Ludzie drwią, to normalny odruch.
Szydzą bo się boją.
Szydzą bo nie rozumieją.
Nie jest łatwo być mną, mną Haydenem Lavell'em, tym, który codziennie o czwartej rano z drżącą dłonią połyka garść tabletek, które nie pomagają. Tym Haydenem, który z przerażeniem stawia każdy krok bo nie wie czy do jego pustego łba nie wpadnie pomysł tak irracjonalny, że potrzeba jego wykonania w końcu zrobi mu krzywdę, który pragnie wszystkiego nie rozumiejąc niczego.
Tym Haydenem, który nie umie pokazać tego przed innymi.
Samotność.
Jeszcze raz rozejrzałem się po obszernej stołówce przyglądając twarzom wygadanych uczniów, zawsze zastanawiało mnie, jak to możliwe, że wszyscy się od siebie tak bardzo różnimy, a przecież reprezentujemy jedną beznadziejną ludzką rasę.
Zwróciłem uwagę na grupę dziewczyn po mojej lewej, pięć wysokich kobiet o ładnych kształtach, które podkreślały zbyt krótkimi ubraniami, swoją drogą to dziwne, że szkoła na to pozwala... Lustrowały one wzrokiem dosłownie każdego chłopaka, który pojawiał się w drzwiach by następnie każda zaczęła podszeptywać do siebie nawzajem wcale nie ciche komentarze.
Niesamowite jak pustym człowiekiem można się stać.
Na prawo?
Kompletne przeciwieństwo, przy jedynym stoliku skupisko tych osób, dla których nauka - to świętość. Obrzuceni stosem książek i dokumentów nie zajmują się tak przyziemnymi sprawami jak jedzenie, czy jakiekolwiek znajomości. Jednak oni to kochają, chcą być tymi odkrywcami, których nazwisko na wieki zostanie zapamiętane w przyszłości...
Są też popularni i Ci, których nikt nie lubi, klasowe śmieszki i Ci wiecznie smutni, słuchający Rocka i Justina Biebera...
To dziwne, że mimo tych wszystkich przeszkód łączy nas tak silna więź i potrzeba wzajemnego kontaktu.
Obserwacja.
Zniechęcony wałkowaniem tak banalnego tematu jak inni ludzie wróciłem do lektury, Holmes był pierwszą pozycją na liście moich ulubionych książek, i mimo, że na pamięć znam wszystkie jego sprawy wciąż chętnie wracałem do zapisanych stronic.
- Wszystko co dobre kiedyś się kończy - cichy głos dobiegł do moich uszu i uświadomił, że właśnie po całej szkole rozbrzmiewał dzwonek, dziesięć minut przerwy to za mało.
Zdecydowanie za mało.
Zamknąłem książkę, gładząc jej wierzch i upewniając się, że żadna ze stron nie wysuwa się nawet na milimetr spod pozostałych, gotów na zajęcia z wokalu.
Obsesja.
Byłem nimi cholernie podekscytowany, zwłaszcza, że jakby nie patrzeć to właśnie wokal, coś co robiłem od najmłodszych lat.
Z początku tylko pod prysznicem, ale skargi sąsiadów same wyniosły mnie na minimalnie wyższy poziom, szczerze mówiąc teraz ciężko mi powiedzieć, czy robili to z powodu późnej godziny, czy zwyczajnie zmęczyło ich słuchanie mojego wycia - byłem wdzięczny. Gdyby nie oni, gdyby nie moi ojcowie, którzy co noc śpiewali mi do poduszki kiedy jeszcze żyli, nigdy nie dostałbym się do tej szkoły, nigdy nie spełniałbym własnych marzeń.
Pasja.
***
Ostatni dzwonek wdzięcznie otoczył szkołę, uświadamiając wszystkim, że to koniec katorgi, że właśnie nadszedł moment wolności, w którym nawet słońce świeci jaśniej. Podobno to właśnie wtedy wpadamy na najgłupsze pomysły, w tedy jesteśmy najbardziej pomysłowi i pełni szalonego, młodzieńczego zapału.
Szkoda, że nie zawsze płynie on w dobrą stronę...
Fakt 1.
Byłem nowy.
Fakt 2.
Ta szkoła to jak widać idealne miejsce, dla rozwydrzonych dzieci, których nawet rodzice nie chcą.
Fakt 3.
Tam gdzie kłopoty, tam jest i Hayden.
Wychodząc na szkolny taras nie dało się nie usłyszeć ambitnej sprzeczki, w której głosy samych zainteresowanych mieszały się z pokrzykiwaniem podzielonego na strony tłumu. Pewnie każdy normalny człowiek na moim miejscu odwróciłby się do zdarzenia plecami zajmując własnymi sprawami.
Ja jednak nie byłem "normalny"
Zdenerwowany faktem, że źródłem konfliktu jest dziewczyna, nie myślałem zbyt wiele *w ogóle nie myślałem* i niczym rycerz na białym koniu wkroczyłem do akcji. Kłótnia była tym głośniejsza im bliżej jej epicentrum się zbliżałem, nie zastanawiając się nad konsekwencjami swojego zachowania i jakby kompletnie odcięty od rzeczywistości złapałem chłopaka za ubrania i odciągając od dziewczyny zmusiłem by stanął naprzeciw mnie. Nie był zbyt wysoki, w sumie niewiele wyższy ode mnie, co za różnica.
W momencie, który zapamiętam prawdopodobnie do końca szkoły nie liczyło się nic.
Choroba.
Szarpanina trwała w najlepsze, w którymś momencie polała się pierwsza krew, sam jednak nie byłem w stanie poznać z czyjego nosa, bo otoczyła całe moje ręce i twarz, przeciwnik rzucał się na mnie pięściami i tak trwaliśmy w szamotaninie, w którą wreszcie wkroczyła osoba trzecia, czyjaś silna dłoń objęła moje ramię ciągnąc do tyłu tak, że kompletnie straciłem równowagę, stan, jaki ogarną mój umysł nie pozwolił mi zidentyfikować postaci, jaka przerwała pojedynek, nie docierał do mnie nawet jej głos tłumiony przez szum, który z wolna rozsadzał mi czaszkę.
Ten nieprzyjemny, bolesny dźwięk, który sugerował mi, że z wolna dochodzę do siebie, w towarzyszącym mi osobniku dostrzegłem mężczyznę, który po zaciągnięciu mnie w jeden z akademickich korytarzy jak widać znalazł sposób by skutecznie mnie otrzeźwić...
Szkoda, że nie zawsze płynie on w dobrą stronę...
Fakt 1.
Byłem nowy.
Fakt 2.
Ta szkoła to jak widać idealne miejsce, dla rozwydrzonych dzieci, których nawet rodzice nie chcą.
Fakt 3.
Tam gdzie kłopoty, tam jest i Hayden.
Wychodząc na szkolny taras nie dało się nie usłyszeć ambitnej sprzeczki, w której głosy samych zainteresowanych mieszały się z pokrzykiwaniem podzielonego na strony tłumu. Pewnie każdy normalny człowiek na moim miejscu odwróciłby się do zdarzenia plecami zajmując własnymi sprawami.
Ja jednak nie byłem "normalny"
Zdenerwowany faktem, że źródłem konfliktu jest dziewczyna, nie myślałem zbyt wiele *w ogóle nie myślałem* i niczym rycerz na białym koniu wkroczyłem do akcji. Kłótnia była tym głośniejsza im bliżej jej epicentrum się zbliżałem, nie zastanawiając się nad konsekwencjami swojego zachowania i jakby kompletnie odcięty od rzeczywistości złapałem chłopaka za ubrania i odciągając od dziewczyny zmusiłem by stanął naprzeciw mnie. Nie był zbyt wysoki, w sumie niewiele wyższy ode mnie, co za różnica.
W momencie, który zapamiętam prawdopodobnie do końca szkoły nie liczyło się nic.
Choroba.
Szarpanina trwała w najlepsze, w którymś momencie polała się pierwsza krew, sam jednak nie byłem w stanie poznać z czyjego nosa, bo otoczyła całe moje ręce i twarz, przeciwnik rzucał się na mnie pięściami i tak trwaliśmy w szamotaninie, w którą wreszcie wkroczyła osoba trzecia, czyjaś silna dłoń objęła moje ramię ciągnąc do tyłu tak, że kompletnie straciłem równowagę, stan, jaki ogarną mój umysł nie pozwolił mi zidentyfikować postaci, jaka przerwała pojedynek, nie docierał do mnie nawet jej głos tłumiony przez szum, który z wolna rozsadzał mi czaszkę.
Ten nieprzyjemny, bolesny dźwięk, który sugerował mi, że z wolna dochodzę do siebie, w towarzyszącym mi osobniku dostrzegłem mężczyznę, który po zaciągnięciu mnie w jeden z akademickich korytarzy jak widać znalazł sposób by skutecznie mnie otrzeźwić...
Zostawiam ten sposób waszej wyobraźni *polecam niech mu przyłoży to się ogarnie czy coś xd
Ps. nie umiem opisywać człowieka w chorobie, halp.
ktoś?
Coś?
Ps. nie umiem opisywać człowieka w chorobie, halp.
ktoś?
Coś?
Biere go <3
OdpowiedzUsuń