Napędzany przez dziwną potrzebę zrozumienia całej tej sprawy, podążałem za nieznaną mi czwórką ludzi. Czwórką, bo jedną osobę znałem na tyle dobrze, by wiedzieć, że cokolwiek się stało, dotyczyło nie tylko jej ojca. Byłem tak pochłonięty rozmyśleniami, prawie wypuszczając z rąk świadomość, że spowodowałem wypadek i pobiłem ucznia, by się tutaj dostać. Dostać po co? Żeby widzieć te spłoszone tęczówki, które traktują cię tak, że zaczynasz czuć się odpowiedzialny za całe zło na świecie. Cel uświęcił środki, jestem tu, ale w tej chwili zdałem sobie sprawę, że może całkiem niepotrzebnie. Nie, Alec, potrzebnie. Pokręciłem głową, starając się otrzepać z tych myśli. Cała piątka oddalona ode mnie o dwa metry podążała w jedną stronę. Prosto w las, nawet nie troszcząc się o to, czy idę czy też nie. Dookoła wiatr przyjął taki charakter, jakby rozsiewał dookoła groźbę; wprawiał w niewinny ruch suche gałązki drzew, wyrywał z nich najsłabsze liście i posyłał je w nieznaną podróż. Z tą niezmieniającą się ciszą nawet najmniejszy detal potrafił pogrążyć mnie w głębokim zamyśleniu. Nie podobało mi się to wszystko ani trochę. Wszystkie uczucia, jakie mną targały, gdy zobaczyłem wtedy Lenę te zaledwie parę kroków ode mnie, musiałem schować głęboko w moim umyśle. Coś zmieniło się diametralnie i nie starałem się nawet spróbować zakwalifikować to do rzeczy, które mi odpowiadają. Kusiło mnie jak cholera, by znów do niej podbiec i ją objąć, lecz bałem się, że poczuję ten sam ból spowodowany jej dziwnym dystansem, który ranił gorzej niż cios pięścią. Cała droga. Rozmowa z siostrą Leny, Cezarym, to doprowadziło mnie do tego, gdzie teraz jestem. I znalazłem się za daleko, by się poddawać. Za każdym takim razem uświadamiam sobie samemu, że nigdy nie należałem do osób, które spuszczały głowę i nic więcej nie robiły. Nawet, gdy na mój kark spadał ciężki głaz dający znać o wadze nadchodzącego dnia.
Zostałem wprowadzony do obszernego bunkra, potem szedłem wzdłuż korytarza, po którego obu stronach kolejne tunele znajdowały rozgałęzienie. I drzwi, masa drzwi. Nie sposób było odgadnąć, dokąd które prowadziły. Więc zdecydowałem się grzecznie podążać za grupką uszczuplającą się z każdym kolejnym zakrętem, dopóki nie zostałem tylko ja, Cezary i Lena. Ten chłopak był dla mnie taką zagadką, że nie próbowałem go nawet rozgryźć. Nie chciało mi się tego robić, zmarnowałbym swój czas. Pomimo że mam go dużo. Przywódca poprowadził nas do obszernego pomieszczenia oświetlonego jedynie przez parę lamp. Gdyby nie one, nie dostrzegłbym nawet krótkowłosej szatynki siedzącej na fotelu w rogu. Odwróciłem wzrok od niej i powróciłem do swojej sympatii, która była jedynie wrakiem dawnej siebie. Podkrążone oczy, blada, poraniona gdzieniegdzie skóra. Blade oczy, kiedyś promieniujące pięknym, jasnym błękitem, jakiego nie sposób zapomnieć. Sylwetka szczuplejsza niż jak ją zapamiętałem. Na jej ustach nie pojawił się uśmiech nawet wtedy, kiedy spotkaliśmy się po tak długiej rozłące. To naprawdę doskwierający ból. Co się stało? Dziewczyna przechodząc obok mnie, zaledwie zaczepiła ramieniem o moją kurtkę i, obdarowując mnie przestraszonym spojrzeniem, odskoczyła nerwowo w sposób, który dawał mi do zrozumienia, że w jej głowie kumuluje się coś naprawdę niepokojącego. Boi się mnie? Odeszła na drugi koniec pomieszczenia, odprowadzana moim niedowierzającym wzrokiem, krytym warstwami cienia.
Prawie umknął mi fakt, że Cezary ciągle stał obok mnie, prawie stykając się ze mną ramionami. Odwróciłem głowę w jego stronę, mówiąc na tyle cicho, by nikt oprócz jego nie mógł niczego usłyszeć.
– Coście jej zrobili?
Mój głos stał na pograniczu zdenerwowania z czystym zmartwieniem. Czułem się w tej chwili tak zdezorientowany tą całą sytuacją, że byłem gotów obarczać winą tych, którzy stanowili towarzystwo dla Leny w ciągu tych ostatnich dni... tygodni? Straciłem poczucie czasu, on ulatywał mi gdzieś pomiędzy innymi ważniejszymi aspektami. Jednocześnie nie zapominałem o sobie i to na mnie spadała największa wina, jaką mogłem sobie wyobrazić. Nie na kogo innego, na mnie. Bo to mnie nie było przy niej przez ten czas.
– My? Nic. – Wyraz jego oczu kazał mi ważyć słowa, ale współbieżnie był niczym kopia mojego wzroku wypełniona spokojem w takich skrajnych sytuacjach. Sam nie mogłem nadążyć za tym, jak wiele rzeczy we mnie chwieje się i w końcu kwestią czasu pozostanie zanim runie niczym mur. – Przyjrzyj się jej. Ona nie ma już psychiki. A jeśli ją ma, to jest podarta na strzępy. – Z poleceniami Cezarego przeniosłem tęczówki na blondynkę, która akurat teraz rozmawiała po cichu z rówieśniczką. Wyglądała na autentycznie wyczerpaną życiem, co zawierała w postawie, słowach, a przede wszystkim w oczach. Zbledły okropnie od kiedy ostatni raz pozwoliłem sobie, by zanurzyć się w ich barwie. Jak dużo mnie ominęło?
– Więc ty jesteś z Orlando, Alec?
– Skąd tyle o mnie wiesz? O wielu innych szczegółach nie rozmawialiśmy przez telefon. – I wszystko jasne. Przypomniałem sobie, że to właśnie siostra Leny dała mi schronienie na jakiś czas. Nie rozmawialiśmy zbyt często o tym, jak się sprawy mają i żadne z naszej dwójki nie starało się zagłębiać w ten temat, określając go jako niewygodny. Powiedziałem tylko dlaczego postanowiłem zrobić wycieczkę na dziesięć tysięcy kilometrów. Nadal w swojej głowie widzę jej ukryty uśmiech.
– Mamy z Mariką dobry kontakt. Całkiem dobry, dużo mi mówi. Ogólnie dzieje się kiepsko i naokoło ciebie jest w tej chwili syf. Może niesłuszny. – Uśmiechnął się tajemniczo, patrząc z dala na Lenę oraz krzyżując ręce na klatce piersiowej. Gdy skontrolował moją zaniepokojoną, żądną wyjaśnień minę, wzruszył ramionami i odbił się jakby od powietrza ramieniem. – Za mną. – Z tymi słowami, nie czekając na mój znak, opuścił przestronne pomieszczenie, w którym oprócz mnie i Cezarego, były jeszcze szatynka oraz Lena. Cholernie ciężkim przeżyciem okazało się choćby zostawić ją na ten moment. Nieustannie kąsała mnie myśl, że gdy wrócę, jej już tu nie będzie. I że będę musiał jechać na następny kontynent.
– Nikt nie wierzy Lenie, że jej ojciec nie jest taki na jakiego wygl... – Zamknął usta, kiedy go ubiegłem.
– Podejrzewałem to. Tak się składa, że jej ojciec i mój mają naprawdę sporo wspólnego. – Spojrzał na mnie zdziwiony, ale po zaledwie sekundzie jego twarz przeciął pewny uśmiech, którego nie umiałem podzielić. Nie, kiedy sytuacja jest poważna i cokolwiek się dzieje, nie potrafię nad tym zapanować.
– Więc jesteś z tych rozsądniejszych.
– Rozsądnym nazywasz gościa, który – odchrząknąłem, nie zatrzymując się w drodze – jechał do psychiatryka, bo pobił gościa i miał omamy wzrokowe, potem spowodował wypadek i zasnął w pociągu, w wyniku czego go okradli? – Wymownie spojrzałem na niego, w odpowiedzi otrzymując jedynie złowrogą ciszę. Tak, zdecydowanie cisza to to, czego oczekiwałbym najbardziej.
Korytarzem oświetlonym lampami dotarliśmy do ostatnich drzwi. Weszliśmy do środka, gdzie znajdowały się krzesła; jedno przed biurkiem, a drugie za nim. I w zasadzie oprócz okropnego syfu oraz kurzu, nie było tam nic, co mogło choć na sekundę przykuć moją uwagę i jednocześnie przerwać kumulowanie się w głowie myśli. Matowe ściany. Nieco poodrywane od spróchniałej podłogi deski, uginające się pod naszymi stopami. Lampy, nijak rozświetlające wnętrze czterech ścian. Przez ten fakt, nawet gdy Cezary usiadł za biurkiem, nie byłem w stanie dobrze widzieć jego twarzy, na której spoczywały cienie poprzecinane pojedynczymi strumieniami bladego światła. Bardziej pocieszałoby mnie to, gdyby to on nie widział mnie.
– Opieram się na sprawozdaniach Mariki i krótkich opowieściach Leny. Ojciec niszczy ją psychicznie. Zabrał jej wszystko, co ma, ale uważam, że nie tylko on jest odpowiedzialny za ten cały shit.
– Ale jaki jej ojciec ma związek z tym, że Lena traktuje mnie jak wroga? – Oparłem łokcie o zmurszały blat, starając się zrobić to bez przepływu gniewu w dłoniach. Odnosiłem wrażenie, jakby teraz uderzenie o powierzchnię pozwoliło uciec tym wszystkim negatywnym emocjom. Ale to przelotne jak jesienny deszcz.
– Alec. – Przechylił głowę i złączył obie dłonie. – Może mieć więcej niż ci się wydaje.
– Skoro jej ojciec jest zdolny, by prosić o pomoc osoby trzecie, w tamtym przypadku mojego ojca, to dlaczego teraz miałby tego nie zrobić... – Swoje zamyślenia schowałem w obu dłoniach, zakrywając nimi twarz i wzdychając. Poparzyło mnie ciepłe powietrze. Zrozumiałem, że bardziej kierowałem swoje spostrzeżenia do siebie niż do chłopaka siedzącego naprzeciw. Nie ufałem mu. Dlaczego miałbym zwierzać się komuś, kogo nie znam zbyt dobrze?
Ten, jakby czytając mi w myślach, zapytał dokładnie o to, na co nie chciałem udzielać odpowiedzi. Wyhamuj, Cez... jak on miał?
– Do czego ojciec Leny potrzebował twojego ojca? – W jego oczach tliły się iskierki zainteresowania, jednakże ja chciałem je jak najszybciej ugasić zimną wodą. Gwałtownie wstałem od biurka, sprawiając, że mój rozmówca niemalże zrobił to samo. Niemalże, bo zawiesił się gdzieś w półkroku, gdy podniósł dolną partię ciała z krzesła.
– Dokąd idziesz? – Odezwał się lekko nerwowo, gdy zbliżałem się do drzwi prowadzących na korytarz. Razem z jego pytaniem stanąłem w miejscu i naraz odwróciłem się w jego kierunku. Długimi krokami dotarłem do krzesła, odwróciłem je oparciem do biurka i usiadłem w rozkroku, patrząc takim wzrokiem, że natychmiast przywróciłem na jego twarz cień niepewnego zastanowienia.
– Dostałem te informacje, o które prosiłem. Więcej mi nie potrzeba.
– Cwane. Więc co zamierzasz zrobić? – W ostatniej chwili mięśnie na jego twarzy rozluźniły się. Zignorowałem wrażenie, że ma w planach powiedzieć coś więcej.
– Porozmawiać z Leną.
Usłyszałem jego śmiech, kiedy znów odszedłem od biurka, przybliżając się do upragnionych drzwi. Posłałem w stronę chłopaka oczekujące wyjaśnień spojrzenie, którego nie mógł dostrzec pośród niezliczonych cieni, i znów stałem wryty jak posąg, nie dając po sobie zdradzić najmniejszych szczegółów mojego sfrustrowania całą sytuacją.
– Nie dasz rady z nią porozmawiać. A fakt, że widzi w tobie wroga, nie działa specjalnie na twoją korzyść, prawda? Powiedziałem jej, że nie jest gotowa na te spotkanie, ale się uparła. I co mogłem zrobić... miała zupełnie inne plany. Chciała stawić czoła ojcu. – Przechylił głowę wymownie, na co ja odpowiedziałem wyczerpanym westchnieniem. Naprawdę nie wiedziałem, co robić. Nie dość, iż myślałem nad tym, jak szybko skapną się, że spowodowałem wypadek, to jeszcze próbowałem nie niepokoić się słowami chciała stawić czoła ojcu. W pierwszych chwilach odnosiłem wrażenie, że Lena się poddała. Całkowicie. Ale teraz mam w głowie ogromny mętlik, jednocześnie spowodowany tym, co zdołałem zepsuć między nami, nie będąc nawet w Polsce. Ugh, jej dystans wobec mnie był po prostu moją największą porażką. Tyle rzeczy zmieniało swoje położenie, że przestałem zwracać na nie uwagę. Utknąłem w dziwnym stanie, który nie pozwalał mi wszystkim się przejmować, wbrew naprawdę silnym chęciom.
– Nie wierzę, że jest aż tak źle, by nie mogła przeprowadzić rozmowy. – Mój zdecydowany ton motywował mnie do działania jeszcze bardziej. Sądziłem, że dopóki tu jestem, mogę przekraczać wszelkie granice ustanowione przez otoczenie. Miałem wystarczająco dużo sił, żeby przeskakiwać kłody, które rzuca mi pod nogi los. Cholera, tak.
– Z tobą nie, a dlaczego? Tego nie wiem. Może ktoś jej coś nagadał, może sama doszła do wniosku, że jesteś złym człowiekiem. – Gdy zaledwie skończył mówić z emfazą dwa ostatnie słowa, mróz moich tęczówek przeszył go na wskroś, lecz nie zdołał zetrzeć śladu uśmiechu z jego ust. – Hej, nie patrz się tak na mnie. Ona sama mi to powiedziała i musisz wiedzieć, że w to nie wierzę po rozmowie z Mariką.
– I tak spróbuję. – Nie poddawałem się, wbrew temu, że słowa Leny na mój temat sprawiały, że fortyfikację, za którą kryły się moje dobre myśli i wytrzymałość, zaczynały naznaczać duże pęknięcia.
– Chodź. Mogę ci pokazać, skoro nie wierzysz, że jest z nią tak źle. A złudna nadzieja może zranić bardziej niż przewidujesz. Przygotuj się na to. – Wstał od biurka i wskazał mi drzwi, ostrzegając mnie przed moimi zamiarami jak tylko można. Nie wiem czy postępuję dobrze, ale on bez powodu nie dokładałby tylu starań, bym zmienił zdanie i sobie odpuścił. Nie wyobrażam sobie, żeby Lena stała się nagle zupełnie inną wersją siebie. A jeśli będzie trzeba, to przysięgam, że wydobędę z niej tę dziewczynę, która wypełniała każdy mój dzień autentycznym szczęściem. Teraz te szczęście wciąż istniało, lecz zgniecione pod nieprzebitą warstwą żalu, który mocno owijał się wokół mojego umysłu, tylko czekało na ratunek.
Chłopak poprowadził mnie korytarzem, wówczas uświadomiłem sobie, że bez Cezarego bym się tu zupełnie zagubił. Bunkier mieścił w sobie tyle pomieszczeń, jakich nawet się nie spodziewałem ujrzeć, i obaj zatrzymaliśmy się w jednym; ciemnym, prawie pustym. Tylko szafka, umywalka, prysznic, kotara oraz framuga po lustrze, którego gładka powierzchnia, teraz rozbita w kilkaset odłamków zaścielała podłogę. Cezary kazał mi czekać i w tym czasie byłem zdany wyłącznie na siebie. Skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej, ledwo wsłuchany w spadające z kranu krople wody, które stały się wkrótce nie do wytrzymania. Irytowały mnie do tego stopnia, że każda myśl natychmiastowo odpływała w eter, ustępując miejsca temu dźwiękowi. Cezary, wracaj, bo zniszczę wam kran.
Jak z automatu, przez próg przeszedł pewnym krokiem ten, o którym wcześniej myślałem. A za nim zgarbiona, zmarnowana Lena, szurająca stopami o posadzkę, i jej widok sprawił, że moje serce przełamało się na dwie równe części, krwawiąc bez końca. Nawet nie troszczyłem się o to, że zdradzam całe swoje zmartwienie ściągnięciem brwi i smutnym wzrokiem, podążającym za nią, dopóki nie stanęła na drugim końcu pomieszczenia. Przy odłamkach lustra, wraz z Cezarym. Popatrzyli po sobie, sprowadzając na mnie więcej niepokoju, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie zwróciłem uwagi na to, że krótkowłosa szatynka stanęła w progu. Pogrążona w ciemności nie pozwalała mi odgadnąć, jaki wyraz teraz tkwi w jej twarzy.
– Lena. Rozbiłaś to lustro. – Spojrzał na mnie, a jednak mówiąc do Leny. Co on kombinuje, do cholery? Pomimo że stałem i obserwowałem, byłem już od początku przygotowany do interwencji. I pokazywałem to przez zaciskanie pięści. – Poczujesz się lepiej, kiedy... – Podniósł większy odłamek szkła z ziemi, który odbił blaskiem się od blednących jarzeniówek. – Kiedy zrobisz to, co trzeba.
Mój umysł dopiero teraz zrozumiał, co Cezary próbuje zrobić. Do czego próbuje ją nakłonić. Gdy ściągnąłem mocniej brwi, a chłopak to zauważył, wysunął do mnie rękę, sygnalizując, żebym zaczekał. Jak mam, do cholery, czekać. Obserwowałem, jak resztki wiary w siebie, wytrwałości i szczęścia Leny rozpadają się wraz z jej odebraniem ostrego przedmiotu od Cezarego. Poszarzałe blond włosy dziewczyny zasłoniły jej twarz, kiedy zawiesiła głowę nad szkłem. Zdawało mi się, że popatrzyła w niego z ogromną dokładnością. Ta zgęstniała atmosfera i przerażająca cisza tylko poprzedzały tragedię, od której dzieliły nas zaledwie sekundy. Czułem to aż nadto wyraźnie i nie próbowałem nawet sprawdzać swojej intuicji w tej sprawie. Z sercem kołatającym mi głośno w piersi, wybiegłem naprzód, złapałem za rękę dziewczyny i ostrożnie wysunąłem z niej szkło. Syknąłem, zdając sobie sprawę, że właśnie wtedy zraniłem wewnętrzną stronę swojej dłoni i naznaczyłem ją krwawiącą linią, ale tak naprawdę to nie to, czemu poświęciłem całą uwagę. Lena w tej samej sekundzie odskoczyła ode mnie gwałtownie, pozwalając, bym z tej odległości usłyszał hałaśliwe bicie jej serca, które przyspieszyło kilkukrotnie. Patrzyła na mnie z takim przerażeniem, że prawie pokusiłem się o myśl, iż może poddać się to jedyne wyjście. Nie, Alec, nie.
– Odbiło ci do reszty? – warknąłem zdenerwowany, patrząc to na Cezarego, to na Lenę. I nie mogłem stwierdzić na kogo byłem bardziej zły. Rzuciłem z powrotem pod swoje nogi kawałek szkła i stanąłem na niego, słysząc nieprzyjemne trzeszczenie pod butami.
– Mówiłem ci, ale nie słuchałeś. – Złapał za moje ramie, ciągnąc mnie bez żadnych sprzeciwów do kąta pomieszczenia. Skorzystałem z ostatniego spojrzenia na Lenę, by zobaczyć, że podchodzi do krótkowłosej szatynki, której imienia ciągle nie znałem. – Mówiłem, że jest z nią źle.
– Od kiedy to się dzieje? – Mój głos pomimo starań łamał się z każdym słowem. Nie mogłem przestać obwiniać siebie za to, że dopuściłem do czegoś takiego. Do tego, żeby Lena w siebie zwątpiła i to w takim stopniu.
– Jakiegoś czasu. Tydzień, może więcej. Nie wiem – powiedział to z taką lekkością, że miałem ochotę z pomocą swojej pięści wyrównać tę twarz, by zaczęła zmieniać wyraz. Ale nie, koniec z przemocą.
– I nie pomogliście jej?
– Stary, jak? Poza tym odwdzięczam się tym, że pozwalam jej tu być. Zamierzaliśmy pójść z nią pod jej dom, by stawiła czoła ojcu, ale pojawiłeś się ty. Nie masz nam nic do zarzucenia, a już na pewno nie mi.
Westchnieniem wyraziłem swoją bezsilność. Zabrakło mi argumentów do tej dyskusji, faktycznie sam nawet nie wiedziałem od czego zacząć. Ale nie poddam się. Cokolwiek się stanie, poddanie się to będzie ostatnie, co mam do zrobienia, i umieszczę to na szarym końcu mojej listy, gdy każdy etap moich starań spełznie na niczym.
– I już ci mówiłem. Nie dasz rady z nią pogadać. – W okamgnieniu odpowiedział nam głośny huk czyjegoś ciała o ścianę. Odwróciliśmy się jednocześnie z Cezarym, nie kryjąc zdziwienia tym, co zobaczyliśmy. Krótkowłosa szatynka leżała przy ścianie, z krwawiącym tyłem głowy. Stękała z bólu, czekając, aż Cezary do niej dobiegnie, a ja przesunąłem swoje spojrzenie na Lenę, która patrzyła na dziewczynę z taką wrogością, że byłem gotowy nią potrząsnąć, o ile dałaby się dotknąć. Jej niebieskie, blade oczy ciskały piorunami.
– Nie waż się tak więcej mówić! – Powietrze rozdarł jej zachrypły krzyk i zdawało mi się początkowo, że zdarła sobie gardło, niszcząc przy tym wszystkie moje myśli, które nie zdążyły się dostatecznie rozwinąć. Ale przerażający był sam ton, jaki zdecydowała się przyjąć. Ręce Leny drżały nieustannie, gdy trwała w pozycji przygotowanej do walki. Czy ona wymierzyła cios z półobrotu tej dziewczynie?
Chciałem podejść do swojej sympatii, uspokoić ją swoim dotykiem, objąć. Cokolwiek, kurwa, cokolwiek. Ale prawie zapominałem o tym, kim dla niej teraz jestem. A tak właściwie to nie miałem pojęcia kim. Cezary odszedł z dziewczyną na stronę, ostrożnie ją trzymając, by nie upadła, a ja zrobiłem krok do przodu, uświadamiając sobie, że właśnie nadeszła ta wiekopomna chwila, kiedy mogę zamienić z Leną słowo. I oblały mnie poty, jakbym bał się tego, że powiem coś nie tak. Ba! Stres mną targał, przewracał wnętrzności do góry nogami oraz ściskał mój żołądek bez końca. Przełknąłem ślinę nerwowo.
– Lena. Ty wiesz, że musimy porozmawiać. Nie wiem, czy celowo próbujesz ode mnie uciec czy nie, ale to boli jak cholera, gdy nie wiesz, czym zawiniłeś. Albo nie wiesz czy druga osoba darzy cię tym samym uczuciem. – Nie zwracałem uwagi na to, czy Lena mnie słucha, ale byłem w stanie ciągnąć ten monolog tak długo, jak mam tylko szansę. – Czasami dzieją się rzeczy, które ciężko zrozumieć. Ale nawet jeśli ty ze mnie zrezygnowałaś, ja z ciebie nie potrafię. Bo cię po prostu kocham. Lena, proszę, wiem, że potrzebujesz pomocy. Nie próbuj tego ukrywać. – Dalej odpowiadała mi jedynie głęboka cisza. Lena, odwrócona do mnie bokiem, nawet nie sprawiała wrażenia, że się odezwie.
Nie umiałem długo trzymać emocji na wodzy. Czując, jak z każdym upływającym momentem szansa na przywrócenie tego dawnego wyrazu między mną a Leną rozpływa się w atmosferze, żal zaciskał się w moim gardle jeszcze mocniej. Byłem tak cholernie zrozpaczony faktem, że cokolwiek robię, nie mogę dotrzeć do osoby, którą kocham ponad życie. Odwróciłem głowę, tworząc z ust cienką kreskę i spojrzałem w kąt, jakbym chciał tam schować cały smutek. Ale nie. On uciekł z moich oczu w postaci kilku łez, przepełnionych okropnym rozgoryczeniem.
– Proszę, Lena, proszę. To nie jesteś ty. Cokolwiek wmówił ci ojciec, ktokolwiek – mój głos całkiem się złamał, gdy deliberowałem nad najróżniejszymi rzeczami – nie mówił prawdy. Ktoś, kto nie zasługuje nawet na twój szacunek, nie mówi prawdy. Kłamie, żeby cię złamać, a ty się poddałaś. Wiesz, że mogę ci pomóc, prawda? Tylko... – Przerwał mi Cezary, który odchrząknął, stojąc w progu. Otarłem łzy, które zmoczyły moje policzki i wyminąłem chłopaka w drzwiach, korzystając z ostatniej możliwości spojrzenia na Lenę. Nie, Alec, wróć. Nie spostrzegłem się, kiedy moje nogi całkowicie zawróciły, a dłoń ujęła blondynkę delikatnie za lewy nadgarstek. Nie potrafiłem bez niej żyć i to był bardziej niż trafny wniosek. I wówczas, jak grom z jasnego nieba, płaska dłoń Leny zaliczyła bliskie spotkanie z moim policzkiem, sprawiając, że momentalnie moja głowa odchyliła się w tę stronę, w którą dziewczyna mierzyła. Piekący, ciepły ból nie równał się nawet z tym, co czułem wewnątrz. Okropny ścisk gdzieś w sercu, tak silny, że wręcz zrównany z fizycznym.
Lena?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz