- Przecież nic się nie stało. To tylko drobny wypadek. - odparł poddenerwowany chłopak ocierając twarz zakrwawionym ręcznikiem
Kierowali się prastarym tunelem, którego ściany oświetlały dwie lampy naftowe. Droga była wykonana bardzo dokładnie, a małe przerwy między kamieniami zbierały całą wodę. Sklepienie było wykute dosyć nisko, więc obydwoje musieli się schylać, a krople wody, które zbierały się na suficie wpadały im za kołnierze wywołując przy tym nieprzyjemne dreszcze. Dziewczyna znacznie gorzej przeżywała drogę. Co po chwilę odskakiwała to od jednej ściany do drugiej i na odwrót, gdy zauważała pajęczopodobne stworzenia uciekające od światła latarni. Pomimo kiepskiego samopoczucia towarzyski chłopak parł nieprzerwanie do przodu, prawdopodobnie nie zauważając nawet owych wytworów natury. Jasnowłosa niska osóbka ciągnęła się za nim niczym cień nieopuszczający swojego właściciela nawet na ułamek sekundy. Ciemność pochłaniała ich niczym gęsta, lepka ciecz. Ukryła w swoich czeluściach początek i koniec drogi, a każdy ich krok odbijał się głuchym echem dając tylko pokaz w jak wielkim pomieszczeniu się znajdowali. Dziewczyna była tak przytłoczona owym miejscem, że aż bała się odezwać w obawie, iż ściany usłyszą ją, a w odpowiedzi poruszą się by zatrzymać ich w owej ciemności i dać posiłek wygłodniałym cudom ewolucji, które nigdy nie zaznają światła dziennego.
- Jak myślisz jak długi jest ten… - ich zmarznięte ciała owionął chłodny, wilgotny przeciąg, który zgasił obie latarnie
Zapadła ciemność. Ciemność, która pochłaniała ludzi. Która prowadziła do szaleństwa. Na pewno szczątki osób, które mijali nie zmarły na skutek odwodnienia czy nieodżywienia. Oni zmarli z szaleństwa. Z pragnienia do ciepłych promieni słońca, które utulą do snu w tej zapomnianej przez Boga czeluści. Czeluści, która pożerała ludzkie serca najczystszą ciemnością.
Rozległ się głośny pisk oraz szczękot łańcuchów. Po sekundzie obydwoje znów znajdowali się w ciepłym świetle lampy, a chłopak zdmuchując dopalającą się zapałkę obejrzał się za siebie. Jasnowłosa klęczała na ziemi zakrywając opaloną twarz pokaleczonymi dłońmi. Nadal krzyczała, a jej kostka zaplątana była w jeden z okolicznych łańcuchów. Jego drugi koniec był przytwierdzony do jednego z okolicznych kościotrupów. Pochwycił ją za ramię i poderwał na równe nogi jednocześnie spoglądając ze wściekłością w jej zaczerwienione oczy.
- Chcę wracać! Nigdy nie powinniśmy się tu znaleźć! Tędy prowadzono skazańców na karę śmierci!
- Przecież to było wieki temu, a teraz to po prostu zapomniany, stary tunel pod opuszczonym więzieniem. - potarł zmęczone oczy i wyciągając latarnię przed siebie próbował zbadać otoczenie
- Wyjście musi być niedaleko, chodźmy.
Po kilkunastu kroków z odmętów czerni zaczęły się wyłaniać spróchniałe drzwi o potężnej kołatce. Była to trupia czaszka z przestrzelonym czołem. Co prawda nie był to koniec korytarzu, a jedynie jego odnoga.
- Ciekawe na co komu była kołatka w takim miejscu - przyspieszył, ale w tym samym momencie dziewczyna niemalże uwiesiła mu się na ramieniu
- Nie rób tego!
- Tchórzysz? - zaśmiał się szyderczo zaglądając jej w zaszklone oczy
- Po prostu tego nie rób! Może i tchórzę, ale to nawet lepiej. Uciekajmy stąd - przy ostatnim zdaniu ściszyła głos do szeptu
Pomimo błagań towarzyszki chłopak nie ustępował, a wręcz przeciwnie. Chciał jej udowodnić, że nie ma się czego bać. Sięgnął ręką do kołatki, ale nawet nie zdążył jej dotknąć, a ciężkie sosnowe drzwi otwarły się z głośnym gruchotem. Były zbyt grube. Żaden przeciąg by ich nie otworzył. Dziewczyna miała rację, było się czego bać…
~~~
- No, paniczu Emirals! Jesteśmy na miejscu. Zabierz swoje manatki z bagażnika i zmykaj. - ryknęła kobieta w średnim wieku prowadząca taksówkęOburknąłem coś w rodzaju podziękowań za przyjemną trasę i trzaskając klapą bagażnika dałem sygnał do odjazdu. Zanim zdążyłem się odsunąć wystartowała niczym kierowca rajdowy zostawiając za sobą jedynie chmurę dymu i pyłu. Wlokąc za sobą ciężką walizkę dotarłem pod schody akademii. Szczerze mówiąc nikt nie pokładał we mnie nadziei, że kiedykolwiek dostanę się na coś lepszego niż szkoła zawodowa. Nawet ja sam.
Wchodząc do holu zamknąłem cicho główne drzwi i najciszej jak umiałem udałem się do pobliskiego sekretariatu. Była za dziesięć ósma, a nie wydawało mi się, żeby ktokolwiek chciał się zrywać w sobotę o tej godzinie przez jakiegoś nic nieznaczącego nowoprzybyłego, który nie umiejąc się odpowiednio zachować narobił hałasu na korytarzu. Słońce powoli wschodziło i wychylało się znad wysokich koron drzew oświetlając kremowe płytki na jasno pomalowanym korytarzu. Gdzieniegdzie stały wysokie rośliny oraz posągi znanych osobistości i uczonych. Nie było mi dane przyjrzeć się dokładnie im wszystkim, bo po paru minutach zza drzwi wychyliła się tutejsza wicedyrektorka. Jej siwe włosy połyskiwały srebrem w porannych promieniach słońca. Ponaglającym gestem dłoni zaprosiła mnie do środka. Ziewając poklepała oparcie krzesła, a sama zasiadając za blatem zaczęła przeglądać szuflady w ciemnym, świerkowym biurku. Szybko załatwiliśmy potwierdzenie mojej tożsamości, po czym wysłuchałem wylewnych przeprosin, gdyż dyrektor wyjechał na ten weekend w ważnej sprawie przez co nie mógł mnie powitać osobiście. Następnie przez kolejne parę minut gratulowała mi osiągnięć w nauce, po czym zaprowadziła do mojego pokoju. Po drodze mijaliśmy wiele drzwi.
Byłem pewien, że szkoła będzie przepełniona, a w salach będzie brakować miejsc siedzących, ale jak się okazało uczniów nie jest ani za mało ani za dużo. Jest idealnie. Choć jak dla mnie równie dobrze mogłaby stać pusta. Nie przywiązuje specjalnej wagi do otoczenia. Zależy mi tylko na własnym rozwoju oraz zajęciach. Brzmi to trochę zbyt poważnie? Być może. Nigdy nie miałem prawdziwego dzieciństwa ani przyjaciół. Nigdy nawet nie zaznałem uczucia przyjaźni z ludzkimi istotami. Może uda mi się ją nawiązać w tej szkole, lecz nie będę się na tym zbytnio skupiał. Najważniejsza jest poniekąd nauka. To tylko dzięki niej się tu dostałem.
~~~
Po pierwszym dniu w szkole czułem się dziwnie zaskoczony. Poziom jest niższy niż zdawał się być z początku. Pomimo roku szkolnego nadal miałem sporo wolnego czasu, który zapełniałem kolejnymi stronicami rozmaitych ksiąg. Jedyne co mnie co jakiś czas odrywało od lektury to zaczepiający mnie Lux, który domagał się spaceru. Robiło się coraz cieplej, a jego roznosiła energia tak samo jak on roznosił swoją sierść po moim pokoju. Starałem się z nim wychodzić w godzinach, gdy nauczyciele byli najbardziej zajęci. Przeważnie spali niemalże tak długo jak uczniowie, po obiadach większość z nich drzemała w swoich pokojach, a na wieczór zajmowali się sprawdzaniem testów i klasówek, a więc były to trzy idealne pory na spacer z rozentuzjazmowanym dalmatyńczykiem. Podczas jednego z po obiadowych spacerów spotkałem nieco niższą od innych dziewczynę o ciemnych włosach i jasnoniebieskich oczach. Niosła na rękach kota i przyglądała się jak Lux rzuca mną na wszystkie strony świata próbując złapać wiatr lub też własny ogon.
(Charlotta?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz