4.11.2017

Od Haydena CD Briana

In omnibus - caritas.

- Kiedy znowu zamierzasz uciec? - powtórzyłem te słowa w myślach, wkłuwając igiełkę coraz głębiej. Jak wyrazić słowami wieczność jaką pragnąłem otoczyć moją miłość do Briana, jak przez wargi ma przepłynąć "nigdy", które wyrażałoby cały ten czas? Narastająca panika i swego rodzaju strach malował obraz w moim wnętrzu niespokojnym ruchem, a panujący dookoła spokój zatonął w oceanie.
- Jesteśmy spółką osobową, czasem się dzielą, grunt to nie zerwać umowy - wzruszyłem ramionami, bardziej beznadziejny w swoich słowach być nie mogłem. Mimo to ledwo zauważalny cień uśmiechu i zrozumienia przemknął po bladej, niewyspanej twarzy. - Nie wiem co mam Ci powiedzieć - westchnąłem, już poważniej - Nie wiem, czy jestem w stanie Ci obiecać, że to się nigdy nie stanie bo... - zastanowiłem się chwile jednak nic sensownego nie wymyślić, poczułem swego rodzaju żal, że ktoś taki jak Brian musiał wpaść akurat na mnie i ogromną radość, że razem ze mną został. Odepchnąłem na bok kolejną rozterkę po raz kolejny chwytając dłoń starszego - Bo trafiłeś na cholernego głupka i egoistę, ale mogę Ci obiecać, że zrobię wszystko, żeby było dobrze - wpatrywałem się w ciemne tęczówki. Może dla Kanga te słowa były tylko zwyczajnym zdaniem. Sentencją, która po prostu przeleci razem z powietrzem obok nas, muśnie jak nic nieznacząca smuga i zniknie, ale nie dla mnie. Dla mnie te słowa znaczyły więcej niż samo wyznanie miłości.
Mogłem być nieudacznikiem, niezdarą, wiem, że taki mój charakter ale nie dopuszczę by coś znowu się zepsuło...
Otoczeni zachodzącym słońcem w gęstwinie drzew czy nawet pośród tysiąca ludzi, w tym momencie istniał dla mnie tylko on - Kocham Cię Brian - mruknąłem nieco ciszej, nadal wpatrując się w te śliczne świecidełka, otoczone milionem rzęs błyszczały, bym po chwili zrozumiał, że to łzy. - Brian? - powtórzyłem miękko imię wyższego, który od początku nie zająknął się nawet jednym słowem. W ów momencie chłopak wsadził dłoń w moją gęstą grzywkę, wypuścił z rąk i jakby na chwile się odsunąwszy ponownie splótł nasze palce nie robiąc nic więcej. Wiatr wezbrał jakby na sile kiedy nasze spojrzenia się zetknęły, a szmery ulicy za drzewami ucichły, umilkły. Nawet moje myśli zaginęły gdzieś w odmętach, chciałem zostać z nim w tej samotności na wieki.
Nie, nie.
Znacznie dłużej, zawsze to zbyt mało, tym razem mi nie wystarczyło.
- Też Cię kocham - nie mówił nic więcej, ale nie musiał. W jego oczach zacząłem doszukiwać się wszystkich emocji jakie mogły teraz kłębić się w jego wnętrzu, niewiele jednak umiałem wyczytać z bladej, wciąż lekko zmęczonej twarzy. Delikatne cienie pod oczami, spękane kąciki ut, cera jakby poszarzała i spracowane dłonie.
A wszystko to z mojej winy...
Mocniej zacisnąłem dłonie na szczupłych palcach gotów już ich nie wypuścić, tak bardzo mi tego brakowało. Zaciągnąłem się świeżym powietrzem samemu rozpoczynając dalszą drogę. Tak ciężko mi uwierzyć, że Brian tu jest, że mogę go kochać, że nie muszę się nim Dzielić.
Jest mój...
Musnąłem wargami jego policzek i samemu pociągnąłem chłopak w drogę powrotną. Chłód, który sam czułem zmusił mnie do tego bym co chwila upewniał się czy przypadkiem Brian nie czuje tego samego.
- Brian, jutro zabieram Cię na kolację - wypaliłem nagle, może nie był to jakiś szalony, pełen romantyzmu pomysł, jednak przyjemny zapach roznoszący się po leniwie zapadających w sen uliczkach zmotywował mnie do działania i naprawdę miałem ochotę spędzić z nim jeden, spokojny dzień.
Cały dzień.
- Zapraszasz mnie na randkę? - chłopak nie krył swojego uśmiechu, jednak wolałem patrzeć na niego niż na obraz kpiny, którego się spodziewałem. Na moich wargach już czaiło się zaprzeczenie, jednak jak wspaniałym kłamcą musiałbym być by ukrywać coś tak oczywistego.
- Zapraszam swojego ukochanego na wspólny wieczór, czy to takie dziwne? - wyraz mojej twarzy, pełen skrępowania i nieopisanej radości poszerzał się coraz bardziej, kiedy wpatrując się w twarz tuż przy mojej czułem tę miłość jakiej nie doświadczyłem jeszcze nigdy.

***

Przycisnął moje plecy do zimnej ściany, a po na wpół nagiej skórze przebiegły dreszcze i pojawiła się gęsia skórka. Sapnąłem prosto w jego wargi próbując odwzajemnić gwałtowne pocałunki. Brian obdarzał mnie nimi z taką prędkością, że złapanie oddechu graniczyło z cudem.
Niesamowite, jak bardzo człowiek może tęsknić za drugą osobą...
Wszystkie doznania przemykały w mojej głowie tak, że nim zdążyłem wyłapać z nich chociaż minimum, pojawiały się następne. Zapach jego perfum, szamponu, szorstki materiał koszulki i przyjemnie gładka skórka. Ciepłe palce przemykające po moich żebrach i wyżej.
Jezu...
W mojej głowie zabrakło miejsca na myśli. Uciekający w pośpiechu racjonalizm zastępowały wyobrażenia i towarzyszące im pragnienia. Ustami zacząłem znaczyć drogę coraz niżej bym wreszcie dotarł do jego szyi gdzie zostawiając mokre ślady próbowałem nie wyrwać mu wszystkich włosów, w które nerwowym ruchem wsuwałem palce wolnej dłoni. Ciemnooki odchylił szyję do tyłu dając mi do niej lepszy dostęp, a jego dłonie z pleców powędrowały w dół zaciskając się na skórze, na której zostawiały czerwone ślady. Czując dłonie chłopaka, które jakby wolniej przejechały po skórze przy pasku do spodni zadrżałem nerwowo, a całe zajście przerwało natarczywe i gwałtowne pukanie do drzwi... Jęknąłem z zażenowaniem, odsuwając się od źródła ciepła i doprowadzając się do porządku podszedłem do drzwi. Uchyliłem je delikatnie by nieco osłupiały ujrzeć w nich ciemną cerę, czarne włosy i delikatnie zarumienione policzki. Błyszczące, niebieskie oczy rzuciły mi uśmiechnięte spojrzenie.
- Harry? - spytałem pierwszy, oczekując wyjaśnień.
- Słyszałem, że wróciłeś więc przyszedłem sprawdzić czy wszystko dobrze - wsunął głowę nieco bardziej w głąb pokoju gdy Brian zaczął przemierzać dzielącą nas odległość. - Cześć Brian, nie wiedziałem, że tu będziesz - ciemnowłosy poszerzył wyraz swojej twarzy gdy tylko Kang zajął miejsce obok niego. Cóż, ten chłopak zdecydowanie nigdy nie krył się z uczuciami, wiedziałem, że już nie raz przyczynił się do rozpadu naprawdę udanego związku, odbijając ich drugiej połówce zarówno chłopaków, jak i dziewczyny.
Nic więc dziwnego, że nie podobało mi się jak patrzył na jasnowłosego, tym bardziej, że nie robił tego od dziś.
Wielokrotnie w tak krótkim czasie mogłem przyglądać się temu jak chłopak za wszelką cenę próbował nawiązać kontakt chociażby wzrokowy z Brianem - Dobrze, że jesteś bo miałem do Ciebie sprawę... Nasza klasa szykuje projekt, potrzebuję osoby, która pomoże mi nauczyć się tańczyć, a słyszałem, że jesteś w tym dobry - słowa, które wypowiedział chłopak nie tylko wyrwały mnie z rozmyślań, ale i wpłynęły na targające mną uczucia, bo zamiast zwykłej obojętności poczułem się zazdrosny. By podkreślić własne myśli, których nikt z nich nie słyszał zbliżyłem się do chłopaka i ignorując obecność osób trzecich chwyciłem za szyję i przyciągając do siebie wpiłem w jego wargi.  Brian, który jakby odgadł moje myśli zmrużył oczy i odwzajemnił pocałunek.
Może był to głupi akt zazdrości z mojej strony, ale Harry musiał mieć pewność, że jeśli spojrzy na Briana inaczej, niż on sam by tego chciał to powyrywam mu wszystkie zęby, złamię kości i wyrwę kudły. Odwróciłem się od towarzyszy i wspiąłem na łóżko siadając na nim tyłem do rozmawiających. Grzecznie i bez słowa oczekiwałem końca rozmowy, tracąc na odwadze gdy drzwi ostatecznie się zatrzasnęły, więc nawet nie obdarzyłem starszego spojrzeniem, gdy ten znalazł się tuż za mną.
- Zazdrośnik - jego policzki rozszerzyły się w uśmiechu gdy targał moje włosy.
- Może - burknąłem.
- Może? - pytający ton rozbrzmiał ironią by za chwilę spoważnieć -  Miałbyś coś przeciwko gdybym mu pomógł? Nie ufasz mi? - jego pytanie sprawiło, że zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio niż wcześniej. Uniosłem wzrok na jego twarz przyglądając się przygnębionemu obrazowi.
- Nie lubię go, to tyle. Oczywiście, że nie miałbym nic przeciwko, jakbym mógł? Niech tylko wie, że ja się nie dzielę - kończąc swoją wypowiedź obróciłem się do chłopaka, czując jak ten powoli podnosi się z  łóżka.
- Dobranoc, Hayden - musnął wargami moje czoło i wyszedł. Zostawił mnie z milionem myśli, z których żadna nie chciała dać wyczekiwanego spokoju. Delikatny podmuch wiatru musnął moją twarz gdy drzwi po raz kolejny trzasnęły. Zsunąłem się z posłania i otworzywszy okno wspiąłem się na parapet by to na nim zająć miejsce.
Przyjemna pogoda, dźwięki oddalającego się miasta i szum rozbijającego się o ściany wiatru. Oraz wydźwięk myśli docierający tylko do mnie.

To możliwe? Że jednak ktoś tam na górze ustala zasady i tworzy nasze ścieżki bez naszej zgody? Może to wszystko... To nie przypadek i ten tak zwany "Bóg" ukartował wszystko bym w końcu mógł odnaleźć człowieka, którego kocham? Obok, którego jestem taki szczęśliwy? Może te cierpienie miało doprowadzić mnie do czegoś znacznie większego, ważniejszego? Uniosłem spojrzenie w niebo, księżyc rozświetlał pogrążoną w śnie akademię, która gwiezdnym mrugnięciom odpowiadała głuchą ciszą.
- Jeśli tam jesteś - zacząłem niepewien, czy nie wariuję - To chyba nie jesteś taki zły jak myślałem - wypowiedziawszy ostatnie słowa zostawiłem ciszę  z własnymi przemyśleniami. Oparłem głowę o framugę okna wysuwając jedną nogę zaraz za nie.
- Lavell? - nieznany mi głos dobiegł moich uszu, zszokowany i kompletnie zbity z tropu omal nie wypadłem z okna przez chwilę pewien, że właśnie rozmawiam z Bogiem. Dopiero fakt, iż głos dochodzi z dołu, nie z góry uświadomił mi, że moje myśli po raz kolejny nieco odbiegły od przyjmowanej normy. Przestraszony, że na dole również nie dojrzę żadnej sylwetki spuściłem głowę w dół by dostrzec czarny kaptur i burzę wystających spod niego włosów - Zejdź na dół, musimy pogadać. - to było dość nietypowe spotkanie, nie powiem. Jednak przez późną porę i wizytę niezapowiedzianą z jeszcze większym zaciekawieniem zacząłem przemierzać szkolne korytarze zmierzając ku spotkaniu z nieznajomym.
Może to moje rozdwojenie jaźni weszło na większy poziom i ów drugi ja przyszedł mnie wykończyć?
Opuściłem budynek w kompletnej ciszy, a pogrążona w mroku noc, całej sytuacji dodała tajemniczości...

* oczami Aarona*
Zgasiłem papierosa wyrzucając peta gdzieś za okno, stojący obok mnie Hans zrobił chyba jedną z głupszych min jakie widział ten świat. Parsknąłem gorzkim śmiechem zakładając na roztrzepane włosy ciemny kaptur.
- Odbiorę mu wszystko na czym mu zależy, nie pozostawię na nim suchej nitki, niczego. Zacznę od tego jego pedałka, skończę na rodzinie, nie zapomni o mnie do końca życia wiesz? - spytałem zakładając na nogi białe adidasy. W moim umyśle idealny plan dawno się zagnieździł dając mi satysfakcję z tego, że już niedługo zniszczę podrabianego Azjatę i całe jego życie. Z uśmiechem na ustach zmierzałem szkolnymi korytarzami prosto do wyjścia z Akademii. Jakimże szczęściem było moje życie dzisiejszego dnia gdy swoją pierwszą ofiarę znalazłem siedzącą na parapecie. Z uśmiechem wypełnionym pewnością siebie i świadomością tego, że wprowadzam swój plan w życie na wysokim poziomie. Nie sprawiał on większych problemów jeśli chodzi o ściągnięcie go na dół. 
- A więc to prawda - uśmiechnął się ciepło gdy niższy ode mnie, wychudzony blondyn zmierzył się ze mną wzrokiem - Jednak są ludzie, którzy wracają do tej szkoły - po tych słowach słowach ściągnąłem z głowy kaptur. Wpatrywał się we mnie niepewnym wzrokiem, nie ufał mi, ale to nic dziwnego. W końcu stojąc mu pod oknem zacząłem wołać go po nazwisku.
Kang, zemsta będzie słodka.
- Tak w ogóle jestem Aaron Ragner, miło mi Cię poznać - wyciągnąłem do niego dłoń wpatrując się w lśniące w księżycowym blasku tęczówki. 
- Hayden - odparł ściskając moją dłoń tak lekko, jakby omiótł ją jedynie podmuch wiatru - Zaciągnąłeś mnie tu tylko po to, żeby się ze mną przywitać? - wyglądał jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale mu przerwałem.
- Nie, skąd - pokręciłem głową z uśmiechem - Chciałem powiedzieć, że Cię rozumiem, że wiem jak to jest kiedy Twoi bliscy Cię zostawiają, kiedy umierają - smutek w moich oczach w tym momencie był głęboki, bo szczery - Chcę porozmawiać z kimś kto też to przeżył bo... Sam nie wiem, bo się boję? Bo czuję się zagubiony w świecie gdzie jestem sam? Skoro wiesz co czuje... Potrzebuję pomocy - teatralna łza spłynęła po moim policzku. Wiedziałem, że młodszy jet uczuciowy, obserwowałem jak cienka osłona obojętności pęka, a współczucie maluje się na jego twarzy. - Powiedz... Jak mam sobie dać radę? Przyszedłem w nocy bo... Bo się wstydzę, poza tym nie byłoby to dobrym pomysłem rozpowiadanie o swoich problemach za dnia, ściany mają uszy - tą sentencją zakończyłem swój monolog, a rozpocząłem głęboką rozmowę. 
Rozmowa to pierwszy krok do zdobycia zaufania...

*trzy godziny później*

Trzecia w nocy, chłopak ledwo trzymał się na nogach, mimo to nadal wysłuchiwał moich wyssanych z palca i jakże uczuciowych historii by co chwila wspierać mnie ciepłym słowem. Był naprawdę dobrym człowiekiem, przez chwilę poczułem żal, że go tak wykorzystuję. Jednak widok Briana przed moimi oczami skutecznie pozbawiał mnie wyrzutów sumienia.
- Mam nadzieję, że uda nam się jeszcze nieraz porozmawiać - skinął jedynie na znak zrozumienia i oddalił się, zostawiając mnie samego.
Hayden, nawet nie wiesz w jak ogromne kłopoty wpakował się Twój ukochany kiedy Cię nie było.
Hayden, nawet nie wiesz jak ogromną poniesie za to karę.

*Hayden*
Zbyt zmęczony by myśleć, ale pewien swoich czynów minąłem swój pokój odszukując numeru, który zaprowadzi mnie do Briana. Ckliwa rozmowa z Aaronem uświadomiła mi, że Brian jest najważniejszą osobą mojego życia. Tą, o którą chcę walczyć przez całe życie, tą dla której chcę marnować czas, pieniądze i zdrowie.
Jest właśnie tą osobą, z którą chcę spędzić życie by w starczym wieku móc przeglądać wspólne zdjęcia i rzec "to było tak dawno, a ja kocham Cię tak samo". Współczułem Aaronowi i rozumiałem jego potrzebę rozmowy, wyżalenia się, wypowiedzenia swoich obaw życzę mu jak najlepiej. Obiecałem sobie w tym momencie, że jeśli chłopak naprawdę potrzebuje przyjaciela to zrobię wiele by mu pomóc.
Tym oto sposobem znalazłem się pod drzwiami do pokoju Briana i przekręcając zapasowy klucz w drzwiach wszedłem w większą ciemność niżeli ta, panująca na dworze. Jego spokojny oddech zakłócał idealną ciszę, a moje serce wypełniała tak szczera i prawdziwa miłość, że zachciało mi się płakać ze szczęścia, że tu jest, że jest zdrowy, że może wkrótce będzie szczęśliwy.
Za pieniądze Nory zwrócę dług za samochód, jeśli nadal marzy by założyć zespół przedzwonię wszelkie wytwórnie i zorganizuję miliony castingów by znaleźć te odpowiednie osoby, by jego marzenie się spełniło.
Bez problemu pokonałem drogę do jego łóżka, delikatnie go obejmując. Brian, nie wiedziałem czy podświadomie czy zwyczajnie nie spał przekręcił się na drugi bok obejmując wokół ramion, wplótł jedną dłoń w moje włosy całując w czubek głowy.
Jak to dobrze, że mam dostęp do jego kluczy.
Jak to dobrze, że mam go tylko dla siebie.

Brian? Wiem, w sumie wiele to ja nie zrobiłam.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz