3.06.2017

Od Haydena CD Briana

Przetarłem zmęczone oczy by skupić się na czymkolwiek innym niż ciało, które chwilę temu było gotowe mnie zabić w akcie niepohamowanej agresji. Chłopak mocniej potrząsną moimi ramionami przez co chcąc nie chcąc zwróciłem na niego swoją uwagę.
- Ja um... Dwa duże, białe pojemniki z czarną przykrywką, mają tylko te swoje łacińskie nazwy nic więcej - mruknąłem wyjątkowo wolno podnosząc się z miejsca, w przeciwieństwie do chłopaka nie miałem pojęcia gdzie szukać, ten jakby na pamięć znał każdy fragment pokoju, przekładając jedynie porozwalane i tak w bałaganie rzeczy Adriana.
- Nie ma ich - mruknął nagle z impetem wsuwając szafkę, siła uderzenia sprawiła, że ta jedynie odbiła się od jasnego drewna i ponownie otworzyła ukazując pogniecione koszulki, głównie czarnego koloru.
- On nie jest taki głupi, wiedział, że tu przyjdę - skwitowałem odkładając na miejsce wyjęte chwilę temu książki.
Adrian, o którego nieprzytomnej obecności kompletnie zapomniałem dostał gwałtownych spazm. Obrzydliwy widok zmusił mnie do gwałtownego działania.
- Idę po pomoc - Brian nie protestował, nie było czemu.
Jeśli...
Jeśli cokolwiek miałoby mu się stać z mojej winy.
Jeśli po raz kolejny miałbym doprowadzić człowieka do śmierci.
Fala tragicznych wspomnień zalała moją głowę, zdawały mi się one odległe i tak wolne jakby czas się zatrzymał zmuszając mnie do ich przywołania.


21 grudnia 2015...
- Zrób jeszcze krok sukinsynu, a rozwalę mu łeb! - dorosły mężczyzna z zarostem, o włosach czarnych jak smoła pchną mnie na ścianę rozpadającego się budynku. Metal, który ciągle trzymałem w spodniach wpił się w moją skórę boleśnie. Priam, bo takie przezwisko miał mężczyzna niebezpiecznie zbliżający się do mojego przyjaciela, nie miał żadnych skrupułów, teraz sam nie wierzyłem, że zabrnęliśmy w to tak daleko. 
- Hayden, mówiłeś, że te prochy Ci pomogą, nie oddam mu ich! - krzyknął wysoki blondyn, jego głos jednak do mnie nie dotarł zostawiając umysł na pastwę losu.
Losu, który postanowił zareagować zbyt wolno. Mężczyzna krzyczał, wrzeszczał na naszą dwójkę w swoich sidłach trzymając Luhana. Widziałem jak tłuste łapska zaciskają się na jego chudym ciele odcinając zarówno dopływ tlenu jak i przepływ krwi. 
Panikowałem.
- Oddaj mi gówniarzu co moje bo inaczej się rozliczymy, daję Ci ostatnią szansę liczę do trzech.
- Lu oddaj mu to! - wrzasnąłem robiąc krok w stronę przyjaciela, w efekcie czego mężczyzna mocniej naparł na chude ciało. 
- Jeden... - ponownie wykrzyczałem imię chłopaka ściskając w dłoni ostry kawałek metalu. Gdzieś w głębi duszy wiedziałem, że Luhan za chwilę zginie, że nie odda Priamowi jego własności i zatopi się w kałuży własnej krwi nim sam zdążę zareagować. Wiedziałem też, że zrobi to dla mnie. Starłem z policzków słone łzy nie próbując nawet mocniej oddychać
- Dwa... - spojrzałem na Luhana, jego mina nie zdradzała żadnej emocji, jedynie blond włosy rozsypane po całej twarzy sugerowały, że jest na granicy wytrzymałości. Tak idealnie wytrzymywał ból, by tylko dopiąć swego. Ze stoickim spokojem wdychał zapach brudu i pleśni, który jakby osiadł się na naszych ciałach, patrzył prosto w oczy napastnika, był gotowy na najgorsze. 
Ja nie byłem.
Za nic na świecie nie byłem w stanie pożegnać się z jedynym przyjacielem, z tą osobą, która chciała poświęcić za mnie własne życie.
Pękłem, w tym jednym tragicznym momencie wszystkie emocje wylały się ze mnie więc pobiegłem w ich stronę i gdy Priam szepną Luhanowi do ucha słowo "trzy" nacisną spust, a cały świat jakby się zatrzymał...
Wychudzone ciało bezwładnie opadło na ziemię z głośnym dźwiękiem uderzając o drewno kiedy ja sam z głośnym krzykiem po raz czwarty wbijałem przebijający mi skórę kawałek metalu w plecy napastnika, krew strumieniami spływała mi pomiędzy palcami, na rękach, wsiąkając w całe ubranie i jakby w skórę.
Priam zmarł.
Luhan zmarł.
Zabiłem dwoje ludzi.

Cała wizja zaczęła mi umykać, jakby rozpadała się kawałek po kawałku podświadomie próbowałem dogonić uciekające wspomnienia, nim zostałem brutalnie wyrzucony na morze rzeczywistości, które zagarnęło mnie swoimi ogromnymi falami.
Nie było czasu by teraz zdawać sobie sprawę z tragicznego bólu istnienia, byłem zbyt blisko popełnienia najgorszego życiowego błędu po raz trzeci, zbyt blisko dopuszczenia do siebie myśli, że to koniec.
Krople zimnego potu spływały po moje twarzy, gdy próbowałem dobiec do oddalonego o dwa skrzydła gabinetu lekarskiego. Nie umiem odpowiedzieć czemu w tamtym momencie zwyczajnie nie zadzwoniłem po pogotowie, dlaczego od zawsze tak bardzo się tego bałem?
Wpadając do gabinetu pielęgniarki zacząłem wykrzykiwać rozkazy i poganiać kobietę by blond włosa, młoda dziewczyna również rzuciła się biegiem w stronę umierającego.
- Uspokój się dziecko i wytłumacz mi o co chodzi? - kobieta niby z niepewnością oczekiwała wyjaśnień, pakując mimo wszystko wszelkie najpotrzebniejsze rzeczy do apteczki.
- Jakiś uczeń w męskim skrzydle chyba chciał się zabić, nie wiem nie mam pojęcia co się stało, znalazłem go bo drzwi były otwarte - próbowałem wychwycić jak najwięcej szczegółów by nie nabrała podejrzeń, zamiast tego dawałem kobiecie jedynie plątaninę niewyraźnych słów.
Powrót przez szkolne korytarze w towarzystwie kobiety był o wiele trudniejszy, uporczywy ból rozsadzał mi czaszkę, przez co każdy krok był coraz trudniejszym wyzwaniem.
- To tutaj - szepnąłem stając przed jedynymi otwartymi drzwiami, przez które sam wparowałem i...
Ku mojemu zaskoczeniu poza zatopionym w czerwonej mazi Adrianem nie było tu nikogo więcej.
- Ja... - zacząłem nie mogąc wydusić żadnego słowa, to niemożliwe by Brian zostawił mnie z tym samego, nie chciałem wierzyć, że tak po prostu zrzucił całą winę na mnie odchodząc w spokoju. Obraz nędzy i rozpaczy jaki miałem teraz przed sobą, gdy pani Shu ratowała życie narkomanowi dzwoniąc na pogotowie po raz kolejny zaczął się rozmazywać. Delikatne smugi światła padające na bladą twarz Adriana wyblakły nadając skórze jeszcze bledszy odcień, by wreszcie wszystko dookoła zaczęło szarzeć zostawiając pustkę i nicość w mojej głowie. Zrobiłem krok do tyłu by moje plecy zetknęły się z zimną ścianą. Naprawdę ciężko było mi utrzymać jakkolwiek przytomny stan umysłu.
- Hayden? Hayden chłopcze, wyjdź stąd i tak więcej nie możemy zrobić. - pielęgniarka położyła dłoń na moim policzku, rękawiczka jaka ją okrywała była szorstka i nieprzyjemna w dotyku, jakby oparzona. Z jękiem dźwignąłem się na równe nogi zachowując resztki trzeźwości opuściłem pomieszczenie by dwa pokoje dalej rzucić się na własne łóżko.
- Historia kołem się toczy - zachrypiałem w pościel zaciskając zęby na poszewce. Po głowie chodziły mi jedynie poszczególne hasła śmierć, narkotyki, Luhan, depresja, dwubiegunowość. Każde jednak z tych słów miało swoją, zupełnie inną historię, historia, która koniec końców i tak postawiła mnie w punkcie wyjścia.
Tym punkcie, w którym byłem zerem, rujnującym życie innym ludziom.
Jeśli te leki się nie znajdą, to dobrze, muszę jeszcze jedynie przeprosić Briana.
Uciekł, bo miał do tego prawo.
Zbyt zmęczony by zadręczać się kolejnym problemem wtuliłem się w miękki koc na moim łóżku i zamknąłem oczy, momentalnie zasypiając.

***

- Hayden, obudź się - czyjaś dłoń postanowiła naruszyć moją przestrzeń osobistą "pstrykając" mnie w policzek.
- Odsuń się, bo Cię opluję - wybełkotałem robiąc wymach lewą ręką, która zamiast zderzenia z poduszką w dała się w kontakt z czymś równie miękkim jednak znacznie chłodniejszym. Spanikowany zerwałem się z miejsca przenosząc do pozycji siedzącej. Tak jak się spodziewałem, uderzyłem w twarz winowajcę, którym był jak się mogłem spodziewać Brian.
Gdy pierwszy szok minął rzuciłem spojrzenie zegarkowi, zbliżała się trzecia nad ranem.
- Co Ty tu robisz o tej godzinie, przecież gdyby ktoś Cię zobaczył... - zacząłem tłumaczyć rzucając chłopakowi spojrzenia "jesteś kompletnym idiotą".
- Powiesz mi co było w tym pudełku? - powaga na jego twarzy zmroziła mi krew w żyłach. - Tak będzie łatwiej je znaleźć.
- Brain nie, przerwałem chłopakowi, przecierając dłonią zmęczoną twarz - Zbyt wiele już dla mnie zrobiłeś, zbyt wiele poświęciłeś, nie chcę żebyś miał przeze mnie jakiekolwiek problemy, nie znam Cię tak samo jak Ty mnie więc nawet nie powinno Ci na tym zależeć, Adrian leży teraz w szpitalu i wątpię, że któremuś z nas powie gdzie one są. Co w nich było? - zaśmiałem się sucho - Moje leki, tylko, że ja nie chcę żeby to była Twoja sprawa - mruknąłem akcentując ostatnie dwa słowa - Proszę Cię wyjdź już.

Brian?
Nom to ten.
XD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz