– Alec, jesteś w genialnej formie – wykrzyknął w moją stronę Craver, będący na drugim skraju boiska. – Siądź na ławce i odpocznij aż do rozpoczęcia meczu. Jeszcze... – Wydawało mi się, że zerknął na zegarek, chociaż z tej odległości mogłem jedynie zdać się na intuicję. Nie zaufam wzrokowi, mimo wszystko. – Jeszcze dziesięć minut, wtedy będzie dziewiętnasta. – Dziesięć minut sam na sam ze swoimi myślami. Pięknie.
Z lekkim oporem zszedłem z krótko ściętej trawy, kierując się na ławki nieopodal trybun. Dookoła unosiły się głośne rozmowy, okrzyki uczniów naszej szkoły, którzy w pełni zaangażowani w kibicowanie stali już od dobrej godziny. Natomiast po drugiej stronie rozgrzewali się nasi rywale, którzy przyjechali tu ze swoją publiką i prawdę mówiąc sprawiali wrażenie mocno zahartowanych oraz wrogich, takich, od których ciężko będzie wymagać sportowego zachowania. Sam na sam z myślami... nadal żyłem pewnym okropnym doświadczeniem, silnym w takim stopniu, że bałem się, iż stało się to naprawdę. Drganie moich rąk to wszystko jasno zdradzało; zacisnąłem pięści, biorąc głęboki oddech, kiedy usiadłem na ławce.
12:00
Robiłem to, co za każdym razem na treningu: rozgrywałem próbny mecz z innymi zawodnikami. Biegłem, korkami niszcząc boisko, wprost rwąc je pod podeszwami, wiatr uderzał w moje włosy i twarz, gdy energicznie wymijałem zwodami obrońców stojących na drodze. Czułem przepływający zastrzyk satysfakcji, widząc lądującą w bramce niedużą piłeczkę. I takiej właśnie gry oczekiwałem wieczorem, o zdrowej i czystej rywalizacji. Rozgrzany nie tylko przez wysiłek, a też górujące słońce, zszedłem z boiska, by złapać za plastikową butelkę z wodą. Jednym, powierzchownym spojrzeniem omiotłem świat dookoła, zasilając się cieczą i wtedy, w okamgnieniu, tajemnicza sylwetka stojąca pod szeregiem drzew kazała mi się zatrzymać, przerwać wszystko, co do tej pory robiłem. Pokryta warstwami cienia, zupełnie kontrastowała na tle zieloności i przede wszystkim środka dnia, który nie mógł sprawić, że jej twarz byłaby dla mnie niewidoczna. Dziwne. Bardzo dziwne. Na tyle, że zmrużyłem oczy i, idąc w jej stronę, odwróciłem się momentalnie do trenera z krzykiem:– Za chwilę wrócę!
Błyskawicznie powróciłem w stronę nieznanej postaci, zaintrygowany jej enigmatyczną aurą. Stała ciągle w tym samym miejscu, nieruchomo jak posąg, otoczona smutną melancholią; zrobiłem krok do przodu, tak ostrożny, jakby w obawie, że zacznie uciekać lub co gorsza rozpłynie się w atmosferze, wraz z powiewem wiatru, a ja przyznam sam przed sobą, że zwariowałem. Ale jej jedyną odpowiedzią na moje zainteresowanie było odwrócenie się tyłem do boiska i pomaszerowanie leśną ścieżką, prowadzącą w nieznany mi las. Nie miałem pojęcia, co popchnęło mnie do zerwania się z miejsca i gorączkowego podążania jej śladem, ale cokolwiek to było, przyprowadziło za sobą pewnego rodzaju obawy, których nie umiałem wytłumaczyć. Czułem, że muszę po prostu za nią biec.
I to powtarzało się wokoło bez końca. Odszedłem daleko od obszaru szkoły, gdy znów ją zobaczyłem. Zatrzymała się po raz niezliczony i wkrótce doszedłem do wniosku, że ona chcę mi coś pokazać. Prowadzi mnie, ale jednocześnie odchodzi, jakby nie pozwalając mi zbliżyć się aż nadto. Wiatr zerwał się błyskawicznie, mierzwiąc na każdą możliwą stronę moje włosy, w które chciały wplątać się latające dookoła liście. Spróchniałe, kolorowe liście... co? Mamy wiosnę, nie jesień. Obróciłem się wokół własnej osi, czując, jak moje serce całkowicie przestaje bić. Nie słyszałem jego dudniącego kołatania, które powinno towarzyszyć mi, gdy się boję. A się boję. Wzrokiem całkowicie przeczesałem teren i jedyne, co udało mi się zauważyć, to to, że nie jestem chociażby blisko szkoły. Jestem w Orlando. Wariuję, cholera, wariuję, ale tego jeziora, rozciągającego się przede mną, przegapić nie mogłem i idealnie wiedziałem, o kim mi przypomina, jakie wspomnienia w nim pływają. Gula urosła mi w gardle, którą czułem wyraźnie przełykając ślinę. Straciłem poczucie czasu, odnosiłem wrażenie, że całkowicie stoję w miejscu, a świat, w którym jeszcze niedawno egzystowałem, chyli się ku przepaści. Stopy, mimo że miałem na nich korki, zmarzły pod wpływem lodowatej, podmokłej ziemi. Niebo nade mną było olbrzymią płytą szarości i wydawało się, że słońce, które tak pamiętałem, nie zawita już nigdy więcej, nie rozświetli tego ponurego miejsca. Co się dzieje. Moją uwagę rozproszył gwałtowny plusk, jakby ktoś właśnie zanurzył się w tej brudnej, pokrytej liśćmi wodzie. Bez względu na to, że kolana mimowolnie mi się uginały ze strachu, a oddech zwalniał, podszedłem do pomostu. Drewniany i ugryziony zębem czasu ugiął się niebezpiecznie, gdy postawiłem na nim nogę, a potem drugą. Nie liczył się dla mnie fakt, że za chwilę mogę tam wpaść; zdecydowałem się zobaczyć, co takiego wpadło do wody. Ale wciąż nie potrafiłem zrozumieć, co z moim sercem i dlaczego nie daje o sobie znać, czułem się go zwyczajnie pozbawiony. Ale nie w takim sensie, że przestałem odczuwać cokolwiek, po prostu wewnątrz mnie falowała ogromna pustka.
Kolejne kroki przybliżyły mnie do skraju pomostu, który zaczął porastać zielenią. Wychyliłem górne partie ciała, by spojrzeć, co dryfuje pod powierzchnią wody i narusza jej względny spokój, i wtedy zamarłem. Niedowierzanie odebrało mi głos, władzę nad kończynami; sprawiło, że tajemnicza siła zmroziła mnie bez reszty. Wiatr nasilił się coraz bardziej, odbierając mi łzy, które nie zdążyły całkowicie spłynąć po policzkach. Lena. Lena leżała pod taflą jeziora, wpatrzona we mnie, mówiąca coś, czego nie mogłem usłyszeć. Spowita takim cieniem, jakim była spowita ta postać, dzięki której się tu znalazłem. Strach, szok i niezrozumienie powaliły mnie na kolana, powodując, że moja ręka od razu zanurzyła się w lodowatej wodzie, chcąc wyciągnąć z niej pływającą dziewczynę, lecz dopiero później zrozumiałem, jak bezskutecznie, bowiem przenikała przez jej ciało. Jeszcze nigdy nie czułem czegoś tak strasznego, nigdy takiej bezsilności, na którą nie miałem żadnego wpływu. Cholera, to nie dzieję się naprawdę. Nie dzieję! – Wykrzyknąłem w umyśle, unosząc głos o kilka tonów i paraliżując lękiem samego siebie. Potem mrugnąłem powieką, a wszystko to zniknęło, jakby nigdy nie istniało. Doszło do mnie, że wariuję, i albo to jest wina bezsenności, albo tego, kim od początku była moja matka. Lena zniknęła, moje łzy, kolorowe, jesienne liście, porywisty wiatr, każdy szczegół, który zapamiętałem i wspominałem niczym najgorszy koszmar.
TERAZ
Znów się spociłem; kropelki potu osiadały mi na skroni za każdym razem, gdy wspominałem te chore wydarzenie, które nie mogło stać się naprawdę, a pomimo tej świadomości chciałem jak najszybciej zobaczyć się z Leną. Sprawdzić, czy jest cała i zdrowa. Po naszym akcie miłości czułem się całkowicie zobowiązany, by dbać o nią i o jej bezpieczeństwo. Gdyby jej się coś stało... nie wybaczyłbym sobie tego nigdy w życiu.
– Alec, w porządku? – Z rozmyśleń wyrwał mnie pan Craver, który był w tej chwili dla mnie niczym pomocna dłoń. Jego kolejne słowa jeszcze bardziej pomogły mi zapomnieć o tym, co niemiłosiernie mnie dręczyło. – No już, wskakujcie na boisko i pokażcie, jak rozgrywa się prawdziwy mecz lacrosse. – Uśmiechnął się motywująco, klepiąc mnie po barku, gdy przechodziłem obok niego.
Wszedłem na boisko, wraz z innymi zawodnikami i uzmysłowiłem sobie, że pomimo godziny dziewiętnastej mrok nieba zgęstniał całkiem w czerń. Tylko wysokie lampy otaczające miejsce do gry dawały blask, który rozświetlał je całe. Dlaczego akurat teraz tak cholernie chciałem pomówić z Leną...
– Ustawcie się – wykrzyknął sędzia, który początkowo mówił coś, czego nie zdążyłem usłyszeć. Tak czy inaczej wiedziałem, na jakiej pozycji gram i starałem się na ten moment pogrzebać głęboko nie dające mi spokoju myśli. A starły się do reszty, kiedy moją głową na wskroś przeszyły okrzyki kibicujące naszej akademii. Tak właściwie zbyt wiele dźwięków zlewało się w jedno, by móc określić, kto komu kibicuje, ale o wiele bardziej motywującym spostrzeżeniem było to pierwsze.
***
Pierwsza akcja należała do nas, gdy zawodnik z przeciwnej drużyny chciał przerzucić piłeczkę nade mną, a ja podskoczyłem i gwałtownie zagarnąłem ją do siatki. Ścisnąłem oburącz kijek, który pozostawił na moich dłoniach czerwony, palący ślad, i ruszyłem w bieg w stronę przeciwnej bramki, mając okropnie silną nadzieję, że to na pewno przeciwników. I była taka, gdy zdobyłem punkt. Przez więcej niż kwadrans odnosiłem wrażenie, jakby rzeczywistość odlatywała w nieznane zakątki mojego umysłu, chcąc zastąpić ją snem, marzeniami, koszmarami. Ale nie mogę zasnąć, to zupełnie inne uczucie. Czułem, jakby to halucynacje walczyły o prawo istnienia w mojej głowie, protestując z każdym sprzeciwem i murem obronnym. Punkty z minuty na minutę sypały się garściami, i nasze, i przeciwników, ale na stanowisku zwycięzcy podtrzymywała nas znacznie rosnąca przewaga akademii, do czego dołożyłem własnych starań. W pewnym momencie, chcąc powstrzymać szarżującego z piłeczką napastnika, postawiłem się w roli obrońcy i, wsłuchany w mobilizujące krzyki uczniów, które nie miały końca, wykorzystałem całą zgromadzoną w sobie siłę, nachyliłem się niczym byk do ataku, uderzając mocno barkiem w ciało chłopaka z piłeczką. W taki sposób, że podbiłem go do góry. Zrobił fikołka w powietrzu, ledwo ocierając koszulką o moje plecy i momentalnie zetknął się z twardą powierzchnią boiska. Akcja zatrzymana. Jęknął, a na jego twarzy pojawił się grymas bólu. A ja? Westchnąłem i, starając się opanować zmęczony oddech, podszedłem do niego, lecz zamiast podać pomocną dłoń, przemówiłem:
Przyjrzałem się uważniej jego twarzy, dostrzegając w nim nikogo miłego. Zwykły szkolny sukinsyn z mocą w gębie, kojarzyłem go doskonale i nawet mi przez głowę nie przeszło, by czegokolwiek żałować. Nim jednak zdążył mi odpowiedzieć, irytujący dźwięk gwizdka poranił moje uszy i miałem wrażenie, że był bardzo blisko mnie. Oczywiście, że był.
– Talbot, z boiska! – Zadrżałem, kiedy uświadomiłem sobie, że właśnie zostałem wyrwany z gry. Przecież lacrosse to brutalna gra, czego oni się spodziewali, baletnic z kijkiem w ręku? Kibice akademii swoje zdziwienie postanowili wyrazić hałaśliwymi gwizdami, a później skandowali głośne Alec, Alec, Alec, Alec, gdy zgodnie z rozkazem arbitra opuszczałem boisko. Schodząc w stronę ławek, zobaczyłem, jak o metalową barierkę trybun opiera się sylwetka skierowana wprost na mnie. Dopiero po pokonaniu małego dystansu odkryłem, że to Lena, i na mojej twarzy pojawiła się mieszanka obaw z radością. Przecież nie powiedziałem jej o meczu...
– Dzisiaj ktoś zginie. – Skrzyżowała ręce i spojrzała na mnie wrogo, a może po prostu poważnie. Nie wiedziałem, czy jest zła na mnie, czy to inny powód tak na nią wpływał, ale jeśli to to drugie, chciałbym posłuchać tego, co ma do powiedzenia. Zważywszy na fakt, że ojcowie próbują zmącić spokój w naszym życiu, wszystkie sprawy wymagają ponownej oceny. Tak dużo mogło się zmienić...
– Później pogadacie o czym tam chcecie. – W naszą rozmowę wszył się trzeci głos, tak znajomy, a jednocześnie wrogi, skłaniający mnie do tego, by trzymać swoje emocje na wodzy. Noah. Niebieski wzrok utkwił natychmiast na mnie, a jego właściciel uśmiechnął się do nas obojgu. Sam nie miałem czasu, by skontrolować twarz Leny, bo ta nieprzewidywalna obecność wezbrała we mnie niesamowity gniew i zgromadziła w moich tęczówkach czystą irytację. – No, no. Czy mi się wydaję, czy wyszedłeś z friendzone? – W jednej chwili zapragnąłem rozbić jego głowę o coś twardego. Cokolwiek, co jest w stanie zniszczyć jego oczy, które spoglądały na Lenę w dziwny sposób. Na przykład mur. Nie... szkoda, żeby cegły się ubrudziły.
– Jeśli jesteś tu tylko po to, by narzekać na okrutności losu, to już możesz się odwrócić i zejść mi z widoku, gdy próbuję odpoczywać – skwitowałem krótko, ze względnym spokojem, zabierając wodę, która sekundę wcześniej mroziła się w kostkach lodu. Na boisku zrobiłem swoje, noga spisała się bez zarzutów.
– Dlaczego wróciłeś? – Przeraziłem się, słysząc taki chłód w głosie Leny, jak jeszcze nigdy.
– Miałem pewne problemy, ale najprawdopodobniej nie gorsze, niż ty, Talbot. Prawda? – Gdy to powiedział, sparaliżowała mnie dziwna obawa, która w zestawieniu z jego wymownym uśmiechem poskutkowała tym, że pomyślałem, iż Noah widział wszystko, co działo się ze mną na treningu około godziny dwunastej. W okamgnieniu poczułem na sobie zastanawiające spojrzenie Leny, lecz odwzajemniłem je dopiero po paru sekundach.
– Alec? Nie dopowiesz nic? – Wtrącił chłopak.
– Pogadamy o tym później. – Uratowała mnie dziewczyna, nadal będąca w stosunku do czarnowłosego okropnie cięta, a zdawało mi się, że jej zachowanie nie jest usprawiedliwione tylko tą nagłą obecnością. Wpływało na nią coś jeszcze i wystarczyło złapanie jej wzroku, by to wywnioskować.
– Nie. – Zaprotestował Noah. – Liczę, że to my porozmawiamy później. – Spojrzał na Lenę, puszczając jej oczko i w tym samym czasie oddalając się z moim warknięciem na karku.
– Alec... – Dziewczyna zignorowała go, momentalnie patrząc z moją stronę zmęczonymi, niebieskimi tęczówkami. – To, dlaczego dali mi tyle pracy na te trzy dni... to wszystko łączy się ze sobą. – Nie musiała mi tłumaczyć, o co chodzi. Doskonale pamiętałem, o czym mówiła Isabelle i wciąż nie mogłem dojść z tym do ładu. Słysząc jej wyczerpany głos, w którym powoli brakło siły do walki, chwyciłem ją delikatnie za przedramię i pociągnąłem w większą przestrzeń za trybunami. Z tej odległości, dołączając do tego odgłosy meczu i kibiców, nikt nie był w stanie nas usłyszeć albo chociaż zainteresować się tym, co mówimy.
– Przepraszam, że nie powiedziałem ci o meczu. Miałem to zrobić, ale byłaś zawalona pracą i przy najbliższej okazji, gdy byliśmy razem, zapominałem.
– Alec... – Dziewczyna zignorowała go, momentalnie patrząc z moją stronę zmęczonymi, niebieskimi tęczówkami. – To, dlaczego dali mi tyle pracy na te trzy dni... to wszystko łączy się ze sobą. – Nie musiała mi tłumaczyć, o co chodzi. Doskonale pamiętałem, o czym mówiła Isabelle i wciąż nie mogłem dojść z tym do ładu. Słysząc jej wyczerpany głos, w którym powoli brakło siły do walki, chwyciłem ją delikatnie za przedramię i pociągnąłem w większą przestrzeń za trybunami. Z tej odległości, dołączając do tego odgłosy meczu i kibiców, nikt nie był w stanie nas usłyszeć albo chociaż zainteresować się tym, co mówimy.
– Przepraszam, że nie powiedziałem ci o meczu. Miałem to zrobić, ale byłaś zawalona pracą i przy najbliższej okazji, gdy byliśmy razem, zapominałem.
Bez słowa objąłem dziewczynę, układając dłonie pomiędzy jej łopatkami i przysuwając ją coraz bliżej siebie. Jej głowa dotknęła mojej szyi, a ja, starając się skontrolować mój spokojny-łamiący głos, szepnąłem:
– Nie myśl nad tym, będę przy tobie. Zawsze. – Trwaliśmy tak przez moment, ale to nie była zwykła cisza. To była cisza, jakiej każdy z nas w tej chwili potrzebował. Czułem, jak moje uczucia względem dziewczyny stają się coraz silniejsze, nierozerwalne. Naprawdę ją kocham. – Lena... powiedz mi, jaki jest twój ojciec?
Lena?
Gif na koniec, bo tak |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz