7.14.2017

Od Leny CD Aleca

   Co...? To są chyba jakieś kpiny. Jak to facet nie miał już tego w barze? Więc gdzie to miał?! W domu?! Przecież nie będę się komuś włamywać do mieszkania po jakieś pieprzone tabletki... Chociaż z drugiej strony...
  Alec musiał domyślić się moich myśli z uśmiechu, który wymalował mi się na ustach, gdyż łapiąc mnie za ramiona pociągnął w stronę wyjścia. Niechętnie dałam obrócić się w tamtą stronę, jednak nie ruszyłam się na krok, zapierając piętami jak tylko mogłam, co w sumie nie było trudne. Szatyn chyba bał się, że zrobi mi krzywdę, gdyż nie napierał tak bardzo. Poczułam ciepły oddech na policzku, a kątem oka dostrzegłam twarz chłopaka, która zniżyła się do mojego poziomu, otwierając usta, jakby chciał coś powiedzieć. Jednak nawet jeśli tak było, los nie pozwolił mu na to, a dokładniej mówiąc, niewysoka kobieta o kręconych, rudych włosach, która stanęła tuż przed nami, mierząc naszą dwójkę nieprzyjemnym spojrzeniem. Przechyliłam lekko głowę, zastanawiając się, czy prawdopodobieństwo tego, że jest dziewczyną bądź narzeczoną barmana jest większe niż prawdopodobieństwo, że nie odzyskam już tych pigułek. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, jak i zapewne zdziwieniu mojego chłopaka, po chwili kobieta uśmiechnęła się promiennie, odzywając się miłym głosem.
- Czyżby mój kochany Steeve znowu zabrał czyjąś własność? - Zerknęła w stronę baru, machając do ukochanego ze słodkim uśmiechem na ustach. - Momentami traktuje swoją pracę zbyt poważnie, chcąc troszczyć się o wszystkich klientów. Rozumiem, że kiedy ktoś przychodzi tutaj z bronią i chęcią zabicia się, to musi zareagować, ale kiedyś zabrał komuś telefon... Rozumiecie? Zwykły telefon. Nawet już nie pamiętam o co poszło wtedy... - Machnęła niedbale ręką, jakby nie miało to większego znaczenia i po chwili zastanowienia, spytała. - A tobie co zwinął, mała?
  Prychnęłam cicho, cofając głowę na słowo mała. W całym swoim życiu słyszałam to tylko kilka razy, a i tak irytowało mnie takie zwracanie się do mnie. Szczególnie, że rudowłosa wcale nie była dużo wyższa ode mnie, jednak mimo poddenerwowania, na które składał się także dzisiejszy kac, odchrząknęłam szybko i odparłam, unikając bezpośredniej odpowiedzi.
- Coś bardzo ważnego. - Mruknęłam, na co kobieta zmierzyła mnie badawczym spojrzeniem. Przez chwilę miałam wrażenie, że będzie dopytywać o moją zgubę, co byłoby mi bardzo nie na rękę, gdyż wtedy Alec dowiedziałby się co chcę tak bardzo odzyskać. I mimo iż nawet wtedy potrafiłabym go nakłonić do pomocy mi, to przekonanie go, co do słuszności antydepresantów wymagałoby większej ilości energii, a tej tego dnia mi brakowało.
- Cokolwiek by to nie było, zapewne schował to w szafce na siłowni. - Wzruszyła ramionami, a po chwili zastanowienia dodała jeszcze. - Pod warunkiem, że nie jest to samochód lub coś co nie zmieściłoby się w takiej szafce... Duże to było?
  Przełknęłam nerwowo ślinę. Im więcej pytań zadawała, tym bardziej szpony strachu zaciskały się na moim gardle, utrudniając swobodne oddychanie. Lena, ogarnij się. Nikt poza tobą nie wie, co to jest. Pokręciłam głową, wyswobadzając się w końcu z uścisku Aleca.
- Na pewno się zmieściło.
- W takim razie podam wam numer szafki i możecie ją sprawdzić. Niestety dostać się do niej musicie na własną rękę, nie demolując jej przy tym. Gdybym zabrała mu kluczyk do niej, na pewno by się zorientował. Zresztą już jest podejrzliwy, że z wami rozmawiam... - Zmrużyła lekko powieki, spoglądając ukradkiem w stronę baru. To że facet będzie nas obserwował dopóki nie opuścimy lokalu, było bardziej pewne niż to, że rano wstanie słońce. Zresztą przez cały czas czułam na plecach jego palący wzrok, który przewiercał się przez plecy niebieskookiego.
  Skinęłam głową, dając jej znak, że w pełni ją rozumiem i po szybkiej wymianie informacjami, a raczej po tym, jak ona podała nam numer szafki, tego przeklętego barmana, który myśli, że jest jakimś bohaterem, w pośpiechu opuściliśmy lokal.
  Dopiero kiedy znaleźliśmy się na ulicy, odetchnęłam głęboko, tak jakby nieprzyjazna mi aura w barze utrudniała oddychanie. A może to tylko sprawka tego charakterystycznego zapachu takich miejsc, gdzie mieszały się aromaty najróżniejszych trunków, a dodając do tego dym tradycyjnych papierosów czy nawet tych e-, to już w ogóle tworzyło wybuchową mieszankę dla moich nozdrzy. Jakim cudem wytrzymałam tam tyle czasu poprzedniego wieczoru?
- Wiesz gdzie tu jest jakaś siłownia? - Zwróciłam się do chłopaka, zakładając na oczy okulary przeciwsłoneczne. Słońce świecące prosto w oczy nie sprzyjało mniejszemu bólowi głowy. Wręcz przeciwnie, mrużenie powiek dawało mi wrażenie, ściągnięcia wszystkich mięśni twarzy, przede wszystkim czoła, co było niezwykle bolesne w stanie zatrucia alkoholowego. Gdy tylko ciemne szkła ograniczyły promienie słoneczne, wpadające do moich źrenic, od razu poczułam się lepiej. Nie dobrze, ale zdecydowanie lepiej.
- Wydaje mi się, że na terenie basenu jakaś była, ale pewien na sto procent nie jestem. - Odparł, wyciągając z kieszeni telefon. Przechyliłam głowę w prawo, odgarniając jasne kosmyki włosów, które natychmiast zsunęły mi się na twarz i przez kilka cichych chwil przyglądałam się, jak chłopak szuka informacji w telefonie. Kiedy podniósł na mnie spojrzenie niebieskich tęczówek, przed którymi natychmiast uciekłam, czego za sprawą ciemnych szkieł nie był w stanie zobaczyć, oznajmił mi, że jego przypuszczenia się potwierdziły i siłownia jest właśnie na terenie basenu, który mieliśmy już okazje odwiedzić. Skrzywiłam się niewidocznie na to wspomnienie, jednak szybko się otrząsnęłam, chcąc mieć już przy sobie te pieprzone tabletki. Jak na coś co ma dawać szczęście, to w cholerę zachodu z nimi.

~~~~~~~~~~~~~~~~

   Około trzydziestu minut później byliśmy już w szatni pełnej metalowych szafek. Poprosiłam Aleca by pilnował drzwi, ja w tym czasie musiałam odnaleźć szafeczkę z numerem trzydzieści dwa, co wbrew pozorom nie było takie proste. Miejsc na schowanie rzeczy było naprawdę sporo, a kolejność w jakiej były ustawione, przez dłuższy czas była dla mojego zaćmionego umysłu istną zagadką. Jednak kiedy w końcu połapałam się w ich ustawieniu, w krótkim czasie odnalazłam swój cel. Gdy podeszłam do drewnianej ławeczki, ustawionej poniżej i dotknęłam palcami zimnych drzwiczek, aż odskoczyłam z piskiem. Oczywiście od razu za mną pojawił się szatyn, chyba trochę wystraszony moim krzykiem.
- Co się stało? - Zapytał, podchodząc do miejsca, w którym stałam. Wskazałam trzęsącą się ręką na uchyloną szafkę, otwierając i zamykając przy tym usta, nie potrafiąc wydobyć z gardła choćby jednej sylaby. Wnętrze skrytki wypełniała tylko spocona już koszulka, której chyba nikt nie prał przez ostatni tydzień, podobnie było ze spodenkami. Cofnęłam się o krok, intensywnie myśląc nad tym, kto mógł zabrać te tabletki i po co? I przede wszystkim kiedy? Szczerze wątpiłam, by barman mógł od tak opuszczać lokal, a jego rudowłosa dziewczyna raczej nie znalazłaby się tutaj szybciej.
  Odwróciłam się do zdezorientowanego chłopaka, chcąc coś powiedzieć, jednak w tym samym momencie usłyszeliśmy cichy trzask, dobiegający zza jednych drzwi. Z szatni były tylko trzy wyjścia: jedno z nich prowadziło na korytarz i do wyjścia, drugie na sale ze sprzętami do ćwiczeń, a trzecie do ubikacji. I oczywiście trzaśnięcie pochodziło zza tych trzecich drzwi. Skoro już wpakowałam się do męskiej szatni, dlaczego by nie zwiedzić też ubikacji? Klasycznie.
  Wolnym krokiem udałam się w tamtą stronę, wychylając się lekko w bok, próbując w ten sposób zobaczyć coś przez szparę w uchylonych drzwiach. Jednak zupełnie na nic. Kolejny trzask wywołał paraliżujące ciarki, które rozeszły się po całym moim ciele, tak jak rozchodzi się ciepło, gdy zjemy gorącą zupę. Pewna część mojego ciała jak i umysłu zarządziła natychmiastowy w tył zwrot i zapewne bym go wykonała i uciekła, gdzie pieprz rośnie, gdybym za plecami nie miała swojego chłopaka. Który, mimo stanu w jakim ostatnio były nasze kontakty, na pewno obroniłby mnie przed wszystkim. Nawet jeśli sprawcą tych hałasów okazałaby się mała, biała myszka, której zapewne w pierwszym odruchu bym się wystraszyła.
  Złapałam powoli za klamkę, ciągnąc ciężkie, drewniane drzwi w swoją stronę. Moim oczom ukazał się rząd białych kabin, z czego szczególną uwagę zwróciła ostatnia z nich, otwarta na oścież. Powoli przesunęłam wzrok na ciemną, odznaczającą się od jasnego tła postać, początkowo nie rozpoznając w niej nikogo znajomego, być może przez nikłe światło, które wpadało tylko do połowy długiego pomieszczenia. Dopiero gdy Alec sięgnął do wyłącznika, rozświetlając jasnym światłem całą łazienkę, poznałam wysoką postać. Jak mogłabym w tak krótkim czasie zapomnieć tą brązową czuprynę, o której zawsze uparcie twierdziłam, że jest ruda, co często gęsto prowadziło do sprzeczek z jej posiadaczem?
  Moje spojrzenie szybko pochwyciło charakterystyczny pomarańcz, walcowatego pudełeczka, pełnego białych tabletek. Nie... Otworzyłam szerzej oczy, uważnie śledząc, jak chłopak porusza ręką, w której zaciskał moją zgubę.
- Tego szukasz, Lena? - Zapytał smutnym głosem, który sprawił, że w moim gardle zaczęła rosnąć wielka gula, utrudniająca mówienie i przełykanie śliny.
- A-aiden... Oddaj mi to, proszę... - Wyciągnęłam w jego kierunku drżącą dłoń, jakby tym gestem prosząc go o oddanie mojej własności. Przełknęłam nerwowo ślinę, gdy ciche pyknięcie obwieściło otwarcie opakowania.
- Przykro mi, ale to dla twojego dobra. - Jego głos stał się twardy, stanowczy, nieznoszący sprzeciwu, co zupełnie nie pasowało mi do Aidena jakiego znałam. Moje oczy zrobiły się niczym spodki, w chwili kiedy brązowowłosy przesunął się w stronę ubikacji. Oczami wyobraźni już widziałam co chce zrobić, więc szybko skoczyłam w jego stronę, krzycząc, by tego nie robił. Jednak kiedy dopadłam długiej ręki Aidena, opakowanie było już zupełnie puste, a białe tabletki pływały w wodzie, której nawet pies bałby się napić.
- Dlaczego to zrobiłeś? Nie mogłeś, nie miałeś prawa tego zrobić! - Zaczęłam krzyczeć na starego przyjaciela, uderzając go przy tym pięściami w klatkę piersiową z całej siły. W pewnej chwili na moich nadgarstkach zacisnęły się jego palce, unieruchamiając mnie i utrzymując nieco w powietrzu, gdyż kolana zaczęły się pode mną załamywać. Zamilkłam natychmiast, wpatrując się oczami pełnymi łez w szare oczy, kryjące się pod mocno ściągniętymi brwiami.
- Na co ci to chore gówno?! - Zagrzmiał na całą szatnię, a ja tylko skuliłam się w sobie. On nigdy wcześniej na mnie nie krzyczał, na nikogo. Nawet gdy był poddenerwowany nie zdarzyło mu się podnieść głosu. - To jest dla chorych psychicznie! Jesteś chora psychicznie?! Jesteś wariatką, Lena?! - Po tych słowach puścił moje nadgarstki, a ja runęłam na brudną posadzkę, uderzając w jasne kafelki kolanami i niemal natychmiast zanosząc się głośnym szlochem. Czułam się w tamtej chwili jak dziecko, któremu obrywa się za zbicie drogocennego wazonu albo... za połknięcie całej paczki tabletek.
- A ty co? Zawsze będziesz jej ze wszystkim ulegał? - Jego głos nieco się uspokoił, ale nadal był ostry i stanowczy, chociaż nieco cichszy. - Taki z ciebie dobry chłopczyk, że zawsze za nią idziesz? Jak będzie chciała obrabować bank, to też jej w tym pomożesz? - Skuliłam się jeszcze bardziej, otulając szczelnie ramionami, próbując w jakikolwiek sposób się uspokoić. - A gdybyście przez przypadek wpadli i okazało się, że Lena jest w ciąży, ale tego nie chce i postanowiła usunąć ciążę? Też byś się na to ślepo zgodził, co? - Prychnął, pogardliwie. - No pewnie. Jesteś w nią tak wpatrzony, że nawet gdyby zdradziła cię tuż przed nosem, to byś nie zauważył.
  Krótka chwila ciszy, w której słychać było tylko mój szloch i gwałtowne łapanie powietrza, ogarnęła całe pomieszczenie, aż w końcu Aiden klękając przede mną, ponownie się odezwał, tym razem już zupełnie spokojnie, głosem, który dobrze znałam. Podniosłam na niego zapłakane oczy, ocierając je szybko wierzchem dłoni.
- Nie wyjechałem z miasta, bo za bardzo się o ciebie martwiłem, Lena. I nie wyjadę, dopóki Talbot nie nauczy się, że nie można zawsze się łapać na te piękne oczy. - Uśmiechnął się delikatnie, przyciągając mnie do siebie i otulając ramionami. Przez chwilę nie miałam pojęcia co się dzieje, jednak kiedy tylko pojęłam, że znajduję się w uścisku szarookiego, z mojego gardła wyrwał się kolejny szloch, zapoczątkowujący kolejną falę płaczu.


Alec? ;-;
Ajm soł sori, for... ju noł for łat ._.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz