć, jeśli nie chcecie skończyć biegu jako ostatni. - Mrugnął do nas porozumiewawczo i odszedł, po wcześniejszy wepchnięciu złożonych ciuchów w moje ręce. Przyglądnęłam się dwóm koszulkom z nazwą biegu i całą masą, przeróżnej wielkości log sponsorów. O dziwo i na szczęście bluzki nie miały rozmiaru XXL jak to często bywa, tylko znacznie mniejsze, w miarę do nas dopasowane.
  Rzuciłam większą z nich Spencerowi, ponownie ale tylko na moment chowając się w namiocie. Kiedy się z niego wycofałam i odwróciłam do chłopaka, ten spojrzał mi prosto w oczy, po czym jego wzrok zsunął się na moją bluzkę. Uniosłam lekko brew i również popatrzyłam na siebie, natychmiast poprawiając materiał koszulki, który zatrzymał się na moich piersiach.
- Nic nie widziałeś. - Warknęłam wściekła na samą siebie za nieuwagę i jednocześnie zawstydzona jak nigdy. Szybko odwróciłam głowę, czując, że całe moje policzki płoną, a nie miałam ochoty w takim stanie pokazywać się Hyukowi. - Zmień tą koszulkę i... - Zamilkłam, kiedy tylko mój wzrok padł na chłopaka, który z szerokim uśmiechem na ustach, siedział w tej samej pozycji, jednak już w innej koszulce. Mruknęłam zrezygnowana i ruszyłam w stronę namiotu, który był punktem startowym tego dnia. - Ruszaj się, idziemy. Musimy dogonić resztę.
- A śniadanie? - Spytał smutnym głosem, przeczesując moje włosy palcami. Odwróciłam się do niego gwałtownie, co sprawiło mi nieco bólu, gdyż poplątane końcówki nie chciały tak łatwo wypuścić jego ręki.
- Nie ma żadnego śniadania. Musimy ich dogonić. Będziesz żarł na koniec dnia. - Przewróciłam oczami, na co Spencer zatrzymał się, akcentując to tupnięciem nogi.
- Nie idę dalej bez jedzenia. - Powiedział naburmuszony. Jak z dzieckiem, naprawdę! Zgromiłam go morderczym spojrzeniem, jednak nie zrobiło to nim kompletnie żadnego wrażenia, więc odwróciłam się na pięcie i truchtem pobiegłam do punktu startowego.
- Przepraszam, gdzie dostaniemy coś do jedzenia? - Zwróciłam się do czarnowłosej kobiety, która zapisywała coś na jednej z wielu kartek. Podniosła na mnie zaskoczony wzrok, po czym wskazała długopisem stolik nieco dalej, na którym leżało jeszcze kilka woreczków, prawdopodobnie z suchym prowiantem. Czyżby niektórzy byli tak nierozważni i odpuścili sobie śniadanie czy jednak nie byliśmy ostatnimi, którzy wyruszają? W to drugie nie wierzyłam, a głupota innych była mi na rękę, gdyż jedna porcja, na którą składała się niewielka kanapka, jabłko i mała butelka wody, na pewno nie wystarczyłaby temu głodomorowi. Zgarnęłam cztery pakunki, uprzednio wyrzucając z dwóch wody, po czym odwróciłam się w stronę swojego partnera, rzucając mu jeden z nich.
- Trzymaj i idziemy, będziesz jadł po drodze.
- Nie wolno jeść, kiedy się biegnie.
- Będziemy szli, pasuje? - Zgrzytnęłam zębami, czując jak cierpliwość do tego faceta, coraz szybciej mi się kończy. Jeśli dalej tak pójdzie, to mu w końcu porządnie przywalę.
- Ale załóż bluzę na biodra. - Odparł twardo, stając w miejscu i spoglądając na mnie wzrokiem, który bliższy był rozkazującemu niż proszącemu.
- O co ci chodzi z tą bluzą? - Zapytałam, unosząc przy tym brwi i tupiąc nogą z niecierpliwości.
- Po prostu ją załóż.
- Już. Możemy w końcu iść? - Gdy tylko owinęłam materiał wokół bioder, mężczyzna pokiwał głową i z nowym zapałem ruszył przed siebie. Och, bogowie...
  W przeciągu niecałej godziny, w trakcie której Hyuk pochłonął wszystkie cztery kanapki i dwa jabłka(a wystarczyło mu na to zaledwie dwadzieścia minut), doszliśmy całkiem daleko. Chłopak ponownie podśpiewywał coś pod nosem i nie było to wcale takie złe, całkiem przyjemnie mi się go słuchało, jednak w pewnym momencie zatrzymaliśmy się na czymś co przypominało rozstaje dróg, chociaż ciężko było to tak nazwać, tutaj nawet nie było dobrze widocznej ścieżki. W każdym razie mój towarzysz chyba w ogóle tego nie zauważył. Przewróciłam oczami, czekając cierpliwie przez minutę, aż Spencer wyciągnie z nerki mapę, żebyśmy mogli upewnić się, w którą stronę należy iść. Po chwili Jae się zreflektował i sięgnął do podręcznego bagażu w poszukiwaniu kawałka papieru. Minęło coś koło dwóch minut, nim spojrzałam podejrzliwie na chłopaka, który nadal szperał w nerce. To nie było takie duże, a mapa to nie igła, więc dlaczego on jej jeszcze nie znalazł? Spencer ani mi się waż...
- Proszę cię. Powiedz, że nie zgubiłeś mapy. - Powiedziałam chłodno z zamkniętymi oczami, starając się zachować spokój. Cisza, a potem nerwowy śmiech, który zamarł, gdy tylko wbiłam spojrzenie w postać blondyna.
- Nie zgubiłem jej! - Podniósł ręce w obronnym geście. - Możliwe, że zostawiłem ją... W namiocie.
Otworzyłam usta, żeby wydrzeć się na Hyuka, jednak w ostatnim momencie zacisnęłam dłonie w pięści i odwróciłam głowę, przygryzając wargi zębami. Nie, Lotta. Spokojnie.
- W takim razie wybieraj. - Słowa wypowiedzenie spokojnym głosem zabiły z tropu chłopaka, który raczej spodziewał się opieprzu, słyszalnego w promieniu najbliższych ośmiu kilometrów. Cóż, czasem spokój jest lepszą zemstą.
- Ale co mam wybrać...
- Ścieżkę. Jeśli się zgubimy, będzie na ciebie. - Wzruszyłam ramionami. Mężczyzna pomyślał przez chwilę, przyglądając się obu ścieżkom, jakby szukając na nich śladów poprzednich uczestników. Kątem oka i ja ich szukałam, jednak typ podłoża nie sprzyjał pozostawianiu śladów, więc było to tylko niepotrzebne tracenie czasu.
- W takim razie idziemy w lewo. - Zarządził, ruszając przed siebie we wskazanym kierunku. Ponownie wykonałam ruch ramionami, przewracając przy tym oczami i podążyłam w ślad za swoim partnerem.
  Przez ponad godzinę posłusznie w milczeniu szłam tuż za blondynem, co jakiś czas potykając się o wystający korzeń czy poplątane rośliny. Zdecydowanie zboczyliśmy ze ścieżki. Kiedy w końcu Spencer się zatrzymał, a ja nie dostrzegając tego wpadłam na niego, odwrócił się w moją stronę z miną zbitego psa.
- Nie masz bladego pojęcia, gdzie jesteśmy, prawda? - Podparłam się rękami na biodrach, spoglądając na niego z westchnieniem. Uniósł palec i otworzył usta, tak jakby miał zaraz zaprzeczyć, jednak po chwili ciszy pokręcił głową.
- Prawda. - Przewróciłam oczami, rozglądając się dookoła, mimo iż było to zupełnie bez celowe. Nie mieliśmy żadnego punktu orientacyjnego, żadnego wielkiego kamienia, rzeczki, czegokolwiek. Nic. Wszędzie tylko drzewa, drzewa i jeszcze więcej drzew. - Ale mamy kompas. A z tego co pamiętam, to na wschód od trasy biegła jakaś droga. Asfaltowa chyba. Tak sądzę... - Już w trakcie mówienia zaczął grzebać w nerce w poszukiwaniu naszego jedynego ratunku, którym był kompas. Gdy w końcu udało mu się wygrzebać okrągłe pudełeczko, los postawił przed nim kolejne trudne zadanie. Obsługa.
- To jest dzieło szatana... - Mruknął, kiedy po dwóch minutach kręcenia się w kółko nadal nic nie zdziałał. Fuknęłam w stronę chłopaka, zabierając mu z rąk kompas i odsuwając na kilka kroków.
- Z tym całym żelastwem na sobie na pewno znajdziesz północ... - Zamruczałam pod nosem, ustawiając się w kierunku, który wskazywała czerwona strzałka. - Okey, tam jest północ, więc wschód będzie...
- Tam. - Wyciągnął w lewo rękę, bardzo zadowolony z faktu, że udało nam się odnaleźć kierunek. Skinęłam tylko głową, bez słowa idąc we wskazaną stronę. Mimo wszystko przyznać musiałam iż Hyuk zaimponował mi nieco swoim rozgarnięciem. Tego akurat się po nim nie spodziewałam.
  Musiała minąć niecała godzina, nim udało się nam wydostać na główną drogę. Oczywiście musieliśmy przedzierać się przez różne chaszcze, w wyniku czego oboje byliśmy dość podrapani z tym, że ja dużo bardziej z uwagi na gołe nogi. Więc nic dziwnego, że gdy wylądowaliśmy na asfalcie, ja dosłownie runęłam kolanami na gorącą powierzchnię, od której wręcz biła duchota.
- Nie możesz na tym siedzieć. - Stanowczy głos sprawił, że spojrzałam w górę na jego właściciela, jednak oślepiona przez słońce, zakryłam natychmiast oczy i nawet nie stawiałam oporu, gdy Jae stawiał mnie do pionu za ramię.
- Więc co robimy? - Zapytałam, przecierając oczy. Miałam coraz bardziej powyżej uszu całego tego wyścigu i problemów związanych z nim. Jakbym nie miała ich wystarczająco bez tego.
- A co mamy robić? Idziemy wzdłuż ulicy. - Jego ramię objęło mnie na wysokości talii, przytrzymując na nogach. I chyba właśnie dlatego nie odepchnęłam chłopaka, a może to z powodu zmęczenia? Cokolwiek było tego powodem, nie odtrąciłam go tym razem.
  Naprawdę nie uśmiechało mi się iść niewiadomo ile kilometrów na piechotę po gorącym asfalcie, w pełnym słońcu. To nie był szczyt moich marzeń ani nawet ich dolina. I o dziwo, pomoc przybyła w krótkim czasie. Zatrzymaliśmy się w pół kroku, nasłuchując odgłosów traktora, dochodzących zza naszych pleców. Zacisnęłam dłonie w pieści, prosząc w duchu los, by kierowca maszyny jechał w naszą stronę.
- Dzieciaki, gdzie idziecie? - Zawołał do nas nieco starszy już mężczyzna, kierujący ciągnikiem, do którego doczepiona była przyczepa pełna siana.
- Idziemy na festyn, w tamtą stronę. - Wskazałam przed siebie, wyplątując się z uścisku Azjaty. - Jedzie pan może w tamtą stronę?
- A tak się składa, że jadę. - Puścił mi zawadiackie oczko, po czym kiwnął głową w tył. - Wskakujecie, zanim ruszę, bo potem mnie już nie dogonicie! - Zaśmiał się uprzejmie, a my, mając już dość biegania, od razu wskoczyliśmy na siano i umościliśmy się na nim wygodnie. Traktor ruszył, szarpiąc początkowo przyczepą, przez co prawie spadłam, jednak szybka ręka Hyuka przytrzymała mnie na miejscu. Podziękowałam mężczyźnie i przewiesiłam nogi przez jedną z metalowych ścian. Bluza, którą wcześniej miałam na biodrach, wylądowała pod moim ciałem, odcinając je od kującej suchej trawy. Chociaż nawet i przez materiał czułam jak poszczególne suche części siana wbijają mi się w plecy i... nie tylko.
- Dlaczego taka jesteś? - Po długiej chwili ciszy, przerywanej tylko turkotem maszyny, blondyn odważył się zadać to pytanie. Uśmiechnęłam się lekko, podkładając ręce pod głowę.
- Tak jest po prostu łatwiej, Hyuk. - Wzruszyłam ramionami, a kiedy ten posłał mi pytające spojrzenie, zaśmiałam się lekko. W tym momencie wydał mi się tak uroczo niewinny. - Nie dopuszczać do siebie zupełnie nikogo i być samotnym, niż wiązać się z ludźmi, pozwalać sobie na uczucia i cierpieć, gdy oni odejdą. Tak jest zawsze. Ze wszystkimi.
- Ale ja nie jestem wszyscy, Lotta... - Mruknął, na co ja zaśmiałam się głośniej niż wcześniej i podniosłam się do siadu.
- Jeśli nie jesteś jak wszyscy to jesteś jak reszta. A oni wcale inni nie są. Ludzie myślą, że są inni, wyjątkowi, niepowtarzalni. Ale prawda jest taka, że jesteśmy wszyscy tacy sami. Jesteśmy tak samo zbudowani, mamy takie same instynkty... Różni nas wygląd, postrzeganie niektórych spraw, mamy różne zdania, opinie... Ale w głębi wszyscy jesteśmy tacy sami.
- Uważam nieco inaczej.
- Widziałeś kiedyś kota, który w pełni wyparł się swojej dzikiej natury? Tego się po prostu nie da zrobić... - Wzruszyłam ramionami i ponownie runęłam plecami na siano, zamykając przy tym oczy. Cisza, która nastąpiła potem wydała mi się bardzo podejrzana, dlatego otworzyłam jedno oko, przysłaniając je dłonią, a to co ujrzałam, momentalnie zmroziło mi krew w żyłach. Spencer stał na wyprostowanych nogach, w dodatku na palcach i wyciągając całe swoje ciało jak najbardziej w górę, próbował dosięgnąć białych kwitów, które zwisały z drzew, pod którymi akurat przejeżdżaliśmy.
- Siadaj na dupsku, ty przegrzana, parszywa gnido! - Zawołałam, sięgając do spodni chłopaka. Szybko jednak uświadomiłam sobie, że są to dość luźne dresy, przez co zamiast ściągnąć mężczyznę na dół, mogłabym pozbawić go dolnej części ubrania, a tego nie chciałam. Dlatego ostatecznie chwyciłam za skrawek koszulki, ciągnąc ją w dół. Gdy tylko były wojskowy usiadł na swoim miejscu, natychmiast oberwał porządnego kuksańca w kark.
- Za co to?! - Wrzasnął, pocierając jedną ręką bolące miejsce.
- Za to, że jesteś takim debilem! Chcesz zginąć, ty durna pało?! - Zmrużyłam oczy, patrząc morderczo na Jae, który tylko wysunął dłoń w moją stronę, by po chwili ją cofnąć i uśmiechnąć się szeroko.
- Nawet jak się złościsz, to jesteś piękna.
  Mimowolnie otworzyłam usta, zupełnie zbita z tropu. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że mam wetknięte za ucho kwiaty akacji. I że to właśnie po nie sięgał mój partner.
- Jesteś pojebany. - Mruknęłam naburmuszona, odwracając wzrok w przeciwną stronę. Czy ja się rumienię? Czemu ja się do cholery rumienię?! Po chwili podniosłam głowę i odwróciłam ją w stronę kierowcy, który mówił coś do nas, jednak z takiej odległości nie miałam pojęcia co to takiego, więc musiałam jakoś zbliżyć się do naszego wybawiciela. Dlatego też oparłam się na kolanach, po czym pochyliłam w przód najbardziej jak umiałam, starając się jednocześnie nie wpaść w całą tą kupę siana.
Ciężkie zadanie, nie powiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz