3.09.2017

Od Aleca C.D Rosaline

   Niebo było pochmurną płytą ciężkiego granatu. Dudniące grzmoty w chmurach przetaczały się dookoła, wprawiając w ledwo odczuwalne wibracje stare okna, obok których miałem szansę siedzieć. Razem z porywiście szalejącym wiatrem zwiastowały nadejście burzy. Z nieba po raz kolejny runęły białe smugi poszarpanego światła.
   Myślami powróciłem do Rosaline, która zadała pytanie. W odpowiedzi tylko krótko westchnąłem. Nie dlatego, że nie interesowało mnie to, co powiedziała. Po prostu zawsze, kiedy ludzie zadają mi takie pytania, zupełnie nie mam pomysłu, by na nie jakoś szczegółowo odpowiedzieć. A i też wcale nie wyrażałem chęci, by dzielić się z kimś swoją osobą. Nie w taki łatwy i niewysilający sposób.
   Cóż, nie bez powodu zyskałem miano tajemniczego i nieprzystępnego.
   – Zwykły chłopak z Orlando, który próbuje jakoś ułożyć sobie przyszłość, gdy przeszłość powoli się zapada. – Oparłem łokcie o blat, krzyżując ze sobą ręce. Zaledwie sekundę później mój kącik uniósł się nieznacznie. – A ty? Na razie wiem tylko, że lubisz robić zdjęcia.
   – Zwierzęta mnie pasjonują... swoimi czasy próbowałam też grać w siatkówkę i pły... – Przerwałem jej, podnosząc brew nieco, a potem z moich ust automatycznie wydobyło się pytanie:
   – A chcesz zagrać? Mimo że tygodnie spędzone w tym mieście mogę liczyć na palcach, znam halę niedaleko stąd.
   Nie zdążyłem na tyle dokładnie zlustrować dziewczyny wzrokiem, by ocenić jej wzrost, ale nawet nie robiąc tego wiem, że jest drobna i niezwykle niska. Prawdziwa, dwu i pół metrowa siatka to byłoby dla niej ogromne wyzwanie.
   – Mogę spróbować – odrzekła, a w jej głosie po raz drugi usłyszałem pewien rodzaj entuzjazmu. – Ale nie w czasie burzy, prawda? – Zerknęła na szybę, a ja zaobserwowałem, jak w jej oczach odbija się zygzak błyskawicy.
   Na mojej twarzy odmalował się wyraz jasno wyrażający oczywiście, że nie.

***

   Na niebie pozostał już tylko ledwo widoczny ślad, który odcisnęła burza. W kłęby chmur wkradły się promienie słoneczne, zalewające i powołujące do życia całe miasto z powrotem. Bez słowa wyszliśmy z knajpy, pozostawiając napiwek w postaci kilku dolców, a potem już sam wiedziałem, gdzie nas prowadzić. Schemat wyglądał prosto: dwie uliczki prosto, potem prawo, prawo, prosto, lewo, prosto. Ogółem zajęło to nie więcej niż piętnaście milczących minut. Wtedy wystarczyło spojrzeć z góry, by utwierdzić się w przekonaniu, że Rosaline naprawdę jest niska. 
   – Jesteś pewna? – spytałem z ukosa, wchodząc przez drzwi do wielkiego budynku. Jasnowłosa, nie wiedząc, o czym mówię, posłała mi pytające spojrzenie, które po chwili zniknęło z jej twarzy.
   – Tak. – Pokiwała twierdząco głową.
   Stanęliśmy przy recepcji. Zapłaciliśmy za wejście; czysta formalność, gdybym miał całe zdarzenie ubrać w dwóch słowach. Poprowadzeni przez osobę nadzorującą, trafiliśmy prostym korytarzem do kantorka z piłkami. Między ścianami odbijało się nieprzyjemne echo piskania o gumolit hali, który był nie do zniesienia, chyba że się do tego da się cudem przyzwyczaić. 
   W hali było kilkanaście osób, których spojrzenia ściągnęliśmy na siebie już przy samym wejściu. Gdy odpowiednio się rozgrzejemy, prawdopodobnie to oni będą kandydatami do stworzenia zespołów. 
   – No dobra, pokaż mi, co umiesz. – Rzuciłem piłkę w jej stronę, przechodząc na drugą stronę siatki. 
   Sam nie miałem problemów z siatkówką. Dobrze mi się grało, swego czasu jeździło się nawet na zawody, a mój wzrost jeszcze mi to ułatwiał. Nie chwaląc się. 

Rosaline? Słabo słabo mi idzie :c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz