- Tak, mam. Tak, wzięłam. Nie... mamo... mamo! Nie, tego nie wzięłam. Mamo! To że ty nosisz w torebce zestaw śrubokrętów, nie znaczy, że ja mam wlec je ze sobą do internaty. Nie, nie interesuje mnie... Mamo, daj mi skończyć. Nie interesuje mnie, że... Ugh, na pewno mają pana konserwatora. Co zrobię jak zachoruje? Słucham? Weź powtórz. Co? Przecież i tak nie noszę torebki do łazienki. Mamo, czy ty sobie wyobrażasz, żebym rozkręcała klamkę od kabiny? To, że ty tak robiłaś nie oznacza, że ja będę tak robić. Mamo... grrrr... chyba, grrrr... tracę... grrrr, zzaaaa... grrr... zaaaasięęęg... - Rozłączyła się i burcząc pod nosem, wrzuciła telefon do kieszeni kurtki. Mama kazała jej zadzwonić gdy tylko wysiądzie z autobusu. Wysiadła. Zadzwoniła. I słuchała o śrubokrętach. Musiała się rozłączyć. Wiedziała, że prędzej czy później temat zejdzie na klucz francuski wersja mini. Zadzwoni później. Wieczorem. Późno w nocy... Może nad ranem.
Złapała za rączkę walizki i w akompaniamencie kółek turkoczących o brukową posadzkę, ruszyła przez dziedziniec szkoły. Ładne drzewa... tu mają...
Kilka minut zajęło jej dotarcie do schodów, prowadzących do szkoły. Wdrapała się na pierwszy stopień. Potem drugi, trzeci... Niby nic, ale mając ze sobą walizę pełną wszystkiego, może być ciężko. I było. Na przedostatnim stopniu sapała jak lokomotywa, a ramię wręcz jej odpadało. Widać nie trzeba było wprowadzać sobie tej tygodniowej diety złożonej z fast foodów z KFS-a.
Recepcja. Pokój numer 24. Wypuściła powietrze. Wypluła płuca. Podwinęła rękawy i dalej ruszyła tym ekstremalnie trudnym torem przeszkód. Znaczy się... korytarzem, prowadzącym do jej nowego azylu. Miała jedną nadzieję. Że na nikogo nie wpadnie. Z wypiekami na policzkach, z lekko wilgotnymi włosami (od deszczu, oczywiście) wywijanymi w każdą stronę, z jednym trampkiem rozwiązanym i nogawkami spodni podwiniętymi niezbyt równomiernie, nie wyglądała zbyt atrakcyjnie. Chociaż... czy była tu by się komuś podobać? Z drugiej strony jednak mówią, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie.
Także postanowione. Trzeba jak najszybciej pokonać ten korytarz.
Ktoś?
Złapała za rączkę walizki i w akompaniamencie kółek turkoczących o brukową posadzkę, ruszyła przez dziedziniec szkoły. Ładne drzewa... tu mają...
Kilka minut zajęło jej dotarcie do schodów, prowadzących do szkoły. Wdrapała się na pierwszy stopień. Potem drugi, trzeci... Niby nic, ale mając ze sobą walizę pełną wszystkiego, może być ciężko. I było. Na przedostatnim stopniu sapała jak lokomotywa, a ramię wręcz jej odpadało. Widać nie trzeba było wprowadzać sobie tej tygodniowej diety złożonej z fast foodów z KFS-a.
Recepcja. Pokój numer 24. Wypuściła powietrze. Wypluła płuca. Podwinęła rękawy i dalej ruszyła tym ekstremalnie trudnym torem przeszkód. Znaczy się... korytarzem, prowadzącym do jej nowego azylu. Miała jedną nadzieję. Że na nikogo nie wpadnie. Z wypiekami na policzkach, z lekko wilgotnymi włosami (od deszczu, oczywiście) wywijanymi w każdą stronę, z jednym trampkiem rozwiązanym i nogawkami spodni podwiniętymi niezbyt równomiernie, nie wyglądała zbyt atrakcyjnie. Chociaż... czy była tu by się komuś podobać? Z drugiej strony jednak mówią, że najważniejsze jest pierwsze wrażenie.
Także postanowione. Trzeba jak najszybciej pokonać ten korytarz.
Ktoś?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz