5.15.2017

Od Haydena CD Briana

Brian, jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało.

Ciężko mi było uwierzyć w to, co się działo. Odczuwałem tak wiele niesamowitych emocji: radość, strach, wstyd, miłość, dziwna zależność, której nie umiałem wyjaśnić i troska. To poczucie bezpieczeństwa, prawdziwej rodzinnej przynależności, której szukanie, zajęło mi prawie osiemnaście lat. Spokój, jaki gościł w moim sercu od wczorajszego popołudnia, nienaruszony przez żadne codzienne rozterki sprawiał, że chciałem więcej. Tak bardzo pragnąłem zatrzymać przy sobie na zawsze każdą, umykającą nam wspólnie minutę, w każdej z nich dostrzegać jego piękno. Ten szeroki uśmiech, który opromieniał cały mój świat za każdym razem, gdy gościł na jego twarzy. Był niepowtarzalny, każdy dzień chciałem zaczynać właśnie od niego i ze świadomością, że chociaż w minimalnym stopniu mogę chwalić się innym, że jestem tego przyczyną. Każdy dzień chciałem zaczynać, witając jego zamglone, ciemne spojrzenie. Brązowe tęczówki patrzące na mnie, o spojrzeniu wyjątkowo czystym i najszczerszym, jakie widziałem, ukrywał w nich wszystkie emocje, tym samym jakby otwierając je przede mną. Chociaż nadal nie wiedziałem czemu, dlaczego to właśnie mi pozwolił się tak dobrze poznawać, jestem pewien, że nie przestanę i chociaż czuję się, jakbym znał go od wielu lat, każdego dnia, inną część Briana odkrywałem na nowo, chociaż każdego dnia kochałem tak samo mocno, bo czy da się bardziej? Codzienność obok niego była wspaniałym upływem sekund, minut, dni, tygodni, miesięcy i... mam nadzieję, że lat.
Całego życia nie wystarczy mi, by go poznać.
Całego życia nie wystarczy mi, by go kochać.
Całego życia nie wystarczy mi w jego obecności,
ale całe życie u jego boku sprawi, że będę szczęśliwy.

Gdybym mógł, całemu światu opowiedziałbym o tym, że mam rodzinę, każdego dnia poświęcał godziny, by opowiedzieć, jak bardzo jestem szczęśliwy, odbierałbym im życie, by mówić, że ich kocham.
Brian Kang, zwyczajny mężczyzna, niektórzy by powiedzieli, że to facet jakich wielu. Może to i prawda... Jednak dla całego świata mógł być tylko zapomnianą częścią ich egzystencji, którego, spotkawszy, natychmiast wymazali z pamięci, dla mnie? Znaczył coś więcej niż wszystko.
Tyle lat przeżyłem, trwając w przekonaniu, że nie ma obietnic do spełnienia, a szczęśliwe zakończenia występują tylko w bajkach, które nie mają większego znaczenia niżeli tylko zadowolić publiczność.
Jednak będąc z nim, przy nim i dla niego widziałem sens w każdej jego przysiędze, proste i zwykłe obiecuję, miało większe znaczenie niż prawdziwe dotrzymanie słowa i chociaż znałem go tak krótko, wiele razy wyobrażałem sobie ten moment, kiedy pokryty już siwizną wciąż pielęgnując swoje marniejące, stare włosy, będę mógł chwycić jego dłoń i powiedzieć, że byłem szczęśliwy, że dał mi wszystko, czego chciałem i nawet gdybym mógł, nie zamieniłbym lat z nim na cokolwiek innego.
Teraz?
Mogłem cieszyć się świadomością, iż w gronie rodziny, ze mną i co ważniejsze u boku swojej matki jest człowiekiem, który z radością patrzy na zbliżającą się chwilę i nie martwi się o przyszłość.
Kochałem go.
Kochałem go jak nikogo innego, najmocniej.

***

- Na pewno chcesz ze mną iść? Nie będę ciągać Cię po mieście, kiedy jest tu Twoja mama - wciąż wilgotnymi dłońmi splotłem nasze palce, gdy Brian chwycił moje ręce, przerywając zmywanie. Przynajmniej w ten sposób, mogłem odwdzięczyć się jego rodzicielce za przygotowanie wspaniałego śniadania. Ciszę, jaka między nami zapanowała, przerywał jedynie dźwięk kropel, które rozchlapywały się uderzając o naczynia. Z niedokręconego kranu, woda wydobywała się z dość dużą intensywnością, drażniąc moje myśli. Kąciki ust starszego uniosły się w słodkim uśmiechu gdy zrobił krok w moją stronę tak, by nasze klatki piersiowe się stykały. Z cichym westchnięciem złożył łaskoczący pocałunek na linii mojej szczęki.
- Przecież nie jestem tu tylko dla niej, mieliśmy spędzać czas we dwójkę - spojrzałem z uśmiechem na tego gadułę, który zawsze wiedział jak mnie rozczulić i przytuliłem go mocno, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, a do moich nozdrzy wdarł się przyjemny, słodki zapach. Zaciągnąłem się nim, korzystając z chwili samotności. Mama Briana była wspaniałą kobietą i chyba właśnie z tego powodu bałem się przy niej otworzyć, nawet jeśli Brian nigdy nie miał z tym problemu. Nic dziwnego, głupi.
https://68.media.tumblr.com/bd904ecf5ea80606fae509649cbfee72/tumblr_oaateoE11U1um3tdio1_500.gif- Przepraszam, za tego przyjaciela - zmarszczyłem brwi, dmuchając w skórę chłopaka ciepłym powietrzem - Nie wiedziałem, że tak zareaguje i nie chciałem ryzykować - nie odpowiedział. Zniżył głowę sięgając do moich ust, które z początku jedynie muskając, złączył w ciepłym pocałunku. Lubiłem je, lubiłem to, że za każdym razem gdy był tak blisko miałem ochotę się uśmiechać, trzymać go blisko i trwać tak do końca. Starszy wsunął dłoń w moje włosy, delikatnie drapiąc skórę głowy. Odczuwalne dreszcze pomknęły po moich plecach, kiedy Brian, jedyna osoba, która ostatnimi czasy miała do tego prawo, atakował moje włosy chłodną dłonią. Złapałem go mocno za koszulę, ciągnąc w swoją stronę, nie chciałem, by się odsunął i gdyby nie kroki, które dały nam obojgu do zrozumienia, że kobieta za moment przestąpi kuchenne progi, nie pozwoliłbym mu na to. Wypuściłem chłopaka z objęć i kompletnie speszony uciekłem spojrzeniem gdzieś w bok, wracając do ponownego mycia naczyń, jakby ich nagle samych ubyło. Cichy śmiech Briana opromienił pokój, gdy ciemnowłosa postawiła pierwsze kroki w naszą stronę. Jakby na złość Kang zbliżył się do mojej osoby i przytulając się do moich pleców, sprawił, że poczułem się jeszcze bardziej niezręcznie.
- Męczysz chłopaka, biedaczek zaraz spłonie ze wstydu — poklepała syna po ramieniu, przelewając szalę goryczy. Rumieniec, jaki oblał mój policzek, zaczął boleć, więc pewien byłem, że cała moja twarz wygląda jak kwadratowy, soczysty pomidor. Chciałem powiedzieć, że nie jest tak źle jednak wargi, które zaczęły mi się sprzeciwiać, przepuszczały tylko niewyraźne sylaby. Brian roześmiał się wesoło, ostatni raz pocałował w kark i wracając do równie rozbawionej matki, zostawił mnie z szorowaną od dziesięciu minut miską.
- Zaraz wychodzimy, dasz sobie radę sama? - starszy chwycił dłoń swojej matki, patrząc w jej oczy. Ukłucie zazdrości, które od początku gościło w moim sercu, teraz stało się jakby bardziej odczuwalne. Prawdę mówiąc, jakkolwiek nie cieszyłbym się z ich spotkania, naprawdę zazdrościłem Brianowi jego matki, tej prawdziwej matki, która urodziła go, wychowała i kochała miłością tak czystą, piękną i bezwarunkową, że nawet ja nie byłbym w stanie obdarzyć nią chłopaka.
- Dam, jeśli przyniesiesz mi to ze sklepu — zerknąłem z ukosa na dwójkę zebranych, obserwując, jak mama podaje swojemu synowi długą listę zakupów.
- Jak chcesz, to mogę to zrobić - szybko chwyciłem się ostatniej deski ratunku, która wybawi mnie od pół godzinnej egzystencji z mamą Briana, przebywanie sam na sam z rodzicielką mojego ukochanego zdawało mi się być naprawdę krępujące. Chłopak przejechał dłonią po moich włosach z szerokim uśmiechem i cichym chichotem — Zajmę się tym, jeszcze pamiętam, gdzie jest sklep - zacisnąłem usta w cienką linię, kiedy Kang nie czekając na moją reakcję, ruszył z miejsca i pożegnał nas trzaśnięciem drzwiami. Odchrząknąłem znacząco, próbując uciec wzrokiem od kobiety, która wczoraj wraz z własnym synem stwierdziła, że powinienem zwracać się do niej jak do własnej rodzicielki. Chyba właśnie z tego powodu czułem się jeszcze bardziej niezręcznie. Czarnowłosa zbliżyła się do mnie, a jej subtelna, kobieca dłoń wylądowała na moim ramieniu.
- Hayden, wszystko dobrze? - uśmiechnęła się do mnie promiennie, ukazując dwa rzędy śnieżnobiałych zębów. Skinąłem głową, wycierając mokre ręce o jeden z papierowych ręczników — Wiesz, że Cię nie zjem? - zaśmiała się cicho, jej głos był przyjemny dla ucha.
- Wiem — tylko na tyle było mnie stać.
 - Brian wydaje się być z Tobą szczęśliwy — odwróciła się do mnie przodem i oparła o kuchenny blat. Lekki rumieniec wkradł się na moje policzki, przywołując wspomnienia wczorajszej nocy.
- Chciałbym, żeby tak było — spuściłem wzrok. Słowa kobiety przyniosły mi swego rodzaju ulgę, nieraz się nad tym zastanawiałem, wielokrotnie chciałem zapytać, czy tak jest i jeśli nie, to czy jestem w stanie to zmienić.
- A Ty? - spytała nagle, zbijając mnie z tropu — Jesteś szczęśliwy? - jej pytanie wydawało mi się kompletnie nielogiczne, banalne i retoryczne. Niepotrzebne. Czy byłem szczęśliwy? Co to w ogóle za słowo? Niby takie proste, ale chyba żaden nawet poetycki potok nie wyraziłby tego, jak bardzo cieszyłem się, że go mam.
- Oczywiście, że tak — tym razem nie kryłem szerokiego uśmiechu. Wyszczerzyłem zęby w stronę kobiety, która tym pytanie stopiła wszelkie dzielące nas lody i zdobyła moje serce i zaufanie. Jej uśmiech kompletnie mnie rozczulił. Ciemnooka postawiła kilka kroków w moją stronę, pozwalając mi się przytulić. Jej ciepłe dłonie spoczęły na moich ramionach, oblewając mnie dziwnym uczuciem. Jakby znajomy podmuch otulił moje ciało i sprawił, że zatęskniłem za prawdziwą, matczyną bliskością. Za nieskalaną żadnymi prośbami troską, która sprawiała, że czułeś się kochany mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Po osiemnastu latach, kiedy niczym czterolatek zaciskałem kurczowo dłonie na białym materiale eleganckiej koszuli, zdałem sobie sprawę, że oddałbym wiele by choć przez jeden dzień, móc nacieszyć się obecnością swojej prawdziwej mamy, spojrzeć jej w oczy i najszczerzej jak umiem, powiedzieć, że ją kocham. Brian miał ogromne szczęście i coraz bardziej rozumiałem to, dlaczego od początku tak bardzo mu zazdroszczę. Pojedyncze łzy spływały po moich policzkach, wolno zamieniając się w niemal szloch, dopiero gdy mokre krople zaczęły znaczyć ślady na plecach kobiety, zmusiłem się by oderwać się od źródła ciepła jakim mnie obdarowała.
- Przepraszam — pociągnąłem nosem, zewnętrzną częścią nadgarstka wycierając mokre i zmęczone powieki — Poniosło mnie — zmusiłem się, by wykrzywić usta w bolesnym grymasie.
- Nigdy wcześniej nie miałeś mamy, prawda? - wcześniej to słowo sprawiło, że jeszcze bardziej zachciało mi się płakać. Pokręciłem przecząco głową.
- Chyba nigdy wcześniej nie użyłem tego słowa — moje ramiona gwałtownie uniosły się i opadły hamując szloch, który próbując wydostać się na zewnątrz wprawiał mój organizm w spazmy.
- Więc — zaczęła, stając koło mnie. Tak samo, jak i ja oparła się o jedną z szafek i wystukując jakiś rytm zaczęła szukać odpowiednich słów by wyrazić swoje intencje - Będzie mi bardzo miło, jeśli będę mogła być pierwszą kobietą, która to od Ciebie usłyszy — może mi się zdawało, może amok, w jaki wpadłem kompletnie odebrał mi racjonalne myślenie, ale mógłbym przysiąc, że w ciemnych oczach zalśniły łzy. Gwałtownie oderwałem plecy od ciemnego mebla, chwytając spracowane dłonie w swoje własne.
- Brian ma ogromne szczęście, że p... Że Cię ma, mamo — ostatnie słowo wypowiedziałem tak jakbym właśnie przekazywał kobiecie swój największy skarb, choć tak naprawdę to ona przez dwadzieścia dwa lata opiekowała się osobą, która teraz była najważniejsza dla mnie, więc polemizowałbym kto, komu ów skarb przekazuje. Niszcząc przyjemną, rodzinną atmosferę zbliżyłem się do lodówki i nie oczekując odpowiedzi Azjatki wyjąłem z lodówki sok, a z szafki obok dwie szklanki, z których jedną, po napełnieniu, podałem kobiecie.
- Dziękuję — dosłownie w tym samym momencie, gdy wzięła ode mnie szkło, podmuch wiatru omiótł nasze kostki i przemykając w głąb domu, dał do zrozumienia, że ktoś otworzył drzwi. Jako pierwszy odłożyłem szklankę i ruszając na powitanie ukochanego chłopaka przejąłem od niego torby z zakupami, które wyniosłem do kuchni, nie miałem zamiaru przerywać Brianowi rozmowy z matką. Wypakowałem wszystkie rzeczy, odpowiednie zamieszczając w lodówce, by resztę zostawić na stole na wypadek gdyby kobieta nie mogła ich znaleźć. Uśmiechnąłem się na widok głównie spożywczych produktów, które kojarzyły mi właśnie z Brianem. Dziwnie czułem się z faktem, że ktoś zna go tak dobrze. Niepewnym krokiem przebyłem odległość dzielącą stół od drzwi, by po ich uchyleniu ujrzeć dwójkę ludzi, kompletnie pogrążonych rozmową.
- Brian... - zacząłem, opuszkami palców muskając ramię chłopaka. Ciepło z jego obojczyka przeszyło moją dłoń, na krótką chwilę, jakby ktoś potraktował mnie prądem, oderwała od rzeczywistości umykające mi myśli. Korzystając z trwającej kilka sekund własnej nieuwagi obserwowałem jak pełne uczucia oczy chłopaka zwracają się w moją stronę, a na bladej twarzy zagościł uśmiech, który chciałem widzieć ciągle, ten uśmiech, który wypełniony radością i szczęściem opromieniał każdy mój dzień, czyniąc go jeszcze lepszym — To idziemy? - z większą pewnością siebie, mając na uwadze czujne spojrzenie drobnej postaci po mojej lewej stronie, chwyciłem jego dłoń. Kang, który na początku jakby zaskoczony zwrócił wzrok na nasze splecione palce skinął jedynie głową, a uroczy wyraz jego twarzy poszerzał się coraz bardziej by wreszcie odwróciwszy się do mnie tyłem, pociągnął w stronę schodów.
- Co to za zmiana? - głos Briana rozszedł się po pokoju, który wspólnie dzieliliśmy. Wzrokiem pełnym niezrozumienia zlustrowałem chłopaka, wzruszając ramionami. - Wziąłeś mnie za rękę, przy mojej mamie - udając oburzenie przyłożył sobie teatralnie dłoń do czoła - Nie wiem, co ona sobie teraz pomyśli, mój przyjacielu — pokręcił przecząco głową, kończąc tym samym swój monolog. Zaśmiałem się, zbliżając do starszego, który jakby przeczuwając moje zamiary chwycił moje dłonie i zarzucił sobie na ramiona. Objąłem go nieco mocniej wokół szyi, likwidując jakąkolwiek dzielącą nas odległość. Przez stykające się klatki piersiowe mogłem poświęcić chwilę, by zauważyć jak jego oddech przyśpiesza przed każdym pocałunkiem. Brian jednak zawodząc moje oczekiwania musnął wargami moje czoło i powieki, oblewając serce, jeszcze większym ciepłem. Znacznie mocniej pochwyciłem jego ciało, wtulając się w nie i zsuwając ręce po jego barkach delikatnie przejechałem dłońmi po okrytych przez materiał koszulki plecach.
- Kocham Cię — szepnąłem, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Dopiero wyznając mu swoje uczucia zdałem sobie sprawę jak rzadko to robię, a przecież powinienem nieprzerwanie mówić o tym jak wiele dla mnie znaczy, ile zmienił w moim życiu, którego jest najważniejszą częścią. Wiedziałem co chcę zrobić by mu to udowodnić, jednak hamowany strachem przed odmową, wciąż odkładałem to w czasie. Przejechałem kciukiem po ciepłej skórze, oczekując odpowiedzi, Kang jednak ciągle milcząc zaniepokoił mnie na tyle bym uniósł wzrok na jego twarz.
- Brian? - niepewność w moim głosie, załamała go nim zdążyłem wypowiedzieć chociażby imię ukochanego. Azjata jedynie roześmiał się w odpowiedzi, kręcąc głową.
- Wybacz, byłem ciekaw Twojej reakcji - potargał moje włosy czym doprowadził mnie mnie na skraj irytacji. Zabrałem jego dłoń i robiąc gwałtowny krok w tył zrezygnowałem z jego bliskości.
- Nie dotykaj ich — burknąłem obrażony, choć sam nie wiedziałem o co. Starszy, jakby nieco zdezorientowany podjął próbę ugody, zbliżając się do mnie.
- Teraz nagle postanowiłeś obrażać się o swoje włosy? - widziałem wypisane na jego twarzy zażenowanie, co jedynie bardziej mnie rozjuszyło. Patrząc na Briana czułem się jak byk, który wpatruje się w czerwoną płachtę, gotów zaatakować przeciwnika.
- Zawsze się o nie obrażałem — odfuknąłem, gwałtownie odwracając głowę. Próbowałem wyzbyć się złych emocji i uspokoić jednak byłem wściekły. Dosłownie. Nie tylko dlatego, że dotykał moich włosów, ale z samego faktu, że zignorował coś dla mnie tak ważnego, obracając to w żart. Brian obrócił się na pięcie, jego plecy unosiły się i opadały, łapiąc gwałtowne hausty powietrza, przez które próbował powstrzymać napad złości.
- No jakoś do tej pory Ci to nie przeszkadzało — mruknął, dalej pozwalając mi wyładowywać kumulujące się pokłady agresji.
- Bo to by nic nie zmieniło i tak byś to robił, zawsze robisz co chcesz - zmrużyłem oczy, mierząc go wrogim spojrzeniem. Chłopak w kompletnym niezrozumieniu uniósł dłonie w obronnym geście.
- Jeśli Ci aż tak na tym zależy to mogę w ogóle przestać się do Ciebie odzywać - niemal podniósł głos, uciekając spojrzeniem w przeciwną stronę.
- No i dobrze - zacisnąłem dłonie w pięści, podchodząc do szafy w tylko mi wiadomym celu. Otworzyłem biały mebel, przyglądając się stercie rozwieszonych tam wczoraj ubrań. Milczenie ze strony chłopaka dało mi we znaki i mimo własnej prośby poczułem przykrą pustkę. Lekko zmartwiony, wychyliłem nos zza szafy, przyglądając się sylwetce, która do tej pory siedząc spokojnie na łóżku poderwała się nagle z miejsca.
- Jesteś niemożliwy, kłócisz się ze mną, ale nawet nie powiesz o co... - urwał nagle, jednak nie pozwolił mi się wtrącić. - Czy Ty na pewno jesteś facetem? - to był ten moment, kiedy nasz spór powoli zbliżał się do rękoczynów. Trzasnąłem drzwiami, zamykając tym samym szafę i wysunąłem oskarżycielsko palec w jego stronę.
- Dupek — warknąłem, kiedy jednak nie dał za wygraną, ten sam palec przesunąłem w stronę drzwi — Wyjdź stąd, najlepiej wyjdź z mojego domu — opanowałem podniesiony głos. Zgodnie z moim życzeniem Kang przeszedł przez cały pokój i rzucając mi ostatnie, pełne złości spojrzenie, zamknął z impetem drzwi. Dźwięk uderzania drewna o framugę, szybko doprowadził mnie do porządku, ściągając umysł na swoje miejsce. Zdałem sobie w tym momencie sprawę, że właśnie pokłóciłem się z Brianem. Moim ukochanym, jedynym i najcudowniejszym Brianem, który w tym momencie opuszczał ten budynek. Potrząsnąłem głową i gdy pierwsze emocje opadły ruszyłem w jego ślady. Omal nie zabiłem się na schodach próbując złapać Kanadyjczyka, nim ten zejdzie z pagórka, na którym dom był postawiony.
- Poczekaj — rzuciłem błagalnie w stronę oddalającej się postaci, ta jednak zignorowała mnie i opuściła posesję, przechodząc przez prowadzącą do niej bramę. Wypuściłem powietrze z płuc, z zażenowaniem zauważając, że nasze role się odwróciły i teraz to on zachowywał się jak dziecko. Wsunąłem ręce w rękawy bluzy, którą ściągnąłem z wieszaka i zbiegłem po ścieżce prowadzącej prosto do mojego chłopaka, który, dzięki Bogu, zatrzymał się kawałek za bramą. - Brian — niemal szepnąłem — Nie idź — chłopak, który nadal stał odwrócony do mnie tyłem zdawał się być kompletnie nieczułym na moje wołania, więc chwyciłem go za rękę i zmusiłem, by obrócił się w moją stronę.
- Kazałeś mi wyjść — mruknął, jednak widziałem, że wrogi wyraz twarz zaczął znikać ustępując swego rodzaju uldze.
- Nieprawda, nie wiem, co mi strzeliło, nie gniewaj się — zacząłem przepraszać, brzmiąc jak dziecko, które właśnie pierwszy raz stłukło swojej mamie wazon z kwiatami. Objąłem swojego chłopaka wokół szyi i przyciągnąłem do siebie, zamykając w szczelnym uścisku. Jasnowłosy odetchnął spokojnie i odwzajemnił uścisk, wypełniając ogromną ulgą moje serce.
- Moja wredna baba z okresem — skwitował całe zajście i zgodnie z jego przyczyną, zatopił dłonie w moich miękkich włosach. - Idziemy? - odsunął mnie od siebie na kilka centymetrów, nadal pozwalając trzymać swoją ciepłą dłoń. Skinąłem głową i poprowadziłem chłopaka prosto na przystanek autobusowy.

***

Siedząc przy oknie, oglądałem umykający mi krajobraz. Tak wiele wspomnień przemykało mi przez głowę, gdy przejeżdżaliśmy przez ulice, przez które przechodziłem miliony razy, jeszcze kilka miesięcy temu. Tętniące życiem budynki, a w nich znajome twarze. Ci sami sprzedawcy, obsługujący tych samych klientów robiących te same zakupy. Rutyna tej ulicy była piękna, jakby życie w niej zatrzymało się na jednym dniu i powtarzało codziennie przez co to właśnie ten fragment całego miasta zapadał w pamięć najbardziej. W oddali już widziałem stosunkowo nowe bloki, przyciągające uwagę nietypowymi kolorami i ładną okolicą. Zdawać by się mogło, że jest to jedna z bezpieczniejszych przystani, jakie dziś odwiedzimy, choć prawda była nieco inna.
- Chodź, wysiadamy — ponownie chwyciłem dłoń chłopaka. Liczyłem, że jego bliskość pomoże mi przygotować się na spotkanie z prawdą.
Prawdą, która nie uległa zmianie od wielu, wielu lat.
- Gdzie jesteśmy? - spytał w końcu Brian, gdy prowadząc go wgłąb osiedla zacząłem kierować się w stronę tej jednej, wyjątkowej klatki schodowej.
- W miejscu, w którym się urodziłem — uśmiechnąłem się, gula w moim gardle rosła z każdą chwilą. Borykając się ze znajomym uczuciem troski i bezradności szedłem na walkę z przeszłością, na którą prawdę mówiąc, nie byłem gotów.
- HaydenKang zatrzymał mnie w połowie drogi do drzwi i zmusił bym stanął z nim twarzą w twarz. - Jeśli nie chcesz, nie musisz tam iść — jego dłoń powędrowała do mojego policzka, który w zetknięciu z nią, zapłoną rumieńcem, Kanadyjczyk przesunął kciukiem po mojej twarzy tuż pod okiem, jakby doszukiwał się tam spływających łez.
- Ukrywasz coś przede mną? - czysto retoryczne pytanie, a jednak się spiął.
- Oczywiście, że nie — uśmiechnął się, jednak jakby nieszczerze. Może chodziło o ojca, o którym nigdy nie chciał rozmawiać, może o coś zupełnie innego co uznał za nieistotny wątek ze swojego życia, jednak jego słowa wystarczyły, bym uwierzył, że wiem wszystko, co wiedzieć jednak powinienem.
- Ja też nie chcę, a sam do tego domu nigdy nie wejdę — uśmiechnąłem się, jakbym właśnie próbował go pocieszyć, chociaż sam czułem się kompletnie zagubiony. Po raz kolejny splotłem nasz palce, bałem się, a nawet więcej, byłem przerażony spotkaniem z tym miejscem. - Wiesz, że nadal mam do niego klucze? Nikt nigdy nie był nim zainteresowany, właściciel budynku przestał zaprzątać sobie głowę, zresztą to chciałby mieszkać w tym miejscu — po raz kolejny chwyciłem dłoń chłopaka i razem z nim ruszyłem ku górze, ku przeszłości, gotów na wszystko, co mogę tam zastać. - Nora przychodziła tutaj raz w tygodniu, ewentualnie sprzątaczka, od jej śmierci nikt tam nie zaglądał i dbała o to, by płacić czynsz — mruknąłem, przechodziliśmy obok tych samych drzwi, mijany obraz zlewał się w jedno, jedyną różnicę stanowiły nazwiska, brnęliśmy tak, mijając różne mieszkania, głosy, lub zwykłą ciszę aż dostaliśmy się na ostatnie piętro, a naszym oczom ukazało się nazwisko Blake". Bez słowa, nie patrząc na Kanga, wyjąłem z kieszeni klucze i próbując ukryć drżenie rąk wcelowałem w zamek. Dłonie chłopaka zacisnęły się na moich bokach, a usta musnęły miejsce z tyłu głowy. Sam chwyciłem dłonie starszego i otuliwszy się nimi, nieco pokracznie wciągnąłem chłopaka do środka. Mieszkanie, mimo wielotygodniowej nieobecności wciąż pachniało czystością. Niezmieniony zamek utwierdzał mnie w tym, że ktoś jednak musiał tu przychodzić, kolejnym tego dowodem był brak kurzu na klamkach. Może to sprzątaczka Nory postanowiła wprowadzić się tu po jej śmierci? Rozejrzałem się po domu, szukając jakiegoś potwierdzenia swoich teorii.
- Marta i jej córka tu mieszkają — wywnioskowałem, patrząc na zdjęcie dwóch kobiet zawieszone na ścianie. Jedna z nich, zaledwie pięcioletnia dziewczynka, kurczowo trzymająca się uśmiechniętej kobiety, która nie wiedzieć czemu cieszyła się życiem, mimo tylu przeciwności. - To dobrze, że znalazły sobie kąt po śmierci Nory...
- Więc możemy tu być? - przerwał mi, na co przewróciłem oczyma.
- Tak, możemy. Chodź — skinąłem głową, kierując się w stronę sypialni. Moje serce z każdą chwilą biło coraz mocniej, a w głowie kotłowały się myśli, z których nie mogłem wyłapać nic więcej poza żalem do własnych ojców, żalem o to, że nie żyją. Dłonią na ślepo doszukałem się włącznika światła, który rozjaśnił pokój. Pomieszczenie zachowało swoją pierwotną formę, razem z zawieszonymi na ścianach zdjęciami. Może nie pamiętałem zbyt wielu szczegółów, ale to, że również mieli obsesję na ich punkcie, było aż zbyt oczywiste.
Patrząc na fotografię można było wywnioskować, że wiedli naprawdę wspaniałe życie. Na każdym zdjęciu blondyn i brunet, uśmiechnięci od ucha do ucha, na każdym kolejnym jakby coraz bardziej zakochani.
- Jesteś do niego podobny — mruknął Brian, sięgając po jedno ze zdjęć gdzie cała nasza trójka spędzała wakacje nad morzem.
Ostatnie wakacje.
- Tak. - uśmiechnąłem się, nie mówiąc nic więcej i wziąłem do ręki fotografię. Faktycznie dorosły ja i Klaus, bo tak miał na imię mój biologiczny ojciec, wyglądaliśmy jak dwie krople wody. Spojrzałem na Briana, który zaciekawionym spojrzeniem ogarniał pokój i idąc w jego ślady, opadłem na miękkie łóżko — Nie chcę stąd iść - schowałem twarz w dłoniach próbując uciec przed ciężarem całej sytuacji. Kang położył się koło mnie, na co w odpowiedzi ułożyłem głowę gdzieś na jego torsie, pozwalając jego dłoniom sunąć po moich włosach, policzku i karku.
Po mojej głowie cały czas błąkał się fakt, że kilkanaście lat temu w ten sam sposób leżała tutaj dwójka, zupełnie innych mężczyzn, ale tak samo mocno w sobie zakochanych. Spędzali każdą noc, zasypiając w swoich ramionach, pozwalając na ciepłe słowa, pełne uczuć spojrzenia i najszczersze wyznania, tutaj się żegnali każdej nocy i witali następnego ranka, by wspólnie przeżyć cały dzień.
- Też tak chcę — mruknąłem, wodząc opuszkami palców po żebrach chłopaka.
- Hmm? - mruknął niewyraźnie. Widocznie Brian w moim milczeniu znalazł dobry moment, by przysnąć.
- Chcę żyć tak jak oni — kontynuowałem, nie pewien, czy mnie słucha — Każdego dnia móc witać Cię rano i patrzeć jak spełniasz marzenia, jak robisz to, co kochasz. Chciałbym codziennie słuchać, jak śpiewasz wiedząc, że to Twoje uzależnienie i krzyczeć na Ciebie, że wystarczy mi słuchanie Twoich prób do kolejnych, coraz większych występów, chociaż nigdy bym nie miał dość i... - ciche, ledwie słyszalne pociągnięcie nosem wyrwało mnie z krainy marzeń i twardo sprowadziło na ziemię. Uniosłem zatroskane spojrzenie, stykając je z twarzą, po której spłynęła jedna, pojedyncza łza, szybko starta przez chude palce. Chciałem spytać, czy wszystko dobrze, ten jednak przekręcił się na drugą stronę i prześlizgnął się przez łóżko, by zawisnąć nade mną i złączyć nasze usta w gwałtownym pocałunku. Gdy jego wargi zaatakowały moje, poczułem tęsknotę za jego bliskością, więc chwyciłem brzegi koszuli Kanga, ciągnąc w swoją stronę tak, że ten zniżył się delikatnie, likwidując dzielącą nas odległość.
- Hayden — moje imię wyszeptał tak nagle, że nawet nie zdążyłem się zorientować, kiedy odsunął się ode mnie, przerywając pocałunek — Kocham Cię — wymruczał i jakby zmęczony opadł twarzą tuż obok mojej szyi, zatapiając w pościeli targające nim emocje. Nie powiedział nic więcej, ja jednak nic innego nie chciałem słyszeć. Za każdym razem, gdy wypowiadał te słowa, zyskiwałem nową pewność o swoją przyszłość. Nie. O naszą przyszłość.
Za nic w świecie nie chciałem psuć tej chwili, pragnąłem zostać w jego ramionach jeszcze przez wiele, wiele godzin, jednak późna godzina zmotywowała mnie do działania.
- Brian... Wracajmy.
***
Oprowadzając Briana po najczarniejszych zakamarkach mojej osiemnastoletniej egzystencji, nie spodziewałem się spotkać nikogo znajomego, jednak mocno się przeliczyłem. Dosłownie kilka kroków po wyjściu z domu natknąłem się na aż zbyt znajomą, grupę nastolatków.
- Hayden! - pierwsza burza blond włosów i drobne ciało, rzuciło się w moją stronę, wpadając w moje ramiona. Pochwyciłem dziewczynę i nie mogąc uwierzyć własnym oczom, kilkukrotnie obróciłem się z nią wokół własnej osi - Czemu nie mówiłeś, że przyjedziesz! Słyszałam o wypadku! Boże, jak dobrze, że nic Ci nie jest - niski wzrost nie powstrzymał jej przed wytarmoszeniem moich policzków. Roześmiałem się głośno, widząc jak pozostała czwórka wita mnie w podobny sposób. Zmierzyłem się z każdym z nich ciepłym spojrzeniem, wciąż nie wierząc własnym oczom.
- Jednak jeszcze Cię tu przywiało - najwyższy z nas wszystkich, czarnowłosy chłopak imieniem  Alex poklepał mnie po ramieniu. On jako pierwszy odważył się w końcu zareagować na Briana. - Nie - z udawanym szokiem, zbliżył się do mojego chłopaka, łapiąc go za ramiona - Zanim przejdziemy do tego kim jesteś, odpowiedz mi na jedno, bardzo ważne pytanie - powaga, jaką przyjął wypowiadając to zdanie sprawiła, że cały się spiąłem. - Nauczył się wcześnie wstawać? - chwila ciszy dopadła Briana, nim ten, wybuchając głośnym śmiechem, zdobył się na odpowiedź.
- On? - spytał, przyciągając do siebie i potargał po grzywie. Jedna z jego dłoni objęła mnie w pasie, a druga wokół ramion - Nigdy w życiu, nie poznałem gorszego lenia - tymi słowami, stopił lody dzielące jego i moich przyjaciół. Kate, rudowłosa dziewczyna, o piegowatej ślicznej buzi chwyciła Briana za ramię.
- A jak się poznaliście? - spytała, na co omal się nie oplułem. Oczywiście wiedziałem, że Kang nie przepuści takiej okazji i całując mnie w skroń począł opowiadać o mojej pierwszej bójce, która skonfrontowana została z gimnazjalnymi historiami, których ukrywanie przed chłopakiem, jak widać poszło na marne. Opowieści, przerywane przez moje "nieprawda" zdawały się nie mieć końca, wspólnie zadecydowaliśmy, że najlepszym wyjściem z tej sytuacji będzie ognisko. Wspólnie spędzony czas, podczas, którego w oczach Kanga zostanę pogrążony jeszcze bardziej.
- Wiedziałam, że w końcu się pozbierasz, po śmierci Luhana zaczęłam wątpić, że cokolwiek z tego będzie - mruknęła Kate, przerywając ciążącą nam od kilku minut ciszę. W pierwszym momencie spojrzałem na Briana, który jakby w przypływie niechęci do dziewczyny, zacisnął usta w cienką linię, poluźniając uścisk, którym obdarowywał mnie do tej pory. Jego nieobecne już spojrzenie ogarniało całe otoczenie, poza mną i chyba właśnie to, uświadomiło mi, że musimy porozmawiać. Bez problemu udało mi się zaciągnąć resztę do sklepu. Nowe osoby równały się większemu zapotrzebowaniu na alkohol, więc bez większych przeszkód zostaliśmy sami, zdani na własne emocje.
- Przepraszam Cię - zacząłem, siadając razem z nim na uroczej ławce nieopodal supermarketu - Za to co powiedziała.
- Powiedziałem Ci prawdę o swoim byłym - odparł - Teraz Ty mi odpowiedz... Kochałeś go? - to było jedne z trudniejszych pytań, jakie starszy mógł mi zadać, choćbym chciał, nie potrafiłem na nie odpowiedzieć.
- Nie wiem... To był trudny czas, a ja kogoś potrzebowałem - prawda po tylu latach wydawała mi się bardziej bolesna niż drugiego dnia - Nie wiem nawet czy byliśmy przyjaciółmi, nie wiem - powtarzałem to słowo niczym mantrę, coraz bardziej zatracając się w niewiedzy jaką Luhan obdarzył mnie, przed swoją śmiercią - Byłeś pierwszą osobą, której wyznałem miłość wiesz? - proszę, bądź ostatnią. Zaskoczenie na jego twarzy szybko zamieniło się w rozczulenie jednak żadne słowa nie wyraziły jego uczuć bo całe zajście przerwała piątka zbliżających się do nas nastolatków. Widok dzieciaków niosących butelki z alkoholem i niezdrowym jedzeniem kompletnie mnie rozczulił i rozbawił.
Brakowało mi tego...
- Gotowi na wieczór waszego życia? - ta sama blondynka, która do ów wieczoru doprowadziła, Nathalia, pomachała mi przed twarzą paczką papierosów.
- Chcesz? - spytała. Żałowałem, że nikt nie namówił jej do rzucenia palenia.
- Nie chce - odpowiedział, za mnie Brian. Zaśmiałem się kręcąc głową
- Dzięki, ale nie mogę - podniosłem się z ławki i nie czekając, aż Azjata pójdzie w moje ślady dołączyłem do znajomych, którzy jako miejsce naszego spotkania wybrali pobliski park, najczęstsze miejsce naszych spotkań.

***
Rozmowa się kleiła, dużo śmiechu i wspomnień, alkohol się polewał, a niektórzy już zdecydowanie z nim przesadzili.
Właśnie jedną z tych osób był Brian... Nawet nie wiem kiedy zdążył się upić, spuszczając go na chwilę z oczu czułem się jakbym zerwał ze smyczy psa, który za namową innych psów zaczął zachowywać się jak bezpański.
No prawie...
Teraz pilnował się mnie bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. I dobrze bo mając na uwadze Kate, jej zamiłowanie do Azjatów i ciche komentarze wypowiedziane gdzieś pod nosem, wolałem mieć oko, na tego swojego szczeniaka.
- Hayden, chodź do mnie - wyciągnął dłonie w moją stronę, zmuszając mnie bym zakończył rozmowę z Maxem i zbliżył się do chłopaka, który przytulił mnie mocno, pozwalając oprzeć się swojej klatce piersiowej. Zamruczałem cicho słysząc gardłowe, pełne rozczulenia westchnięcie ze strony towarzyszy. Tej nocy doszedłem do wniosku, że każdy powinien zazdrościć mi wspaniałych, tolerancyjnych przyjaciół i ukochanego chłopaka, dla którego byłbym w stanie zrobić wszystko, wiedząc, że on dla mnie zrobi dokładnie to samo. - Kiedy wracamy? - wymruczał nieco pijacko w moje włosy, muskając je ciepłym, przesiąkniętym zapachem alkoholu powietrzem. W jego oczach tańczyły iskierki, a na twarzy malował się nieprzerwany od kilku godzin uśmiech. Chwyciłem jego dłonie, w momencie gdy sam podniosłem się, wydostając z jego uścisku chłopak zatoczył się na ławce, w ostatniej chwili chwytając barierki. Pokręciłem głową z zażenowaniem, odwracając się do pozostałych, z których większość podzielała losy Kanga.
- Lepiej będzie, jeśli go odprowadzę - spojrzałem na Briana, który w zamroczeniu zaczął szukać, czekających na niego moich dłoni. Przytuliłem się do niego mocno, pozwalając mu objąć mnie tak by było  mu wygodnie i pożegnawszy się z pozostałą pijaną piątką spróbowałem postawić ze swoim facetem pierwsze kroki w przód.
- Na pewno dasz radę? - spytałem, na co pełen skupienia skinął głową - Jak mnie Twoja mama zadusi to chyba Ci łeb ukręcę, alkoholiku - mruknąłem do chłopaka, który o dziwo szedł niemal o własnych siłach. Nie puściłem go jednak nie dlatego, że się bałem o stan i siłę jego nóg oraz koordynację. Po prostu w panującym na zewnątrz chłodzie miło było czuć czyjeś ciepło.
- Kocham Cię Hayden - mruknął Brian, wyznając mi miłość chyba już setny raz tego wieczoru - Naprawdę Cię kocham - monotonia jego słów jednak w ogóle mi się nie znudziła, mógłby mi to mówić cały czas i nieważne w jakim stanie. Niestety wszystko co dobre kiedyś się kończy i wyjątkowo przyjemna w mojej ocenie podróż również dobiegła końca.
Zostało tylko wprowadzić go do domu...
Doczołganie się na górę w kompletnej ciszy graniczyło z cudem, chłopak co chwila wyślizgiwał mi się z objęć uderzając na zmianę o barierkę i ścianę, dzięki Bogu udało nam się dotrzeć do łóżka bez odwiedzić czarnowłosej. 
- Nigdy więcej nie pozwolę Ci się napić - mruknąłem do starszego, który właśnie postanowił przyssać się do mojej szyi. Sapnąłem cicho, próbując ściągnąć z niego chociaż koszule. Jego dłonie przemierzające dość ciekawe miejsca i usta, które zostawiały mokre ślady na szyi skutecznie mi to uniemożliwiały. Dostałem się do ostatniego guzika jego ubioru i odwzajemniając pocałunki, które co jakiś czas dochodziły do moich ust zająłem się jego spodniami, po zrzuceniu, których spróbowałem zepchnąć z siebie chłopaka.
- Idź spać - poprosiłem, wysuwając się spod niego. Jęknął wyraźnie niezadowolony, przewracając się na drugi bok. Przynajmniej nie protestował. Rozebrałem się i wepchnąłem na swoje miejsce, gdy Brian resztkami sił i świadomości objął mnie w żelaznym uścisku, jak za każdym razem dając dziwne poczucie bezpieczeństwa.
- Dobranoc kochanie - rozpłynąłem się, słysząc jego słowa, chyba pierwszy raz tak mnie nazwał i nieważne pod jakim wpływem to było cudowne.

*5 dni później*
Wszystko co dobre, kiedyś się kończy - jak mówią. Jest w tym trochę racji, bo nasz wyjazd również dobiegał końca. Cudowny czas, który ja spędziłem z Brianem, a sam Kang ze swoją matką musiał ustąpić szkolnym obowiązkom, pracy i rutynie, jaka czekała na nas w akademii. Przygotowania trwały od samego rana. Po szybkim śniadaniu, które chociaż raz zrobiliśmy wspólnie z chłopakiem, zacząłem pakować swoje rzeczy, nie chcąc przeszkadzać im w pożegnaniu, którego zakończenie obwieściły kroki, zmierzające ku górze. 
- Hayden - zza drzwi swoją głowę, dopiero potem resztę ciała wyłonił Brian. Uśmiech nie gościł na jego twarzy i jakby blady i bardziej zmęczony, oczekiwał mojej uwagi.
- Coś się stało? - zatroskany i pełen niepokoju zbliżyłem się do chłopaka, szukając w jego oczach, jakiejkolwiek wskazówki, która mogłaby uratować mnie przed niezręczną rozmową. Nic jednak poza żalem i strachem nie zrozumiałem - To Twoja mama? Jednak nie chce mnie znać? - pacnąłem się dłonią w czoło, obwiniając o całe zło tego świata.
- Po prostu zejdź ze mną na dół, chcę z Tobą porozmawiać - wyciągnął w moją stronę dłoń, którą pochwyciłem jakbym chwytał się ostatniej deski ratunku.
Chyba nie jestem gotów na tę rozmowę.


Brian?
Końcówka taka yyy, reszta też, w sumie ogólnie nie fajnie. Błędy poprawię rano, a emocjonalny początek za karę zostawiam Tobie <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz