Całe moje ciało, każdy, nawet ten najmniejszy, mięsień momentalnie się spiął, usztywniając całą moją sylwetkę, która wciąż przylegała do ciała chłopaka. Otworzyłam szerzej oczy, czując jak złość, która do tej pory mnie wypełniała, zamienia się w zupełną pustkę, nie pozostawiając po sobie nic. Znałam to uczucie. Znałam je zbyt dobrze, by nie wiedzieć co dzieje się potem.
Bezwładnie odsunęłam się od Aleca, przyglądając się jego twarzy, na której malowało się zatroskanie i jakby jeszcze jakieś uczucie, o którym podświadomie wiedziałam, ale nie chciałam dopuścić do siebie takiej informacji. Uśmiechnęłam się delikatnie, zmęczona tym wszystkim, jednak wiedziałam, że potrzebuję jeszcze sił. Bardzo ich potrzebowałam.
- Zwyczajny... - Wzruszyłam ramionami, spoglądając w stronę boiska, na którym pan Craver rozmawiał z arbiterem. - Dba o rodzinę, ma znajomych, ale głównie uwagę poświęca nam. Tym bardziej dziwi mnie, dlaczego miałby coś takiego robić...
- Jesteś pewna? - Zapytał, zaglądając mi w oczy. Przełknęłam nerwowo ślinę i skinęłam głową, odpychając od siebie wszystkie myśli. On nie wie, że kłamiesz. Mam nadzieję... Czemu do cholery kłamiesz?! Miałam niemiłe przeczucie, że pytanie szatyna nie odnosiło się, do mojej niewiedzy, a do tego jak opisałam swojego ojca. Tak, jakby wiedział, jaki jest naprawdę. A przecież nie wiedział, nie mógł wiedzieć. Nie miał prawa...
- Może powinniśmy... - Zaczęłam, wskazując ręką w stronę boiska, jednak umilkłam, widząc jak chłopak odsuwa się ode mnie z wypisanym na twarzy obawą. Zmrużyłam lekko oczy, starając się stłumić, narastające we mnie uczucie niepokoju. - Alec...?
- Lena, bo... - Resztę jego słów zagłuszyło nawoływanie nauczyciela wf'u, który aktualnie robił także za trenera akademickiej drużyny. Oboje spojrzeliśmy w tamtym kierunku, zupełnie wyrwani z dotychczasowej atmosfery i po chwili zawahania, ruszyliśmy w stronę nauczyciela.
- Chodź, Alec, szybko! - Zawołał, nawołując nas ruchami rąk, tak gwałtownymi jakby co najmniej się paliło. - Pozwolili ci wrócić do gry, jesteś nam potrzebny! Ruchy, ruchy!
Błękitne tęczówki popatrzyły przez chwilę na mnie, czekając na niemą zgodę, którą niechętnie otrzymały. Szatyn w tempie natychmiastowym wziął wszystkie potrzebne rzeczy i wbiegł na boisko, włączając się w grę. Ja natomiast stanęłam obok pana Cravera, krzyżując ręce na piersiach, uważnie obserwując całą grę i co jakiś czas zerkając kątem oka na nauczyciela, który wyglądał teraz na trochę spiętego. Mecz toczył się szybko, obydwie drużyny nabijały sobie punkty, a czas zbliżał się nieubłaganie ku końcowi; lacrosse to był jeden z tych bardziej energicznych sportów. Co było powodem do zmartwień; cały czas uważnie obserwowałam nogę Aleca, bojąc się, że zaraz znowu za bardzo ją naciągnie, a spod szwów wypłynie ciemnoczerwona krew.
- Dobrze grają, nie uważasz? - Rzucił w pewnym momencie nauczyciel, wyciągając mnie ze zmartwień przynajmniej na chwilę. Zerknęłam na niego niezbyt przychylnie i wzruszyłam ramionami.
- Alec miał nie grać. - Odparłam tylko, zupełnie zmieniając temat.
- Ale dobrze mu idzie, sama widzisz... - Mężczyzna próbował się bronić, wskazując na zawodników.
- Jeśli coś mu się stanie, to przysięgam, że cala pana rodzina tego pożałuje. - Wysyczałam przez zęby, patrząc prosto na Nat'a, który odetchnął ulgą, kiedy tylko trójka dziewczyn, dokładnie te same, które poinformowały mnie o meczu, zaciągnęła mnie do tłumu skandujących uczniów. Oczywiście atmosfera i humor kibicujących udzieliły mnie się prawie od razu, dzięki czemu zapomniałam o zmartwionej twarzy chłopaka, który chciał mi coś powiedzieć, o ojcu, swoim i Aleca, o jego nodze. Zapomniałam o tym wszystkim przynajmniej na chwilę.
~~~~~~~~~~~~~~
Tuż po meczu, który oczywiście nasza akademia wygrała, głownie za sprawą Aleca, zostawiłam go na chwilę wśród uradowanych uczniów i ruszyłam do sali, żeby zabrać swoje rzeczy. Budynek był prawie całkowicie pusty, jedynie przy głównym wejściu było paru nauczycieli, którzy pilnowali wszystkiego, poza nimi i mną na ciemnym korytarzu nie było żywego ducha wśród murów. Puste korytarze, które zazwyczaj pełne były ludzi, wyglądały teraz przerażająco, jak żywcem wyjęte z jakiegoś taniego horroru. Ta straszna cisza, przerywana jedynie echem moich kroków, które stawiałam zdecydowanie zbyt głośno. Te nieprzenikniona ciemność, w której pobłyskiwały jedynie promienie sztucznego światła, wpadającego do sal i na korytarz przez okna. Być może to wszystko sprawiło, że odczuwałam niemiłe wrażenie, że jestem przez kogoś obserwowana, przez kogoś kto nie powinien tu być, a mimo to był i maskował się bardzo dobrze. Lena, zaczynasz świrować, uspokój się. Tu nikogo nie ma.
Przełknęłam nerwowo ślinę, czując jak krople potu ściekają mi po plecach. Już dawno się tak nie bałam. Jak ja cholernie chciałam teraz znaleźć się w ramionach Aleca... Potrząsnęłam głową, mając cichą nadzieję, że gdy tylko otworze oczy, okaże się, że leżę na łóżku, razem z chłopakiem i wszystko jest w porządku. Że sytuacja z Noah'em i Isabelle wcale nie miała miejsca. Że mój ojciec nie próbuje znowu zniszczyć mi życia. I do tego wszystkie wplątał się w to jeszcze ojciec Aleca, po prostu świetnie. Brakuje tylko, żeby ktoś...
Nagły trzask drzwi sprawił, że podskoczyłam przynajmniej na pół metra w górę i odwróciłam się w stronę, z której przywędrował do mnie dźwięk. Skuliłam się, otulając ramiona i wbiłam uważne spojrzenie, szeroko otwartych oczu w ciemną postać, przy końcu korytarza. Serce podskoczyło mi do gardła, a puls przyśpieszył co najmniej dwukrotnie, w przeciwieństwie do oddechu, którego nie byłam nawet w stanie złapać. W jednej chwili cały mój umysł utonął w myślach, dotyczących rozważań, kto to może być, a wszystkie scenariusze, które podsuwał mi mój mózg, były tak czarne jak ciemność, pośród której się znajdowałam.
- Lena, wszystko w porządku? - To wszystko trwało tylko kilka sekund, a głos pani Rambert, który w jednej chwili odgonił ode mnie wszystkie czarne scenariusze, był dla mnie niczym wybawienie. Och, Lena. Przecież to niemożliwe, żeby tu był... Uspokoiłam się nieco i pokiwałam głową, mówiąc.
- Oczywiście. Wróciłam tylko po swoje rzeczy. - Wskazałam ręką na drzwi sali, do której zmierzałam. Na szczęście była już blisko. Kobieta potaknęła mi, odwracając się w stronę wyjścia i ruszając przed siebie. Stałam w miejscu, dopóki stukot jej obcasów zupełnie nie ucichł i dopiero wtedy zwróciłam się ku drzwiom, które natychmiast otworzyłam. Chciałam jak najszybciej się stąd wynieść i wrócić do Aleca.
Laptop stał na blacie ławki, dokładnie tak jak go zostawiłam. Od wygaszonego ekranu odbijało się białe światło reflektorów, które oświetlały boisko. Wypuściłam powoli powietrze nagromadzone w płucach i przymknęłam oczy, podchodząc do ławki. Zamknęłam urządzenie z towarzyszącym temu cichym kliknięciem i wsunęłam je do torby, uprzednio ją otwierając.
- Myślałem, że już nie przyjdziesz. - Odezwał się ktoś tuż za moimi plecami. Znieruchomiałam natychmiast, przez chwilę miałam nawet wrażenie, że moje serce się zatrzymało, jednak po chwili poczułam jak uderza w przyśpieszonym tempie. Zmrużyłam oczy, starając się zachować spokój i nie dać poznać po sobie, że się boję.
- Czego chcesz? - Syknęłam, nie drgając nawet o milimetr. Przesunęłam wzrok maksymalnie w bok, by mieć chociaż cień spojrzenia w tył na czarnowłosego chłopaka.
- Chciałem tylko pogadać... - Przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia, kiedy poczułam jego oddech na karku. Całe moje ciało się napięło, gotowe do ewentualnego zadania ciosu czy ucieczki. - Powinnaś trzymać się z dala od Aleca. To szaleniec, który w przypływie złości może zrobić ci krzywdę. Martwię się o ciebie, Lena.
- O czym ty mówisz? - Chłodny głos przeszył duszne powietrze w sali na wskroś, ochładzając je o kilka stopni. Poczułam na szyi kolejną falę oddechu, spowodowaną krótkim śmiechem.
- Nie chwalił ci się jeszcze? Powinnaś go zapytać, chociaż może lepiej nie, jeszcze cię skrzywdzi... - Zacisnęłam dłonie w pięści, jednak już po chwili je rozluźniłam, czując jak palce Noah'a zaciskają się na mojej szyi. - Wiem, że podświadomie postrzegasz okazywanie uczucia zupełnie inaczej, w końcu to w domu ci pokazywali, prawda...? Alec ci tego nie da, Lena... - Jego dłoń zaczęła ześlizgiwać się z mojej szyi, sunąc w dół. Nie, nie, nie, mam już dość...! Wyrwałam się do przodu, wpadając na ławkę, która z głośnym piskiem się przesunęła. Potrząsnęłam głową, odpychając od siebie wszystkie myśli, które do tej pory zaprzątały mi głowę. Chciałam się jak najszybciej stąd uciec.
Wypadłam na korytarz, ciągnąc za sobą torbę, nie zważając nawet na to, że jest w niej nietani sprzęt, który jest mi często potrzebny. Zarzuciłam pasek od torby na ramię i przemknęłam biegiem przez ciemne korytarze i podpadłam drzwi do swojego pokoju. Nie chciałam wierzyć w to co mówił Noah, nie potrafiłam w to uwierzyć, ale jednocześnie widziałam, że coś było nie tak z Aleciem. Wiedziałam, że kiedy przyszłam na boisko, chciał mi coś powiedzieć, coś ważnego, ale Craver nam przerwał wzywając go z powrotem do gry.
- Lena? - Kolejny raz moje imię wypowiedziane tuż za moimi plecami, sprawiło, że się wystraszyłam, w podskoku odwracając do ucznia, odpowiedzialnego za to. W ułamku sekundy cała złość i strach, które zaczęły się we mnie zbierać, wyparowały na widok błękitnych tęczówek, spoglądających na mnie ze zmartwieniem. - Wszystko w porządku?
- No... - Pokiwałam głową we wszystkich kierunkach, nie będąc pewną co właściwie powinnam odpowiedzieć. Zaczynałam gubić się w tym wszystkim, co powinnam mu powiedzieć, a co zachować dla siebie. Chłopak tylko westchnął cicho i przyciągnął mnie do siebie, chowając między umięśnionymi ramionami. Uśmiechnęłam się lekko, próbując go niby odepchnąć od siebie. - Jesteś cały mokry...
Alec odsunął się powoli z ledwo widocznym uśmiechem na ustach, który momentalnie zniknął. Ciche westchnięcie pełne zmęczenia i ręka sięgająca do klamki za moimi plecami, uświadomiła mi, że stałam pod złymi drzwiami i nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Weszłam powoli do pokoju szatyna, cofając się o kilka kroków i przystanęłam przy jego łóżku, przyglądając mu się uważnie. Miałam złe przeczucia co do tego, co chciał mi powiedzieć, ale cokolwiek by to było, nie zostawię go. Będę przy tobie. Zawsze. Wspomnienie tych słów sprawiło, że poczułam ciepło na sercu i lekkość, która jednak szybko zniknęła, wraz z pierwszymi słowami chłopaka.
- Lena, wariuję... - Niepewny, łamiący się szept był jak ostrze przeszywające moje serce; wszystko we mnie skurczyło się w jednej chwili, jakby to było najgorsze co mogłam usłyszeć. A przecież tak nie było. - Staje się jak moja matka... Nie chciałem ci tego mówić, ale to co dziś zdarzyło się na treningu... - Zwiesił na chwilę głowę, a ja przyglądałam mu się uważnie, szeroko otwartymi oczami, niezdolna do niczego, chociażby ruszenia jednym palcem. Po krótkiej chwili chłodny błękit spoczął ponownie na mnie. - Coś w mojej głowie, w co od samego początku wierzyłam jak w najszczerszą rzeczywistość, jak w to, że stoisz tu, teraz przede mną...
Z każdym kolejnym zdaniem, które docierało do moich uszu, czułam jak narasta we mnie poczucie strachu. Jednocześnie gdzieś w otchłaniach mojej świadomości, cichutki głosik cieszył się, że miał rację, twierdząc, że szybko coś się spieprzy. Nie potrafiłam skomentować całej tej historii, nie wiedziałam nawet co o niej myśleć. Patrzyłam tylko zmartwiona na Aleca, który był tym strasznie przybity, a zmęczenie, które go tego wszystkiego dochodziło, tylko potęgowało jego kiepski wygląd. Kiedy skończył i dosłownie opadł bezwładnie na krzesło, zbliżyłam się do niego bez słowa i przytuliłam do siebie, przykładając policzek do jego czupryny.
- Alec, nie sądzę byś był taki jak swoja matka... - Szepnęłam, przypominając sobie słowa Noah'a. Alec nigdy nie zrobiłby mi krzywdy, tego jestem pewna. Przeczesałam ciemne kosmyki palcami, czując jak ręce chłopaka przesuwają się po moich plecach i zaciskają na wysokości talii. - Bardzo możliwe, że jest to wynik twojej bezsenności... Próbowałeś brać leki? - Odsunęłam się nieznacznie, chwytając delikatnie jego twarz w obie ręce i uniosłam, zmuszając tym samym, by na mnie spojrzał.
- Po nich mam koszmary...
- Gdzie są te leki? - Ręką wskazał na stolik obok łóżka, do którego prawie natychmiast podeszłam. Leżało tam pudełko z jakimiś tabletkami nasennymi, których w ogóle nie kojarzyłam. Odłożyłam je na miejsce i westchnęłam cicho, pocierając palcami skronie, próbując w ten sposób zmusić się do myślenia. Po krótkiej chwili odwróciłam się do niego, pytając. - Skąd je masz?
- Od higienistki... - Odparł, przecierając twarz dłonią.
- Okey... - Przeciągnęłam samogłoski, ściągając brwi. - Z tego co wiem, jedna z moich koleżanek ma, podobno, bardzo dobre leki nasenne. Spróbujemy z nimi, ja po nie teraz skoczę, zostanę dzisiaj z tobą i zobaczymy jak wyjdzie, dobrze? - Posłałam mu delikatny uśmiech, który ledwo odwzajemnił. - Więc zmykaj pod prysznic, ja zaraz wrócę. - Powiedziałam i podeszłam do drzwi, ale kiedy mijałam chłopaka, ten złapał mnie za dłoń i uścisnął moje palce, zwracając moją uwagę. Popatrzyłam na niego zaciekawiona, unosząc nieznacznie jedną brew.
- Na pewno wszystko w porządku? - Uważnie skontrolował moją twarz, a ja uśmiechnęłam się, skinęłam głową i szybko uciekłam z pokoju, w obawie, że szatyn coś zauważy. Byłam świadoma tego, jak dobrze zna mnie Alec i tym bardziej obawiałam się, że nawet mimo aktorskiego talentu i Sherlock'owej wprawy w udawaniu, zauważy, że coś jest nie tak. Zresztą nie byłam pewna, czy już czegoś nie podejrzewał.
Przetarłam twarz dłońmi, próbując uspokoić wszystkie myśli, które natrętnie krążyły mi po głowie. Miałam już tego wszystkiego dość, a coś mi podpowiadało, że to był dopiero początek złego, przecież to zawsze trwa dłużej niż przypuszczamy. Wyciągnęłam telefon z kieszeni i odblokowałam ekran, zdziwiona przyglądając się dwóm wiadomościom, które dostałam.
Od Micheletta:
Przepraszam, że się z Tobą nie pożegnałem, ale pilnie mnie wezwali. Na pewno jeszcze się zobaczymy ;)
Uśmiechnęłam się pod nosem, czytając wiadomość. Przez moment zastanawiałam się, gdzie go wezwali, jednak szybko porzuciłam rozmyślanie na ten temat i skupiłam się na kolejnej wiadomości, tym razem od siostry.
Od Mariki:
Lena, trzymaj się. Musisz to wytrzymać.
I tylko tyle. Nic poza tym, żadnego wytłumaczenia o co może chodzić. Czy ona myślała, że jestem jakimś jasnowidzem czy pośpieszyła się z wysyłaniem tej wiadomości, która dotyczyła przyszłych wydarzeń? Cokolwiek to było, nie wydawało mi się, by było to dobre. Przecież Marika by tak nie pisała, gdyby działo się coś dobrego, więc... Przełknęłam ślinę, mając złe przeczucia. Cholera jasna, Marika, nie musisz mnie martwić. Tu mam wystarczająco dużo zmartwień.
Po kilku minutach byłam już w drodze powrotnej do Aleca. Na szczęście koleżanka nie pytała, dlaczego potrzebne mi są te tabletki i byłam jej naprawdę za to wdzięczna, gdyż nie miałam ochoty tego komukolwiek tłumaczyć. Brakowało mi na to nawet sił. Ponownie tego wieczoru przemierzałam pusty korytarz, z tą różnicą, że teraz było mi wszystko jedno, czy poza mną jest na nim ktoś jeszcze i czy ma zamiar poderżnąć mi gardło. Jednak tego głosu, który chwilę potem przerwał ciszę, na pewno się nie spodziewałam.
- Lena Czeresniewka... - Chrapliwe mruknięcie, zmroziło mi krew w żyłach, sprawiając, że zatrzymałam się w pół kroku. Co...? Nie, to niemożliwe... Rozglądnęłam się w panice dookoła w poszukiwaniu źródła głosu, którym był wysoki mężczyzna. - Nie trudź się. Nie znalazłabyś mnie. - Odparł pewien swego, wynurzając się z cienia. Czarny garnitur pobłyskiwał delikatnie w świetle księżyca, które wpadało przez okno na korytarzu. Skuliłam się w sobie, czując jak strach zaciska kościste palce na moim gardle, uniemożliwiając mi oddychanie i przełykanie śliny. - Wiedziałem, że skądś znam to nazwisko... To dziwne, że tak inteligentny człowiek jak twój ojciec ma tak głupią córkę, jak ty... Która dodatkowo myśli, że jest warta mojego syna. - Zaśmiał się ponuro, poprawiając klapy garnituru. Jęknęłam cicho, czując jak jego słowa przebijają moją klatkę piersiową nibym strzała. - Nawet twój ojciec to przyznał... - Uśmiechnął się, zbliżając do mnie.
~~~~~~~~~~~~~~
Usiadłam na fotelu, rozkładając w rękach książkę o Sherlock'u i wzdychając cicho. Szatyn wziął posłusznie leki i położył się w łóżku, dopiero po moich zapewnieniach, że nie zniknę jak kamfora. W końcu, od dawien dawna, miałam chwilę, by wrócić do mojej miłości. Oh, Sherlock'u... Co to byś zrobił na moim miejscu? Czuję, że tonę we własnych kłamstwach i nie mam się czego złapać... Nie kłamałbyś, to jasne. Popatrzyłam smutno na śpiącego Aleca i po chwili odłożyłam książkę, podchodząc do niego. Zdecydowanie wolę być bliżej, choć im dłużej go okłamuję, tym bardziej czuję, że nie powinno mnie przy nim być. Że nie jestem tego godna... Dokładnie tak jak mówił jego ojciec...
Alec?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz