3.13.2017

Od Aleca C.D Leny

   Spokój wypełniał mnie niczym narkotyk. Nie wiedziałem, gdzie jestem ani co robię, ale odnosiłem wrażenie odłączonego od ciała. Jakby tylko mój skrępowany bólem umysł jeszcze istniał, a ciało... nie mam pojęcia, nie czułem nic. Utknąłem między światem realnym a światem snów. Rejestrowałem różne rzeczy, głosy, ale wszystko to brzmiało jak odlegle na paręnaście kilometrów i sam już nie potrafiłem odgadnąć, co do którego świata się kwalifikowało. Ale z powrotem pragnąłem powrócić tam, gdzie ostatnio skończyłem cokolwiek czuć. Do akademii. Wokoło, nie wiedziałem nawet jak ubrać w słowa to, co mnie otaczało, przesuwała się biel. Gdziekolwiek bym nie spojrzał, tam mnie prześladowała. Nabrałem przekonania, że lepiej nie wierzyć w nic, dopóki nie odzyskam poczucia czasu i, sam nie wiem, może przytomności?
   Ani minuty, ani godziny. Nic tu nie istniało oprócz moich myśli, od których zaczynałem wariować. Moje ostatnie wspomnienia to młoda, ładna blondynka z pielęgniarką, i nawet, gdybym się starał, nie przypominałem sobie o nikim innym. Co robiłem ostatnio. Kto doprowadził mnie do tego stanu, w jakim teraz tkwiłem. Nic, kompletna pustka. Wydawała się być falującą otchłanią, która wysyłała ze mnie wszystkie wspomnienia, aż do ich całkowitej utraty.
   Znikąd obraz, który wcześniej był tylko jedną białą plamą, zaczął migać najróżniejszymi barwami, które sprowadzały się do szerokiej, nieprzebitej ciemności. Potem towarzyszył mi skrzyp schodów, i wówczas zrozumiałem, że się wybudzam. Wszystkie myśli i emocje na nowo znalazły miejsce w moim umyśle.
   Nie, to nie była rzeczywistość. 
   – Mamo? – Stanąłem na pierwszym stopniu schodów. Moje ciało zmroził lód jak za każdym razem, gdy wypowiadałem to słowo. Jak tylko przychodził czas, kiedy miałem stanąć na tych schodach, przed tamtymi drzwiami.
    Nie spotkałem się z odpowiedzią i zmusiłem się do zejścia niżej. Zmierzyłem wzrokiem drewniane drzwi, które z każdym krokiem do przodu zbliżały się do mnie. Wiedziałem, że mama wciąż nie czuje się dobrze i nie próbowałem myśleć inaczej. Nadzieja się skończyła. Była dla mnie niczym; jedynie pojęciem. 
   – Mamo? Jak się czujesz? – Mój głos zadrżał. Z tymi słowami otworzyłem drzwi na oścież i ponownie oblał mnie dreszcz niepokoju. Wysunąłem rękę, którą spowił mrok, i wyszukałem na ślepo włącznik światła. Błądząc po ścianie, usłyszałem pstryk, i ten dźwięk w złowrogiej ciszy wydawał się być hałasem. 
   W centrum piwnicy rozbłysło światło jednej, blednącej żarówki zawieszonej na suficie. Przypuszczałem widzieć mamę, leżącą właśnie tam, gdzie padało światło, ale tym razem się pomyliłem i to sprawiło, że w moich nerwach zamrowił przestrach. To drugi raz w tygodniu, kiedy odwiedzałem mamę tutaj, w piwnicy. Czułem wstyd, że odseparowuje ją od świata już tak długo.
   Ona nie czuła się dobrze.  Jej choroba powodowała, że  traciła resztki człowieczeństwa. Dopóki przychodziłem codziennie, mówiła mi, że w nocy czuje, jakby przestawała być sobą. Że ktoś siedzi w jej głowie i sprawia, że robi straszne, naprawdę straszne rzeczy.
   Piskliwy, przeraźliwy krzyk rozdarł powietrze, wypełniając je grozą i cierpieniem.  Cień pojawił się w miejscu padania światła. Sunął ku mnie, a ja miałem wrażenie, że ta osoba dokładała wszelkich starań, by ominąć krąg, którego tworzył blask. 
   I wtedy obraz rozpłynął się, jak gdyby kamień trafił w taflę przezroczystego jeziora. W moich uszach rozbrzmiał drażniący szum, który sprowadził mnie z powrotem na dawny świat, a przynajmniej wyrażałem takie nadzieje. Zdawało mi się, że otwieram powieki, dostrzegając jasne światło, które powiększało się za każdym razem, gdy rozszerzałem oczy. To był sufit, nie żadna światłość. Usłyszałem głos, ale jeszcze nie byłem w stanie rozróżnić żadnego słowa.
   Jestem w domu.
   Ciemność znów mnie pochłonęła, nie wiedziałem na jak długo. Niemożliwe, że jeszcze przedtem byłem krok od wybudzenia, a znów spowiła mnie ta przyjemna nieświadomość, odrywająca mnie od wszelkich trosk.
   Pierwszym co ujrzałem, był sufit. Biały, szpitalny i nieprzyjemny dla oka, ale nie bardziej paskudny niż to, co teraz działo się w mojej głowie. Czułem obezwładniający ból, który tak właściwie był wszystkim. Ze zmęczeniem sunąłem spojrzeniem po pomieszczeniu i w pewnym momencie zatrzymał się on na blond czuprynie. Odnosiłem wrażenie, że spała, oparta o bok łóżka, ale jej głowa i kark unosiły się pod wpływem oddechu.
   Lena. 
   Teraz, gdy już byłem w pełni świadomy w porównaniu do czasu przed utratą przytomności, przypomniałem sobie ten tajemniczy głos pozbawiony wcześniej sensu słów. Alec, nie zostawiaj mnie. Chcąc ruszyć ręką, w którą wpijał się motylek, poczułem delikatny, prawie nie dający o sobie znać dotyk. Ręka dziewczyny oplatała moje palce sprawiając, że nie miałem ochoty się podnosić. Brak jakichkolwiek chęci był też spowodowany faktem, iż czułem, jakby wewnątrz mnie coś obumierało. Jakby to, co jeszcze krążyło w moich żyłach, miało z powrotem dać w swe znaki i uderzyć we mnie z podwojoną siłą.
   Jednak w ostatniej chwili odepchnąłem od siebie te myśli i spojrzałem na dziewczynę ze zmęczonym uśmiechem na twarzy.
   – Wstajemy, szkoda dnia. –  Wydukałem, z każdym ruchem czując na mięśniach duży ciężar, który wbijał mnie z powrotem w łóżko. Byłem po prostu cholernie wyczerpany. Nie wiedziałem czy dzieje się to ze mną przez to, że zbyt długo już leżę, czy to kolejne skutki mojego tajemniczego omdlenia.
   – Dnia? – Lena podniosła głowę, wyrywając mnie z refleksji, a potem dodała i ledwo udało jej się skryć zdziwienie w oczach: – Jest noc, zasnęłam. Będę musiała iść, bo jutro zajęcia. – Ziewnęła, a ja wtedy zrozumiałem, że nie chcę, aby szła. Zwinąłem palce w uścisk, który niespodziewanie ujął jej dłoń. Przewidywałem, że od razu ją zabierze, ale jedyne, co zrobiła, to posłała mi nieśmiałe spojrzenie mówiące naprawdę muszę iść. I do mojej pamięci powrócił obraz wspomnień, kiedy ja też nie chciałem być przez nią zatrzymywany. Kierując się tą myślą, puściłem jej dłoń, nadal nie przestając patrzeć w jej kierunku. A mimo że moje oczy były znów te same, obojętne, a przede wszystkim zmęczone, to we właściwym momencie przebiegła przez nie iskra. Iskra, która zmieniała tę obojętność w coś, co mógłbym nazwać nawet życzliwością. Taki właśnie byłem. W spojrzeniu i każdym centymetrze twarzy czai się najczęściej beznamiętność i łagodność; coś na znak uśmiechu, zwanego przeze mnie także zwykłym podniesieniem kącika ust, zwykle okazujący znikome zadowolenie. Albo wszystko inne, niż radość czy autentyczne rozradowanie. Tylko najbardziej wytrawny obserwator dostrzegłby coś zupełnie innego, co pod tą całą maską się kryje.
   Nim zdążyłem nadążyć za przesuwającą się do przodu rzeczywistością, dziewczyna stanęła w drzwiach, popatrzyła na mnie przelotnie i wyszła, nie pozostawiając za sobą ani śladu obecności. Tylko cisza zapełniająca powietrze, która z czasem nieprzyjemnie dzwoniła mi w uszach.

***

   Do życia w cieniu przyzwyczajałem się parę dni. W końcu ukradkowe spojrzenia, które obdarowywałem wręcz wszystko, skończyły się. Nie wiem jak, ale z upływem czasu przestałem czuć się zagrożony i przelewałem tę obawę na kogoś innego. Na Lenę. Odkąd doszło do mnie, że mogłem paść ofiarą zatrucia zaplanowanego właśnie przez Noah'a, nie mogłem spodziewać się co ten psychopata może zrobić, ani na co go jeszcze stać. Ale to, co stało się ze mną, to było ostrzeżenie, które bagatelizowałem na moje nieszczęście. Na nasze nieszczęście. Bałem się, że to, iż Lena odwiedza mnie niemal na każdej przerwie, przez równe pięć dni, nie wpłynie dobrze na jej losy. Starałem się o to, by dla jej dobra te wizyty trwały najkrócej; mówiłem, że źle się czuję, że muszę nadrobić ostatnie tematy albo iść spać. Wszystko, żeby w najmniej oczekiwanym momencie nie stało jej się coś pod moją nieobecność... moje zdrowie wcale nie miało się coraz lepiej. Wciąż odnosiłem wrażenie, że coś we mnie zamiera, a ja nie panowałem nad tym. Z drugiej strony równie dobrze mogły być to zwykłe złudzenia. I wolałbym to drugie.
   Właśnie nadszedł czas kolejnej wizyty. Zmusiłem się do otworzenia jednego oka, podczas gdy rozległ się stukot. Wrzasnąłem ociężale wejdź, a potem znowu zanurzyłem się w przyjemnych falach kołdry. Ostatnie, na co miałem ochotę, to właśnie wstawać.
   – Przyniosłam ci notatki. – To było to, co mówiła każdego dnia. W tym ciężkim okresie dla mojego życia pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że jest mega kochana. Bez niej nie poradziłbym sobie z natłokiem tego wszystkiego, dlatego uznałem jako priorytet numer jeden chronić ją. Na przykład od tego Alvaro, którego swoją drogą od dawna nie widywałem.
   – Wziąłeś te leki przeciwbólowe? – spytała, a ja, żeby umilić sobie leżenie, przekręciłem się na bok w jej stronę, wyciągnąłem ręce przed siebie i oparłem twarz o poduszkę.
   Zastanowiłem się chwilę nad tym, czy gdybym odpowiedział nie, nadal wyglądałbym na zjaranego tymi wszystkimi tabletkami. O tak, miałem ochotę zrobić coś idiotycznego, ale jednocześnie mi się nie chciało ruszyć z miejsca. I to wszystko wina tych małych, niewinnych kapsułek, które tak zmieniały moje nastawienie na świat.
   – O tak. Wyglądam? – Uśmiechnąłem się do niej z niemal nienaturalnym entuzjazmem, a po chwili wybuchłem niekontrolowaną eksplozją śmiechu. Wbiłem twarz w poduszkę, chcąc go jakoś tłumić, lecz czułem taką rozbrajającą radość... nie umiałem jej nawet uzasadnić.
   – Nie przesadziłeś? – podniosła jedną brew, siadając nieopodal na fotelu.
   – Tak, przesadziłem. – Nie mogłem odnaleźć odpowiedzi na to, dlaczego potrafiłem racjonalnie jeszcze prowadzić rozmowy. Jednakże moje ruchy i mimika twarzy mówiła o kompletnej odwrotności; sam bałem się tego, co robię, i wówczas zrozumiałem, że ból nie był wart tylu tabletek. – Pokażesz mi bliżej te notatki?
   Lena wzruszyła ramionami, a potem nawet nie zawahała się z tym, by podejść bliżej i wyciągnąć do mnie dłoń, w której zaciskały się różne kartki. Wtedy, protestując wewnątrz siebie... nie, może nawet nie wyrażając sprzeciwów, chwyciłem dziewczynę za nadgarstek i delikatnie pociągnąłem ją ku sobie, sprawiając, że upadła na łóżko, prosto w moje objęcia. Czułem jej kobiece, ładne perfumy otaczające jej szyję.  W odpowiedzi na swój gest zaśmiałem się energicznie, obserwując jej zaskakująco szybką reakcję. Odskoczyła niemal natychmiast, a jej mina wyrażała wielkie zdziwienie, szczególnie teraz, gdy mogłem obserwować ją w pełnym krasie. Odnosiłem wrażenie, że za chwilę wyjmie nóż i zacznie mi nim zabawnie grozić.
   – Nie ponoszę za nic odpowiedzialności karnej, zgodnie z artykułe... – Zatrzymałem się, nie rozumiejąc, co dokładnie próbuję powiedzieć. Cokolwiek to było, nie znajdywałem w tym ani krzty sensu. Usiadłem na łóżku, będąc jedynie w samych bokserkach. Zamknąłem oczy, wykonując głową bliżej nieokreślony ruch, a kończąc na rytmicznym podnoszeniu brwi do góry i zboczonym, szerokim uśmiechu.
   Cholera, Lena, przepraszam. Nie służy mi bycie na haju. 
   Modliłem się, by ten stan szybko ze mnie wyparował. Nie poznawałem siebie.

Lena? xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz