Spokojna, cicha melodia zaczęła wypływać z
głośniczków telefonu obwieszczając , iż wybiła godzina szósta trzydzieści rano i
pora wstać. Brian, jeszcze z zamkniętymi powiekami , chciał się przekręcić w
stronę budzika, kiedy niemożność ruchu przypomniała mu o obecności Haydena. Na
oślep odszukał telefon, wyłączył alarm i odłożył urządzenie z powrotem, aby
jeszcze przez chwilę popatrzeć na śpiącego ukochanego, który zamiast na
poduszce, spał na ramieniu starszego. Odgarnął jasną grzywkę z oczu Lavella, po
czym złożył na jego ustach czuły pocałunek. Powieki młodszego znacznie drgnęły.
- Pobudka śpiochu. – Brian uśmiechnął się lekko,
nareszcie mogąc ujrzeć te błękitne oczy. – Musimy wstać, wziąć prysznic, zjeść
śniadanie, przetrwać zajęcia i potem mamy resztę dnia dla siebie.
Chłopak zamiast wstać, jeszcze bardziej wtulił się w
nagi tors starszego, nie mając najmniejszego zamiaru ruszyć się z ciepłego
łóżka. Sam Kang też nie myślał o tym, by gdziekolwiek iść. W końcu miał przy
sobie swój ruchomy generator szczęścia. Po
raz kolejny ucałował usta młodszego, ostatecznie zmuszając się do wstania.
Nadzwyczaj szybko i bezproblemowo udało mu się wyciągnąć z wyrka Haydena.
Powinien to zapisać w kalendarzu i co roku świętować.
Na lekcjach wielu nauczycieli „ucieszyło się”
obecnością Briana, a co dopiero Haydena. Nadrobienie zaległości, które narosły
do rozmiarów Mount Whitney zajmie im najbliższy miesiąc. Jeśli bez kłótni wezmą
się za to razem, może pójdzie szybciej.
Ostatnia godzina dłużyła się niemiłosiernie, przez
co dźwięk dzwonka był zwiastunem zbawienia. Lavell zakomunikował Brianowi o
przystanku w łazience, w razie gdyby pierwszy znalazł się na obiedzie. W tym
czasie Kang podszedł do nauczyciela, by nieco zgłębić historię swoich ocen oraz
możliwości ich poprawy. Dopisawszy kolejne terminy w notatniku, wpierw udał się
do najbliższej toalety, gdzie spodziewał się zastać chłopaka przed lustrem,
standardowo poprawiającego swą lwią grzywę.
Brak obecności, czyli pewnie już dawno czekał na
niego z obiadem.
Brak obecności także na stołówce nieco zaniepokoił
Briana. Hayden był dużym chłopcem. Pewnie poszedł na chwilę do pokoju, albo do
dyrektora, albo innego nauczyciela, może jakiś znajomy go zaczepił na
pogaduszki.
Kang zajął strategiczne miejsce, z którego mógł
obserwować kto wchodzi i wychodzi ze stołówki. Obiad stygł, a on w tym czasie,
jak szpieg, analizował tożsamość każdej osoby przechodzącej mu przed oczyma. Nie
był on w tym doskonały, gdyż nie zauważył kiedy ktoś się do niego dosiadł.
Spojrzał w błękitne tęczówki, które pojawiły się tuż przed nim. Teraz
przypomniał sobie coś, o czym powinien pamiętać, a że zapomniał, to jeszcze
bardziej odczuwał brak lavella obok, gdyż musiał mu o tym powiedzieć.
- Widziałeś Haydena? – Zapytał od razu, zaś Harry,
widocznie zbity z tropu, uśmiechnął się niepewnie.
- Miło cię widzieć – Odparł po chwili z szerszym
uśmiechem, lecz widząc wzrok starszego, odetchnął, zaś szczęście z jego ust
zniknęło. – Ostatni raz go widziałem w momencie, kiedy wyszedł z sali dziesięć,
może piętnaście, minut temu.
Brian podparł brodę na dłoni czując, jak zaczyna się
denerwować. Ufał Haydenowi, ale przez tak długie rozstanie nie mógł teraz
znieść momentu, gdy nie widział go przez pięć minut. W końcu wmówił sobie, że
prowadzi z kimś ważną rozmowę. Nie uciekł. Nie zrobiłby tego.
Harry przez cały posiłek starał się zwrócić na
siebie uwagę starszego, chcąc go także rozśmieszyć, czy nakłonić do dłuższej
wymiany zdań, lecz ten odpowiadał mu tylko partykułami. Próby zakończone
fiaskiem. Po cichym obiedzie udali się na salę taneczną zdziwieni tym, że w
środku tygodnia była ona pusta.
Kang był zawiedziony tym, jak bardzo Harry udawał
brak umiejętności tańca. Skoro obiecał, to postanowił mu poświęcić z godzinę,
nie więcej. Dzisiaj miał randkę i to ona była priorytetem.
- Ogranicz trochę ruchy rąk, bo wyglądasz, jak
pterodaktyl. – Westchnął ciężko, podchodząc do chłopaka. Ujął jego dłonie w
swoje i zmniejszył odległość między ich ciałami. – Pokażę ci teraz podstawowy
krok do tańca w parze, który jest bardzo uniwersalny. Patrz na nogi.
Obaj pochylili głowy, lecz niebieskooki zaczął
czyhać na moment, kiedy Brian będzie nazbyt skupiony. W końcu przypuścił atak
na jego usta myśląc, że Azjata nawet nie zdąży zareagować. Mylił się. Otwarta,
prawa dłoń Briana przeleciała prawie ze świstem przez jego skroń. Uderzenie
było na tyle mocne, aby Harry zachwiał się, łapiąc za obolałe miejsce. Kiedy
ogarnął rzeczywistość, spojrzał spod byka na Briana.
- Chciałbyś. – Kang zmrużył oczy, zaś w tej samej
sekundzie drzwi do sali otworzyły się, a stanął w nich zaginiony Hayden.
Harry czym prędzej opuścił salę, niemalże taranując
po drodze Lavella, który podszedł do swojego chłopaka stojącego przy lustrach.
- Wyglądasz na wściekłego. – Zauważył młodszy przyglądając
się, jak Kang podwija rękawy koszuli. – Zrobił ci coś?
- Chciał, ale mu nie wyszło, bo twój facet jest
bardzo czujnym oraz wiernym osobnikiem. – Uśmiechnął się na swój własny,
oryginalny sposób i złapał Haydena za rękę, robiąc z nim obrót, po czym prawym
ramieniem objął go w pasie, zaś palce drugiej dłoni splótł z tymi jego. Oparł
czoło o czoło ukochanego, nie przestając się uśmiechać. – Kocham cię, wiesz?
W tej chwili całkowicie zapomniał o gniewie, o zaginięciu
Haydena oraz sytuacji sprzed dwóch minut. Przy nim wszystkie nerwy, zmartwienia
szły w pizdu. Objął go jeszcze mocniej i z miłością zaczął muskać te słodkie
usta, niespiesznie zmieniając pocałunek w bardziej namiętny. Otwarte drzwi nie
przeszkadzały im w okazywaniu sobie miłości. Jeśli ktoś chciał – niech patrzy.
Może nawet zazdrościć.
Restauracja, którą wybrał Hayden, była nieziemska.
Wystrój tak bogaty, ze Brian poczuł się nieco biednie. Ich stolik na szczęście
nie znajdował się przy ścieżce kelnerów, czy też innych gości wędrujących do
toalety, ale nie był też gdzieś bardzo z boku. Było w sam raz. W oczekiwaniu na
jedzenie sączyli czerwone wino, jednocześnie rozmawiając ze sobą na wszelkie
możliwe tematy.
- Chciałbym poznać kogokolwiek, kto cię wychował –
wypalił nagle Brian, w placach kręcąc kielichem z burgundowym napojem. –
Miałbym o czym z nimi rozmawiać. Pewnie robili ci masę zdjęć za dzieciaka. Taki
mały HayHay.
- HayHay? – Brian na dłuższy moment zamilkł, aby
przetworzyć sobie w głowie to, ze jego ukochany z wypowiedzi wyłapał tylko to. - Byle nie pucybut.
- Może wolisz Dennie? Jestem zbyt leniwy, aby ciągle
wołać do ciebie Hayden, Hayden, Hayden.
Chłopak wzruszył nieznacznie ramionami, pokazując w
niewielkim stopniu swoje zęby.
- Z drugiej strony ja chciałbym poznać twoich
rodziców. – Przyznał wpatrując się co starszy wyprawia z winem.
- Co najwyżej mamę. Ojciec zabiłby nas obojga. –
Parsknął śmiechem, zakrywając usta dłonią.
Nagle z brzucha Briana wydobył się charakterystyczny
dźwięk dla głodnego człowieka. Obaj zacisnęli usta, z trudem powstrzymując
wybuch śmiechu. W końcu to była restauracja, trzeba było się jakoś zachowywać,
ale na razie wszystko ich rozśmieszało. W pewnym momencie, kiedy Brian ocierał
łzy z kącików oczu, Hayden zesztywniał, wbijając wzrok gdzieś za ramię
starszego.
- Muszę do toalety. Zaraz wrócę. – Wypowiedział to
tak szybko, jak licytator na aukcji.
Równie prędko odszedł od stołu w kierunku wspomnianej
łazienki, odprowadzony wzrokiem zdziwionego Kanga, który z zegarkiem w ręku dał
mu trzy minuty na powrót.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz