3.18.2017

Od Haydena CD Rosaline

Chwyciłem dziewczynę za nogę ciągnąc ją w dół tak by zanurzyła się po głowę w piankach. Cichy pisk rozległ się po sali by za chwilę zagłuszyła go masa kolorowych, mięciutkich pianek. Wydostałem się na powierzchnię, odgradzając sobie dookoła wolną przestrzeń, chwilę przed Rosie.
- Głupi! -  wyzwała mnie rzucając pianką w twarz.
- Ała! - odwdzięczyłem się jasnowłosej pięknym za nadobne łapiąc niebieski materiał i uderzyłem dziewczynę w ramię. Rozpoczęliśmy tak długotrwałą wojnę, zatapiając się w ogromnym, miękkim basenie. Roztrzepane i naelektryzowane włosy wędrowały do góry w zabawny sposób wędrując do góry.
Czegokolwiek by nie powiedzieć w tej całej dziecinności i zaciętej walce swój cel osiągnąłem, moja towarzyszka dosłownie płakała ze śmiechu kiedy to po raz kolejny z czystym sumieniem mogła wyżyć się na moim sflaczałym ciele.
- Jeszcze żadna dziewczyna mnie tak nie potraktowała - roześmiałem się przyjaźnie pomagając się wyjść z basenu otoczonego śliską, czerwoną powłoką.
- Idziemy na zjeżdżalnię? - spytałem wykonując przy tym charakterystyczny ruch brwiami, oczywiście drugi raz jej do tego namawiać nie musiałem bo o ile na początku zdawała się być spiętą, zamkniętą w sobie dziewczyną, tak teraz zdawała się naprawdę "wyluzować". Popędziłem krętymi schodami prosto na ogromnych rozmiarów zjeżdżalnie, widząc wszystkie jej wzniesienia człowiek mógł dostać lekkich zawrotów, co jedynie wywoływało jeszcze większą... ekscytację?
Odczekałem kilka ciągnących się chwil na jasnowłosą gdy ta bez żadnej zachęty zajęła miejsce na zjeżdżalni obok.
- Kto pierwszy? - padło pytanie i skinięcie głową. Tyle wystarczyło byśmy równo ruszyli w dół, pędząc po żółto-czerwonych zakrętach by zakończyć ją w akompaniamencie miliona drobnych, kolorowych piłeczek, które mieniły się w zachodzącym słońcu. Ostatnie promyczki łapały się okien wpadając do budynku i rozświetlając twarze zebranych osób. Drobinki kurzu wplatały się między pomarańczowe pasma jak gdyby dziwny pył właśnie na nich osiadł zatrzymując ich magię przed zapadnięciem zmroku. Zapatrzony w magię popołudnia oddałem się chwili zapominając, że nie jestem tu sam. Myśl nostalgiczna opuściła mnie jednak gdy moja towarzyszka lekko dotknęła mojego ramienia.
- Tak? - spytałem, ogarniając nerwowym wzrokiem całe pomieszczenie.
- Wszystko dobrze? - przysiadłem na drewnianej ławce za nami, pocierając nerwowo czubek nosa, co miałem jej powiedzieć?
Nic nie było dobrze.
- Tak, zwyczajnie zrobiło mi się słabo - posłałem Rosie promienny uśmiech i wstałem by ponownie czerpać satysfakcję z tego, że przewyższam ją wzrostem. - Wybacz, jeśli wyglądało to co najmniej strasznie, mam problemy zdrowotne - prychnąłem z wyraźną irytacją, ta jednak jedynie pokiwała głową i zgodnie równym krokiem ruszyliśmy w stronę wyjścia...

***

- Po godzinach wypełnionych szaleńczą zabawą i moją, dość nudną osobą, zapewne jesteś głodna? - wziąłem jasnowłosą pod rękę przechodząc przez jedną z bardziej ruchliwych ulic, teatralnie uniosłem podbródek w stronę nieba, głośno wzdychając.
- Jesteś niemożliwy - skwitowała mnie kręcąc głową.
- Tak, tak, wiem, że jestem wspaniały - machnąłem wolną ręką w stronę dziewczyny prowadząc ją w stronę jednokierunkowej ulicy. Zapach miasta powoli ustępował miejsca ciszy i spokoju, na brukowanej uliczce nie jeździły żadne samochody, a krzątający się dookoła ludzie darzyli przyjaznymi uśmiechami. Jedni opuszczali swoje miejsca pracy, inni zaczynali swoje wieczorne życie oddając się czekającym nań przygodom. Nasza dwójka pod moim kierunkiem weszła do jednej z kawiarni, która kusiła żółtym, cukierkowym szyldem i zapachem świeżych wypieków, który osobiście uwielbiałem. W środku również dominowała żółć, mieszana z niebieskim i zielonym kolorem zdawała się być rajem dla ludzi gustujących w słodyczach. Zaprowadziłem dziewczynę do jednego ze stolików jak na człowieka dobrze wychowanego przystało odbierając od niej płaszcz i odwieszając na miejsce.
- Często tu przychodzisz? - spytała wracając spojrzeniem to do mnie, to na kartę zamówień.
- Jestem tu pierwszy raz, raczej nie jadam słodyczy. Jestem wybredny - zarzuciłem po raz kolejny niewidzialnymi włosami "trzepocząc" rzęsami. - Ale kto wie, kiedyś musi być pierwszy raz - posłałem jej przyjazny uśmiech odkładając zieloną teczkę na bok - Więc na co masz ochotę - spytałem licząc, że dziewczyna wybierze coś dla nas obojga. Wedle mojego życzenia wskazała palcem na odpowiedni rysunek, a ja ruszyłem do kasy prosząc o gofry z bitą śmietaną, toffi i cukierkami, których nie umiałem nazwać.
- Mam nadzieję, że już się mnie nie boisz? - spytałem gdy dziewczyna schowała swój telefon ponownie do torebki.
- Boję, przepraszam - rozejrzała się zaskoczonym wzrokiem po pomieszczeniu - Ktoś powiedział, że się Ciebie boję? - Rosie położyła sobie dłoń w okolicach serca patrząc na mnie z wyrzutem. Zaśmiałem się cicho, kręcąc głową. Przejechałem wolno językiem po dolnej wardze i uniosłem spojrzenie znad kwiatka przede mną.
- Dobra wygrałaś - mruknąłem, na co zarzuciła sobie włosy za ramię. Młoda dziewczyna, około 20 lat podeszła do nas z dwoma parującymi talerzami i ciepłym uśmiechem na twarzy, podała nam zamówienia, gdy mnie samemu nieco odechciało się jeść.
Zaprzepaścisz swoją ciężką pracę?
Nie Twój interes.
Masz zamiar stać się tłustą, grubą świnią?
 Poczułem się jak dziewczyna na diecie, która ma problem z jednym pączkiem od babci. Spojrzałem w stronę talerza, właściwie to czemu nie, może nie umrę jeśli raz zjem coś normalnego...
Kompletnie obdarty ze wszystkich sił i chęci sięgnąłem po miękki ym... Placek, który lekko zgiął się w moich palcach, tak, że cała bita śmietana rozpłynęła się na wszystkie strony tworząc naprawdę przyjemny dla oka widok.
- Smacznego - uśmiechnąłem się do swojej towarzyszki, która dawno zaczęła jeść. Ja również poszedłem w jej ślady, cały się przy tym brudząc.
- Masz śmietanę na nosie - skwitowała ze śmiechem, wycierając usta serwetką.
- Powiedz mi lepiej gdzie jej nie mam - zmrużyłem powieki próbując zetrzeć z siebie resztki gofrów - To był ostatni raz kiedy jadłem to świństwo - spojrzałem z obrzydzeniem w stronę pustego talerza zarzucając kurtkę na swoje ramiona. Zostawiłem plik pieniędzy na rachunku i razem z jasnowłosą opuściłem pomieszczenie. Chciałem ją zabrać w jeszcze jedno ciekawe miejsce, by właściwie zakończyć cały dzień, nic ciekawego mi jednak nie przychodziło do głowy poza starym klifem nie daleko wybrzeża, nie było jednak na tyle wcześnie byśmy wrócili przed ciszą nocną.
- Jesteśmy kawałek od akademii, jeśli chcesz możemy już wracać - zasugerowałem zerkając na wschodzący księżyc. Niesamowite, że dzień może minąć tak szybko. Dziewczyna pokiwała spokojnie głową zapinając swoją kurtkę pod szyją.

***

Prowadziłem ją wąskimi ścieżkami, omijając tętniące nocnym życiem miasto, delikatne podmuchy wiatru smagały nasze twarze, a księżyc znaczył szlaki jaki mamy dalej podążać. Stukot butów rozlegał się w przyjemnym tonie po bruku, któremu poza śpiewem zasypiających ptaków nie towarzyszył żaden hałas. Idealny moment by oczyścić skołatane myśli, więc każde z nas szło w cichym milczeniu oddanych samym sobie.
Chyba rzadko ma się taką okazję, więc milczenie jest dobrą formą jej wykorzystania.
- Hayden, dziękuję za dzisiaj - rzekła nagle, w typowym dla siebie geście wkładając włosy za ucho.
- Nie ma za co, o ile dotrzymasz słowa i nadal będziesz mnie uczyć matematyki - uśmiechnąłem się ciepło do dziewczyny wyciągając do niej otwartą dłoń tak, by przybiła mi piątkę.


Rosie?
Wybacz, że musiałaś tyle czekać na takie byle jakie coś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz