Delric. Mój Delric.
Doszedłem do swojego pokoju, wszedłem do środka i - nie posiadając siły, by dojść dalej - oparłem się o drzwi. Usiadłam na podłodze, zakrywając twarz rękami. Krzyknąłem w przestrzeń, zdruzgotany. Ja chcę zapomnieć. Czemu to takie trudne?
Szliśmy ramię w ramię, ja z watą cukrową w ręku. Zajadałem, dzieląc się tylko małymi częściami z Delricem.
- Nie dość, że duże dziecko, to jeszcze samolubne - ocenił mnie blondyn.
- Pff - prychnąłem. - Ja nie oglądam chociaż bajek.
Zgromił mnie wzrokiem, chociaż oboje wiedzieliśmy, że żartuję. Kochałem każdą pasję lub hobby, które posiadał. Zresztą... czego w nim nie kochałem?
Stanęliśmy przed pasami. Tymi, przez które przechodziliśmy miliony razy. Te same białe pasy na czarnej drodze. Ten sam widok po drugiej stronie (dzielnica mieszkalna z jednorodzinnymi domami; byliśmy sąsiadami). Rozejrzałem się. Po przeciwnej stronie jechał samochód, lecz był na tyle daleko, by się zatrzymać. Nim zdążyłem zauważyć, Delrica nie było już obok mnie. Wszedłem za nim, pewny, że wie, co robi. Kierowca zamiast zwolnić - przyspieszył. To wszystko stało się w ułamku sekundy. Samochód
(audi tak to było audi)
wpadł z impetem w Delrica. Patrzyłem na to wszystko, widząc każdy szczegół. Blondyn przeleciał nad pojazdem i upadł za nim. Kierowca nie zatrzymał się, ale wcale mnie to nie obchodziło. Podbiegłem do chłopaka, zacząłem nim potrząsać, robić cokolwiek, by tylko na mnie spojrzał. Dookoła zebrał się tłum. Usłyszałem, jak ktoś dzwoni na pogotowie, policję, cokolwiek.
- Delric... - szepnąłem przez łzy.
Wszędzie była czerwień, ale to nie mogłą być krew. Przecież to tylko jakiś sok czy coś.
Doskonale wiesz, co to.
Wróciłem do rzeczywistości. Zamknąłem powieki, próbując myśleć o czymś innym. Czymkolwiek, tylko nie o dwudziestym czwartym czerwca. Przecież my tylko świętowaliśmy koniec szkoły.
Dlaczego to musiało się stać.
- A więc, kierowca widział Delrica? - zapytał policjant. Wzdrygnąłem się na dźwięk jego imienia.
Byłem na kolejnym przesłuchaniu, wciąż te same pytania. Wałkowane na nowo i na nowo. Nie dawali mi zapomnieć. Wypocząć. Chciałem tylko się schować przed światem. Nie robić kompletnie NIC.
- Przecież już to mówiłem. Mógł się zatrzymać. Ale wcale tego nie zrobił. Wolał przyspieszyć.
- Dobrze. - Zapisał coś w swoim idiotycznym notesie. - U Delrica stwierdzono zgon na miejscu. Miał wstrząs mózgu, złamane żebra i prawą rękę... - Wymieniał dalej, ale ja nie słuchałem.
To moja wina.
Podszedłem do swojej gitary. To był jedyny sposób, by złe emocje odeszły. Chociaż w małej części. Zagrałem pierwszy akord, a dalej jakoś poszło.
Odszedłeś.
Wszyscy ludzie odchodzą.
Ale ty nie byłeś "wszyscy".
Byłeś szczęściem.
Byłeś nadzieją.
Byłeś wygraną.
Ale przegrałeś walkę z Losem.
Śmierć zgarnęła Cię do siebie
Jakbyś był jej własnością.
Grałem dalej, Tworząc następne wersy, zamieniające się w końcu w strofy. W ten sposób mogłem się wyciszyć.
Wiem jedno. Dla Leandera będę potrzebował więcej czasu, jednak jestem w stanie pokochać go jak Delrica.
Chcę tego.
Leander? CO TU SIĘ WYDARZYŁO, UHUHU
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz