3.21.2017

Od Aleca C.D Leny

   Siarczysty ból przedzierał się przez każdą warstwę moich mięśni w łydce, gdy tylko przypominałem sobie o tkwiącej tam nieruchomo gałęzi. Nie, nie, nie. Dlaczego mnie to spotyka? Lena jest tu przeze mnie i za każdym kolejnym razem nie próbowałem spierać się z myślą, że cokolwiek jej się stanie, będzie tylko i wyłącznie moją winą. A usłyszawszy jej ucięty krzyk, poszerzyłem oczy w przerażeniu, wczepiłem palce w mokrą i brudną ziemie, krzycząc tylko w górę imię dziewczyny. Mimo tak głośnego brzmienia odnosiłem wrażenie, że mój głos utkwił w tej dziurze dokładnie tak, jak ja, i nie wychodził ponad wyrwę. Dookoła moich płuc oplótł się ściśle przylegający łańcuch, który powodował, że w pewnym momencie przestało tam wystarczać miejsca na kolejne oddechy. Nie dopuszczałem do siebie myśli, że Lena mogła nie usłyszeć moich krzyków. Ale zaraz potem przestałem czuć jej obecność tam na górze; powietrze wypełniły histeryczne śmiechy, głośniejsze o prawie kilka tonów, jakby ich właściciel przemieszczał się po lesie w nieludzkim tempie. Natychmiast w moim umyśle zamrowił nieprzyjemny strach. Co, jeśli Lenie coś się stanie? To właśnie to, czego bałem się najbardziej, i ta obawa całkiem zmroziła mój układ nerwowy, dzięki czemu mogłem nieświadomie wykrwawić się na śmierć. Nie obchodziło mnie to. Gorzej od mojej matki skończyć nie mogłem.
   Zapewnienia dziewczyny, że wróci z pomocą były dla mnie niewystarczające. Skryłem te słowa na samym dnie niepamięci, uświadamiając sobie, iż wolałem, żeby była tutaj przy mnie, bo z jej obecnością było mi o wiele lepiej uporać się z doskwierającym bólem w łydce. Powolnym ruchem podniosłem telefon, który upadł parę centymetrów ode mnie i starałem się współbieżnie ogarnąć drżące ręce. Oprócz wbudowanego flesza nic nie okazało się przydatne; bateria padała, a o zasięgu nawet nie było mowy. Wówczas doszło do mnie, że moim ostatnim ratunkiem jest Lena. Na gałąź starałem się nie patrzeć; za każdym razem, gdy zaprzeczałem samemu sobie, spoglądając tam chociaż na sekundę, z powrotem oblewał mnie zimny dreszcz. Zdawało mi się, że jak na złość czas płynie wolniej niż powinien. Że każda minuta rozciąga się w godzinę, a w rzeczywistości mogła być to tylko ta sama minuta. To stawało się wyczerpujące; próbując nie oddać się Objęciom Morfeusza, ciągle otwierałem oczy, gdy tylko te traciły siły na dalszą walkę ze światem. Krew, spływająca po rozgałęzieniach, upadała na ziemię tworząc cichy dźwięk, który odbijał się w moim umyśle niczym najgorsza tortura.
   Mogę już zamknąć oczy? Czułem, że odpływam w błogiej, długo wyczekiwanej nieświadomości. Ale nagle rażący błysk latarki przerwał cały proces; padał prosto z góry, oświetlając całą moją sylwetkę. Cholera, moje oczy. Łzawią? Uniosłem ramiona, starając się zakryć te irytujące uderzenie lśnienia. I wtedy w nierozgarnięciu poruszyłem także dolnymi kończynami. Przeszył je niespodziewany ból; sam nie wiedziałem czym spowodowany, ale sprawił, że zapomniałem o wszystkim innym. Te cierpienie rozlewało się po moim ciele prosto z łydki, czułem to jak nigdy dotąd. Wyraźny, piekący ból, o którym nie sposób łatwo zapomnieć.
   Z zewnątrz dobiegały do mnie pojedyncze męskie głosy, które z upływem kolejnych sekund zlewały się z nowszymi, tworząc symfonię raniącą mój postrzępiony bólem układ nerwowy. Znaleźliśmy go, usłyszałem – wtedy pomimo niezbyt obiecującego stanu zdrowia, wytężyłem zmysł słuchu, w oczekiwaniu, że uda mi się wyłapać głos Leny, który znałem już jak żaden inny. Na próżno. Jedyny charakterystyczny dźwięk wpadający natychmiast w ucho to przybierający na sile sygnał karetki. Nie miałem nawet energii, by o tym myśleć. Niech już robią ze mną, co chcą.

***

   Leżąc w szpitalnym łóżku zastanawiałem się, gdzie jest Lena. Dlaczego nie ma jej przy mnie. Każdy zakątek mojego wyczerpanego ciała wypełniała przeraźliwa obawa, że coś mogło jej się stać... że cudem moja matka pojawiła się na jej drodze; zagubiona i przez chorobę pchana w stronę złych, naprawdę złych rzeczy. Nie, to niemożliwe. Po co ja się tak wysilam... mój umysł tak czy inaczej nie był w stanie dobrze sklecać każdego faktu, bo spowijała go mgła przyjemnej nieświadomości spowodowanej lekami przeciwbólowymi. Tym razem w prawidłowych ilościach, o zgrozo. Mimo tego, do mojej łydki stopniowo wydawał się powracać ból i niekomfortowe ciągnięcie szwów. Tak, jakby chciały wyrwać mi się z rany. A co do niej... gdy tu dotarłem, była paskudna. Bardzo, bardzo paskudna, i gałąź wcale nie sprawiała, że wyglądała ładniej. Krew i rozszarpane wokół mięśnie ozdabiały różne paprochy, ziemia, co skutkowało tym, iż lekarze przewidywali zakażenie. Na szczęście wszystko poszło dobrze. 
   W najmniej spodziewanym dla mnie momencie, drzwi uchyliły się, a ja przygotowałem się na to, by zobaczyć tego samego chirurga, który mnie operował. Pomyliłem się, i to chyba była najmilsza pomyłka w moim życiu. Lena. Prawie cała i zdrowa. Dlaczego, do cholery, oni jej nawet nie opatrzyli?
   – Lena, czemu oni cię... – zacząłem, mimo bólu marszcząc brwi, jednak dziewczyna szybko mi przerwała.
   – Nie dałam im się zbliżyć. – Wzruszyła ramionami i złapała za metalową barierkę, pozwalając, by jej twarz przeciął szeroki uśmiech. – Mam nadzieję, że nie boli cię jakoś bardzo ta noga... – Zaśmiała się nieco nerwowo, i uświadomiłem sobie, że strasznie tęskniłem za jej uśmiechem. I jak dużo mi on pomagał. W takim stopniu, że zapomnienie o bólu wydawało się czymś najprostszym w świecie.
   – Nie sądziłem, że to powiem, ale zdaje się, żeś uratowała mi życie. A przynajmniej nogę. – Z uznaniem uniosłem wyżej brwi, które z kolei uniosły moje powieki, i zdawało mi się, że wyglądałem jak narkoman. Utrata krwi skutkowała tym, że blado-czerwone, ledwo widoczne worki zasiedliły się pod moimi oczami. Do tego byłem ogromnie wyczerpany, nie wiedząc czy to przez tamtą sytuację czy może leki przeciwbólowe, które wpuściły dziwną melancholię do mojego organizmu.
   Zlustrowałem dziewczynę spojrzeniem; roztrzepana, poraniona, jej nos i usta krwawiły. A mimo to pokusiłem się o stwierdzenie, że wciąż była piękna. Łagodny, rozluźniony uśmiech rozpromienił mi twarz, a ręka sięgnęła czystego pudełka chusteczek. Chwyciłem jedną z nich i bez żadnego zastanowienia kilkoma delikatnymi ruchami starłem krew z kącika jej ust. Jedyne, co spowodowało, że zamrowił we mnie niepokój, to to, że dziewczyna miała lekko zaczerwieniony policzek, od którego biło ciepło. Zmrużyłem oczy, nie dając jej zbyt bardzo poznać, że to chociaż odrobinę przykuło moją uwagę. Co ona przeżyła w tym lesie, gdy straciłem poczucie jej obecności? 
   Po chwili odwróciłem jej uwagę i, odłożywszy zakrwawioną chusteczkę do kosza zaraz obok mojego łóżka, wyjąłem jej cienką gałązkę z blond włosów, mówiąc:
   – Cieszyłbym się, gdyby to taka gałązka była wtedy w mojej nodze. Tak, cieszyłbym się jak cholera.
   – Serio? Ja wolałabym, żeby jej w ogóle jej tam nie było. – Zaśmiała się subtelnie, przygryzając dolną wargę, która była przecięta. – Więc... kiedy wracasz do akademii? – Ścisnęła mocniej barierkę mojego łóżka, jakby powstrzymując się od jakiegoś ruchu.
   – Nie wiem, Lena. Nic mnie teraz nie obchodzi i to nie z mojego wyboru. – Zmrużyłem zmęczone oczy i wykonałem bliżej nieokreślony gest dłonią wokoło swojej głowy tak, jakbym właśnie dostał bzika. Ale zasygnalizowałem jej tylko, że działają na mnie środki  przeciwbólowe. Sprawiały, że niczym nie przejmowałem się w takim stopniu, w jakim powinienem.
   Przytaknęła.
   – Ej... Czasami chcę komuś coś bardzo powiedzieć, ale gdy stoję przed tą osobą, automatycznie rezygnuję. – Popatrzyłem przed siebie, całkowicie rzucając się w wir zamyślenia. Nie wiedziałem nawet jak do końca mogłem uzasadnić swoje słowa; ale one po prostu ze mnie wypłynęły, jakby nie starczało dla nich nigdzie miejsca. Zarazem zarejestrowałem ślady niezrozumiałej ulgi.
   – Czemu, Alec? – Dziewczyna wydawała się być w istocie zainteresowana. Pochyliła się do przodu, opierając ręce na barierce.
   – Sam nie wiem. Strach przed tym, że coś zepsuję. Że moje stosunki z tą osobą ulegną nieodwracalnej zmianie. Emocje są takie głupie. – Założyłem ręce za głowę, nadal przyglądając się w nicość.
   W czasie posępnej ciszy pełnej zastanowień doszedłem do wniosku, że dziewczyna nie wie, co ma mi odpowiedzieć. Dlaczego od niej tego oczekuję? 

***

   Minęła godzina, zanim lekarze załatwili wszelkie formalności z ojcem, który jedynie kiwał głową bez żadnego przekonania. Westchnąłem, czując się na tyle oswojonym z bólem, że powoli wchodził on w moją rutynę. Zabroniono mi przemęczać nogę, lecz oprócz kuli dostałem usztywniony opatrunek, dzięki któremu jakoś udało mi się stawiać kroki. Jednak z każdym kolejnym nie potrafiłem zignorować rwącego w środku nogi uczucia. Potem znów pomyślałem o Lenie, jakbym za nią cholernie tęsknił, mimo że poszła tylko po trochę wody do picia.
   – Alec. – Głos mojego ojca zmusił mnie do przekręcenia głowy w jego kierunku. Moja twarz wyrażała wyszlifowaną przez lata obojętność. – Dosyć czasu tu zmarnowałem. Muszę wyjechać gdzieś na jeden dzień, po tym czasie wpadnę do domu w Orlando i musisz tam być. Przynajmniej do czasu, aż Lorraine wróci. Rozumiesz? – W jego oczach czaiło się coś innego niż zwykle. Prośba, jakkolwiek by jej nie wyrażał.
    Pokiwałem głową, nawet nie troszcząc się o mur w mojej głowie, który w tej chwili runął. Zmęczony przypomniałem sobie o tym, jak nie chcę tam wracać, jak nie chcę znowu przekraczać żadnego z progów domu, wiedząc, że za każdym skrywa się doskwierające wspomnienie. I że gdzie nie spojrzę, tam w mojej głowie będzie rozgrywać się echo wszystkich wydarzeń. Po prostu nie chcę.
   – Nie wiadomo, kiedy matka wróci, dlatego jeśli to się stanie, zadzwonisz po pogotowie. Dom nie może być pusty, kiedy Lorraine wejdzie. Potem możesz wrócić do szkoły – powiedział na jednym hauście powietrza, nie zastanawiając się nawet nad tym, że mógłbym mieć jakiś sprzeciw.
   Potem szybkim krokiem opuścił szpital, a ja zostałem sam jak palec, pośród niewielu już osób przesiadujących tutaj. Było około czwartej nad ranem. Moje nogi automatycznie pchane przez myśli ruszyły w stronę jednego z korytarzy, którym udała się Lena. Skręcałem nimi w truchcie, dopóki nie zatrzymałem się, prawie wpadając na nią. Woda w jej kubku zafalowała, kiedy dziewczyna podskoczyła z przerażoną miną.
   – Lena. Muszę wracać do domu – wyznałem, nie troszcząc się o to, żeby mój głos chociaż w jakimś stopniu zabrzmiał radośnie. Ale te wszystkie obawy związane z powrotem były niczym kamień, który przytłaczał każdy centymetr mojej duszy. Nie chciałem być sam w tym wielkim, opustoszałym domu. To było okropne uczucie.
   – Alec? Stało się coś? – Ściągnęła brwi, niecierpliwie oczekując tego, co jej powiem.
   – Muszę wracać do domu w Orlando, dopóki moja mama nie wróci. Po prostu... – zawiesiłem głos – Ktoś tam musi być, żeby nie była sama. Potem wrócę do akademii, ale... mam jedną prośbę. I nie będę ani trochę zły, jeśli ją odrzucić.
   Lena przewierciła mnie zaciekawionym, pełnym powagi spojrzeniem.
   – Pojedziesz tam ze mną? – spytałem, a w moich niebieskich oczach zakorzeniło się wyraźne cierpienie, spowodowane wizją powrotu. Tym jednym gestem dałem jej mocno do zrozumienia, że samotność w tym domu wyniszczy mnie psychicznie.
   Nie musiałem tłumaczyć jej powodu mojego pytania. Dziewczyna delikatnie skinęła głową, uśmiechając się, i to wystarczyło, by ulga owinęła moje ciało niczym niewidzialna mgła. To było niesamowite uczucie, skłaniające moje ramiona do tego, żeby zagarnąć ją w dziki uścisk. Jednakże ograniczyłem się do lekkiego uśmiechu i wyzwoleniu powietrza z płuc. Naprawdę nie będę sam. 

***

   Około godziny piątej wyjechaliśmy ze szpitala taksówką. Podróż odbywała się w niczym niezmąconej ciszy, którą znowu starałem się szanować jak nic innego. Odnosiłem wrażenie, że przez czas na przednim siedzeniu siedzi mój ojciec, i w oka mgnieniu zacznie mówić o wszystkich moich wadach. Lecz ślad tego wrażenia zatarł się z piski zatrzymywanych opon, które uświadomiły mnie, jak blisko domu już jesteśmy.
   Podziękowaliśmy za transport i za chwilę zostaliśmy sami na jezdni, przed bramą zamykającą w sporawym kwadracie dużą, opuszczoną posesję.
   – Więc mieszkasz tu? – spytała Lena, rozglądając się dookoła. Nie wiedziałem, co takiego kryło się w jej głowie, gdy to mówiła.
   – Mieszkałem – poprawiłem ją i sam spojrzałem w tamtą stronę. Dom na tle rozwijającego się wachlarzu wschodu słońca był piękny, w porównaniu do atmosfery, jaka panowała wewnątrz budynku. Tak bardzo nie chciałem tam wracać... Jedyny powód, dla którego wciąż zmuszałem się, żeby tam wejść, to tylko towarzystwo Leny. Przyszła tu za mną, a ja wciąż nie dowierzałem. Obawiałem się, że jak znowu na nią zerknę, ona rozpłynie się w atmosferze, jakby nigdy jej tu nie było.
   – Nie wiem jak długo zamierzasz tu być, ale oprowadzę cię. – Mimo silnych napływów wspomnień, zdecydowałem się pokazać dziewczynie cały mój dom, który był sporych rozmiarów. W czasie przekroczenia bramy starałem się odpychać od siebie myśli związane z każdym pomieszczeniem. Ale ten ślad na mojej duszy nigdy się nie zatarł.
   Zero sąsiadów. Dookoła tylko spokój i poczucie bezpieczeństwa, jakie dawały lasy, jezioro, i tylko jedna ulica odcinająca te posesję od wszystkiego. Byliśmy daleko poza miastem. Niby marzenie wielu ludzi, ale... ja, mieszkając tu całe życie, czułem się jak odosobniony od wszelkiego istnienia.

Lena? Klucz chowajo pod wycieraczkąXDD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz