3.25.2017

"Od Haydena CD Briana" czyli lanie wody na zbyt wiele słów...

 Wielu ludzi nosi w sobie ukrytego potwora, chorobą, który wysysa im krew, który ich pożera, rozpacz, która gnieździ się w ich nocy. Oto człowiek, który nie różni się od innych, chodzi, porusza się, i nikt nie wie, że ma w sobie straszliwego pasożyta - boleść stuzębną, która żyje w tym nieszczęśniku i zabija go. Nikt nie wie, że ten człowiek to topiel. Jest spokojny, ale bez dna. Od czasu do czasu niezrozumiałe drżenie przebiega po powierzchni; pojawia się jakaś zmarszczka, znika, pojawia się znowu, tworzy się pęcherzyk powietrza, pęka. Niby to nic, w istocie to rzecz straszliwa: oddech nieznanej bestii.

W. Hugo "Nędznicy"

 Zamurowało mnie, wpatrywałem się w bladą twarz, którą wyróżniały jedynie delikatne rumieńce okalające policzki, a pewność, która biła z jego słów jakby kompletnie im przeczyła. Mówił, jakby było to dla niego czymś naturalnym, prostym, albo... Może po prostu było to zupełnie szczere. Wypłynęły z jego ust błyskawicznym potokiem,  którego prawie nie zrozumiałem. Westchnąłem cicho próbując uspokoić całkiem skołatane nerwy. Wszystkie targające mną emocje: miłość, zazdrość, nienawiść, smutek, żal i troska kotłowały się we mnie, oczekując odpowiedniego momentu by zwyczajnie wydostać się na wierzch, by w moich czynach znaleźć własne ujście.
Jak złym byłbym człowiekiem gdybym sobie na to pozwolił?
W tej całej sytuacji kompletnie zapomniałem o tym jak źle musi czuć się Brian i jeśli choć trochę mi na nim zależy powinienem wybrać dla niego to, co najlepsze.
Byłem na to zbyt wielkim egoistą, nie umiałem odejść.
Skupiłem ponownie całą uwagę na chłopaku, ciemne tęczówki błyszczały jakby pochmurnym blaskiem, oczekując odpowiedzi. Ja, kompletnie zaskoczony, nadal milczałem i dopiero gdy chłodna dłoń raz jeszcze przejechała po moich włosach zrozumiałem, że cisza trwa zbyt długo.
Przecież byłem pewien...
Odsunąłem na bok emocje związane z chorobą, pogrzebem i wyjazdem skupiając się na Kanadyjczyku i idąc za jego radą odrzuciłem, chociaż na chwilę przeszłość, zapominając o paraliżującym strachu przed jutrem. Zsunąłem się z kolan chłopaka i splotłem nasze palce zmuszając by usiadł obok mnie, na skórzanej kanapie okrytej czarnym kolorem, która przyjemnie zaskrzypiała pod wpływem ruchu.
- Powiedz to - poprosiłem przesuwając kciukami po lekko wystających kościach policzkowych.
- Hm..? - spytał jakby zbyt późno przyswajając sens mojej prośby - Sa... - zaczął na co natychmiast mu przerwałem.
- Nie tak - przejechałem językiem po dolnej wardze, próbując odpowiednio dobrać słowa - Powiedz, że mnie kochasz - potrzebowałem tego, dokładnie tych słów od osoby, do której, czego byłem już pewien, czułem dokładnie to samo. Brian uniósł spojrzenie, mierząc się ze mną wzrokiem. Chude palce po raz kolejny splotły się z moimi, a uśmiech na twarzy nie zgasł nawet  na chwilę, ten szeroki uśmiech, którego zwyczajnie nie dało się nie odwzajemnić. Tym razem to ja czułem, że cisza w jakiej chłopak zawarł naszą rozmowę trwa zbyt długo, jednak na zerwanie jej więzów nie musiałem czekać zbyt długo.
- Hayden - chłopak spojrzał w moje oczy, mocniej zaciskając dłonie - Kocham Cię - dwa słowa. Niby banalnie proste zdanie, sentencja, którą każdy z nas w tych czasach rzuca na prawo i lewo, nie zważając na jej wagę. Dwa słowa, zwykłe słowa, które w ustach Briana zamieniły się w coś dla mnie niepojętego. Zamknąłem zaszklone oczy, do których słona woda wpływała w znacznie większych ilościach. Pojedyncza łza spłynęła spod zaciśniętych powiek zmuszając mnie bym oderwał się od miejsca, w które jakby na chwilę powędrowało moje serce. Zmusiłem się by wrócić spojrzeniem do blondyna, gwałtowne bicie serc było chyba słyszalne w całym domu.
- Ja też Cię kocham - przez krótką zawahałem się nad tymi słowami. Wątpliwość, która raczyła przemknąć przez moją głowę była jednak nikła, niemal nieistniejąca. Zwyczajnie kolejna z moich obaw, których w tym momencie nie mogłem do siebie dopuścić. Ułożyłem dłonie na bokach chłopaka i przysuwając się do niego pocałowałem ciepłe wargi, kolejny raz zwracając uwagę na ich słodki, malinowy smak.
Był mój.
Brian ułożył swoją dłoń na mojej linii szczęki lekko nią przesuwając. Sam zacisnąłem palce na koszuli chłopaka i jakbym bał się, że za chwilę się odsunie przyciągnąłem do siebie mocniej. Kompletnie oszołomiony nie usłyszałem pierwszego dzwonka do drzwi póki nadchodzący gość nie zaczął się dobijać. Odsunęliśmy się od siebie dziwnie gwałtownie więc z zakłopotanym uśmiechem zgarnąłem jedynie portfel z czarnego płaszcza niedbale rzuconego na jedno z białych krzeseł.
Drzwi, tak jak się spodziewałem otworzyłem dostawcy, który racząc mnie krótką, sympatyczną rozmową wręczając pokaźnych rozmiarów pudełko, którego zapach budził zachwyt... Ewentualnie obrzydzenie. Wręczyłem mężczyźnie odpowiedni banknot zostawiając z napiwkiem. Ciepło nad moją dłonią zaczęło parzyć więc czym prędzej odłożyłem pudełko spoglądając na chłopaka, który w jednym momencie znalazł się przy stole zabierając za jedzenie.
- Przepraszam jestem okropnie głodny - wytłumaczył z pełną buzią na co jedynie pokręciłem głową z szerokim uśmiechem.Sam wziąłem kawałek pizzy do ręki przyglądając się chwilę jej zawartości, odwróciłem się tyłem zostawiając Kanga samego z jego ogromnym szczęściem...
Z rozczuleniem, przeskakując po kanałach, zerkałem na Briana, który dziwnie rozluźniony odwzajemnił wzrok dopiero po paru minutach.
- Zrobiłem coś? - roześmiał się odruchowo wycierając całą twarz. Przeczesałem burzę włosów do tyłu wsuwając sobie do ust końcówkę ciasta.
- Idę poprawić włosy - wybełkotałem. Tak, zdecydowanie te słowa były jedynym czego brakowało to pełnego powrotu do normalności. Pewien tego, że kompletnie nie postradałem zmysłów zeskoczyłem z kanapy idąc w stronę łazienki.
Related imageDom całkowicie ogarnął panujący na zewnątrz mrok. Dopiero teraz docierało do mnie jak ogromne konsekwencje poniesie ten dom po śmierci staruszki, kompletnie opustoszały. Nie zanosił się w nim żaden głos, telefon, który jeszcze parę dni temu bez przerwy cieszył się swoim irytującym dźwiękiem, teraz stał w kompletnym bezruchu. To śmieszne, dosłownie jakby dusza tego budynku odeszła razem z właścicielką. Otworzyłem ciemno brązowe drzwi zapalając przy tym jedno ze świateł. Z lekką obawą podszedłem do lustra, a moim oczom ukazał się tylko jeden widok... Widok zbyt tragiczny bym sam mógł go wytrzymać. Z obrzydzeniem wpatrywałem się we własne odbicie, które sugerowały mi, że moje włosy przeżyły dziś znacznie więcej niż są w stanie wytrzymać. Głośnym westchnięciem dałem upust swojej irytacji z obrzydzeniem dotykając blond kołtunów. Złapałem schowany specjalnie na tę okazję magiczny, według Nory, grzebień i zacząłem zaczesywać całość do tyłu, potem utrwaliłem wszystko żelem i odetchnąłem z ulgą sprowadzając się do normalności.
- Lepiej Ci już - spytał Brian, bezceremonialnie wchodząc do pomieszczenia.
- Czemu Ty nigdy nie pukasz! - obruszony przytknąłem "magiczny" grzebień do jego klatki piersiowej. 
- Ja już i tak chyba wszystko widziałem - zaśmiał się, za co oberwał w żebra.
- Ała - teatralnie rozmasował "obolałe" miejsce - Niedawno mi je prawie połamałeś - ułożył swoją dłoń na czole, mrużąc powieki.
- Jesteś okropny - skwitowałem chłopaka przewracając oczami. Kang w jednej sekundzie spoważniał, chwycił moją dłoń i wyprowadził z pokoju nie pozwalając nawet zamknąć za sobą drzwi. Nie znał tego domu więc jakby nie zastanawiając się gdzie iść dalej, stanął na środku przedpokoju odwracając się w moją stronę.
- Hayden, odpowiedz mi - poprosił kładąc silne dłonie na ramionach - Powiedz co zamierzasz zrobić? Chcę wiedzieć teraz - nie wytrzymałem jego spojrzenia. Uciekłem wzrokiem w bok, napotykając spojrzenie Nory i jej męża na jednym ze zdjęć. Byli razem tacy szczęśliwi, trwając we wzajemnej miłości, o którą walczyli do samego końca.
Może... Może właśnie szansę na te szczęście odrzucałem bez żadnej walki.
Może... Jeśli wierzyć Biblii w tym momencie moja opiekunka gromiła mnie wzrokiem próbując powiedzieć, że teraz albo nigdy.
Może, jeśli zostanę stracę tą jedyną szansę na normalne życie?
- Całe życie - zacząłem swój monolog - Inni pchali mnie w stronę innych osób, każdy powoli odchodził, zostawiając po sobie po prostu kolejny strach. Zrobiłem się przez to samolubnym dupkiem, przestałem myśleć o innych, bo nie chciałem żadnych innych. Nie chciałem znajomych, przyjaciół, żadnego związku, rodziny bo chciałem być sam. Tylko ja i nikt więcej - spojrzałem w czekoladowe tęczówki, w których nadzieja jakby osłabła, a sam uścisk na moich ramionach zelżał - W  końcu przyszedł taki jeden, zwykły chłopak. Z początku widziałem w nim po prostu pierwszego, lepszego, który przewinie się przez moją historię, odejdzie zostawiając po sobie mgliste wspomnienie - zrobiłem przerwę by wziąć głębszy oddech. Ciężar na mojej klatce piersiowej stał się jakby cięższy do zniesienia - Wiesz jak to się skończyło? Nadal jest tu ze mną, mam go tylko dla siebie i za nic w świecie nie chcę oddać. Wierzę, że jest właśnie tą osobą, dla której pragnę dać więcej niż zbyt wczesne poranki - przełknąłem głośno ślinę nadal nie spuszczając spojrzenia z przyciągających oczu chłopaka - Mógłbyś kogoś takiego zostawić? Bo ja nie bardzo. - uśmiechnąłem się czując jak ciężar, który powoli przygniatał mnie do ziemi, zelżał otaczając całe plecy. Również przytuliłem chłopaka zaciskając dłonie na jego koszuli. Zaciągnąłem się zapachem jego perfum, i odsunąłem czując lekki przytłoczenie tą sytuacją - Ten sam chłopak powinien też iść się umyć i porządnie wyspać - mruknąłem odsuwając się od ściany. Kang zszedł razem ze mną po walizki, sam poszedł do pokoju gościnnego, ja przemierzałem dom by wejść do własnego.
Nic się nie zmienił.
Białe ściany, czarne meble, czysty minimalizm, niczym więcej nie da się opisać tego jakże przeciętnego pokoju. Wyróżniało go jedynie ogromne łóżko i setki zdjęć. Były wszędzie. Na ścianach, na meblach, w ramkach. Obchodząc pomieszczenie zacząłem przyglądać się każdemu z nich. Przedstawiały one nieco młodszego chłopaka o bujnej, i co gorsza nieułożonej, blond grzywie, szczerych szczęśliwych oczach i jego znajomych, rodzinę.
Większość z nich przedstawiała tego właśnie chłopaka w towarzystwie czarnowłosego i starszej kobiety, wspaniałej damy, brnącej przez życie z uśmiechem. Inni znajomi przewijali się gdzieś przed jego wzrokiem, ale wszystkich ignorował.
Zgodnie z obietnicą nie będzie wracać do przeszłości.
Usiadł na łóżku przysłuchując się ciszy, którą tłumił dźwięk lanej wody w pokoju obok, gdy to ustało ciszę, która zwykle była dla mnie wybawieniem z nosiłem z irytacją, wypisaną na twarzy oczekiwałem powrotu Kanadyjczyka, czy Azjaty.
Szybko zdążyłem się pogubić.
Oparłem głowę o poduszkę, na chwilę zamykając powieki...

Przesunąłem dłonią po twarzy wybudzając się z pół snu w jaki wpadłem na parę minut mokre ślady znaczyły mój policzek i co więcej, bez przerwy pojawiały się nowe.
- Co je... - uniosłem wzrok by napotkać rozbawione spojrzenie Briana, który jak widać świetnie się bawił wykorzystując wodę, wolno skapującą z jego włosów. - Dobrze się bawisz? - burknąłem, obrażony.
- Lepiej niż myślisz - uśmiechnął się z dozą cynizmu. - Ale dzięki, że pytasz - rzucił się na łóżko, tuż obok mnie w momencie, w którym sam się z niego podniosłem.
- Idę się umyć - zgarnąłem z walizki szare dresy i białą koszulkę i udałem się do łazienki...

***

Wróciłem do pokoju próbując zachować nienaganną ciszę, na wypadek gdyby Kang jednak spał. Ten jednak stał przy jednej z szafek przyglądając się przyklejonym do niej zdjęciom, na tych Luhana było najmniej, przeważali tu moi ojcowie, ja z nimi jakieś dwanaście lat temu.
- Co robisz? - spytałem chcąc zwrócić uwagę blondyna na swoją osobę. Ten, zgodnie z moim życzeniem odsunął się od zdjęć zwracając na mnie swoją uwagę.
Ja też jakbym dopiero w tym momencie spostrzegł, że chłopak postanowił pozbyć się swojej... koszulki zostając w samych szortach. Odwróciłem wzrok skupiając całą uwagę na tym, żeby się zwyczajnie nie zarumienić, co oczywiście nie uszło uwadze Briana.
Ciota z Ciebie, Lavell.
W pośpiesznym tempie zbliżyłem się do łóżka, dopiero na nim normując oddech, Kang zaśmiał się głośno kręcąc przy tym głową.
- Coś Ci... przepraszam, przeszkadza? - spytał obejmując mnie jednym ramieniem. Pokręciłem głową, zachowując przy tym zdrowy rozsądek. Cichym "mhm" przerwał naszą rozmowę i kładąc dłonie w okolicach żeber wpił się w wargi. Mokre włosy uderzyły o mój policzek gdy chłopak ułożył całą dłoń na mojej klatce piersiowej, pchając do tyłu opadłem na białą poduszkę, w którą woda z moich włosów zaczęła błyskawicznie wsiąkać. Nie odrywając się od pocałunku jedną dłoń wsunąłem w jego gęste, jasne włosy, drugą sunąc po jego plecach. Brian przesunął wargami po linii mojej szczęki. Ręce delikatnie zaczęły mi drżeć gdy przesunąłem palcami po linii jego mięśni na torsie. 
- Hayden, Ty jeszcze nigdy nie... 
- Nie - nie pozwoliłem mu dokończyć rzucając mu pełne nienawiści spojrzenie - Nie krytykuj - parsknąłem śmiechem, przewracając przy tym oczami.
- Nie robię tego - uśmiechnął się ze swego rodzaju czułością wracając do pocałunku, od którego zaczęło mi się kręcić w głowie. Brian przesunął wargami po mojej szyi zagryzając się na jednym jej miejscu.Sapnąłem cicho wygryzając się w swoją dolną wargę. Cichy pomruk niezadowolenia wydobył się z gardła blondyna, który uświadomił mi, że od dłuższego czasu dzwoni telefon.
Kompletnie oderwany od rzeczywistości zmusiłem się by sięgnąć po urządzenie. Widząc numer swojego psychiatry zagryzłem wargi, zbliżała się pierwsza w nocy więc jego telefon nie sugerował niczego dobrego.
- Halo? - przysunąłem komórkę do swojego ucha, wyczekując męskiego głosu.
- Haydenie, muszę wiedzieć co postanowiłeś. Niedawno dzwoniła do mnie siostra Twojej opiekunki, skoro zostajesz, a jesteś zbyt młody by mieszkać samemu ona weźmie Cię pod swoją opiekę, wyjdziesz do Anglii gdzie będziesz miał kontakt z moim starym przyjacielem.
- Zaraz chwila - przejechałem po ramieniu, zaczesując następnie włosy do tyłu - Kto powiedział, że ja tu zostaję? - zdenerwowany na człowieka, który teraz udając troskliwego pseudo-ojca chyba kompletnie zapomniał jak zostawił mnie na pastwę losu samemu dając możliwość wyjechania do Akademii.
- Chyba zdajesz sobie sprawę, że to dla Twojego dobra. Brian nie ma pojęcia jak Cię chronić, zostawi Cię przy pierwszej lepszej okazji. Musisz być pod stałą opieką lekarzy, nie pyskatego gówniarza.
- Zdaje sobie pan sprawę z tego, że skoro Nora nie żyje nikt nie będzie panu płacić? - spytałem niemal plując na telefon - Więc niech zostawi mnie pan w spokoju.
- Myślisz, że coś osiągniesz? Myślisz, że poradzisz sobie w życiu sam? Jesteś nieudacznikiem Hayden, a ja Twoją jedyną pomocą. - ukucie w klatce piersiowej i gorzki posmak goryczy w ustach zmotywował mnie do działania, nie oczekując dalszego potoku wyzwisk i obelg przesunąłem palcem po czerwonej komórce
- Co się stało? - głos Briana otulił dzielącą nas przestrzeń, zwróciłem spojrzenie na rozsypane po czarnej poduszce blond włosy i zatopioną we własnych myślach twarz.
- Nic - odparłem zdenerwowany kolejnym wałkowaniem tematu o mojej przeszłości.
Mojej, nie Briana i to musiało się zmienić.
Wsunąłem się pod kołdrę opierając głowę na jego ramieniu.
- Opowiedz mi coś - poprosiłem chwytając wolną dłoń chłopaka, ten ścisnął mnie za rękę oczekując rozwinięcia tematu - Coś o sobie, o swojej rodzinie. Powiedz mi jeszcze raz - wysuwając dłoń spod jego objęć i ułożyłem na drugim ramieniu wystukując znany tylko sobie rytm.
- Moi rodzice zawsze o mnie dbali, kiedy Koreę Południową objął gospodarczy kryzys, moi rodzice dołożyli wszelkich starań by zapewnić mi lepsze życie. - zaczął swój monolog wsuwając palce w moje włosy, które wolno przeczesywał - Czekaliśmy aż sytuacja w naszym rodzinnym kraju się unormuje - znowu zrobił przerwę, biorąc głęboki oddech - Wychowywała mnie głównie matka, ojciec raczej stawiał na biznes, wkręcił się w branżę ubezpieczeń i pożyczek. Wróciliśmy, a mój ojciec postanowił wciągnąć w rodzinę w dość niepewne interesy - uśmiechnął się na te słowa, zostawiając mnie z własnymi domysłami - Zaczęła się ta cała rywalizacja i dobrze sobie radzili w zły sposób. Wiedziałem o tym, rozumiałem to i wielokrotnie wytykałem ojcu, że źle robi. Więc postanowił wysłać mnie na studia za granicę, wierząc, że czegoś mnie to nauczy. Szczerze go nienawidzę, gdyby nie mama, ona zawsze mnie akceptowała, powstrzymywała - urwał, zdając sobie sprawę ze zła własnych myśli - Gdyby nie ona, nie wiem co bym mu zrobił - tym dość mrocznym akcentem zakończył swoją przygnębiającą wypowiedź. Pokiwałem spokojnie głową, odsuwając się od Briana gdy blond czupryna zaczęła łaskotać mój policzek. Ułożyłem głowę na poduszce obok jego ramienia przerzucając nogę przez jego pas.
- Teraz Cię nie wypuszczę, wiesz o tym? - przesunąłem nosem po jego skroni, a chłopak ułożył dłoń na mojej łopatce.
- Wiem - odparł z przekąsem zamykając oczy. Brian nachylił się nade mną, a jego usta delikatnie musnęły moją skroń nim jego głowa opadła na poduszki.
Wsłuchiwałem się w zwalniający rytm jego oddechu, serce, które się uspokajało by w końcu zasnął pozwalając emocjom dzisiejszego dnia odpłynąć, powoli zapominał o wszystkich wrażeniach zostawiając dla siebie tylko to, co dobre, zachowując to w swoich snach, pamięci, na dłużej. Uśmiechnąłem się do siebie, ochota na sen kompletnie mnie opuściła, a noc zdawała się zbyt jasna by zmusić moje oczy do ich zamknięcia... Opuszkami palców by go nie obudzić sunąłem po jego włosach oczekując zaśnięcia, lub chociażby poranka.

***
Obudził mnie atakujący nozdrza świeży zapach kawy i walczące z powiekami ostre promienie kanadyjskiego słońca. Dom jakby za obecnością jednej osoby po raz pierwszy tętnił prawdziwym życiem, tym, w którym nikt nie osłaniał się pod płachtą kłamstwa i niewypowiedzianych słów.
Słów, które nigdy już nie ujrzą światła dziennego.
- Głodny? - przyjemny dla ucha głos jedynie dobiegł moich uszu zmuszając bym obrócił się w stronę jego właściciela.
- Śpiący, jest za wcześnie - burknąłem, próbując rozdzielić ściśle ze sobą związane rzęsy. Tłukły one z moją siłą otwartą walkę o dominację nad granicą między snem, a rzeczywistością. Kanadyjczyk jednak nie zamierzał iść na litość i powtarzając numer sprzed około tygodnia zabrał moją kołdrę. Na ślepo próbowałem odnaleźć zaginiony przedmiot. Przesunąłem dłonią po jakby odrętwiałej twarzy by spostrzec, że ostatni przedmiot jakiego potrzebowałem do pełni szczęścia, w swoich zimnych dłoniach dzierżył Kang.
- Nienawidzę Cię - miałem ochotę wykrzyczeć mu te słowa w twarz, złość wstrząsnęła moim ciałem, obrzucałem go wściekłym spojrzeniem nadal nie ruszając się z łóżka.
- Masz trzy sekundy albo idę po wodę - wytknął mi Brian, odrzucając od siebie MOJE źródło ciepła. - Jeden... - zaczął, nie mogąc jednak dokończyć bo chcąc nie chcąc musiałem wstać.
Nie chciałem przekonywać się do jakich czynów zdolny jest chłopak. Podniosłem ociężałe ciało z łóżka gromiąc go wzrokiem.
Podszedłem do blondyna, starszy patrzył na mnie z czystym, zawistnym rozbawieniem w oczach, w odpowiedzi na co delikatnie pchnąłem go w stronę ściany naprzeciw.
Korzystając z krótkiej, aczkolwiek wygodnej chwili wolności minąłem chłopaka w drzwiach i chwytając za kołdrę puściłem się biegiem schodami na dół.
Wedle moich oczekiwań wyższy uniósł się z miejsca ruszając za mną, w momencie gdy ja wskoczyłem na jeden z foteli przy oknie, szczelnie okrywając się szeleszczącym materiałem. Brian dając mi więcej fory niż powinien dopiero po paru minutach wszedł do pokoju z kubkiem parującej cieczy w dłoniach. Jego ręce szczelnie otulały kubek, jednak jakby nawet one nie zdołały powstrzymać tego przeszywającego chłodu, zajął miejsce naprzeciw mnie. Wpatrywał się we mnie z teatralną nienawiścią, kiedy ja sięgając w stronę stojącego na parapecie radia...
Spojrzałem na chłopaka, wsłuchując się w nastrojową muzykę. Płynęła z głośników równym rytmem, otaczały pokój wypełniając go głośną melodią. Wsparłem łokieć o parapet, a brodę na zaciśnięte pięści wpatrując się w postać przede mną. Wesołym wzrokiem przyglądał się  życiu za oknem, delikatny uśmiech odsłaniał jego śnieżnobiałe zęby, grzywka delikatnie przesunięta na bok powiewała wraz z każdym silniejszym podmuchem wiatru. Zimne powietrze wpadało do pokoju przez uchylone okno. Słowa w tej błogiej ciszy, były jak najbardziej - zbędne. Każdy z nas jakby wiedział co ten drugi chce powiedzieć, ale milczenie? Kto wie jak potężny krzyk się za nim kryje, jak wiele tajemnic zostaje zatrzymanych przez zamknięte wargi, ta cisza sprawiała, że były one jeszcze piękniejsze. Melodia powoli cichła, ustępując miejsca następnej, która momentalnie chwyciła mnie za serce i wzburzyła spokojny do tej pory umysł, zalewając go masą wspomnień. Uśmiechnąłem się delikatnie, ponownie wracając spojrzeniem do swojego towarzysza.
Zdecydowanym ruchem podniosłem się z zajmowanego do tej pory miejsca delektując się padającymi na twarz, ostatnimi słonecznymi promieniami. Wyciągnąłem dłonie w stronę Kanga, kołysząc ramionami w rytm muzyki.
- Chcesz  tańczyć? - spytał z jeszcze większym rozbawieniem, wypisanym na twarzy.
- Nie - machnąłem ręką- Chcę żebyś mnie przytulił - rozłożyłem szerzej dłonie z cichym śmiechem. Blondyn wzruszył ramionami, opuszczając wygodny fotel i zrobił krok w moją stronę. Gwałtownie wciągnąłem powietrze do płuc, kiedy tylko słodki zapach perfum Kanga wdarł się do moich nozdrzy. Wsunąłem mu dłonie pod pachy, zatrzymując pod kapturem, z szerokim uśmiechem oparłem policzek o jego ramię czując jak ten układa dłonie na moich łopatkach. Oboje zaczęliśmy się cicho śmiać gdy zmusiłem chłopaka by zaczął chociaż kołysać się w rytm muzyki. Piosenka trwała zaledwie pięć minut, ale mi zdawała się wiecznością, to śmieszne, że wokół nas są osoby, przy których czas się zatrzymuje. Śmieszne, że nie chcemy by płynął szybciej i tak trwając w tej błogiej wieczności jesteśmy jak najszczęśliwsi ludzie na świecie. Wypuściłem cicho powietrze z płuc zaciągając się mocno zapachem chłopaka, zacisnąłem lekko uścisk czując jak ten przesuwa palcami po całych moich plecach. Jakoś ciężko było mi uwierzyć, że właśnie tak to wszystko się kończyło, że mimo kłótni, pobicia, wyzwisk, tylu próśb by raz na zawsze zostawił mnie w spokoju, Brian nadal tu był. Mimo tego, że jeszcze nie raz przysporzę mu kłopotów, może cięższych niż teraz Brian jest w stanie sobie teraz wyobrazić, naprawdę starał się dotrzymać  obietnicy. Odsunąłem się od niego nieco, spoglądając w czekoladowego tęczówki. Nie wyglądał już na zmęczonego, jakby jego twarz odzyskała swoje kolory, a na ustach cały czas czaił się drobny uśmiech. Wysunąłem dłonie spod uścisku, przesuwając nimi po delikatnie wystających kościach policzkowych chłopaka, przysunąłem się do niego bardziej, likwidując już całkowicie dzielącą nas odległość. Zadarłem lekko podbródek do góry i układając jedną z dłoni na policzku Kanadyjczyka splotłem nasze wargi w ciepłym pocałunku. Przesunąłem kciukiem po jego kości policzkowej odsuwając się od wyższego. Spojrzałem prosto w oczy starszego wytrzymując
Czy czułem się tak jak z Luhanem? Nie wiem, i może to porównanie było złe, ale sam przed sobą musiałem przyznać, że teraz było jakby lepiej, spokojniej, nie bałem się, że to wszystko zniknie.
Nie bałem?
Byłem przerażony, po mojej głowie nadal błąkały się myśli, że będzie źle, że wszystko się źle skończy, że skrzywdzę go gorzej niż bym tego chciał. Jakkolwiek by Brian mnie nie przekonywał wiedziałem, że dla nas obu może się to skończyć tragicznie.
Brian był na to gotowy.
Ale czy ja byłem?
Czy byłem gotów stanąć naprzeciw wszystkich przeciwności? Przecież nadal tego nie kontrolowałem, gdyby nie lekarz może nawet bym o niczym nie wiedział i w tej pustej niewiedzy coraz bardziej krzywdził osobę, którą kocham? Bo co do uczuć byłem pewien, co do słuszności postępowania...
Zagryzłem nerwowo wargę nie spuszczając wzroku z chłopaka, który czekał, jakby wiedział o wszystkim co teraz zajmuje moje myśli i trwał w tym oczekiwaniu dając mi czas.
Czas, a jego trwanie tylko go raniło...
- Wyjdziesz ze mną? Na spacer, na chwilę, albo lepiej na zawsze - zmrużyłem powieki mocno chwytając dłoń chłopaka. Zdawał mi się teraz jakby bardziej przygnębiony, smutny, nic nie powiedział jedynie kiwając głową. To nie pierwszy raz gdy taki był, zdawało  mi się wtedy, że zwyczajnie odgaduje moje myśli.Nigdy ich jednak nie krytykuje. To jest chyba w tym wszystkim najgorsze, Brian to pierwsza osoba, która bez względu na wszystko akceptuje moje, zazwyczaj tak beznadziejnie głupie wybory.
Nie powinien tego znosić.
Odsunąłem się od starszego przechodząc przez jasny pokój prosto do kontrastującego z nim korytarza, którego ciemne barwy przyćmiewały piękną biel pomieszczeń obok. Zatraciłem się w chwilę w tym niezwykłym kontraście, odrywając się od rzeczywistości.
- Idziesz? - starszy zagadnął mnie półgłosem wkładając na nogi buty. Poszedłem w jego ślady zakładając czarne adidasy. Narzuciłem na ramiona jeansową kurtkę i w miarę akceptując stan swoich porannych włosów jedynie zaczesałem je do tyłu. Średnio mnie obchodził mój aktualny stan z serii "jestem zbyt leniwy by chociażby umyć zęby", wsunąłem do ust dwie miętowe gumy do żucia, a ciało potraktowałem pierwszymi lepszymi męskimi perfumami. Zgarnąłem z czarnej półki pęk kluczy, każdy z nich w zabawny sposób oznaczony innym kolorem. Szukając w nich tego właściwego zmarnowałem dodatkowe pięć minut naszego czasu. Koniec końców ostatni raz przekręciłem klucz w drzwiach, ciche pstryknięcie, charakterystyczne dla tej czynności dało mi do zrozumienia, że możemy ruszać.

***
- Może jednak nie jest tu tak brzydko... - zaczął swoją wypowiedź Kang. Od początku zaciekawionym wzrokiem przyglądał się temu aż zbyt zwykłemu miastu, może poza różnorodnością wśród ludzi nie wyróżniało się ono niczym spośród innych, przemysłowych miast. Może poza tym, że to właśnie Vancouver zajmowało szczególne miejsce w moim sercu. - Jednak domyślam się, że nie po to wciągnąłeś mnie na dwór - Brian stanął przede mną, uniemożliwiając mi dalszą podróż. Jego wzrok był przenikliwy, przeszywający, dosłownie nie do zniesienia.
- Chciałem z Tobą porozmawiać ale chyba nie wiem jak zacząć - spuściłem wzrok na chodnik obserwując ten typowy dla świata szaro - czerwony wzór. - Nie chcę tutaj - jabłko Adama wolno przesunęło się w dół wydając przy tym nieprzyjemny dźwięk połykanej śliny. Nie chciałem żeby się denerwował, chociaż sam chyba nie mogłem być bardziej zestresowany. Chwyciłem jego dłoń ciągnąc w stronę miejsca, do którego obaj zmierzaliśmy od początku. Mieszkalne budynki powoli się przerzedzały ustępując miejsca długim, zielonym polanom. Ich zapach powoli wlewał się do nozdrzy, które potem zalewały cały organizm, dosłownie go oczyszczając. Tutaj powietrze, chociaż tak blisko tego intensywnego życia zdawało się być czystsze i zdecydowanie uspokajało organizm. Zawsze mi się tu podobało te szerokie pola, puste, nietknięte przez ludzką rękę, badane jedynie przez stopy, wielokrotnie kręciły się tu zwierzęta w poszukiwaniu pokarmu, żadne jednak nie przekraczało tej magicznej bariery odgradzając ich miejsce od reszty świata.
- Więc - zniecierpliwiony po raz kolejny zagrodził mi drogę kiedy sam zacząłem zbierać w sobie dość odwagi by po prostu to z siebie wyrzucić. Wziąłem więc głęboki oddech i wypaliłem:
- Ja zostaję i proszę Cię żebyś wyjechał, to moje życie, nie Twoje. Tak, pamiętam, co móOwiłem dziś rano, nie zapomnę tego  nigdy bo tak naprawdę nigdy Cię nie zostawię. Wczoraj psychiatra powiedział, że czas leczy rany, tylko, że Twój czas spędzony ze mną nigdy nie przestanie ich tworzyć. - wydusiłem na jedynym wydechu, zanosząc się gwałtownie powietrzem. Nie patrzyłem na chłopaka, wolałem wlepiać tępe spojrzenie w jego buty, nawet z nich biły zbyt bolesne dla mnie emocje - Tak, to moja ostateczna decyzja. Przyprowadziłem Cię tu tylko dlatego, że nie chcę być obok Ciebie, kiedy będziesz wychodził, a zawsze miałem... - urwałem, gryząc się w język - Sentyment do tego miejsca. Nie odpowiedział mi, nie obdarzył żadnym słowem pożegnania, żadnym spojrzeniem. Niczym.
Zwyczajnie poprawił swoją torbę na ramieniu i odszedł.
Odszedł by spełniać marzenia, odszedł by być szczęśliwy.
Powtórzyłem sobie te zdanie w myślach blisko trzysta razy, ale za żadnym nie przyniosło ono oczekiwanego efektu. Kompletnie obdarty z sił, opadłem na miękką, zieloną trawę nie mogąc poradzić sobie z dusznościami. Coś zacisnęło się na moim gardle, na całej klatce piersiowej, odbierając oddech, bicie serca wszystko gasło. Wszystko poza moim nędznym, nic niewartym życiem.
Więc to się czuje, kiedy umiera dusza?
Oparłem głowę o kwitnącą zieleń, zwyczajnie zamykając oczy. 
Chciałem zasnąć, raz na zawsze utonąć w słodkiej otchłani nicości zatracając się w niej całkowicie, zatapiając się w niej tak, by nigdy, nigdy nie ujrzeć światła dziennego.

***

Ocknąłem się... Sam nie wiem kiedy, na mokrej ziemi, będąc równie przemoczonym. Na niebie nadal roztaczały się ciemne chmury, z których ogromne, deszczowe krople spływały w nienaturalnej liczbie. Wszystko jakby postanowiło się kumulować na mojej twarzy.
W tym momencie kompletnie mi to nie przeszkadzało. Mogłem tu zostać na dłużej, tak jak obiecałem to Brianowi, na zawsze.Zniechęcony do jakichkolwiek czynności życiowych zmusiłem się by opuścić zielone pola. Ulica była przesiąknięta żalem, moim żalem. Szyldy zamkniętych już sklepów migotały kolorowym światłem, a ostatnie samochody przewijały się w swojej ostatniej trasie, wszystko było jakby zajęte samym sobą, nie przejmując się czymś takim jak problemy innych.

To śmieszne, jak kruche są ludzkie uczucia. Jak proste i bezwartościowe jest ludzkie życie.
Ktoś umiera, ktoś się rodzi, naturalna selekcja przejmuje kontrolę nad naszą rzeczywistością. Kiedy tylko chce złamie i zdepcze wszystko to czym się w życiu kierowaliśmy. Zrówna z ziemią nasze osiągnięcia i plany, odsyłając je do piachu w ten sam prosty sposób jak nasze ciała. Cóż wtedy za znaczenie ma nasze pragnienie wielkiej kariery, nasze marzenia, nawet te najbardziej przyziemne, najprostsze. Jak niewiele warte są rzeczy materialne, skoro żadnej z nich nie możemy zabrać ze sobą? Czemu po prostu nie możemy dokonać wyboru czy chcemy się urodzić po tej, czy po "tamtej" stronie.
Skoro życie ludzkie można porównać do powiewającej na wietrze plastikowej reklamówki, skoro jest tak niewiele warte.
Po co żyć?

Otumaniony dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że przez ten cały czas prowadziłem wewnętrzny monolog  stojąc przed przejściem dla pieszych. Woda strumieniami lała się z moich włosów, ciągle padając na głowę. Była wszędzie. Strumienie deszczu były tak intensywne, że zdawało mi się iż utonie w nich za moment cała Kanada. Przetarłem twarz, drobinki wody rozchlapując na boki. Z głuchym dźwiękiem odbiły się od mojej kurtki i spłynęły na ziemię. Uniosłem spojrzenie gdzieś do przodu, nie wiem czemu, nie wiem co podkusiło mnie bym zrobił ten jeden krok do przodu.
Nieznana mi siła, o którą od razu obwiniłem swoje "rozdwojenie jaźni" kazała m przestąpić próg ulicy, akurat w tym jednym momencie.
Momencie, który moje życie miał przewrócić do góry nogami...

Postawiłem stopę po raz trzeci na twardym mokrym asfalcie kiedy to głośny sygnał klaksonu i pisk opon dały mi ostatnią szansę na ucieczkę. Szansę, którą zmarnowałem i gdy czarne Audi wpadło w poślizg, wszystko było policzone.
Nawet nie zdążyłem rzucić okiem na kierowce. Osobę, która z jednej strony może skończyć mój żywot, z drugiej dać ukojenie bólowi, który cały czas rozrywał moje serce. Pierwsze uderzenie skutecznie wymazało psychiczny ból, z całą pewnością łamiąc jedną z moich nóg i żebra, to na pewno były żebra.
Prawa strona, którą pomknąłem po masce samochodu piekła tak bardzo, że zdążyłem jedynie wrzasnąć na cały głos, bym w ostatniej chwili i przy resztce racjonalnego myślenia zasłonił dłonią czubek głowy i z całej siły uderzył w przednią szybę...
Na koniec była już tylko ciemność...

***

 Ciche pikanie, zwykły piskliwy dźwięk, równomierny, jednostajny, przyjemny. Wiatr muskający twarz, tak delikatnie, niemal słodko...
I ogromny ból.
Próbowałem dojść do siebie, wrócić do swojego ciała, czułem się jakbym błądził między śmiercią, a życiem, ale to nieprawda.
Bo przetrwałem. Z cichym jękiem drgnąłem nerwowo, próbując się nie rozbeczeć.
Bolało, jednak nawet w tym cholernym bólu, tak tragicznym, mogłem myśleć jedynie o tym czy Kang jest już w Akademii, czy dotarł tam bezpiecznie.
Obraz, który kształtował się w mojej głowie gdy umacniałem się w owej wierze pomógł mi się uspokoić. 
Nawet więcej.
Pomógł mi zmusić się bym chociaż spróbował poruszyć powiekami.  Słyszałem trzy głosy, zlewały się ze sobą zbyt szybko bym zdążył je odróżnić. 
Nie mogłem oprzeć się myśli, że on tu był.
Nie...
To niemożliwe, nierealne. Przecież skąd i jak miałby się dowiedzieć.
Uchyliłem powieki, bardzo delikatnie, a pierwszym co rzuciło mi się w oczy to zaklejona w gipsie noga, opatrunek, dużo opatrunków, stabilizator na żebrach i gips na lewej ręce.
Przysięgam, że jeśli to tylko tyle to chyba wycałuję ziemie i lekarza.
Odrobinkę szerzej uniosłem powieki, wydmuchując parę do maski próbowałem ogarnąć wzrokiem pomieszczenie by zidentyfikować trójkę podniesionych głosów...


Brian?
Wiem, że to najgorsze co w życiu czytałaś. Wybacz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz