Na jego cichy śmiech odpowiedziałem spojrzeniem pełnym autentycznej ulgi. Od kiedy pamiętam, ujawniam wszystkie swoje emocje, więc teraz nie mogło być inaczej. Z tym, że nie zamierzałem nawet kryć radości związanej z faktem, że stoi przede mną osoba, której zawdzięczam życie i zapewne ta myśl jeszcze na długo będzie górowała ponad wszystkie inne. Jeśli nie na zawsze, gdy będzie mi dane utrzymać kontakt z Tavim.
– I serio byłaby możliwość, żebyście mnie tam podrzucili? – Znów przeciąłem swoją twarz uśmiechem, poprawiając kule, która niewygodnie wrzynała mi się w pachę i sprawiała więcej bólu niżeli wszystkie moje obrażenia w tamtym miejscu. Zadałem zbyt oczywiste pytanie, ale najwyraźniej w świecie sam ciągle nie potrafiłem uwierzyć w swojego farta, zważywszy na okoliczności.
– Tak, chyba że humor mi się zmieni – odparł zwyczajnym tonem, który mógł mi sugerować to, że albo sobie żartuje, albo naprawdę jest gotowy uzależnić losy naszej podróży od własnego samopoczucia. Jednak chłopak już po zaledwie sekundzie odpędził ode mnie dylematy, które kumulowały się wewnątrz mojego umysłu w zatrważającym tempie. – Na spokojnie trafisz z nami do akademii... Isaac? Dobrze zapamiętałem?
Zmarszczyłem czoło, jeszcze raz analizując jego zdanie i starając się zauważyć, co przykuło moją nagłą uwagę.
– Skąd wiesz, jak się nazywam?
– Wydukałeś w samochodzie, ledwo żywy. – Uśmiechnął się pod nosem, lustrując mnie wzrokiem tak, jakby właśnie zobaczył mnie w tym samym stanie, co w samochodzie.
– Naprawdę? Musiałem uznać, że za chwile umrę. – Prychnąłem pod nosem, bez względu na to, że wcale nie było się z czego śmiać. – Ty to Tavi – bardziej stwierdziłem, niż spytałem i w następnej chwili wyciągnąłem rękę w jego kierunku, a na mojej twarzy odmalował się ślad słabego uśmiechu. – Zaczniemy lepiej tę znajomość, Tavi? – Powtórzyłem jego imię z wyraźną emfazą, jednak nie byłem pewien, czy to go zbyt mocno nie zirytuje. Wciąż pamiętam jego ostre spojrzenie, gdy rozmawiał ze swoim przyjacielem na temat tego, jak naprawdę się nazywa. Jako że echo wypadku wciąż panowało w mojej głowie, nie potrafiłem pomyśleć nad tym w racjonalny sposób. Chciałem po prostu, żeby ta znajomość miała lepszy początek, niż podwózka do szpitala... już mało mnie obchodzi, czy Tavi to jego prawdziwe imię.
Chłopak bez odpowiedzi uścisnął moją dłoń, potrząsając nią nieco. Potem nie potrzebowaliśmy słów, bym wstał z małą pomocą Taviego i przedostał się do wyjścia, gdzie znów przystanąłem oparty o framugę. Niestety moja kondycja nie wygląda tak samo jak jeszcze przed wypadkiem; obecnie ból potrzebował zaledwie paru moich kroków, żeby roznieść się z jednego miejsca do każdej mojej kończyny w równych proporcjach.
***
– Pytałeś o coś. Wcześniej. – Głos Taviego wydawał się mnie z powrotem rozbudzić, przynajmniej do tego stopnia, bym spojrzał przed siebie spod mocno przymrużonych powiek. Niezbyt wytrawny obserwator mógłby się już pokusić o stwierdzenie, że zasnąłem, ale nic bardziej mylnego.
– O szpica miniaturowego. Masz go? – Głowa kierowcy na ułamek sekundy szarpnęła się w stronę drugiego chłopaka.
– Nie... brat go sprzedał – mówił z przejęciem, a w swoim umyśle zrobiłem miejsce na głębokie westchnięcie chłopaka, które wypełnione było nieskrywanym zawodem. Tavi był autentycznie smutny i szczerze powiedziawszy poczułem ulgę, że nie wziąłem udziału w tej konwersacji, bo podzieliłbym jego smutek. A gdybym załatwił mu tego psa w akcie wdzięczności? Szpic miniaturowy, szpic miniaturowy... powtarzałem sobie te dwa słowa w kółko i odnosiłem wrażenie, że trzymam je kurczowo w zaciśniętej pięści, nie pozwalając im uciec wraz z moją podświadomością, która błagała o sen. Zmęczenie, białe, szpitalne światła i dziesiątki sztucznych sformułowań jednak robią swoje.
– Czyli lipa? – Przyjaciel Taviego podsumował to najprościej, jak się dało. Poprawiłem się w miejscu, spojrzałem w szybę na przewijające się za nią obrazy, by nie dać się porwać objęciom Morfeusza. Nie teraz.
– To już dawno, zostawmy ten temat. Isaac przysypia czy mi się wydaję? – Tak, prawie odpływałem. Jednak kiedy usłyszałem swoje imię, odwróciłem głowę do towarzyszy tylko po to, by za moment pochwycić niebieskie spojrzenie Taviego ukryte sprytnie w przednim lusterku.
– Tylko trochę. – Z westchnieniem z powrotem osunąłem się na siedzenie, szukając na tyle niewygodnej pozycji, by nie stać się całkowicie podległym zaśnięciu. Już za chwilę akademia, dam radę.
Po zaledwie połowie godziny zatrzymaliśmy się przed sporawym budynkiem, a jak na BMW pisk opon był tak samo donośny jak każdego innego samochodu. Wysiadłem przez drzwi pasażera, uprzednio licząc na pomoc kul, które znów zaczęły mi się od nowa wbijać w pachę. I ja mam chodzić z tym przez... a szkoda gadać. Fabryka słów w moim umyśle właśnie została zamknięta, bo nikt nie chciał współpracować.
– Dzięki za... – zająknąłem się, podskakując na jednej nodze do Taviego, który natychmiast zwrócił swoje spojrzenie na mnie. I barwa jego oczu nie pozostawała owiana tajemnicą nawet w takich ciemnościach; wystarczył wzięty znikąd blask, by ją dostrzec. – Dzięki za podwózkę. I że zostałeś i udzieliłeś mi pomocy. – Dokończyłem z małym przełknięciem śliny, niemal w czas spotykając się z jego niezobowiązującym kiwnięciem głowy. Czas spać.
***
– Halo? – Męski głos wszył się w denerwujący, telefoniczny szum, a ja niemal zerwałem się z miejsca, przymierzając się do rozmowy.
– Josh, powiedz mi, że masz czas. Sporo czasu. I kieszonkowego.
– Nawet nie wiesz, jak dużo, Isaac. – Pomimo iż nie widziałem jego twarzy, poczułem, że mój przyjaciel się uśmiecha. – Dawaj. Mów, o co chodzi. Znowu chcesz załatwić ode mnie te śmie... – mówił, ale przerwałem mu.
– Nie, chodzi o psa.
– Isaac, jesteś taki samotny? – Dalej się podśmiewał, ale ucichł, gdy nikt oprócz niego nie podzielał jego humoru. Zrozumiałem, że doszło do niego, iż jestem śmiertelnie poważny, więc już po krótkim odchrząknięciu powrócił jego stary głos. – Chcesz, żebym ci załatwił psa... jakiego?
– Szpica miniaturowego. Jessica, twoja dziewczyna go ma, prawda?
– No oszczeniła się niedawno, ale zdajesz sobie sprawę z tego, jaki on jest drogi? Nawet mi się nie uda jej przekonać, żeby oddać jednego za darmo. To kupa szmalu, Isaac – wytłumaczył, jakby zmęczony tą krótką rozmową.
– Zdaje sobie sprawę z tego, że jestem farciarzem i mam takiego kumpla jak ty. Dopłacę, nie powiem, mam trochę zaoszczędzonej kasy, ale...
– Postaram się o to, żeby nie był tak drogi jak normalnie. Pomeranian... to naprawdę ładny pies. Jessica przy okazji nieźle strzyże ich futra. – Przerwał mi, sprawiając jednocześnie, że uśmiechnąłem się do przejeżdżających samochodów.
– Pomeranian? Kojarzy mi się z chemią. Pomeranian potasu – śmiałem się, a Josh mi w tym zawtórował.
– Nie, Isaac, po prostu spotkajmy się przed tą twoją akademią. Przygotuj jakieś... pięćset dolców? Dasz radę? Cena takiego szczeniaka waha się od tysiąca do trzech, więc to chyba będzie niezła zniżka dla przyjaciela. – Jego śmiech powoli zanikał w słuchawce telefonu, gdy wyjął na światło dzienne cenę, jaką mam przygotować.
– Jasne, nie ma problemu, i tak dzięki. Niczego bez ciebie bym nie zrobił.
– Zgubiłbyś się jak dziecko.
***
To był Tavi.
– Umm... – zająknąłem się, widząc, jak Tavi traci zainteresowanie moją twarzą i jego uwaga skupia się w pełni na małej, puszystej i białej kulce. Spojrzałem to na zwierzę, to na chłopaka, który powoli rozchylał usta ze zdumienia i podchodził bliżej. – Jest cały twój, Tavi. W podzięce za uratowanie życia. – Chwyciłem szczeniaka delikatnie wokoło jego małej klatki piersiowej i z uśmiechem czekałem, aż Tavi go zabierze.
(Tavi? Za błędy przepraszam, późno było ;_;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz