4.22.2017

Od Charlotty CD Spencera

  Nie chciałam wyrzucać tych kwiatów. Nie chciałam się tak zachowywać. Nie chciałam go odpychać. To wszystko cholernie mnie bolało, ale jeszcze bardziej przerażała mnie wizja, że jeśli pozwolę mu się zbliżyć, to coś poczuję, a potem on mnie zostawi i jak zwykle zostanę sama. Nie chciałam, żeby znowu się tak stało. Nie chciałam znowu przez to przechodzić...
  Ze wszystkich sił starałam się powstrzymać płacz, jednak czułam, że jestem coraz bliżej przerwania tamy, która nie pozwalała mi się rozkleić. A między rękami Hyuka czułam się jak w więzieniu, z którego nie mogłam uciec, otoczona ścianami ze wszystkich stron. Opuściłam ręce, zaciskając dłonie w pięści i błagając w myślach chłopaka, żeby się odsunął.
- Lotta... - Zaczął, jednak ja natychmiast mu przerwałam, nie mając szczególnej ochoty dalej rozmawiać.
- Zostaw mnie... - Mruknęłam, schylając się lekko i przechodząc pod ramieniem Spencera, by gdy tylko się wyprostowałam, śpiesznym krokiem ruszyć w stronę swojego pokoju. Opuściłam głowę, zakrywając natychmiast usta, z których wyrwał się gwałtowny szloch. Zacisnęłam mocno powieki, pokonując korytarz, który znałam już na pamięć. Dlaczego on nie mógł po prostu odpuścić, po tym jak wyrzuciłam go z pokoju...
  Otworzyłam oczy dopiero przed drzwiami z numerem pięć. Nacisnęłam klamkę, wchodząc do środka i stając na samym środku pomieszczenia, czując jak w jednej chwili całe napięcie po mnie spływa, ustępując miejsca spokojowi. Z zupełną pustką w głowie wpatrywałam się w okno. Oddech miałam spokojny, mimo że oddychałam przez usta, nos zdążył mi się zatkać. Wypuściłam całe powietrze z płuc, rozluźniając całe ciało. Nigdy więcej...
  Odwróciłam głowę w stronę biurka, na którym wciąż leżała karteczka napisana przez Koreańczyka. W ułamku sekundy moje oczy się rozszerzyły i ogarnęła mnie taka panika, że nie byłam nawet w stanie złapać normalnie oddechu. Wybuchnęłam gwałtownie płaczem, kolana natychmiast się pode mną ugięła, w wyniku czego runęłam na podłogę, uderzając kolanami w twardą powierzchnię. Skuliłam się w sobie, zanosząc szlochem jak jeszcze nigdy przedtem. Przechyliłam się na prawy bok i nakryłam głowę rękami, kuląc się jeszcze bardziej. Co jest...
  Leżałam tak ponad dwadzieścia minut, starając się uspokoić umysł, oddech i całe ciało, które drżało bardziej niż chihuahua w metrowej zaspie śniegu. A nawet kiedy udało mi się w miarę uspokoić, wciąż wewnątrz siebie czułam dziwny ból, jakby bolało mnie coś co tak naprawdę nie mogło mnie boleć. Zaśmiałam się cicho, przecierając twarz dłonią. Pieprzysz od rzeczy, Lotta. Co się z tobą dzieje? 
  Kocia łapka pacnęła mnie delikatnie w policzek, zwracając moją uwagę na czarnego kota, spoglądającego na mnie żółtymi oczami. Maurycy miauknął i ponownie uderzył mnie w policzek. Westchnęłam cicho, podnosząc się, zaraz po uświadomieniu sobie, że nie dałam dzisiaj zwierzakom jedzenia. Szybko to nadrobiłam, napełniając miseczki po brzegi i przysiadając obok nich z telefonem. Weszłam w kontakty w poszukiwaniu jednego istotnego numeru. Oczywiście nie miałam większych problemów, by go znaleźć, zresztą kto by miał, skoro w kontaktach mam zapisane zaledwie dziesięć numerów z czego połowa to lekarze?
  Po krótkiej rozmowie podniosłam się z ziemi i rzuciłam na łóżka, starając się nie spoglądać w stronę łóżka, gdzie wciąż leżała ta przeklęta kartka. Naciągnęłam kołdrę na głowę, wsłuchując się w cichutkie mlaskanie kotów, które po chwili ustało.
  Co niby miałam zrobić? Nie chciałam odrzucać Spencera, bo mimo tych wszystkich irytujących rzeczy, które robił, pomógł mi, musiałam to przyznać. Na basenie, z zaliczeniem... W końcu dzięki niemu nie dostałaś najgorszej możliwej oceny, czyż nie? Niby tak, ale czego to niby dowodziło? Chociażby tego, że w jakiś sposób o ciebie dba? Co z tego?
  Przewróciłam się na plecy, odkrywając twarz i podnosząc się do siadu. Sięgnęłam po pluszowego misia i posadziłam go przed sobą, spoglądając w szklane oczy utkwione we mnie. Pstryknęłam miśka w czarny, twardy nosek i uśmiechnęłam się bez humoru.
- I co sądzisz, Vladi? - Spytałam cicho, przekrzywiając głowę. - Nie mam pomysłu co zrobić. Z jednej strony nie chcę być dalej sama, bez przyjaciół, ale z drugiej... Ludzie tak cholernie ranią... - Przewróciłam się na plecy, przytulając do siebie zabawkę. - Pewnie trzeba będzie kiedyś z nim pogadać, prawda...? Kiedyś trzeba będzie... Szczerze. Ale jeszcze nie teraz, Vladi... - Wtuliłam twarz w szorstkie futerko, zamykając oczy.
  Zanim jeszcze zasnęłam, czułam jak koty znoszą na łóżko swoje zabawki, a Maurycy układa się obok mojej głowy. Czyli było ze mną naprawdę źle... Dobrze wiedzieć. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Siedziałam na łóżku, bazgrając coś w czystym zeszycie, mając nadzieję, że odciągnie mnie to od myślenia. Ale jak na złość takie siedzenie w pustym pokoju i machanie ołówkiem, skłaniało mnie do większego myślenia, a oczywiście nie byłabym sobą, gdyby moje myśli od razu nie biegły w stronę wczorajszego dnia i rzecz jasna Spencera. Rób tak dalej, na pewno dobrze się to skończy...
  Stukanie do drzwi ściągnęło mnie z posłania, zmuszając do zostawienia tam zeszytu, a razem z nim myśli. Nieco znudzona dzisiejszym dniem złapałam za klamkę, naciskając ją. Otworzyłam szerzej oczy widząc jasną czuprynę i szeroki uśmiech. Nie byłam do końca pewna czy cieszę się, że go widzę czy może bardziej złoszczę.
- Kazałam ci zostawić mnie w spo...
- Tak, ale nie było cię na lekcjach. Przyszedłem sprawdzić dlaczego. - Wszedł mi w zdanie, nie przestając się uśmiechać. Zmrużyłam oczy, krzyżując ręce na piersiach i patrząc w bok.
- Nie twój interes.
  Westchnął, wyraźnie zmęczony moją wrogością. Nic mu na to nie poradzę, to moja obrona. Po chwili ciszy, kiedy już miałam zamykać drzwi, do moich uszu dotarło coś co wpędziło mnie początkowo w osłupienie.
- Zapisałem nas na bieg przełajowy. - Uśmiechnął się szeroko, obserwując uważnie moją reakcję.
- Że co zrobiłeś?! - Pisnęłam głosem wyższym niż zazwyczaj, przez co natychmiast zakryłam sobie usta. Jednak nawet ten niekontrolowany skok wysokości mojego głosu nie powstrzymał mnie przed skoczeniem na niego. Zwinęłam dłonie w pięści i zaczęłam nimi uderzać w klatkę piersiową mężczyzny, wypychając go z wejścia na korytarz. - Kto ci pozwolił, ty parszywa gnido!
- Charlotta! - Zawołał ktoś z mojej prawej, co zmusiło mnie do natychmiastowego zaprzestania uderzania znajomego. Oparłam lekko dłonie na wysokości przepony Hyuka i popatrzyłam w stronę nauczyciela, który mnie upomniał. Pan Withlock szedł w naszą stronę w swym zwyczajowym garniturze. Z ponurym mruknięciem odsunęłam się od chłopaka i stanęłam krok dalej.
- Dlaczego uderzasz swojego przyjaciela?
- Nie jest moim przyjacielem. - Warknęłam pod nosem, jednak na tyle cicho, by nie doszło to uszu nauczyciela.
- Nie było cię dzisiaj na lekcjach, wiesz, że wagary... - Zaczął, lecz szybko weszłam mu w słowo, przepraszając za to skinieniem głowy.
- Byłam na badaniach. Zostawiłam notkę w sekretariacie. - Odparłam, na co mężczyzna pokiwał głową, milcząc przez dłuższą chwilę, w końcu jednak spytał.
- O co właściwie poszło? - Patrzył raz na mnie, raz na Spencera oczekując od któregoś z nas wyjaśnień. Ja tylko prychnęłam, dając obojgu do zrozumienia, że nie mam ochoty wypowiadać się na ten temat.
- Zapisałem naszą dwójkę na bieg przełajowy i Lotta nie jest zachwycona z tego powodu. - Koreańczyk wytłumaczył zgodnie z prawdą, a mimo to i tak otrzymał ode mnie spojrzenie spod byka.
- Ale dlaczego? Taki bieg to świetna zabawa. - Czułam, że na mnie patrzy, dlatego jeszcze bardziej odwróciłam wzrok w przeciwną stronę. - Poza tym pozwolisz, by Spencer myślał, że wycofujesz się, bo nie dasz rady?
  Mruknęłam tylko, spoglądając na mężczyzn, którym podstępne uśmieszki pojawiły się na ustach. Pan Withlock podpuszczał mnie w najgłupszy sposób jaki był możliwy, a i tak poskutkowało. Uniosłam wyżej podbródek, patrząc na Lee.
- Więc o której to się zaczyna?
- Równa ósma na boisku za szkołą.
- Nie spóźnij się. - Powiedziałam, zamykając drzwi do pokoju. Właśnie załatwiłam sobie plany na weekend. Ponownie w towarzystwie Spencera i... I mimo iż obawiałam się tego, to jednak cieszyłam, że nie będę musiała znowu spędzać całych dwóch dni w tej samotni, jaką był mój pokój. Trzeba będzie tylko trzymać dystans...

~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Była za dwadzieścia ósma, kiedy wiązałam sznurówki czarnych adidasów, opierając nogę na krześle. Odkąd się obudziłam, zdążyłam się umyć, ubrać, nakarmić koty i wysuszyć włosy, które musiałam jeszcze związać w kucyka. Pożegnałam się z kotami i poprawiając czarną bokserkę, która przylegała szczelnie do mojego ciała. Oczywiście wzięłam też bluzę, żeby ramiona za bardzo mi nie zmarzły, chociaż jeśli o tą kwestie chodzi, olałam nieco nogi, zakładając krótkie spodenki, jednak stwierdziłam, że w końcu to jest bieg i się zgrzeję, więc długie spodnie to byłoby kiepskie rozwiązanie.
  Na boisku za szkołą pojawiłam się niewiele później, od razu odnajdując stanowisko, gdzie mogłam się wszystkiego dowiedzieć. Swoja drogą spora ilość uczniów brała w tym udział, czego, przyznam bez bicia, się nie spodziewałam. Organizatorzy powiedzieli, że biegamy w dwuosobowych drużynach i że bieg trwa dwa dni; do niedzieli mamy dobiec do wyznaczonego celu, kto pierwszy ten wygrywa. Rzeczą jasną jest, że po drodze musimy meldować się w punktach kontrolnych, a noc z soboty na niedzielę spędzamy pod namiotami nad jakimś jeziorem. Zapowiada się cudownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz