7.09.2017

Od Isaaca C.D Taviego

   Zsunąłem się z łóżka, kiedy do moich uszu dotarła wibracja telefonu. Spojrzałem w stronę drzwi, po czym omiotłem pokój wzrokiem, zupełnie tak, jakby nadawca wiadomości ciągle tu był. Ale go nie było. I ta świadomość znacznie zmniejszyła mój uśmiech, który wcześniej utrzymywał się na mojej twarzy bez mojej kontroli. Układając wygodnie telefon w dłoni, odblokowałem wyświetlacz i nacisnąłem delikatnie na wiadomość.

Do jutra,
Tavi

   Z każdą mijającą chwilą, gdy to odczytywałem, czułem dziwny uścisk zadowolenia w żołądku. Spokój, który towarzyszył mi wtedy, przybił moją głowę z powrotem do poduszki i rozkazał zasilić rozbolałe płuca głębszym oddechem. Odpisałem w ten sam sposób, a następnie, zdając sobie sprawę z godziny, odłożyłem wszystko i poszedłem pod prysznic. I jak trudna ta czynność by się nie okazała, nawet podczas urazów musiałem zachować higienę, bo inaczej stroniłbym od chociażby wyjścia z tego pokoju. Szczerze powiedziawszy nie zliczę razów, kiedy pomyślałem, by wziąć zwolnienie na jakiś czas, ale argumentem, który skutecznie mnie od tego odganiał było to, że chodzę do szkoły zbyt krótko, aby pozwolić sobie zniszczyć frekwencje.
   Nazajutrz wystarczył dźwięk budzika, żebym przypomniał sobie o moim nowym znajomym. W związku z tym zanim przewróciłem się z szarpiącym bólem na drugi bok, chwyciłem jeszcze raz telefon. Wybrałem wiadomości, zaznaczyłem Taviego, a następnie krótko przywitałem. Nie potrzebowałem zbyt wiele czasu, by doprowadzić się do porządku; przeczesałem raz włosy, zasłoniłem ciemną koszulę czarną, skórzaną kurtką i wyszedłem bez żadnej kuli pod pachą. Wolałem kuśtykać, bo stwierdziłem, że to o wiele wygodniejszy sposób na życie niż zajęte ręce i proszenie wszystkich dookoła o najróżniejsze przysługi. Lekcja, która rozpoczynała mój dzień nie należała do mojego planu, co oznaczało godzinę wolną. Miałem calutkie czterdzieści pięć minut, żeby poszwendać się po szkole i przy okazji znaleźć Taviego. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć, ale chłopak ni stąd ni zowąd stał się dla mnie przyjemnym powodem, dla którego chodzę do szkoły.
   Szedłem wzdłuż korytarza, co jakiś czas wymieniając z ludźmi spojrzenia. A ja tylko zaglądałem w ich twarze, by przekonać się, czy czasami nie pominę tego, kogo szukam od rana. Numer jego pokoju dawno wyleciał mi z głowy, więc jedyną opcją pozostało mi czekanie. Taa, nigdy nie miałem dobrej pamięci. A pro po... W jednej chwili poczułem, jak zegar w tykający w mojej podświadomości okazuje się być bombą i dosłownie rujnuje mój umysł. Dotąd myślałem, że gorszym cymbałem nie mogę być, ale widocznie wszystko jest możliwe; zapomniałem o pierwszej możliwej w roku szkolnym pracy domowej, jaką zadali poprzedniego dnia. Myśląc o tym, gorączkowo rozglądałem się po całym korytarzu, zupełnie jakbym bał się tego, że ktoś mnie śledzi, a każdy nowy krok zbliża mnie do tajemniczej pułapki.
   Docierając na taras, nie potrafiłem ukryć podziwu, gdy zauważyłem znajome loki i szczuplutkie plecy. Kuśtykałem umiejętnie tak, by widzieć twarz chłopaka i wkrótce położyłem ręce na blacie stołu, nie powstrzymując się nawet przed poszerzeniem uśmiechu. Pochyliłem się odrobinę do przodu i to był moment, w którym zwróciłem na siebie jego cenną uwagę.
Znalezione obrazy dla zapytania alec lightwood gif
   – Hej, odczytałem SMS'a. – Podniósł na mnie swój wzrok, mówiąc niezbyt donośnym głosem, a mimo to słyszałem go doskonale.
   – Doberek, gdzie ten biały pomera-coś tam? – Nie wiedziałem, czy pocę się z tego powodu, że właśnie zamierzam perfidnie zapytać go o pracę domową czy może to coś zupełnie innego. Jedno wiedziałem: czułem pieniącą się we mnie falę wstydu, którą nie sposób było powstrzymać zwykłym wstrzymaniem oddechu.
   – Nauczyciele nie są za oprowadzaniem zwierząt po korytarzu, więc musiałem ją zostawić. – Jego twarz, ściągnięta w wyrazie delikatnego smutku, sprawiła, ze przysiadłem się obok. – Wyglądasz na spiętego...
   – Tak, bo, um... – zacząłem, patrząc w zupełnie inną stronę. Cholernie nie chciałem, żeby wziął mnie za próżniaka, którego nie stać na przeznaczenie godziny na pracę domową. O dziwo naprawdę ciężko mi było z myślą, że być może się pogrążę, a on zacznie interpretować to tak, jakbym znalazł obiekt do wykorzystywania. To zupełnie nie tak... – Zapomniałem pracy domowej, a to pierwsza praca w roku szkolnym...
   – Chcesz, żebym ci ją dał? – Wyręczył mnie, a ja odetchnąłem z ulgą, widząc jednocześnie tajemnicze rumieńce na jego policzkach, na które starałem się zbytnio nie reagować. A wbrew temu mój wzrok wciąż zsuwał się z jego głębokich oczu i na moment zatrzymywał właśnie tam, na zaróżowiałych śladach. Bądź co bądź, uroczych śladach. 
   Pokiwałem głową, nie ukrywając skonfundowania, i podrzuciłem plecak na kolana, rozsuwając go. Wyjąłem potrzebny zeszyt, otworzyłem go, jednocześnie z dokładnością obserwując każdy ruch Taviego, który kopiował moje ruchy. Przekazaliśmy sobie wszelkie informacje dotyczące angielskiego, a gdy ostatnia strona zeszytu się zamknęła, ulga i szczęście wypełniały mnie w równych proporcjach. Rozszerzyłem uśmiech, który rozpromienił moją twarz i z nieskrywaną radością powiedziałem:
   – Nawet nie wiesz, jak ci dziękuję...
   – To? To nic takiego – odparł niemal natychmiast, chowając wszystko do plecaka. Rumieńce zasiedlające się na jego policzkach nie odstąpiły chłopaka ani na krok i to sprawiło, że prawie się wyszczerzyłem, a dla niego prawdopodobnie zrobiłem to z nieznanego powodu.
   – Ej... masz wolną godzinę, nie? – Zmarszczyłem czoło w wyrazie zaciekawienia.
   – Tak, a co?
   – Chodź ze mną – szepnąłem cicho, w taki sposób, jakbym udawał cichego zabójcę, czyhającego na kolejną ofiarę, ale to spowodowało tylko tajemniczy uśmiech na twarzy Taviego. Może nawet zakłopotany uśmiech. – Mamy sporo czasu.
   – Mówiąc sporo, masz na myśli czterdzieści pięć minut? – Spojrzał na mnie, gdy uniosłem się z siedzenia energicznie i sprawiłem wrażenie, jakbym miał się zachwiać i upaść na twardą, drewnianą podłogę tarasu.
   – Miałem szukać motoru. Krzyknąłeś wtedy, że idziesz ze mną. Nie wystawisz mnie, co? – Powietrze wypełnił mój krótki śmiech. – No chodź. Tylko ten dzień. – Zachęcałem go, ponownie pochylając się nad stołem.
   Chłopak po krótkim czasie skapitulował, ale pod warunkiem, że wrócimy niedługo, bo Pome-coś tam sam się nie nakarmi. Tavi jasno dał mi do zrozumienia, że już zakochał się w piesku i najchętniej nie oddalałby się od niego choćby o krok, gdyby nie obowiązek taki jak szkoła. Dyskretnie opuściliśmy szkołę, wtapiając się w przechodniów. Na przestrzeni paru minut udało nam się całkiem oddalić od obszaru, w którym postawiono szkołę. Zatraciliśmy się w jednym kierunku, jaki po paru kilometrach przestał obrastać zielenią i powoli zaczął przypominać mi wysuszone Prescott. Spalona słońcem ziemia. Samo słońce, które bez reszty wylewało na nas swój żar. Jednak najgorzej czuliśmy się będąc w taksówce, w drodze na stacje benzynową, gdzie pierwszy raz spotkałem Taviego. I nie były to zbyt przyjemne okoliczności. Tam, gdzie się wykrwawiałem, wciąż leżała krew, tyle że zaschnięta, wręcz tworząca z gruntem jednolitą powierzchnię.
   – Pamiętasz, skąd przyszedłeś? – zagadnął Tavi, który by ochronić się przed blaskiem słońca, utworzył z dłoni daszek.
   – Tam. – Wskazałem dłonią, czując coraz to większy pot płynący wzdłuż moich pleców. Bądź co bądź, ale temperatura jednak ma jakiś wpływ na to, jak człowiek wygląda. I to nie był seksowny pot... 
   – Czeka nas długa droga – skomentował, a ja dałem mu do zrozumienia, jak bardzo się z nim zgadzam. Z tym, że kuśtykanie nie było najwygodniejszą formą chodzenia. – Na pewno dasz radę dojść? – Czułem na sobie jego wątpliwy wzrok, ale wbrew wszystkim myślom pokręciłem głową.
   – Dam radę. To prosta droga, niedaleko jest las, zostawiłem motor w krzakach i przy odrobinie szczęścia trafimy na niego od razu. Tavi, jak się czujesz z tym, że właśnie opuszczamy zajęcia?
   – Źle, ale dobrze – powiedział niewzruszonym tonem, a ja w ten czas przekrzywiłem głowę i spojrzałem z niedowierzającym uśmiechem. Wciąż mrużyłem oczy, bo słońce było dzisiaj wyjątkowo bezlitosne.
   Po około godzinie kręcenia się na obrzeżach dosyć dużego, gęstego lasu, obrośniętego dookoła przez wysokie zarośla, coś błysnęło mi przed oczami. Zauważyłem te same wzniesienie, z którego dwa dni temu przyszło mi się sturlać i dokładnie pod stopami tejże górki odnalazłem to, co chciałem. Z uśmiechem zawołałem Taviego, nieprzerwanie wpatrując się w błyszczącą w słońcu piękną maszynę. Zanim jednak chłopak przebił się przez krzaki, usłyszałem jeszcze parę szelestów i z doskwierającym już odrobinę mniej bólem nogi pochyliłem się nad sprzętem. Złapałem za kierownicę, z głośnym syczeniem podnosząc go i wykorzystując do tego wszelkie pokłady sił.
   – Znalazłeś go. – Bardziej stwierdził, niż zapytał, a w następnej chwili bez wahania obszedł maszynę i złapał za drugą stronę, by ją ostrożnie podnieść. – Trochę... poobijany?
   – Cholera by to wzięła – komentowałem, obserwując dokładnie każdy zarys na motorze i odczuwając ściśnięcie w sercu za każdym razem, gdy widziałem nowe uszkodzenie. Nic jednak nie było na tyle poważne, by utrudnić jazdę. No oprócz jednego. Czołowa lampa była całkowicie stłuczona. Odbijałaby światło jak przez pryzmat.
   W ciszy do mojej głowy przyszedł kolejny pomysł i wówczas sam nie wiedziałem, czy może uraz ciągle ma wpływ na to, o czym myślę, czy może od początku byłem taki porysowany, jak ten motor. Bez względu na to, co mnie podkusiło, przerzuciłem nogę przez maszynę i usadowiłem się na niej, zahaczając stopę o sprzęgło. Moja dłoń ostrożnie objęła rączkę z gazem, w taki sposób, jakbym dotykał jej pierwszy raz.
   – Co ty...
   – Chodź. – Zacząłem się śmiać, aż w końcu uruchomiłem maszynę, rozkoszując się rykiem, jaki wydaje.
   – To głupie...
   – Tavi, nie jestem głupi. Nie decydowałbym się na coś, co zagrażałoby twojemu i mojemu życiu. Wskakuj. – Uspokoiłem go delikatnym uśmiechem. Choć lepiej nazwać to podjęciem próby.
 
Tavi?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz