3.19.2017

Od Haydena CD Briana

Jak to jest, że człowiek potrzebuje tylko jednego dnia by jego życie los przewrócił do góry nogami, ale całe życie nie wystarcza nam by to zrozumieć? Dlaczego kiedy dostajemy od losu szansę zaczynamy się bać i wycofywać chociaż tego właśnie szukaliśmy. Czemu jedna osoba potrafi zburzyć cały nasz mur jednym spojrzeniem, kiedy miliony nie mogły mimo walk? 
To takie śmieszne, jak prosty jest człowiek, jak łatwo go zniszczyć, jak niewiele potrzebuje by się pozbierać, to śmieszne jaki jest naiwny wierząc swoim oczom.
Czym byśmy byli idąc za sercem? 
Co byśmy osiągnęli kierując się duszą nie umysłem?
Jak rwący byłby strumień naszej rzeki gdyby emocje z nas płynęły, gdybyśmy nigdy nie nauczyli się ich hamować, co zrobilibyśmy będąc na łódce bez wioseł podczas sztormu. Chwytając chwilę jesteśmy jak kwiat łapiący resztki słońca, jak pierwszy pocałunek, jak ostatnie pożegnanie. Chwytając chwilę jesteśmy jak człowiek na tej właśnie łódce bez wioseł. Chcemy się zatrzymać, zawrócić, przeżyć ją jeszcze raz.
Żaden dzień się nie powtórzy,
nie ma dwóch podobnych nocy,
dwóch tych samych pocałunków,
dwóch jednakich spojrzeń w oczy.
*Wisława Szymborska - nic dwa razy*

Usiadłem na brzegu łóżka ściągając mokre ubrania, wszystko lepiło się do mojego ciała w wyjątkowo złośliwy sposób. Odkleiłem od siebie koszulkę ignorując porządek rzuciłem gdzieś w kąt pokoju nasłuchując narastających grzmotów.
Błyskawice przecinały pochmurne niebo z ogromną siłą sunęły po chmurach rozrywając je tak, że te rozpływały się ustępując miejsca kolejnym, jeszcze ciemniejszym.
Nie miałem czasu na myślenie o słowach chłopaka, odliczanie sekund między każdym grzmotem skutecznie mnie od tego odciągało.  Nie widząc co zrobić założyłem czysty, czarny podkoszulek i spodnie od dresu. Wiatr pchał deszczowe krople prosto na moje okno, atakując szybę, która w tym momencie zdawała się jakby cienka i niestabilna.
Nienawidziłem burzy. 
Ciche brzęczenie wyrwało mnie z tępego patrzenia się w grzejnik pod oknem. Zbliżyłem się do winowajcy całego zdarzenia wyjmując z kieszeni marynarki telefon. O ile ciemność tego nie zrobiła to ekran blokady skutecznie dał mi do zrozumienia, że nie należy on do mnie. 
Brian musiał go zostawić kiedy oddał mi marynarkę.
Ta aż zbyt odkrywcza myśl uświadomiła mi, że jak najszybciej muszę oddać przedmiot jego właścicielowi, gdy moje plany zniszczył dzwonek do drzwi...

- Brian? - zaskoczony jego kolejną wizytą o tak późnej porze zmierzyłem go zdezorientowanym wzrokiem. Mokre włosy lepiły się do jego twarzy, a w okolicach skroni wciąż iskrzyły się krople wody - A telefon - mruknąłem wracając do twardej rzeczywistości. Odwróciłem się na pięcie zmierzając w głąb pokoju, towarzyszył mi stukot dodatkowej pary butów, której chłopak nie pozbył się gdy wchodził. Złapałem w drżącą dłoń urządzenie i rzuciłem chłopakowi, który rozglądając się po pokoju wyraźnie przysłuchiwał się dźwiękom na zewnątrz. 
- Boisz się? - spytał wstając z czarnej pościeli. Gotów odprowadzić go do drzwi ustałem przed chłopakiem, patrząc w jego ciemne oczy.
- Nie, czemu? - kłamstwo, aż zbyt oczywiste. Panicznie się bałem, burza, która aktualnie niszczyła dobytek tak wielu ludzi, może była przyczyną ich śmierci, jakby otaczała cały świat. Te w Kalifornii... Jakby miały nigdy nie ustać. Blondyn z uśmiechem przewrócił oczami, nie odpowiadając na moje pytanie.
- W takim razie już idę - odwrócił się ode mnie plecami, a blond włosy przeskoczyły na drugą stronę lepiąc się jeden do drugiego. Blondyn był już przy drzwiach gdy coś we mnie pękło.
- Nie idź - mentalnie zdzieliłem się po policzku - Znaczy nie musisz... Wychodzić. - sięgnąłem ręką za swoje plecy, ostatecznie zatrzymując ją na karku. Przeciąg jaki wywołały otwarte drzwi potraktował kartki leżące obok mnie. Wszystkie pofrunęły najpierw nieco do góry by następnie opaść bezwiednie pod nasze nogi.
- No, skoro tak nalegasz - wyższy zamknął drzwi na klucz i odwróciwszy się do mnie schylił by pozbierać z ziemi część pożółkłych kartek. Kolejne, coraz to głośniejsze grzmoty toczyły walkę z ciszą, przeszywały powietrze, sprawiały, że brak rozmowy między mną, a Azjatą nie był aż tak uciążliwy. - W takim razie kładź się, jeśli nie chcesz jutro umierać z niewyspania - dodał podczas zdejmowania butów. Sam zrobił to samo zakopując się w czarnej pościeli po stronie okna. 
- Dobranoc Brian, raz jeszcze - zaciągnąłem się kołdrą pod szyję. Miałem ochotę wypytać go o jeszcze naprawdę wiele rzeczy i chociaż okazja była dobra zamknąłem oczy pozwalając burzy przejąc kontrolę nad moim umysłem.

*około 3 w nocy dajmy na to*

Uchyliłem powieki gdy do moich uszu dotarł głośniejszy podmuch wiatru, delikatnie uniosłem spojrzenie znad kołdry, która tym razem przykrywała mnie aż po głowę bym przypomniał sobie, że nie jestem tu sam. W leniwym geście przekręciłem głowę na drugi bok, Brian spał odwrócony do mnie tyłem, a jego oddech uspokajał gwałtowne podmuchy wiatru. Jasne włosy rozsypały się dookoła czarnej poduszki tworząc przyjemny dla oka kontrast. Zamknięte powieki lekko drżały, a ramiona unosiły się i opadały w rytm oddechu, wciągnąłem powietrze do płuc wstrzymując je tam dłuższą chwilę. Jeśli czegoś mam być teraz pewien to tego, że dzisiejszy dzień był jednym z lepszych jakie pamiętam, że pierwszy raz po śmierci Luhana mam ochotę komuś to powiedzieć, pierwszy raz zrozumiałem, że nie chcę być sam. Przesunąłem dłonią po lekko zaróżowionym policzku starszego, odsuwając stykające się z delikatnie rozchylonymi wargami włosy i naciągnąłem kołdrę na odkryte ręce Briana upewniając się przy tym, że go nie obudziłem. Grzmoty zniknęły gdzieś w dalekim świecie pozostawiając nas jedynie z wiatrem, który próbował wedrzeć się w każdy możliwy kąt, niszcząc to co napotkał na swojej drodze. Wszystko się uspokoiło nasilając ciszę, w której do głosu dochodziły wątpliwości. Wątpliwości co do przyszłości, chociażby samego następnego dnia, co jeśli nie podołam? Jeśli zawiodę chłopaka, zranię go i zniszczę to na czym mi tak naprawdę teraz zależy?
Bo zależało mi na chłopaku, chciałem być z nim szczery.

A pamiętasz piętnasty grudnia? To też mu powiesz?

Zagryzłem wargi zdenerwowany, czy jeśli mu powiem, że zabiłem człowieka wyjdę na świetnego i szczerego przyjaciela? Po raz kolejny odwróciłem się w stronę starszego i oparłem delikatnie policzek o jego łopatkę zbyt zmęczony by na to odpowiedzieć.
 Choć prawda nasuwała się sama...

***

- Wstawaj bo użyję znacznie radykalniejszych środków niż ta poduszka - zagroził gdy po raz kolejny odmówiłem posłuszeństwa. Miękki przedmiot wylądował na moich plecach, potem na głowie.
Poprawka.
Pięć bolesnych razy na głowie. - Dobra już! - podniosłem głos wymachując ręką w stronę chłopaka - Ty tyranie - warknąłem zrzucając ze swoich nóg ciepłą pościel - Okrutna bestio - wymierzyłem w jego stronę stanowcze, oskarżycielskie spojrzenie, rozbawienie na jego twarzy jedynie bardziej mnie rozjuszyło - Gardzę Tobą - burknąłem ignorując odpowiedzi chłopaka, zaplotłem w geście urazy dłonie na piersi i wparowałem do łazienki trzaskając drzwiami - Sadysta! - krzyknąłem z niebieskiego pomieszczenia kończąc w ten sposób symfonię obelg i ataków agresji. Obmyłem wielokrotnie twarz wodą by przywrócić ostrość swojemu spojrzeniu  ostrość. Zbyt zmęczony by przejąć pełną kontrolę nad swoim ciałem potknąłem się o szorstki dywanik, na który próbowałem wejść i upadłem na ziemię z impetem uderzając o beżową szafkę. Opadłem policzkiem na zimną podłogę przecierając wargę, z której popłynęła mi krew.
- Wszystko dobrze? - zaniepokojony głos zza drzwi dobiegł moich uszu.
Related image- Możesz czuć się winny - odburknąłem, podnosząc się do siadu, zadrapanie rozciągnęło się od mojego nosa, nie wiedzieć jak przez wargi  kończąc w kącikach ust. Odpuszczając sobie prysznic, przebrałem się w czarne spodnie z dziurami i szarą koszulkę z czarnymi przetarciami, przeczesując włosy dokładnie na bok.  Przejechałem dłonią po zmęczonej twarzy ostatni raz zerkając na swoje odbicie.
- Lepiej nie będzie - mruknąłem do siebie, wychodząc z pokoju. O dziwo, Brian stał przy drzwiach, gotowy do wyjścia.
- Kiedy Ty - zacząłem, zdając sobie sprawę jak wiele czasu poświęciłem dzisiaj swoim włosom - Nieważne - zaśmiałem się cicho i wróciłem do zakładania butów.
- Mam nadzieję, że poradzisz sobie z bieganiem w tym ubraniu - pstryknął mnie lekko w ramię, poganiając. Niezadowolony z tego całego pomysłu na świetną zabawę razem z chłopakiem opuściłem pokój.
Dwa razy upewniał się czy w zarówno jego jak i moim pokoju, drzwi są zamknięte.

***
  - Kang, chyba Cię znienawidzę - mruknąłem pokonując dziwnie górzysty szlak, prosto w stronę lasu. Kamienie rzęziły pod stopami osuwając się o kilka milimetrów niżej pod ich ciężarem, ciepły piasek również się osypywał, nogi dziwnie się w nim zatapiały, a jego drobinki wpadały do butów. Samo słońce jakby przeciwne naszej wyprawie świeciło ostrym światłem, rażąc spojrzenia. Jedynie brnący raźno do przodu Azjata, znaczy Kanadyjczyk zdawał sobie nic z tego nie robić i po prostu szedł dalej.
Ja sam czułem się jakbym właśnie zdobywał biegun.
- Marudzisz - odparł jedynie zerkając na mnie z góry. W tym momencie naprawdę go podziwiałem, tego, że zdawał się niczym nie przejmować i nie wiem, czy naprawdę był szczęśliwy, czy tak dobrze ukrywał emocje.W tym też momencie chciałem go złapać za nogę i sprawić, że zwyczajnie spadnie na dół i zrezygnuje z dalszej podróży. Chłopak stanął w cieniu drzew czekając aż do niego dojdę, obserwując leśną ciemność miałem złe przeczucia. Moje serce zabiło, a gula w gardle zaczęła niebezpiecznie rosnąć.

Nie pozwolę Ci na to...
Nie musisz. Jestem od Ciebie silniejszy.

- Brian - zająknąłem się nerwowo, kiedy chłopak patrząc na mnie w kompletnym milczeniu zrobił krok do przodu.
- Tak? - zbity z tropu rzucił w moją stronę czekoladowe spojrzenie. Nie wiedziałem co mam powiedzieć "nie idźmy tam bo za chwilę zrobię największą głupotę na jaką mnie stać", "nie idźmy tam bo się boję, sam nie wiem czego po prostu jestem pojebany"
- Nic. - odparłem sucho samemu idąc do przodu, kompletnie wybity ze spokoju i gotowy do działania usłyszałem jak chłopak zaczyna robić kroki w moją stronę. Dogonił mnie szybciej niż się spodziewałem, złość jaka we mnie wezbrała osiągnęła swoje epicentrum, miałem ochotę go udusić i tylko resztki świadomości sprawiły, że nie rzuciłem się na chłopaka z pięściami.
Może to już nie była świadomość...
 - Ja nie odejdę - z delikatnym uśmiechem na twarzy odwróciłem się do chłopaka, wpatrując głęboko w jego ciemne oczy, jakbym mógł z nich czytać, a w tym momencie może to tylko pozory, może moje przepuszczenie, albo własne emocje ale widziałem strach. Żywy strach, który rozpalał jego tęczówki, katując tym mnie samego.
- Hayden? - chłopak delikatnie położył dłoń na moim ramieniu, którą gwałtownie odepchnąłem. Odrzuciłem od siebie jego spojrzenie, i współczucie, a także jego samego, zwiększając dzielącą nas odległość.
- Kto? - uniosłem wściekłe spojrzenie prosto na bladą twarz - Co Ty tu jeszcze robisz? - spojrzałem na chłopaka, który zmierzał w moją stronę. Targające mną emocje, potarłem nerwowo czubek nosa szukając w zasięgu dłoni czegoś twardego.
Nienawidziłem go.
W tym jednym konkretnym momencie poczułem do chłopaka tak ogromną, tak czystą nienawiść miałem ochotę go zabić. 
Dosłownie zabić.
Usiadłem na ziemi grzebiąc nerwowymi ruchami w ciemnozielonym mchu, gdy moja ręką natknęła się na coś odpowiedniego.
Skośnooki towarzysz przysiadł na ziemi tuż obok mnie i delikatnie objął wokół ramion odgarniając z czoła zmierzwione włosy.
- Uspokój się.. - poprosił przykładając policzek do czubka mojej głosy. Przez moje ciało przebiegł dreszcz, a sama jego bliskość była niepokojąca, była zła. 

Wszystko trwało jakby sekundę... Sekundę, która rozciągnęła się do wieczności, z ciepłego uścisku wyrwały mnie moje własne ramiona. Od dotyku, za który dzień wcześniej byłem gotów oddać wszystko co miałem odciągnęła mnie bestialska nienawiść. Delikatny powiew wiatru osnuł naszą dwójkę ostatnią chwilą spokoju, a kamień w mojej dłoni przelał szalę goryczy...
Brian jedynie upadł na ziemię.
A ja zrozumiałem...

Wszystko we mnie zatrzymało się w kompletnym milczeniu, a ogromny ból przebił sumienie rozchodząc się po całym ciele i zawrócił w głowie tak, że sam zatoczyłem nierówne koło wokół własnej osi. Podparłem się o pień drzewa patrząc na krew na swoich dłoniach, na ciało, które właśnie podnosiło się z ziemi i wiedziałem, że jest za późno. Za późno na słowo przepraszam, za późno na przebaczenie, za późno na chociażby ostatnie spojrzenie. Kompletnie odrętwiały przestałem czuć bicie swojego serca, przestałem słyszeć dźwięki jakby zdenerwowanej przyrody, wiatr wiał znacznie mocniej, a na horyzoncie zawitała kolejna burza. Nie wiedziałem czy Brian do mnie mówi, wiedziałem jedynie, że podnosi się z ziemi gdy niebo przeszył pierwszy grzmot...

***
 Bieg wymęczył mój organizm, palił płuca, zamglił wzrok i uderzył do owy tak, że zaczęło w niej szumieć. Upadłem na kolana łapiąc gwałtowne hausty powietrza, te jednak jakby zatrzymując się w ustach nie przyniosły żadnej ulgi. Nie wiedziałem ile biegłem, ale wrażenie, ze całe Hrabstwo zdążyłem okrążyć dwa razy było jak najbardziej prawdopodobne. Ciemność i sen dawno osnuły akadamię, która karała mnie swoim srogim spojrzeniem, wiatr krzyczał, że jestem tak okropnie głupi, ptaki to potwierdzały, migocząca latarnia nad moją głową jakby wskazywała człowieka, który jest winny.
Złego człowieka, który rani innych. Jednyny promyk nadziei niosło zapalone światło w pokoju Briana. 
Był tam.
Przetarłem zmęczone, wysuszone od wiatru oczy i z ogromnym ciężarem przekroczyłem próg akademii. 

Stojąc pod drzwiami swojego... przyjaciela? Nie. Stojąc pod drzwiami tego ucznia przez moment chciałem je otworzyć, zarzucić chłopakowi, że jest okropnym człowiekiem bo obudził mnie zbyt wcześnie zmuszając do morderczego biegu, po raz kolejny chciałem żeby opowiedział mi coś o swojej przyszłości, chciałem żeby wytknął mi moje błahe błędy i wygonił spać bo jutro znowu mnie obudzi. Chciałem sprawdzić czy wszystko z nim dobrze, czy był w szpitalu, czy sam dotarł do szkoły, czy ktoś mu pomógł...
Cokolwiek.
Jego nienawiść jednak biła nawet przez zamknięte pomieszczenie, a samotność w moim pokoju jedynie to utwierdzała.
Zerknąłem na wyświetlacz swojego telefonu, którego jedna z czujek migotała nerwowym czerwonym blaskiem.

24 nieodebrane połączenia
Od: Mrs. Kragwell

Przejechałem palcem po wskazanym numerze oczekując na odbieranie połączenia. Wysłuchując równomiernych dźwięków wlepiłem wzrok w ciemność. Nawet ona zdawała bać się tego narcystycznego potwora jakiego do siebie dopuściłem. Gdyby nie krew na mojej dłoni, nawet nie wiedziałbym, że to zrobiłem...
- Haydenie? - niski głos rozbrzmiał w słuchawce, zdawało mi się, że za chwilę zgnębi mnie za to co zrobiłem, jakby ta tajemnica zdążyła obiec już cały świat - Nora nie żyje - zawsze taki był. Nie cackał się, mówił prosto z mostu, , , bo uważał, że tak trzeba - Bardzo mi przykro - naprawdę mu było. Dziura w sercu rozprzestrzeniła się jeszcze bardziej i rozerwała je na kawałki. Wydusiłem ciche "przyjadę" i z całej siły uderzyłem telefonem o ścianę naprzeciw.

Przepraszam Brian.



Brian?
NIE WIEM CO MI NA TO ODPISZESZ TAKŻE NIE PYTAJ XD
Jest mi smutno.    
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz