4.21.2017

Od Falisławy

Robiło się naprawdę zimno. W dodatku mroźny wiatr piekł moje policzki. Siedziałam na kamiennym parapecie w pokoju, patrząc na dziedziniec akademii. Przyjechałam tu trzy dni temu, a mimo to, wciąż nie mogę się zaklimatyzować. Wszystko w tym miejscu jest takie spokojne, nic się nie dzieje... Nie to, żeby mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Chyba po prostu nie byłam do tego przyzwyczajona. Wyjęłam z paczki czwartego w ciągu godziny papierosa. Coś mi to rzucanie nie wychodzi, chociaż i tak sporo się ograniczam. Przyłożyłam do ust filtr i podpaliłam koniec starą, ozdobną zapalniczką z małym krzesiwem. Chwyciłam papierosa między palec wskazujący i środkowy, po czym schowałam srebrne pudełeczko. Zaciągnęłam się dymem, by po chwili wypuścić go z płuc i popatrzeć, jak rozpływa się w zimnym powietrzu. Ludzie co jakiś czas kręcili się po dziedzińcu, ale zazwyczaj były to upite i chichoczące pary albo podejrzani faceci, odziani w czarną skórę. Strzepałam popiół i zerknęłam na zegarek. Dwudziesta druga dwadzieścia trzy. Przeciągnęłam się i przejechałam dłonią po karku. Miałam nadzieję, że może tam na dole rozpęta się jakaś bójka, albo chociaż ktoś się wyjebie na śliskim chodniku... Nic z tego. Kwiecień? Szron na ulicach i mróz w nocy to przecież norma... Pół godziny później przez dziedziniec przeszedł jakiś czarnowłosy typ. Miał skórę tak bladą, jak papier. No proszę, myślałam, że tylko ja jestem aż tak pozbawiona witaminek. Zresztą, nieważne. Chłopak zniknął w cieniu drzew i tyle go widziałam. Przez te fajki dostaje pierdolca.. Zgasiłam niedopałek i wrzuciłam go do popielniczki. Nic ciekawszego chyba tego wieczoru nie zobaczę. Zeskoczyłam z parapetu i zamknęłam okno. Powietrze w pomieszczeniu uświadomiło mi, jak bardzo zimno jest na dworze. Cholercia, żebym tylko nie zachorowała. Spojrzałam na panujący w pokoju bałagan. Walizki wciąż walały się po podłodze. Zamiast je rozpakować, gdy czegoś potrzebowałam, po prostu to z nich wygrzebywałam. Westchnęłam i przełożyłam popielniczkę z parapetu na mały stoliczek. Chyba nadszedł czas, żeby trochę tu ogarnąć. Socjopath leżała na szafce, w skórzanym pokrowcu. Ciekawe, jakby zareagował opiekun żeńskiego dormitorium, na widok nielegalnego noża w pokoju jednej z podopiecznych. Uśmiechnęłam się na te myśl. Mimowolnie przypomniałam sobie sumkę, jaką musiałam wydać na to cacuszko. Karambity to naprawdę nic taniego... Schowałam nóż do kieszeni podartych jeansów i niechętnie zaczęłam rozpakowywać walizki. Uporałam się z tym w miarę szybko, nie miałam dużo rzeczy. Tylko to, co najpotrzebniejsze. I tu pojawił się przede mną pewien problem... Co ja teraz, do cholery, będę robiła?! Walizki rozpakowane. Obserwacja dziedzińca zaliczona... A ja wcale nie jestem śpiąca. Cisza nocna lada moment... Trudno. Wyszłam z pokoju, nawet nie fatygując się o zakładanie butów. Tak więc na bosaka dreptałam sobie po korytarzu damskiego dormitorium. Narkolepsja ssie. Impreza, świetnie się bawisz.. Zasypiasz. Noc-aa, nic z tego Faluś, nie pośpisz sobie! Życie jest takie przewrotne. Ostatecznie wylądowałam w jakimś dziwnym zaułku, prawdopodobnie przejściu do reszty części akademii. Było tak cholernie ciemno, że i tak nie byłam w stanie złapać ponownie orientacji. Tuptając stópkami po posadzce, spróbowałam wrócić tą samą drogą. Szło mi to całkiem nieźle, dopóki nie wpadłam na coś twardego. A konkretniej kogoś. Czyżby opiekun? No to mam przejebane.

Ktoś?

1 komentarz: