7.18.2017

Od Briana CD Haydena

Trzymając miłość swojego życia za dłoń, w ciszy zeszli do kuchni. Hayden usiadł na krześle znajdującym się tuż przy wyjściu, zaś Brian naprzeciw. Położył swoją dłoń na dzielącym ich stole wewnętrzną stroną do góry, na której to po sekundzie spoczęła ręka młodszego. Bez przedłużania, bez kombinowania i owijania w bawełnę, nie miał też predyspozycji do kłamania, chyba że dla bezpieczeństwa bliskich. Jednak nie w tym przypadku. Tutaj musiała zaistnieć tylko prawda.
- Hayden, muszę polecieć z mamą do domu.
Chłopak wpierw widocznie zacisnął usta, by po chwili wymusić uśmiech.
- Przecież to żaden problem. Polecimy, załatwimy, co trzeba i wrócimy, tak? – Skierował pytanie do swojego ukochanego, lecz w oczach widać było, że znał odpowiedź, jednakże nie wyzbył się nadziei na inną.
- Nie, skarbie. Ty wrócisz do szkoły. – Oznajmił z wyczuwalnym smutkiem w głosie, zaś tymi słowami zabrał uśmiech z jego ust. – Wrócę za trzy dni. Tylko trzy dni.
- Ale… Co ze szkołą? Nie możesz dorobić sobie kolejnych nieobecności. Znajdujemy się na pierwszych dwóch pozycjach listy uczniów do wydalenia. – Obiema dłońmi złapał rękę Briana, a jego burzowe oczy chaotycznie obiegały twarz starszego. – Nie możesz, Brian. Miałeś spełnić swoje marzenia, jesteś tak blisko i tak łatwo chcesz to porzucić?
- Są rzeczy ważne i ważniejsze. Doskonale o tym wiesz. – Palcami wolnej dłoni zaczął głaskać ciepłą, delikatną skórę chłopaka. – Nie porzucam swoich pragnień, marzeń, tylko na chwilę odsuwam je na bok.
- Dlaczego nie mogę z wami lecieć? Rozumiem, że się do niczego nie  przydam, ale nie chcę zostać sam. Nie chcę sam wrócić do Akademii, sam spać w łóżku, czy samotnie jeść. – Mocniej zacisnął swoje dłonie. – Obiecuję, że nie będę ci przeszkadzał. Możesz mnie nawet zamknąć w domu, ale proszę, nie każ mi znowu znosić rozłąki między nami. Nie dam rady.
- Po prostu… - Tam nie będzie bezpiecznie. – Chcę, żebyś ukończył tę szkołę, okej? Dostałeś ostatnią szansę, a ja nie pozwolę ci jej zmarnować. Masz wrócić, rozumiesz?
Hayden wbił wzrok w ich splecione dłonie, by po chwili delikatnie je rozdzielić. Wstając od stołu skinął tylko głową, po czym bez słowa odwrócił się i skierował do pokoju na piętrze w celu dokończenia pakowania.
Kang, z ciężkim westchnięciem i drżącymi dłońmi, przeczesał swoje włosy, starając sobie wmówić, iż dobrze postąpił. Chcąc dać chłopakowi dłuższy moment do rozmyślań, specjalnie zaczął wyszukiwać sobie zajęcia. Zakręcił gaz, wodę, wszystkie naczynia umyte zaraz po śniadaniu schował do odpowiednich szafek. Kiedy skończyły się możliwości przedłużania do momentu następnej rozmowy ze swoim ukochanym, jeszcze na sekundę usiadł przy stole, chowając twarz w dłoniach. Wyprostował się dopiero, gdy rodzicielka dotknęła jego ramienia. Ułożył dłonie na stole i uniósł na nią wzrok. Patrząc tak w jej ciemne, zawsze wdzięczne oczy, usilnie staral sobie przypomnieć, czy niegdyś zaistniała sytuacja, że zabrakło uśmiechu na jej twarzy.
- Wiesz, że nie musisz ze mną wracać. Dam sobie radę. – Ciepły głos, który samą swoją barwą dawał wsparcie, otulił serce Briana.
- Po tym, co zrobił ojciec, nie mogę cię z tym zostawić. – Wstając z krzesła ujął jej szczupłą dłoń w swoje. – Jako syn powinienem coś zrobić dla swojej matki. Muszę ci się odwdzięczyć za te wszystkie lata, za to, jak mnie wychowałaś oraz wynagrodzić zszargane nerwy za nieposłuszeństwo. Nie byłem dzieckiem, którym mogłaś się chwalić. Przepraszam.
Przymknął oczy i opuścił głowę, powstrzymując nadmiar bolesnych emocji. Nim zdążył się na dobre rozpłakać kobieca dłoń pacnęła go w czubek głowy. Zdziwiony uniósł swe ciemne tęczówki na rodzicielkę.
- Skąd te zwątpienie w tobie? – Smukłymi palcami odgarnęła grzywkę z jego oczu, po czym przygładziła koszulę na ramionach i złapała mocno na wysokości łokci. – Jesteś największym skarbem, jaki dostałam w swoim życiu, więc zabraniam ci mówić tak o sobie. – Wierzchem dłoni otarła mokre policzki syna, z miłością nań patrząc. – Spotkaliśmy się po tak długim czasie. Chciałam odebrać ci wszystkie zmartwienia, a zamiast tego doniosłam kolejne.
- Nie mów tak… - Zrobił smutną minę, aby po chwili zaśmiać się cicho wraz z nią.
- Skoro czujesz się lepiej, to idź do niego, porozmawiajcie. Skoro zdecydowałeś się lecieć do domu, to doskonale rozumiem twoje obawy, ale musisz też w niego uwierzyć. – Chłopak skinął parokrotnie i mocniej ścisnął dłoń matki. – Potem przydasz się w roli syna. Zniesiesz moje bagaże.
Grzecznie przytaknął, ucałował rodzicielkę w zarumieniony policzek i poszedł na górę, do pokoju Haydena. Zamknięte drzwi odizolowały go od reszty domu, tworząc samotnię, której próg przekroczył Brian, uprzednio knykciami pukając w drewno oraz informując o swoim wejściu. Ciche kliknięcie rozniosło się po pokoju, po zamknięciu drzwi.
Młodszy siedział po turecku na podłodze przed walizką, tyłem do drzwi. Po lewej stronie leżały złożone w kostkę ubrania Kanga, które po kolei trafiały do rąk chłopaka, były zwijane i następnie z dokładnością układane w otwartej walizce. Kiedy starszy usiadł obok niego nawet nie drgnął, nie mrugnął, nie zaszczycił wzrokiem. Nie był zły, tylko zawiedziony i przygnębiony. Brian, nie mając pomysłu na rozpoczęcie rozmowy, sięgnął przezeń po jedną ze swoich bluzek, jednak nie to było celem. Zatrzymał się w pochylonej pozycji przed swoim ukochanym, na którego twarz mógł patrzeć z odległości paru centymetrów. Niewzruszony nastolatek wziął kolejny ciuch, zwinął go na swoich kolanach i uniósł wzrok dopiero wtedy, gdy zamierzał go odłożyć. Najpierw obojętny, by po sekundzie zmienić się na wyraźnie zszokowany.
- Płakałeś? – Zapytał wyraźnie zdziwiony, odrzucając na bok dalsze pakowanie, umieszczając swoje dłonie na ramionach ukochanego.
Brian zaprzeczył ruchem głowy.
- Kichałem. – Szepnął, pozwalając sobie na małe oszukaństwo, bo kłamstwo było zbyt mocnym stwierdzeniem.
- Kłamczysz. – Prychnął, mimowolnie głaszcząc okryte jasną koszulą ramiona, jednocześnie wpatrując się w ciemne oczy starszego, który widocznie się zamyślił. – O czym tak intensywnie dumasz?
Brian, nie przerywając kontaktu wzrokowego, cofnął si ę z powrotem do siadu, lekko unosząc kąciki ust, lecz zaraz drżąco opadły.
- Czy ja na ciebie zasługuję? Czy jestem w stanie sprawić, że będziesz szczęśliwy? Przestaniesz myśleć o przeszłości? Co takiego w sobie mam, że ze mną jesteś? Nie mogę dać ci wszystkiego, co bym chciał. Te i wiele innych pytań męczy mnie każdego ranka. Nie potrafię na nie odpowiedzieć, przez co się frustruję. Chcę, żebyś był bezpieczny, nie cierpiał bez potrzeby. To wszystko mnie tak bardzo przytłacza, ale nie mogę tego pokazywać, byś się nie martwił. Powinienem być dla ciebie oparciem, pomocą. – Oczy zaszkliły się od napływających łez, zaś usta drżały, jakoby było mu zimno. Hayden rozchylił lekko wargi, nie mając pojęcia, co mógłby odpowiedzieć. Najpierw chciał powstrzymać łzy ukochanego, więc ujął jego twarz w dłonie. – Proszę. Odpowiedź mi na chociaż jedno z nich. Zabierz trochę tego ciężaru.
- Ja jestem szczęśliwy. Bez zająknięcia mogę stwierdzić, że na tym brzydkim świecie nie ma osoby szczęśliwszej, niż ja, bo jesteś mój. Wiesz, co mnie uszczęśliwia? Twoja obecność, twój głos, twój dotyk. Wszystko, co jest niepowtarzalne. To ja powinienem zapytać się, czy zasługuję na tak wspaniałego człowieka, jakim jesteś. – Przysunął się bliżej i mocno objął starszego, który uczynił podobnie. Głaszcząc go po plecach, przedłużył nieco ciszę, aby opadły emocje. – Wiesz, co uwielbiam w tym wszystkim najbardziej? Ubóstwiam, kiedy mnie całujesz, gdziekolwiek. Czuję wtedy takie cudowne mrowienie w brzuchu, które sprawia, że pragnę więcej i więcej.
Brian, odebrawszy wypowiedź swojego faceta, jako zachętę na poprawę humoru skorzystał z tej bliskości i zaczął muskać ustami skórę chłopaka od karku, przez jedno z uszu, aż do ust, zatrzymując się przy nich na dłużej z wyraźnym uśmiechem. Nie były to przepełnione pożądaniem i namiętnością pocałunki, lecz lekkie muśnięcia, sprawiające większą przyjemność w obecnej chwili. Niestety nie wszystko co cudowne, może długo trwać. Przerwali czułości w momencie drugiego puknięcia w drzwi, ku którym skierowali swoje spojrzenia.
- Chłopcy, taksówka przyjedzie za pół godziny. Mam nadzieję, że wszystko spakowaliście. Sprawdźcie dwa razy.
- Dobrze mamo – odkrzyknął Hayden, co wywołało uśmiech na twarzy Kanga.
- Zaraz zniosę twoje rzeczy. – Zawołał, a po otrzymaniu potwierdzenia usłyszenia, ponownie skierował wzrok na młodszego. – Spakujesz mnie?
Lavell skinął parokrotnie głową, będąc nadzwyczajnie tym zafascynowany. Skradł soczysty pocałunek z ust swojego ukochanego i ponownie zabrał się za pakowanie. Brian na odchodne potarmosił jego ułożone, jasne włosy z uśmiechem na twarzy. Mniej ciężaru na sercu, lecz nie wszystkie zmartwienia odejdą od razu. Niektórych trzeba się pozbyć samemu, ręcznie.


Lot z Vancouver do Seulu był godzinę wcześniej od lotu na trasie Vancouver – Sacramento, dlatego też to Brian wraz z matką musieli jako pierwsi odejść, co niezbyt podobało się Kanadyjczykowi.  Kiedy nastąpiło pierwsze wezwanie na pokład, ludzie ustawili si w długiej kolejce. Mama pożegnała się z najmłodszym „synem” mocnym przytuleniem, świadomie zostawiając ich samych.
- To tylko siedemdziesiąt dwie godziny.
- Co? – Hayden spojrzał zdziwiony na Briana, mocniej zaciskając dłoń na tej jego.
- Dzisiaj rano, a trzeciego dnia wieczorem już będziemy razem. Szybko zleci, nawet nie zauważysz. – Przyciągnął go do siebie i mocno przytulił, nie mając najmniejszej ochoty go zostawiać. – Uważaj na siebie, dobrze? Jedz mało, a często, wysypiaj się, nie spóźniaj na zajęcia, a tym bardziej żadnych nie opuszczaj. Nie pakuj się w żadne kłopoty, jednak jeśli coś się stanie, dzwoń o każdej porze, czy daj jakikolwiek znak. – Odsunął go nieco, by móc spojrzeć w te hipnotyzujące, burzowe oczy, które właśnie zalały się łzami. – I nie płacz. Nie zostawiam cię na zawsze.
Chłopak z trudem przełknął ślinę, jednocześnie kiwając głową i ocierając palcami niesforne krople, spływające po policzkach.
- Ty też na siebie uważaj. Nie pal, nie pij, jedz dużo, śpij. Ubieraj odpowiednio do pogody. – Powiedziane na jednym wdechu zmusiło go do chwili przerwy. Puściwszy dłonie chłopaka, do końca otarł oczy. – masz do mnie wrócić, rozumiesz? Cały, taki sam.
Brian z uśmiechem odgarnął mu grzywkę z czoła, które ucałował, potem wargami tknął czubek nosa i na pożegnanie skończył długim pocałunkiem w usta. Po tym od razu się odwrócił, nie chcąc się wahać, ani pokazywać swojej niepewności.

Po jedenastu godzinach długiego lotu musieli jeszcze poczekać na bagaże. Najpierw długie siedzenie w bezruchu i spanie, a teraz stanie i czekanie. Znakomity zamiennik. W czasie oczekiwania przełączył telefon na normalny tryb, założył słuchawki i wybrał numer do swojego chłopaka. Jeśli dobrze wyliczył, w Vancouver było już po godzinie dziesiątej wieczorem, a tutaj dopiero połowa dnia. Parę długich sygnałów musiało nastąpić, nim Hayden odebrał. Kang przełączył na video rozmowę.
- Dzień dobry wieczór kochanie. – Uśmiechnął się do kamery, widząc oświetloną twarz młodszego, częściowo zasłoniętą przez poduszkę. – Spałeś?
Zaprzeczenie.

- Na początku miałem nie dzwonić, ale strasznie mi tęskno za tobą. Jadłeś? – Hayden potwierdzil cicho, bardziej wtulając się w ciemną poduszkę, która wydała się znajoma. – Czy to jest moje łóżko?
- Może.
- O ty… - Zaśmiał się cicho, okropnie chcąc przy nim być, lecz na razie nie mógł.
- Brian, zaśpiewasz mi coś na dobranoc? Coś… twojego.
Starszy ściągnął brwi i zacisnął usta, zastanawiając się, co mógłby wybrać na dobrą noc dla swojego faceta. Zerknął na taśmę bagażową, lecz ich bagaże pewnie jeszcze nie opuściły samolotu, więc miał sporo czasu. Odszedł pod jedną ze ścian, gdzie było w miarę luźno i nikt by go nie zagłuszał.

Gdybym nie poszedł tamtą drogą
Prawdopodobnie nie zostalibyśmy parą
Widzę tylko ciebie
Gdy nocą zamykam swoje oczy
Zasypiam spojony myślami o tobie
Czuję się, jakbym był w filmie
Gdy nasze spojrzenia się spotykają
Jesteśmy niczym filmowe gwiazdy
Jesteśmy piękni

Gdy skończył,  Hayden uchylił zmęczone powieki i ułożył się inaczej, ukazując całą swoją twarz.
- Masz tyle ładnych tekstów, melodii, piosenek i żadnej z nich nie słyszałem, nikt nie słyszał. Dlaczego? – Ułożył brodę na jednej z dłoni, wyczekując odpowiedzi ze strony Azjaty, który zrobił niezbyt zadowoloną minę z powodu tego, że młodszy przejrzał zawartość jego laptopa.
- Sprzedaję je, Hayden, ale porozmawiamy o tym, kiedy wrócę. Nie teraz. Powinieneś już spać. Beze mnie będzie ciężko, ale wierzę, że dasz radę.
Lavell widocznie chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język. Odrobinę sztucznie pożegnali się do dnia następnego.

Wyjazd z lotniska nie był ciężki. Wystarczyło wsiąść w odpowiedni pociąg i już zmierzali prosto do domu, który od dłuższego czasu stał pusty. Od paru miesięcy tylko matka się wszystkim zajmowała, bo ojciec najpierw uciekał od odpowiedzialności za wzięte pożyczki, potem wyparował.
W akompaniamencie wspomnień z okolicy, śmiesznych sytuacji z dzieciństwa, ale także dziwnych spojrzeń sąsiadów, dotarli do piętrowego budynku. Weszli do przed pokoju, zostawili walizki, minęli schody i przekroczyli kuchnię, z której było wyjście do pokoju, a raczej dobudówki, która wychodziła na handlową ulicę, będąc jednym z wielu obecnych sklepów, totalizatorów i rywalem ubezpieczalni. Otworzywszy drzwi łączące dom z rodzinnym biznesem, zamarli w jednej sekundzie. Pokój, będący w wymiarach 4x6, był w totalnej ruinie. Poobijane ściany, połamane krzesła, biurko, szafki z papierami wyglądały niczym ognisko, a witryna nie zawierała już szkła. Pozostały po niej tylko metalowe wzmocnienia.
Matka pod wpływem szoku zachłysnęła się powietrzem. Brian, nie chcąc, aby dłużej na to patrzyła, zasłonił pomieszczenie swoją osobą, wyprowadzając matkę z powrotem do kuchni. Sam zaś powrócił do bałaganu, zamykając za sobą drzwi. Przeszedł przez pomieszczenie i wyszedł przez żelazne obramowanie, nazywające się kiedyś drzwiami. Omiótł wzrokiem przód budynku, chcąc doszukać się jakiejś ukrytej wiadomości od sprawcy. Wtem podszedł do niego czterdziestoletni sąsiad z ościennego saloniku fryzjerskiego.
- Zrobiło to trzech zamaskowanych mężczyzn dwa dni temu w środku nocy. Ewidentnie czegoś szukali. Nim pojawiła się policja, zdążyli wszystko zdemolować i się zwinąć. Wiesz, gdyby był jeden, mógłbym coś próbować, ale…
- Nawet jeśli, to dobrze, że nie narażał się pan. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby ktoś jeszcze ucierpiał przez mojego ojca.
- Wiesz, kto to zrobił?
- Gdybym powiedział, że się domyślam, skłamałbym. – Brian uśmiechnął się lekko i przeczesał swoją przydługą grzywkę. – Wiem kto i wiem, jak to wszystko zatrzymać.
- Cieszę się, że wróciłeś, Yonghyunie. Moja żona z chęcią ogarnie twoje włosy, napije się herbaty z Yooną. Byle nie musiała na to patrzeć. I tak wiele przeżyła, a to musiało ją kompletnie zniszczyć.
Brian podziękował i skorzystał ze złożonej oferty. Herbata, kawa, domowej roboty ciasto sprawiły, iż choć na chwilę zapomnieli o tym, jak wszystko wygląda tuż za ścianą. Kobieta ze złotymi palcami sprawiła, że Kang wyprzystojniał. Włosy zmieniły barwę na czarną, porównywalną z węglem, a może i ciemniejsze, jednak z zachowaniem rozchodzącej się grzywki. Po cichu poprosił o zaopiekowanie się mamą, po czym udał się na bogatsze obrzeża miasta.  
Po godzinie przebijania się z jednego końca na drugi, stanął przed bramą jednej z willi, otoczonej wysokim, piaskowym murem, masą ochroniarzy i bogatym wnętrzem. Był tutaj raz, z ojcem, parę lat temu, gdy zaczynali działalność. Złe wspomnienia wróciły. Przycisnął dzwonek i uniósł spojrzenie w kamerkę. Po dłuższej chwili oczekiwania zostało mu zadane pytanie, kim jest.
- Kang Younghyun, syn Kang Moonbina. Mam niecierpiącą zwłoki sprawę do Wonpila.
Jedno ze skrzydeł ciężkiej bramy uchyliło się, wpuszczając go na teren posiadłości. Przeszedłszy długi podjazd został skierowany na tyły, a stamtąd wkroczył do środka przed taras, wprost do przestronnego biura. Facet ewidentnie podczas wyciągania pieniędzy z ludzi wpatrywał się w swój ogromny basen, popijając najdroższe whisky, jakie istniało. Nie czekał długo. Właściciel przybył. Podali sobie dłonie, chociaż to Wonpil, bo tak było na imię stojącemu przed nim mafiozie, był nadzwyczaj szczęśliwy z tego spotkania. Gestem dłoni pozwolił mu usiąść naprzeciw niego, a sam zajął miejsce za biurkiem. Nim zdążył o cokolwiek zapytać, Kang go uprzedził.
- Wiem, że to ty zniszczyłeś ubezpieczalnię. Jeśli szukasz pieniędzy, wystarczy powiedzieć, a nie unicestwiać coś, na co niektórzy pracowali przez większość swojego życia. Nie chcę robić hałasu, więc załatwmy to szybko i bezboleśnie. Ile jesteśmy winni?
Mężczyzna prychnął, rozbawiony zachowaniem chłopaka.
- Ledwo wróciłeś do domu, a już zaczynasz się rządzić? – Zapytał z pogardą, otwierając szufladę, z której wyciągnął szczepiony plik kartek i rzucił tuż przed niego. – Twój ojciec podpisał ze mną umowę. Do tej pory wszystko było dobrze. Co pożyczał, to oddawał, ale nagle mu się odwidziało, wziął więcej, niż wszystko razem zliczone do tej pory, i zniknął. Może mam nieciekawe zajęcie, ale to, jak traktuję człowieka, zależy od niego samego. Skoro postanowił spieprzyć z pieniędzmi, postanowiłem je w jakiś sposób odzyskać, ale okazało się, że w ten waszej kanciapie nie ma nic wartego uwagi. Pewnie lepszy majątek trzymacie w domu.
- Dogadajmy się. Nie wiem, gdzie jest mój ojciec, nie zamierzam go szukać, ale jeśli tylko się pojawi, z przyjemnością oddam tego pluskwiaka tobie. Po prostu powiedz ile. Oddam wszystko.
- Niby wyzywasz go od najgorszych, niby nienawidzisz, ale chcesz spłacić jego długi? Jakież to zabawne.
 - Nie robię tego dla niego. Chcę, aby moja matka miała spokój. Jest niewinna, nie związana z tą sprawą. Trafiła w swoim życiu na nieodpowiedniego człowieka. Może to nie naprawi wszystkiego, co do tej pory zrobił, ale na pewno w przyszłości będzie lepiej.
- Jak na młodego mężczyznę, wchodzącego dopiero w dorosłość, masz wiele do powiedzenia i nie jest to wyssane z palca. Jestem ciekaw, jak utrzymujesz się tam, w Ameryce. – Mężczyzna widząc, że Brian nie jest skory do rozmowy na takie tematy, odczepił od leżących na biurku kartek małą notatkę, która okazała się spisem wszystkich pieniędzy pożyczonych i oddanych oraz dług. – Sto pięćdziesiąt milionów wonów (ok. 132 tys. $). Plus doliczę jeszcze ogłoszenie upadłości. Ludziom, którzy wam powierzyli swoje bezpieczeństwo, trzeba oddać całą kasę. Nie potrzebuję tych pieniędzy na teraz, ale nie chciałbym, abyś zniknął, jak twój ojciec. Potrzebuję czegoś pod zastaw.
Zastaw.
Brian wbił wzrok w leżące przed nim kartki, lecz było to w celu zamyślenia, aniżeli przeczytania ich zawartości. Zaczął wertować cały swój dobytek niczym strony w książce. Co było tak cennego, co ten facet miał na myśli? Dom w Korei, w Toronto, były dla niego warte tyle, co miska ryżu. Na pewno.
- Uważam, że Shin Yoona będzie wspaniałym zabezpieczeniem. Oczywiście dla mnie. Dla ciebie będzie to motywacja do działania.
Shin Yoona.
Spojrzał na ten obrzydliwy uśmiech, który zagościł na twarzy mężczyzny. Kang spodziewał się wszystkiego, ale przez myśl mu nie przeszło o traktowaniu człowieka, jak rzecz. Po tylu latach udało mu się w końcu ujrzeć matkę, a teraz ponownie miał ją stracić. Poderwał się z krzesła, niemalże je wywracając.
- Nie pozwolę na to, rozumiesz? – Zacisnął dłonie w pięści, denerwując się coraz bardziej podczas patrzenia na tę niewzruszoną, uśmiechniętą twarz.
- Rozumiem doskonale, dlatego wszystko zależy od ciebie, mój drogi.
Zirytowany do granic możliwości Brian chciał jeszcze coś powiedzieć, ale powstrzymał się. Zamiast tego bez pożegnania opuścił pomieszczenie, z akompaniamentem trzaśnięcia drzwiami, wprawiając pobliskie okna w drżenie. Ominął wszystkich ochroniarzy, bez ich pomocy wychodząc poza budynek. W czasie, kiedy ucinali sobie niemiłą pogawędkę, zdążyło się zachmurzyć. Ledwo wyszedł za granicę posiadłości, kiedy nastąpiło urwanie chmury. Niezrażony postanowił wracać na piechotę. Wszyscy uciekali, chowali się pod daszkami, w sklepach. Niewielu miało parasole. Brian w tym czasie pozwolił sobie na płacz. Krople łez mieszały się z chłodnym deszczem, w ten sposób chowając zszargane nerwy chłopaka.

~*~

Przebrany w suche ubrania, okryty kocem siedział, a wręcz leżał na wyspie kuchennej, w ciszy i z pustym wzrokiem wpatrywał się w parę uciekającą ze stojącego przed nim kubka. W tym czasie mama krzątała się w kuchni, przygotowując dla nich kolację. Nie powiedział jej wszystkiego. Dlatego za każdym razem, kiedy przypomniał sobie słowa Wonpila, od razu pojawiały się łzy.
- Mamo… Masz jakieś pieniądze?
- Mam, dlaczego pytasz? – Obejrzała się na swojego syna, który w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami. Kobieta odłożyła swój fartuch na blat, po czym przeszła na korytarz, gdzie kucnęła obok schodów, zwinęła częściowo dywan, a następnie, ku zdziwieniu chłopaka, podniosła jedną z desek. Zostawiając dziurę w podłodze, przyniosła niewielką aktówkę. – Tutaj są pieniądze ojca, ale nie ruszałam ich. Nawet nie mam pewności, czy one tam są. Mam też swoje, schowane na górze, po sprzedaży domu.
Puścił mimo uszu wieść o tym, iż dom w Toronto został sprzedany, a wraz z nim wszystkie wspomnienia z dzieciństwa. Otworzył aktówkę i obrócił ją do góry dnem. Na stół wypadły sklejone taśmą pliki banknotów, a zaraz po nich wyleciał pistolet. Matka aż zakrzyknęła z przerażenia na widok broni. Brian wyciągnął po nią dłoń, która została zatrzymana przez rękę rodzicielki.
- Nie ruszaj tego.
Po raz kolejny w swoim życiu jej nie posłuchał. Sięgnął po nią drugą ręką. Nie znał się na takich rzeczach. Nie wiedział, czy jest naładowana, zabezpieczona, ale na pewno ciężka, co mogło oznaczać, iż nabita. Odłożył pistolet na bok i wziął banknoty, na oko mierząc ich wartość.  Na pewno było na jedną czwartą długu, ale nic więcej. Westchnął ciężko i sam poszedł schować wszystko z powrotem.
Podczas kolacji głównym tematem był ojciec. Nie dało się tego uniknąć. Nie udało im się wymyślić jakiegokolwiek planu. I nadal nie odważył się powiedzieć całej prawdy. Potem był jedyną osobą w domu, która nie była w stanie spać z powodu natłoku wielu myśli. Jak najciszej zszedł do kuchni, szukając jakiegokolwiek zajęcia. Włączywszy światło zauważył uchylone drzwi do dobudówki. Ściągnął brwi zdziwiony nieco tym widokiem. Mogło się zdarzyć, że zapomniał je zamknąć na klucz, ale nigdy nie było problemu z zamkiem. W końcu były wzmacnianie. Zajrzał do środka, ale nic prócz wiejącego wiatru i światła ulicznej lampy, nie było. Z pomocą wyobraźni wzruszył ramionami, zamknął drzwi i obrócił się w stronę kuchni, kiedy naskoczyła na niego jakaś czarna postać. Uchylił się, lecz nie dało to oczekiwanych efektów. Został pchnięty na wyspę, zaś jego ciało samo zareagowało. Obrócił się i, nie wiedząc w jaki sposób, unieruchomił ręce napastnika. Mężczyzna, cały ubrany na czarno, z kapturem na głowie i maską zakrywającą połowę twarzy. I nóż w prawej dłoni. Ze strachem odepchnął go od siebie i uciekł na drugą stronę wyspy kuchennej.
Unikaj, unikaj, unikaj.
Mężczyzna, pomimo swojej widocznej większej masy, był nadzwyczaj szybki. Nim Brian zdążył się zorientować ostrze rozcięło bluzkę. Chłopak skorzystał z bliskości uderzył go z pięści w nos, czego się chyba nie spodziewał, bo aż postąpił parę kroków do tyłu. Zadziałało to jak płachta na byka. Niczym zwierzę rzucił się na Briana, podciął mu nogi, przez co ten padł na podłogę. Kłujący ból przeszedł po całej długości kręgosłupa, ale został zakamuflowany gdzieś w odrębnych częściach mózgu, gdyż ciało było nastawione na obronę. Głowa odbiła się od podłogi niczym piłka, przez co przed oczami pojawiły mu się ciemne plamy, przeciągły pisk przebiegł przez uszy. W całym tym niewyraźnym widoku zdołał ujrzeć nadchodzący atak. Odruchem bezwarunkowym osłonił się rękoma, co nie było niestety wystarczające. Nóż na wylot przebił jego lewą dłoń. Zaś krzyk przerażenia rozniósł się po budynku. Zepchnął mężczyznę z siebie kolanami i złapał zranioną dłoń. Nieświadomie nie czuł bólu z powodu działającej adrenaliny. Współdziałał z nią strach, podsycany przez widok krwawiącej rany.
Gdy napastnik zaczął ponownie się do niego zbliżać, spanikowany Brian począł się cofać z pomocą jednej ręki, póki nie utknął w kącie tworzonym przez dwa ciągi szafek.  Bicie własnego serca czuł na całym ciele i słyszał tuż obok uszu. Mężczyzna stanął nad Kangiem i ściągnął maskę, ukazując całą swoją twarz.
Mamo.
- Odejdź. Zostaw go. – Jak na zawołanie głos matki dotarł do uszu Briana. Stała w wejściu do kuchni, naprzeciw swojego syna, i mierzyła z pistoletu w plecy mężczyzny. - Zostaw nas.
Głos jej drżał, a dłonie wręcz przeciwnie. Kurczowo trzymały broń, zaś palec wskazujący tkwił przy spuście. Mężczyzna odwrócił się i znieruchomiał, widocznie zaskoczony. Nawet najlepszy złodziej, czy morderca będzie czuł się niepewnie, jeśli broń znajduje się w dłoniach osoby niedoświadczonej. Napastnik powoli zaczął unosić ręce, gdy w jednej chwili przeskoczył przez aneks i uciekł tą samą drogą, którą przybył.
Kobieta po otrząśnięciu się z pierwszego szoku odrzuciła pistolet i dobiegła do mdlejącego już syna. Widok krwi zmroził jej własną w żyłach, lecz nie mogła się poddać lękowi. Ściągnęła ścierkę z blatu i owinęła nią ranną dłoń chłopaka, mocno zaciskając.
- Younghyunie popatrz na mnie, rozmawiaj ze mną – Poprosiła płaczliwie, z trudem powstrzymując łzy.
Mimo zakrycia rany, szkarłatna kałuża widocznie się powiększała. Nerwowo zaczęła poszukiwać przyczyny, denerwując się coraz bardziej z sekundy na sekundę. Aż znalazła. Głęboka, długa rana na lewym boku, tuż pod żebrami. Ujęła zdrową dłoń syna i ułożyła ją na miejscu swoich.
- Trzymaj mocno, kochanie. – Poprosiła, po czym ściągnęła z siebie bluzkę, zwinęła ją i przycisnęła do największej rany. – Będzie dobrze, ale musisz na mnie patrzeć. Nie zamykaj oczu.
Zdrowa dłoń chłopaka opadła, zaś powieki uniosły się, ukazując zamglone oczy. Powoli przeniósł wzrok na matkę, która płakała, jednak wysilała się na uśmiech. Tak bardzo chciał go odwzajemnić, ale brakło już sił.
- Musisz schować broń… - Wyszeptał, a widząc potakującą głowę, przymknął nieco oczy. – Spłacimy wszystkie długi… Zabiorę cię do USA, zostaniesz przedszkolanką… Zawsze chciałaś nią zostać, pamiętasz? Nie mogę cię oddać.
- Oczywiście. Spełnimy swoje marzenia, razem. – Pomimo wszechobecnej krwi, odgarnęła ciemną grzywkę z jego oczu. W tym samym momencie głowa Briana opadła, a oddech ucichł. – Younghyun? Brian? Skarbie, spójrz na mnie, proszę!
I wtedy drzwi do dobudówki otworzyły się po raz kolejny.

 ~*~

Gdyby nie sąsiad zaalarmowany krzykiem oraz widokiem uciekającej postaci, Brian mógłby się już nigdy nie obudzić, opuszczając wszystkich, którzy darzą go miłością. Po dużej utracie krwi, zatrzymaniu serca i ostatecznym zaszyciu ran, zażądał wypisu. Mimo nazywania samobójcą oraz próśb matki, osłabiony wrócił z nią do domu. Zamiast odpocząć, zabrał pieniądze i udał się do Wonpila. Facet widocznie był zdenerwowany na cały świat, ale większość tej nienawiści poszło na podwładnego, który nie był w stanie nikogo zabić. Jak dobrze się złożyło, Brian rzucił owemu napastnikowi pieniądze pod nogi i życzył powodzenia w następnych powierzonych misjach.
Po wyjściu stamtąd po części mu ulżyło, ale wtedy pomyślał o tym, co obiecał Haydenowi.
Przepraszam, Hayden.
Zmęczony i osłabiony czekaniem na autobus, udał się do pobliskiej kawiarni, gdzie usiadł w najbardziej oddalonym kącie i zadzwonił do swojego chłopaka. Szczęście w tym nieszczęściu nie użyli kamery. Po prostu wysłuchał tej gaduły, który streścił mu cały dzień zajęć i jeszcze trochę. Kiedy żegnał się ostatnimi słowami, ktoś odważył się do niego bez słowa dosiąść. Były facet, to osoba, której najmniej się spodziewał.
- Jak ci mija życie, Brian?
- Jak twoje relacje z Sungjinem, Jae?
Chłopak poprawił okulary na nosie, uśmiechając się przy tym ze sztucznym rozbawieniem słowami Kanadyjczyka. Przez tyle lat nie zmienił się ani trochę. Ciągle blond włosy, hawajskie koszule i okulary.
- Zakończyły się w tym samym momencie, kiedy się zaczęły. Mówiłem ci, że to było po pijaku. Teraz nie jesteśmy tak blisko, ale dostaliśmy się do jednej z wytwórni za pomocą castingu. Są w stanie zapewnić nam debiut jako zespół, jednak potrzebujemy basisty. Od razu pomyślałem o tobie, piękny. I pojawiłeś się, jak na zawołanie.
- Goń się… - Sapnął i oparł się czołem o zdrową dłoń. – Nie chcę mieć z tobą do czynienia. Znalazłem kogoś bardziej wartościowego, niż ty.
Ale czy jestem w stanie z nim być?
- Skoro jest tak bardzo wartościowy, to dlaczego zostawiłeś go w Ameryce? – Zapytał kąśliwie, tym samym pokazując, że wie wystarczająco dużo, jednakowoż nie wiadomo od kogo. – Złożyłem ci cudowną propozycję ziszczenia naszych marzeń, a ty ją tak okrutnie odrzuciłeś. Nie kochasz mnie już?
Brian zaprzeczył ruchem głowy, gdy poczuł kłujący ból w lewym boku. Po spojrzeniu w dół, ujrzał bordową plamę na ciemnym materiale koszuli. Szwy puściły, a wraz z nimi urwała się świadomość Kanga. Znakomity sposób, aby wystraszyć byłego faceta, o ile jest to zrobione specjalnie.

Zamiast pomóc mamie sprzątać cały dom, spakować najpotrzebniejsze rzeczy, ponad dwa dni przeleżał w szpitalu na obserwacji. Wstrząśnienie mózgu plus opierdziel za zerwane szwy i bezmyślność. Wyszedł czwartego dnia, przed południem. O czternastej mieli samolot powrotny do Kalifornii. Musiał wyzbyć się wspomnień z kolejnego miejsca, by zrobić miejsce na te nowe, przyjemniejsze.
W samolocie nie myślał o niczym innym, tylko o Haydenie. O tym, jak zareaguje na jego stan, kolor włosów… Na samą myśl uśmiechnął się. Za co oberwie mu się bardziej? Za rany, po których zostaną blizny, czy może za zmianę koloru bez konsultacji? Właśnie takimi problemami chciałby się przejmować w przyszłości. Są proste, łatwe do przejścia, nie sprawiają dużego cierpienia.

Lot był nieco opóźniony przez pogodę oraz kolejkę do lądowania. Zamiast o dwudziestej drugiej, wylądowali dopiero czterdzieści minut później. Po odzyskaniu bagaży, wolnym krokiem zmierzali do największej hali, gdzie powinien czekać na nich Hayden. Im bliżej byli, tym większy ścisk czuł w żołądku. Nie ma opcji, by nie zauważył. Ranę na boku zobaczy wieczorem. Będą musieli pojechać na zdjęcie tych cholernych nitek. Nie ma żadnej drogi ucieczki. Nie może go też oszukiwać. Musiał z tym skończyć.

1 komentarz: