3.06.2017

Od Aleca C.D Rosaline

   Sobota. Dzień, kiedy czuję się wolny od ciężkich kajdan obowiązków. Kiedy mogę zająć się tym, co nie podlega żadnej ocenie. W moim umyśle tylko krzątała się świadomość o poniedziałkowym teście, gdy wsiadłem do jednego z autobusów, założyłem słuchawki i patrzyłem przez szybę, dopóki nie dojechałem do oczekiwanego miejsca.
   Schronisko. Osoba, która długo mnie zna – o ile taka istnieje – wie doskonale, że jestem wielkim fanem zwierzaków, mimo że sam nigdy nie miałem żadnego pod opieką. Rozumiem, że to duża odpowiedzialność, i wziąłbym ją na siebie, gdyby tylko ktoś dał mi szansę pilnować, na przykład, psa. Jestem niemal stuprocentowo pewien, że bym podołał.
   Autobus zatrzymał się z piskiem opon. Wysiadłem z pojazdu i rozejrzałem się; stałem dokładnie przed tabliczką informującą o tym, na jakiej ulicy wylądowałem, i o ile mnie pamięć nie myli, właśnie na tym obszarze znajduje się schronisko dla psów. Przekraczałem próg budynku po raz pierwszy. Oprócz znajomej, nie znałem nikogo, kto tu pracuje, ale jednej rzeczy byłem pewien: jakoś tak jest, że zawsze sobie radzę. I w obcym terenie, i w obcym towarzystwie.
   Mój telefon wibrował w kieszeni. Wyjąłem go i jednym ruchem przesunąłem palec po ekranie, odbierając rozmowę.
   – Alec? I co, dotarłeś? – Odezwał się kobiecy, lekko zmechanizowany przez połączenie głos. To nie mógł być nikt inny, jak właśnie moja znajoma pracująca w schronisku. Maddie.
   – Dotarłem.
   – Tylko jest problem. – To powiedziała już z mniejszym entuzjazmem. – Baron zniknął. Ktoś zabrał tego jednookiego pluszaczka, którym ty chciałeś się zaopiekować.
   – Nie ma sprawy, Mad. Po prostu zapisz mnie, że przyszedłem do schroniska opiekować się psami. Nie chciałbym spotkać się z pytaniami typu kim jestem. – Rozłączyłem się, idąc dalej.
   
***

   Będąc całkiem szczery, nie miałem w planach spotkać dziewczynę bawiącą się na łące z Baronem. Czekaj... bawiącą się? Ona mu robiła zdjęcia. Ale kto wie, co chciała z nimi potem zrobić. Nie bądźmy zbyt pochopni.
   Dziewczyna miała jasne, długie i lekko falowane włosy. Stała tak nieruchomo, że mógłbym wziąć ją za zwyczajny posąg.
   – Nie wykorzystuj faktu, że jest stary i nie chce mu się biegać. – Ku mojemu zdziwieniu, dziewczyna, słysząc mój głos, tak się przeraziła, że upadła twardo na trawę.
   Podszedłem do niej przodem i wysunąłem rękę. Czy przyjmie moją pomoc, nie obchodzi mnie to. Drugi raz tego nie zrobię.
   Jednakże zdecydowała się za chwycić moją dłoń po zaledwie sekundzie namysłu. Próbowałem zignorować cień niepewności, który w najmniej spodziewanym momencie przysłonił jej twarz.
   – Nie wykorzystuję tego. Robię mu zdjęcia – stwierdziła lakonicznie, a ja westchnąłem, jakby powiedziała najbardziej oczywistą rzecz w świecie.
   – Tak, wiem. – Nie miałem nawet krzty wątpliwości co do tego, że chodzi do tej samej akademii co ja. To po prostu widać.
   Poza tym w wolnej chwili doszedłem do wniosku, że dziewczyna kucająca przed psem jest raczej z tych małomównych. Dokładnie wiem, jak się czuje.
   – Tak się składa, że oboje chcieliśmy się opiekować tym samym psem. Nie przyszedłbym tu bez powodu. – Wzruszyłem ramionami, kontynuując: – i nie zamierzam ci go odebrać. – Ukucnąłem na trawie obok psa i paroma gestami przeczesałem jego starą, ale niesamowicie miękką sierść. Nie ulegało wątpliwościom to, że był brudny. Może nawet potrzebował kąpieli.
   – Co chcesz zrobić z tymi zdjęciami?
   – Chcę mu pomóc... – odparła krótko.
   – Też się nim opiekuję, więc możemy go wykąpać. Będzie łatwiej. – Wstałem, kierując ręce do kieszeni spodni.

Rosaline?
Ciulowe, ciulowe, jeszcze raz ciulowe, ale poprawie się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz