Uniosłam lekko jedną brew, spoglądając na chłopaka niezbyt przychylnie. Ostatecznie jednak przewróciłam oczami i podeszłam powoli do szatyna, po czym stając na palcach, przesunęłam wargami po jego szorstkim policzku. I mimo iż początkowo moje usta znajdowały się zaledwie centymetr od jego ucha, już po chwili poczułam na nich gorący oddech Aleca. Coś wewnątrz mnie wyło rozpaczliwie chociażby o jeden, krótki pocałunek. Jednak jedyne co zrobiłam, to stanęłam na płaskich stopach z cichym westchnięciem, zabierając z dłoni mojego gościa moją słodką własność. Przyglądając się opakowaniu, podeszłam do łóżka, jakby zupełnie tracąc zainteresowanie chłopakiem, który zaczął rozglądać się po pokoju, jak gdyby był tu po raz pierwszy. Sięgnęłam po laptopa, szeleszcząc plastikowym opakowaniem, które próbowałam otworzyć.
- Ile wzięłaś tych tabletek? - Chłodny głos Aleca przeszył powietrze w moim pokoju, sprawiając, że popatrzyłam na niego zdziwiona, zaciskając zęby na folii, która uparcie nie chciała dać się rozerwać. Rozchyliłam delikatnie usta w zastanowieniu, w wyniku czego nadal nieotwarta słodkość spadła na moje nogi.
- Osiem? - Wzruszyłam ramionami, przyglądając się jak mój chłopak sięga po czekoladę, po czym bez najmniejszego problemu otwiera ją i podaje mi wprost do rąk.
- Nie uważasz, że to trochę za dużo jak na jeden dzień?
- Nie działały wcześniej... - Mruknęłam, gryząc mleczną czekoladę, która natychmiast zaczęła rozpuszczać mi się na języku. - Chcesz? - Wyciągnęłam w jego kierunku rękę, jednak kiedy tylko Alec się nachylił, schowałam z piskiem czekoladę, krzycząc moje!, co ewidentnie rozbawiło chłopaka.
Kilkanaście minut później leżałam owinięta kocem, wpatrując się w ekran laptopa, na którym przesuwały się różne obrazy, nietworzące niczego sensownego dla mojego oderwanego od rzeczywistości umysłu. Zdecydowana część mojej uwagi pochłonięta była śledzeniem palców Aleca, które od dłuższej chwili błądziły po moim ramieniu i plecach, od czasu do czasu zaplatając kosmyki włosów. Być może nie miałoby to miejsca, gdybym nie opierała głowy o jego ramię, ale było mi tak wygodnie, że nawet dziwne uczucie nie miało takiej siły, by zgonić mnie z łóżka czy zmusić do zmiany pozycji. Po kolejnych kilku minutach przesunęłam głowę na dolne żebra Aleca, obejmując go odruchowo jedna ręką. Przymknęłam lekko oczy i chyba nawet zaczęłam przysypiać, jednak w pewnym momencie podniosłam się do siadu podpartego, z rozbawieniem spoglądając na zdziwionego chłopaka.
- Burczy ci w brzuchu. - Skomentowałam wcześniejszy odgłos, który dotarł do moich uszu. - A to znaczy, że jesteś głodny. - Pokiwałam głową, udając głosem małe dziecko, które myśli, że zna się na wszystkim.
- Brawo, Sherlock'u. - W niebieskich oczach zagościły małe iskierki, które zniknęły zaraz po wypowiedzeniu przeze mnie kolejnych słów.
- A więc wynoś się. - Na powrót mój głos przybrał lodowatą barwę. Jednak zdziwienie i ból w oczach chłopaka szybko przywróciły mnie do względnej normalności. Westchnęłam ciężko i wskazałam ręką drzwi, mówiąc: - Po prostu idź na stołówkę, weź coś do jedzenia i wróć.
Chwilę zajęło mu zrozumienie, że mówię naprawdę poważnie, także o powrocie do mnie, więc szybko się otrząsnął i podniósł z posłania, podchodząc do drzwi.
- Tobie też coś wziąć?
- Nie. - Odparłam bez namysłu, kiedy jednak Alec posłał mi wzrok typu Ale potem swojego ci nie dam, dodałam szybko. - Chociaż w sumie to możesz mi coś wziąć...
Gdy po około dziesięciu minutach szatyn wrócił, siedziałam na ziemi pośród porozwalanych kawałków, które zostały z mojego ukochanego aparatu. Zastanawiałam się czy jest w ogóle jakiś sposób, by to wszystko poskładać w całość, ale jedyne co przychodziło mi do głowy to klej, a na lepką maź raczej tego nie naprawię. Westchnęłam cicho i popatrzyłam w zmartwione, niebieskie oczy, które ogarnęły cały ten bałagan, po czym zatrzymały się na mojej twarzy. Chłopak odstawił wszystko co przyniósł na biurko i podszedł do mnie, podając mi rękę, bym wstała. Niechętnie to zrobiłam, a po chwili bez słowa przytuliłam się do chłopaka, który mimo lekkiej dezorientacji przytulił mnie mocno, chowając w ramionach. Rany, jak ja się tam dobrze czułam... Gdybym tylko mogła spędziłabym tam całe życie. Nie wyobrażałam sobie bezpieczniejszego miejsca, takiego w którym wszystkie moje zmartwienia, troski i zły humor, a nawet ból znikały. Chociaż zasługą tego ostatniego mogła być także spora ilość tabletek przeciwbólowych...
Pokręciłam głową, odsuwając się od niego i spoglądając z zaciekawieniem w stronę jedzenia, które w niedługim czasie zniknęło. Nawet nie podejrzewałam, że byłam taka głodna ani nawet, że Alec był w stanie wciągnąć tyle jedzenia. Chociaż z tego co się orientowałam, nie jadł ostatnio regularnie, a może tylko mi się tak wydawało? Nie zmieniało to faktu, że po obfitym posiłku siedzieliśmy ponownie na łóżku. A dokładniej mówiąc to Alec leżał, a ja siedziałam okrakiem na jego biodrach, spoglądając z udawaną wyższością na swojego chłopaka, który przyglądał mi się z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Chyba trochę za dużo wzięłaś tych tabletek, wiesz? - Przekrzywił lekko głowę, błyskając zabawnie iskierkami w oczach. Uniosłam lekko głowę, przymykając powieki, po czym pochyliłam się nad nim, szepcząc wprost do jego ucha.
- Marudzisz...? Zdawało mi się, że moja chłodna wersja nie bardzo ci odpowiada... - Uśmiechnęłam się chytrze, przesuwając powoli nosem po szorstkiej skórze na policzku. - Powinieneś korzystać z mojego stanu, jutro mogę być wredna.
- Masz okres, Lena... - Wymruczał ze śmiechem, co tylko zmotywowało mnie do działania, które nie do końca było świadome.
- No i co z tego, marudo... - Zerknęłam w górę w błękitne tęczówki, skryte pod powiekami. Przesunęłam wargami po jego ciepłej szyi, wsuwając jednocześnie powoli dłonie pod materiał szarej koszulki, którą miał na sobie. Niemal od razu pod zimnymi palcami poczułam ten umięśniony brzuch, który bądź co bądź przyciągał spojrzenia całej masy dziewczyn. Kiedy tylko zacisnęłam delikatnie zęby na skórze, co wywołało ciche syknięcie u szatyna, jego ręce natychmiast znalazły się na moich biodrach, przesuwając pomału w dół. Prychnęłam, wyciągając dłonie spod koszulki i łapiąc nadgarstki chłopaka w oka mgnieniu, po czym przeniosłam jego ręce nad głowę, uniemożliwiając swobodne poruszanie nimi. Przejechałam językiem po wcześniej ugryzionym miejscu i ponownie zaczęłam go całować po szyi, co wywołało u Aleca serię kocich mruków.
W pewnym momencie oderwałam się od jego szyi, jak rażona prądem i zawołałam uradowana.
- Wiem, co oglądniemy!
Błękitne oczy otworzyły się leniwie, a na twarzy chłopaka wyrysował się smutek i żal, że tak szybko zaprzestałam swoich pieszczot. Wzruszyłam ramionami, sięgając po laptopa.
- Wstawaj leniu, oglądamy bajki. - Powiedziałam, okrywając naszą dwójkę przyniesionym przez niego kocem.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Rano obudziło mnie delikatne stukanie w ramię. Ziewnęłam szeroko, zakrywając usta wierzchem dłoni i uniosłam się na jednej ręce, ściągając z głowy miękki koc. Spojrzałam w dół i uniosłam nieco jedną brew, zastanawiając się, dlaczego właściwie miałam głowę na podbrzuszu szatyna, szybko jednak porzuciłam te myśli i wstałam, wygrzebując się z pościeli. Na środku pokoju nadal porozwalane były kawałki aparatu, których poprzedniego dnia nie posprzątałam. Mruknęłam ponuro, kierując się w stronę łazienki, gdzie walnęłam nosem w zamknięte na klamkę drzwi. Cofnęłam się o krok, pocierając twarz jedną ręką, a drugą uderzając w jasne drewno.
- Durne drzwi... - Warknęłam, łapiąc za klamkę.
- Lena spokojnie. - Śmiech Aleca za moimi plecami sprawił, że odwróciłam się do niego przodem.
- Jestem spokojna jak pieprzony wagon buddyjskich mnichów. - Rzuciłam lodowato i weszłam do małego pomieszczenia.
Jeszcze nim opuściliśmy mój pokój, zatrzymałam szatyna przed sobą i wskazałam palcem jego szyję, na której malował się czerwony ślad - pozostałość po wczorajszych pieszczotach i moim, nie od końca świadomym, działaniu.
- To jest znak, że jesteś mój i nikt nie ma prawa się do ciebie zbliżać bardziej niż to konieczne. - Powiedziałam to chłodnym, naburmuszonym głosem, przez co chyba zabrzmiałam trochę jak obrażone dziecko, gdyż Alec uśmiechnął się, kiwając głową.
- Okey, podoba mi się taki układ. - Wyciągnął rękę przed siebie, po czym położył ją na mojej głowie i potargał mi włosy na jej czubku. Mruknęłam ponuro w odpowiedzi. - Jesteś słodka, kiedy jesteś zazdrosna.
- Nie jestem zazdrosna. - Fuknęłam, strącając jego rękę i opuszczając swój pokój.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Dzień generalnie zleciał nam spokojnie, może z wyjątkiem informatyki, na której wpadł pan Seagal, ogłaszając wszem i wobec, że szuka chętnych na udział w pojedynku kulinarnym, który odbędzie się za dwa tygodnie w naszej akademii. Dziwnym trafem patrzył prosto na mnie, przez co odniosłam niemiłe wrażenie, że liczył, iż się zgłoszę. I już na przewie dane mi było utwierdzić się w moim przekonaniu, co do oczekiwań nauczyciela. Mężczyzna powiedział, że bardzo by się ucieszył, z naciskiem na bardzo, gdybym zdecydowała się zapisać na ten cały pojedynek. Twierdził, że z narodowymi potrawami radzę sobie bardzo dobrze, a i obce nie wychodzą mi najgorzej, poza tym byłaby to dla mnie taka odskocznia. Obiecałam Seagal'owi się nad tym zastanowić, choć nie byłam pewna czy faktycznie to zrobię. Bez Aidana obok ciężko było mi sobie wyobrazić gotowanie. Tak jakby stał się nieodłączną częścią tej czynności. Przecież jego już tutaj nie ma, daj temu spokój.
Następną dziwną rzeczą jaka spotkała mnie tego dnia, była pani Jefferson. Nie ona była dziwna, tylko sprawa w jakiej mnie szukała. Złapała mnie akurat na okienku, gdy przechodziłam przez korytarz w stronę tarasu, gdzie miał na mnie czekać Alec.
- Lena, mogłabym cię prosić na słówko?
- Tak? - Zdziwiona odwróciłam się do kobiety, spoglądając w stronę drzwi na taras, które były otwarte na oścież. Nauczycielka rozejrzała się nerwowo, jakby w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby nas podsłuchiwać i usłyszeć coś czego nie powinien.
- Wiem, że nie powinnam, ale... - Spuściłam głowę, wkładając rękę do swojej obszernej torebki, w której najpierw coś zagrzechotało, a potem zaszeleściło. Uniosłam lekko brew. - Ale wiem jak czasem jest się trudno podnieść, po różnych wydarzeniach... Proszę, weź je. Mnie już raczej nie będą potrzebne, a może tobie pomogą... - Wcisnęła mi szybko do ręki jakieś opakowanie, po czym zniknęła szybciej niż się pojawiła. Popatrzyłam zaskoczona na przedmiot w dłoni, próbując odczytać skomplikowaną nazwę, chociaż nie było mi to potrzebne, po samym opakowaniu można było się domyślić, że to antydepresanty. Pytanie, skąd i po co pani Jefferson je miała, zawisło w mojej głowie tylko na kilka sekund, potem narodziło się inne: czy powinnam z nich skorzystać?
Podniosłam wzrok, słysząc odchrząknięcie i napotkałam spojrzenie uśmiechniętych niebieskich tęczówek. Ledwo widoczny uśmiech wpłynął na moje usta, kiedy wcisnęłam pudełko do torby. Mam swoje własne antydepresanty...
~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie miałam pojęcia, która była godzina ani ile razy już mój telefon wibrował, dając znak, że ktoś próbuje się do mnie dodzwonić. W takim stanie w jakim się znajdowałam naprawdę było mi wszystko jedno. Nie przeszkadzał mi nawet facet, siedzący obok i dmuchający mi co jakiś czas dymem prosto w twarz. Nie lubiłam dymu tytoniowego. Nie cierpiałam wręcz. Jednak po alkoholu człowiek staje się bardziej tolerancyjny niż mógłby kiedykolwiek pomyśleć. Postukałam paznokciem w pustą szklankę, zwracając tym uwagę barmana, który w nienagannym stroju czyścił właśnie kieliszki.
- Nie za dużo jak na ciebie, mała? - Odezwał się jegomość z boku, po raz kolejny dmuchając prosto w oczy szarym dymem. Zakaszlałam teatralnie, posyłając mu mordercze spojrzenie.
- Nie wtrącaj się. - Syknęłam lodowato i popatrzyłam wyczekująco na mężczyznę za barem, który po krótkim ociąganiu się, zabrał mi sprzed nosa pustą szklankę i zaczął ją uzupełniać. Z pomrukiem sięgnęłam do torby i wyciągnęłam tabletki, które dostałam dziś od nauczycielki. Nie chciałam ich brać. Przynajmniej początkowo. Im dłużej siedziałam w tym barze, w tym zatęchłym powietrzu, przepełnionym chmielem, tym bardziej kusiło mnie, by ich spróbować. By zobaczyć czy faktycznie małe tabletki, sprawią, że będę tym, kim byłam kiedyś. Bo chciałam znowu taka być. Uśmiechnięta. Pełna życia. Szczęśliwa. A jak do tej pory jedynie tabletki przeciwbólowe przyniosły jakiekolwiek zmiany. Więc może pigułki szczęścia zdziałają jeszcze więcej...?
- Z tego co wiem, mieszanie alkoholu i tabletek nie prowadzi do niczego dobrego. - Odezwał się ni z tego, ni z owego barman, wyrywając mi z dłoni papierowe pudełko.
- Ey! To jest moje! - Warknęłam, unosząc się na rękach na blacie i starając się dosięgnąć swojej własności.
- Nie mam zamiaru mieć na sumieniu twojego życia.
- Więc mi je oddaj, wezmę je poza barem. - Syknęłam, siadając z powrotem na krześle barowym.
- Nie wyszłabyś stąd nawet. - Prychnął, chowając tabletki pod ladę.
- Nie jestem aż tak pijana. Oddaj je, to ich nie wezmę.
- Jak ci ich nie oddam, to też ich nie weźmiesz.
Wydałam z siebie coś pomiędzy warknięciem a żałosnym wyciem, po czym opadłam zrezygnowana na bar. Odkąd tu przyszłam, wiedziałam, że nie powinnam tyle pić. Że w ogóle nie powinnam pić bez kogoś znajomego obok, zupełnie nie miałam do tego głowy. Jednak chciałam zrobić na przekór sobie i chyba ukarać się za to jak ostatnio się zachowywałam, chociaż jakby się głębiej zastanowić nie miałam na to większego wpływu. Ale stało się, wypiłam o te pięć szklanek za dużo i kręciło mi się w głowie, i nawet nie byłam pewna czy moje myśli mają jakikolwiek sens.
Nagle tuż przed moim nosem mężczyzna zza baru, postawił kolejną pełną szklankę. Złapałam ją do ręki i uśmiechnęłam się krzywo.
- Przynajmniej szklankę oddał... - Mruknęłam zadowolona.
- Wolę, żebyś piła niż brała jakieś tabletki. - Burknął pod nosem, po czym zajął się resztą klientów.
Alec?
Ni wim co dalej ;-;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz