3.12.2017

Od Aleca C.D Leny

   Siedziałem tam, pozwalając, by rzęsisty deszcz obmył mnie ze wszystkich myśli, wszystkich żalów, których zwłaszcza teraz miałem dosyć. Z sercem osuwającym się w otchłań beznadziei i rozpaczy powtarzałem sobie, że to koniec. Że nigdy w życiu nie stać mnie było na to, żeby utrzymać kogoś przy boku. Teraz już uzyskałem pewność; musiałem wykorzystać tylko tę chwilę samotności, bym zmazał wspomnienia, które łączyły mnie z Leną, i jakkolwiek paskudne uczucie by to nie było, nie jestem w stanie cofać czasu. Ani deliberować nad tym, gdzie popełniam błędy. Po prostu w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że ci, którzy oczekują moich zmian, nie są w stanie zaakceptować samego mnie. Tego, kim jestem teraz.
   Zostanę sobą, bez względu na to, że miałbym poddać ogromnym wątpliwością zdobycie kogokolwiek, kto byłby dla mnie ważny. I wtedy, gdy już moje myśli nieodwracalnie odbijały na mnie piętno, usłyszałem dobrze znany mi głos.
   Holmes. Ciągle uświadamiałem sobie, że nigdy nie chciałem dla niej źle. I sam nie wiem jak mi to wyszło, skoro jej wiara we mnie podlegała niepewności. Podniosłem na nią wzrok, sam nie wiedząc co kryje się w tej chwili w moich niebieskich tęczówkach. Ale poczułem, jak ogarnia mnie głuchy żal, przeplatany z dziwnym, niezwykle dającym o sobie znać uścisku. I ten uścisk był jak drut kolczasty, który zaciskał się na moich wnętrznościach. Jej pełne smutku spojrzenie wyrywało ze mnie wszystkie złe myśli, które wcześniej kłębiły się w mojej głowie. Obserwowałem jej usta poszerzające się w szeroki, ale jak bardzo rozpaczliwy uśmiech, wyciskający z niej falę łez.
   W oka mgnieniu Lena zbliżyła się do mnie jeszcze bardziej, zagarniając moją głowę w swoje objęcia. Powiedziała drżące przepraszam cię, które wydawało się być niczym lek kojący moje nerwy. Czułem nieprzemijający spokój. Nie potrafiłem zignorować jej serca, które z tak bliskiej odległości kołatało w jej piersi. Piersi targanej przez płacz i emocje. Zrozumiałem, że chcę, aby ta chwila trwała dłużej, lecz... istniał aspekt, który nie do końca mi odpowiadał i pragnąłem go jak najszybciej zmienić.
   Powoli wysunąłem się z jej uścisku i sprawiłem, że to ona teraz wtulała głowę w moją klatkę piersiową, a jej blond włosy muskały mnie w żuchwę. Objąłem ją jeszcze mocniej, mając nadzieję, że skończy płakać, ale doszło do mnie, iż wywołuje tym odwrotny efekt. Cała jej rozpacz teraz znajdowała ujście, mocząc moją koszulkę szybciej, niż zrobiłby to deszcz, który wciąż nam towarzyszył. Moim najodpowiedniejszym wyborem było po prostu dać jej się wypłakać. Zacisnąłem powieki, jakbym nie mógł dłużej słuchać tych wyrazów smutku. I jej łkanie, które przerywał silniej padający deszcz, w końcu przerodziło się w szloch. Przysunąłem głowę bliżej niej, muskając oddechem jej ucho:
    – Wybaczam. Ale nie płacz już.
   Potem ona odsunęła się ode mnie na tyle, by móc zobaczyć moją twarz w pełnej okazałości. Jej oczy wciąż były zaszklone, jakby lada chwila znów miała płakać. W odpowiedzi na ten wzrok spuściłem odrobinę głowę, by potem podnieść ją z powrotem na dziewczynę, uśmiechnięty pocieszająco. Tak, i to był szczery uśmiech. Zawierał wszystko to, co przed chwilą zdążyłem sobie uświadomić; że Lena naprawdę mi uwierzyła i przyszła do mnie tu, w deszcz, przeprosić. Wtedy cały smutek, jaki mnie wypełniał, skryłem na samym dnie umysłu.
   – O nie... – przeciągnęła to słowo. Jej usta ciągle były dygoczącą kreseczką, ale starała się uśmiechnąć. Jej oczy definiowały jedną, wielką ulgę, i sprawiały, że w środku czułem nieznajome ciepło. Ale takie przyjemne, że nawet nie chciałem zacząć się nad nim zastanawiać
   Podniosłem brew, oczekując wyjaśnień jej dotyczących jej o nie.
   – Powiedziałam sobie, ze zrobię ci zdjęcie, kiedy się uśmiechniesz. – Jej głos znów był drżąco-roześmiany, a wzrok powędrował gdzie indziej, jakby nie chciał na mnie trafić. – Widocznie coś mi nie wyszło.
   Mruknąłem po cichu jako potwierdzenie, a później wstałem, powodując tym samym, że Lena również to zrobiła. Strugi deszczu wciąż obijały się o budowle na placu zabaw i wsiąkały w ziemie, tworząc z niej jeszcze większe błoto, niż przedtem. A nasze buty? Były okropnie brudne.
   – Powinniśmy już iść. Przeziębisz się – stwierdziłem krótko, a potem bez słowa skierowaliśmy się w stronę akademii.
   Panowała cisza, ale zdawało mi się, że to właśnie jej w tej chwili potrzebowaliśmy jak nigdy. A ostatnie, o czym chciałem myśleć, to Noah. Pora sprzyjała, bo w korytarzu roznosiło się jedynie echo naszych butów. Nie korzystaliśmy dłużej z tej okazji, bo byliśmy na tyle zmęczeni, by od razu pójść do swoich pokoi i to tam zakończyć dzień.
***
   Następnego ranka stałem przed salą, z innymi uczniami oczekując nauczyciela. Akurat byłem mocno zdziwiony, kiedy obudziłem się zdrowy jak ryba, bez kichnięć, bólu głowy czy kataru. Wczorajszy deszcz nie pozostawił na moim zdrowiu nawet najmniejszego śladu, ale obawiałem się, że co innego dzieje się z Leną. W końcu albo się zaspała, albo choruje. W najlepszym wypadku oba moje przewidywania mogły okazać się błędne.
   Eric Stanley otworzył drzwi, pozwalając nam wszystkim wejść do środka. Zanim to zrobiłem, rozejrzałem się jeszcze parę razy w jedną czy drugą stronę korytarza. Jasne, że szukałem Leny. Z niezrozumieniem wypisanym na twarzy zająłem miejsce na ostatniej, podwójnej ławce. Gdzie ona mogła być? Wstałem, by zapytać Stanley'a, czy mógłbym do niej zajrzeć, ale gdy zaledwie wypowiadałem pierwsze słowo, drzwi uchyliły się, a zza nich wyszedł nie kto inny, jak Lena. Jeden rzut oka na nią powiedział mi, że w przeciwieństwie do mnie, ją choroba dotknęła. W jednej dłoni trzymała chusteczkę, a w drugiej książki, które kurczowo przyciskała do piersi. Jej nos i policzki były lekko zaczerwienione, ale uświadomiłem sobie, że mimo wszystko to nie sprawia, że wyglądała mniej ładniej.
   – Przepraszam za spóźnienie – powiedziała krótko, a potem nawet nie musiała się zastanawiać nad tym, gdzie usiąść. Mozolnym krokiem ruszyła w kierunku mojej ławki, a potem zajęła miejsce obok. Nie pytałem, jak się czuje, bo wyszedłbym na idiotę. Dobrze wiedziałem, że odpowiedziałby mi zmęczony, rozchorowany głos.
   – Nie lepiej było sobie dzisiaj odpuścić zajęcia? – spytałem, przepisując temat. Akurat ciche rozmowy na lekcji Stanley'a to nie wielki kłopot, bo nie przypominam sobie, by kiedykolwiek zwrócił komuś uwagę.
   – Nie, co ty – mruknęła. – Przeżyję, to tylko katar.
   – Lena, dlaczego właśnie wyjęłaś książkę od polskiego? – Podniosłem brew do góry, tym razem na nią patrząc. Dokładnie wtedy, gdy chciała otworzyć podręcznik, który wyjęła, schowała go i z niezrozumieniem na twarzy zaprzeczyła:
   – Książka od polskiego? Wcale nie... – A ja właśnie wiedziałem, że tak. Lena nie nadaje się dzisiaj do myślenia, i to był więcej niż trafny wniosek.
   Wtedy rozległ się dzwonek telefonu. Zwrócił on uwagę przynajmniej części klasy, a pan Stanley był ostatnią osobą, która się tym przejęła. Rzucił tylko krótkie telefony po lekcji, i wówczas okazało się, że ten dźwięk dochodził z telefonu Leny. Patrzyłem, jak dziewczyna odrzuca połączenie od Noah'a. Nie sądzę, żeby ten facet szybko z niej zrezygnował. I przez to prawie umknął mi fakt, że ja też jestem na celowniku, tylko w mniej przyjemnym tego słowa znaczeniu.
***
   Po jeszcze paru godzinach przyszła pora na stołówkę. Lena i ja ciągle dotrzymywaliśmy sobie kroku, i to powodowało, że czułem spiętrzającą się we mnie falę niepewności i obaw. Czyżbym właśnie przypieczętował swój los? Czy Noah naprawdę planował coś?
   W końcu nadszedł moment, kiedy mogłem odebrać swój posiłek. Kobieta, która miała to zrobić, różniła się od przeciętych osób pracujących na tym stanowisku. Stwierdziłem, że nie może mieć więcej niż trzydzieści lat; była zadbana, a jej usta otoczone czerwoną niczym krew szminką wykrzywiły się w uśmiechu. Sięgnęła pod blat, by dać mi to, po co tak właściwie tu przyszedłem. To było dziwne. Zdawało mi się, że tylko mi podarowała coś zupełnie innego, niż reszcie, mimo że pozornie każdy posiłek wyglądał na tak samo dobrze przyrządzony. Przyłapałem się nawet na myśli, że zbyt bardzo dramatyzuję, odkąd czuję na karku oddech groźby.
   Zignorowałem to po całości. Przestań tyle myśleć, Alec.
   – Czuję się jak moje jedzenie z liceum... – Lena mruknęła niewyraźnie, siadając na przeciwko mnie. Położyła swoją tackę z posiłkiem i przystąpiła do jedzenia. Przeżuwała wszystko dwa razy wolniej, niż gdy była bardziej... zdrowa. Prawie pokusiłem się o stwierdzenie, że cały świat nagle zwolnił swoje tempo.
   – Jakie było twoje jedzenie z liceum? – Bez zbędnych ceregieli, sam wziąłem się za jedzenie, które podarowała mi tajemnicza ekspedientka.
   – Okropne.
   ***
   Nasz dzień kończył się na języku polskim. Na tej lekcji zostałem przywołany do tablicy, a niespodziewanie każdy krok stawał się nie do zniesienia. Nie dlatego, że coś mnie bolało; dlatego, że odnosiłem wrażenie, że odlatuję. Działo się coś tajemniczego. Obserwowałem, jak przed moimi oczami pojawiają się mroczki, które zaczęły zaścielać tablicę i swoją czernią stopniowo pochłaniały ją bez reszty. Nie, nie ją; one pochłaniały mnie. Powoli zacząłem tracić kontrolę. Moje powieki stawały się coraz cięższe, ból utworzył sobie odrębny kłębek w moim umyśle i pulsował, wywołując tępe uczucia wyczerpania. Chciałem stracić przytomność, bo było mi do tego niezwykle blisko. Usłyszałem głos, ale jednocześnie uświadomiłem sobie, że słyszę go, jakby jego właściciel znajdował się kilometr stąd.
   Co się dzieje...
   Dlaczego? Kto mi to zrobił?
   Ciemność mnie wchłonęła.

Lena? Dum dum duuuum

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz