8.12.2017

Od Leny CD Aleca

   Nim moje palce zacisnęły się na nadgarstku Aleca, wszystkie impulsy, każde słowo wypowiedziane przez szatyna, przepłynęło przez mój nieco przyćmiony umysł, ostatecznie doprowadzając do szybkiej reakcji.
   Nigdy bym się czegoś takiego po nim nie spodziewała. Przecież to był Alec. Ten Alec, który emocje zawsze trzymał na wodzy, ten, który nie dawał się im ponieść, tylko wszystko zawsze przyjmował na chłodno i ze spokojem. A teraz zachowywał się tak jakby ktoś zupełnie inny przejął nad nim kontrolę. Chociaż możliwe też, że to przez ten upał, za bardzo przygrzało mu w głowę czy coś... Przymknęłam na moment powieki, załamana swoim genialnym pomysłem. Najgłupsza rzecz jaką ostatnio wymyśliłaś, Lena. 
   Kiedy ponownie spojrzałam przed siebie, niebieskie tęczówki wpatrywały się wprost we mnie, a w zwężonych źrenicach czaiła się resztka złości, która po chwili uciekła niczym powietrze z dziurawej opony. Pokręciłam delikatnie głową, nie odsuwając wzroku od błękitu nawet na milimetr, jednak kątem oka udało mi się zobaczyć, jak ręka szatyna powoli zwalnia uścisk na koszulce Aidena, a chwilę później zupełnie ją puszcza.
   Uśmiechnęłam się lekko, splatając nasze palce, gdy tylko ręka chłopaka zawisła swobodnie wzdłuż jego ciała. Skinęłam głową w stronę przyjaciela, dając mu tym samym znak, że lepiej będzie, jeśli na razie się odsunie. Rudowłosy, choć z niechęcią wymalowaną na twarzy, po chwili odwrócił się do nas plecami i zniknął w tłumie uczniów z moim uważnym spojrzeniem na sobie.
   Coś mi w tym wszystkim nie pasowało. I nie chodziło tylko o zachowanie Aleca, ale także Aidena. Od tamtego incydentu z lekami, a jeszcze wcześniej z moim ojcem i zniknięciem chłopaka z akademii, jego zachowanie zupełnie się zmieniło. I nie miałam pojęcia dlaczego, żadnego domysłu, nawet punktu zaczepienia. Po prostu nic. Zniknął i wrócił nagle z zupełnie innym zachowaniem.
   Do rzeczywistości ściągnęło mnie ściśnięcie moich palców przez błękitnookiego, który po chwili został obdarzony przeze mnie nieco karcącym spojrzeniem.
  - Naprawdę musiałeś? - Spytałam, przewracając oczami. Byłam zmęczona już całym tym czekaniem w słońcu i tłumie spoconych uczniów.
  - Tak. - Odparł grzecznie tonem sugerującym, że taka odpowiedź była wręcz oczywista. Uniosłam jedną brew, spoglądając przy tym na chłopaka. - Sam się o to prosił. - Uniósł ręce w geście obrony, kiedy zmrużyłam bardziej oczy. Odgarnęłam z czoła luźne kosmyki włosów i już chciałam powiedzieć Alecowi, że nie ma prawa tak traktować mojego przyjaciela, jednak ubiegł mnie kierowca autobusu, który ogłosił, że możemy w końcu wsiąść.
   Tłum uczniów szybko się przerzedził, odsłaniając czwórkę nauczycieli, którzy stali na samym końcu, pilnując, by wszyscy wsiedli do pojazdu. Pośród nich dostrzegłam Cravera, który ze zmartwieniem wymalowanym na twarzy wpatrywał się w ekran telefonu. Nat raczej nie był nauczycielem, który otwarcie okazywał, że ma jakieś problemy, dlatego nieco mnie zmartwiła jego postawa. Po tym wszystkim co dla nas zrobił, czułam z nim szczególną więź i traktowałam bardziej jak przyjaciela niż nauczyciela, poza lekcjami oczywiście.
  - Nie wiedziałam, że Craver z nami jedzie... - Mruknęłam bardziej do siebie niż do szatyna.
  - Nie wygląda jakby jechał.
  - Idź zajmij miejsce, zaraz do ciebie dołączę. - Delikatnie pchnęłam Aleca w stronę drzwi do autobusu, a sama ruszyłam w stronę nauczyciela, który niemal natychmiast podniósł głowę, jakby wyczuł, że zmierzam w jego stronę. Szybko schował telefon do kieszeni spodni i uśmiechnął się do mnie szeroko. Możliwe, że większość ludzi uznałaby to za typowy uśmiech jakim na co dzień obdarza wszystkich. Jednak ja widziałam, że ten uśmiech różnił się od zwykłego, którym obdarzał swojego otoczenie, gdy wszystko było okey.
  - Wszystko w porządku, Lena? - Spytał zatroskanym głosem. Stanęłam na przeciwko mężczyzny, krzyżując ręce na piersiach.
  - O to samo chciałam pana spytać. - Ciemne brwi powędrowały do góry, a uśmiech nauczyciela poszerzył się jeszcze bardziej. - Widzę, że coś się stało, proszę pana. Pan pomógł nam tyle razy, dlaczego nie możemy się odwdzięczyć?
  - Leno, nie ma takiej potrzeby. - Położył dłoń na moim ramieniu i uścisnął je. - Po prostu mój tato wylądował w szpitalu i nie ma się kto mamą zająć, więc będę musiał tam pojechać. Długa droga, nie będzie mnie ze dwa tygodnie, więc dyrektor pewnie wyznaczy na ten czas kogoś na moje miejsce.
   Zmrużyłam oczy, mrucząc pod nosem w geście zastanowienia. W tamtej chwili coś przyszło mi do głowy, ale było mi głupio prosić o kolejną rzecz Cravera. Z drugiej strony to była jedyna szansa, by dowiedzieć się czegokolwiek. Na kolejne wakacje w trakcie roku nie mieliśmy co liczyć, to będzie cud, jeśli w ogóle puszczą nas na wakacje.
  - Ugh, no dobrze. Ale wróci pan do nas, tak? - Pytanie wypowiedziane głosem na granicy przestrachu i błagania, rozbawiło bardzo Nata.
  - Oczywiście. Nie zostawię was bez pożegnania. - Popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, po czym szybko dodał z nerwowym śmiechem. - Ale nie jestem pedofilem, żeby nie było.
   Aż parsknęłam śmiechem na tak absurdalne stwierdzenie. Zakryłam usta, nie chcąc zacząć śmiać się bardziej. Po chwili jednak uspokoiłam się i spoważniałam, podobnie jak mężczyzna, który chyba wyczuł, że chcę go o coś spytać.
  - No pytaj, Lena, bo ci autobus ucieknie. - Zaśmiał się, kładąc mi rękę między łopatkami i powoli odwracając w stronę pojazdu, tym samym zmuszając mnie do pośpieszenia się w swoich poczynaniach.
  - Bo tak się zastanawiałam... - Przygryzłam dolną wargę. Strasznie głupio było mi prosić nauczyciela o kolejną przysługę. - Jak daleko właściwie pan jedzie?
  - Aż na Florydę, a chciałaś coś stamtąd? - Chytry uśmiech wymalował się na jego ustach, tak jakby już doskonale wiedział, czego od niego chcę.
  - Pomyślałam, że może mógłby pan zajrzeć do domu Aleca. Kiedy byliśmy tam ostatnio, wyglądało, że jest okey, ale nie jestem co do tego przekonana. A chciałabym mieć pewność, żeby w razie czego móc powiedzieć Alecowi z czystym sumieniem, że wszystko jest dobrze. - To wszystko wyrzuciłam z siebie na jednym wdechu, bojąc się, że w którymś momencie mężczyzna po prostu mi przerwie i wtedy wszystko co chciałam powiedzieć, ucieknie mi z głowy.
  - Lena, jak miałbym to niby zrobić? Nauczycielom nie wolno chodzić po domach uczniów bez powodu. - Pokręcił głową i chociaż jego słowa nie wróżyły, że się zgodzi, w jasnych oczach widziałam, że chce mi pomóc.
  - No nie wiem, udawałby pan kogoś z elektrowni, opieki społecznej... - Zaczęłam żywo gestykulować, czując na plecach wkurzone spojrzenia pozostałych uczniów i kierowcy, którzy chcieli już jechać, a ja pozostawałam ostatnią osobą, która jeszcze nie wsiadła. - Coś pan wymyśli. Bardzo pana o to proszę...
  - No dobrze, postaram się, ale nie obiecuję. - Odparł w końcu, akcentując swoje zmęczenie głośnym westchnięciem. Uśmiechnęłam się szeroko i podziękowałam Craverowi, który wepchnął mnie w końcu do autobusu.
   Duszne powietrze, którym ledwo dało się oddychać uderzyło od razu w moje płuca, powodując, że poczułam na nich nieprzyjemny ciężar. Uśmiechnęłam się do mężczyzny za kierownicą przepraszająco i ruszyłam w głąb pojazdu, wzrokiem szukając swojego chłopaka. Jednak robiłam to tylko przez chwilę, szybko odpłynęłam myślami do poprzedniego tematu. Nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam prosząc o to nauczyciela, jednak wiedziałam, że temat tego co stało się w domu Aleca, kiedyś wróci i wolałam być na to przygotowana. A na chwilę obecną o niczym mu nie mówić i tak był wystarczająco rozdrażniony zachowaniem Aidena.
   W pewnym momencie czyjaś ręka złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła lekko w swoją stronę, zwracając tym samym moją uwagę. Natychmiast przeniosłam spojrzenie na niebieskie tęczówki i uśmiech, który malował się pod nimi. Odchrząknęłam, wyplątując dłoń z jego uścisku i odwracając na moment wzrok. Kiedyś przez niego runę jak długa na środku ulicy... Rozejrzałam się jeszcze w poszukiwaniu przyjaciela, jednak chłopak ukrył się wyjątkowo dobrze, ponieważ nie byłam w stanie odszukać pośród czupryn tej jednej, konkretnej. Z cichym westchnięciem usiadłam obok Aleca, spoglądając w okno.
  - I jak, Craver jedzie? - Spytał, patrząc na mnie z uśmiechem, ja natomiast momentalnie zesztywniałam, w pierwszej chwili odnosząc wrażenie, że chłopak ma na myśli swój dom. Na szczęście szybko się uspokoiłam, uświadamiając sobie, iż mówi o wycieczce. Wypuściłam powoli powietrze z płuc, przymykając przy tym powieki i kręcąc głową.
  - Musi pojechać do rodziców, jego tato wylądował w szpitalu, więc on musi zająć się mamą. - Uśmiechnęłam się do szatyna, który pokiwał głową i podniósł się z siedzenia, by otworzyć okno ponad nami. Może będzie chociaż trochę chłodniej...

~*~*~*~*~*~*~


   Przeczesałam włosy ręką, podziwiając widoki z balkonu. Miałyśmy z Lilian szczęście, że dostał nam się pokój od strony jeziora Tahoe. Błękit wody kusił, by się w niej zanurzyć, szczególnie przy takiej temperaturze jaka towarzyszyła nam dzisiaj. Byłam pełna podziwu dla naszej szkoły. Byli w stanie wykupić całej grupie trzydniowy nocleg w dwuosobowych apartamentach, znajdujących się w jednym z hoteli w Crystal Bay, a nie stać ich było na wynajęcie autokaru z klimatyzacją? Czegoś trzeba sobie odmówić, żeby móc pozwolić sobie na coś innego, ha?
   Odwróciłam się przodem do pokoju, spoglądając na wyłożoną na łóżku dziewczynę. Długie platynowe włosy rozłożone niczym wachlarz na ciemnej pościeli, nie różniły się zbytnio od koloru jej sukienki. Teraz pozostawało nam tylko czekać, aż wszyscy uczniowie wezmą prysznic po męczącej podróży i będziemy mogli pójść nad jezioro i zanurzyć się w chłodnej wodzie.
  - Siadłabyś, a nie tak stoisz. Czuje się, jakbyś była moim aniołem stróżem. - Zaśmiała się Lili, przekręcając się na bok i zerkając na mnie szarymi oczyma.
  - Może nim jestem? - Zaśmiałam się, puszczając do niej oczko. Zaraz potem ktoś zapukał do naszych drzwi. Wymieniłyśmy szybko spojrzenia, zastanawiając się kto to może być, było jeszcze za wcześnie, żeby nauczyciele chodzili po pokojach i zwoływali uczniów, więc... W mojej głowie pojawiło się pewne przypuszczenie, jednak w głębi wolałam, żeby nie okazało się ono prawdą. Podeszłam do drzwi, otwierając je szybko i postąpiłam krok w tył, nieco speszona widokiem przyjaciela.
  - Ślicznie tu, prawda? - Spytał z szerokim uśmiechem, a mnie coś ścisnęło w żołądku.
  - Aiden? Co ty tu robisz? - To było jedyne zdanie, które w tamtej chwili mój mózg zdołał wygenerować. Na szczęście śmiech współlokatorki przywrócił mi zdolność myślenia i szybko dodałam. - Znaczy wiem, co tu robisz, ale... Co robisz w moim pokoju?
  - Praktycznie rzecz ujmując, nie jestem w twoim pokoju, tylko przed nim. - Uniosłam jedną brew, posyłając chłopakowi zirytowane spojrzenie, na co ten odchrząknął i przeczesał włosy dłonią. - Nie dokończyliśmy naszej rozmowy, pamiętasz?
  - Tak, pewnie, że pamiętam. - Zerknęłam kątem oka w tył na koleżankę, która zwijała się na łóżku ze śmiechu. - Ale może przełożymy to na wieczór, jak będzie chłodniej? Lepiej się wtedy myśli.
   Aiden pokiwał głową i pożegnawszy się ze mną krótko, zrobił w tył zwrot i zniknął w dalszej części korytarza. Ja tymczasem zgromiłam spojrzeniem zaśmiewającą się blondynkę i ruszyłam do łazienki, zabierając po drodze z torby swój strój kąpielowy.

~*~*~*~*~*~*~

   Skłon, skłon, skłon. Wyprost. Nie wierzę, że kazali nam zrobić rozgrzewkę zanim wejdziemy do wody, w dodatku w strojach kąpielowych. Jakby to była jakaś przyjemność wypinać tyłki do chłopaków, którzy nawet nie starali się ukryć tego, że się na nas gapią. A było to dość peszące, szczególnie, że było ich więcej, a co chwila naszych uszu dolatywała wyliczanka, której wybrana miała zostać pierwsza wrzucona do wody. To wszystko zaczynało się tak samo jak moja kolonia w drugiej klasie podstawówki nad polskim morzem. Miałam tylko nadzieję, że nie skończy się tak samo, bo wtedy przez pół wyjazdu leżałam na wpół martwa przez grypę żołądkową.
  - Dobra, dzieciaki, możecie wskakiwać do wody! - Zawołał jeden z opiekunów, jednak żaden uczeń nawet nie drgnął. Wszyscy wpatrywali się w mężczyznę w milczeniu, spojrzeniem mówiącym Ale że ty tak na serio? - No chcecie wejść do tej wody, czy nie?
   Jak na zawołanie chłopaki skoczyli w przód pomiędzy dziewczyny, porywając je ze sobą i w akompaniamencie pisków, wrzucając wprost do zimnej wody. Lilian, która dwie sekundy wcześniej stała obok mnie, zniknęła bez śladu, pośród spienionej wody, która była wytworem rzucających się uczniów. Jak dzieci... Pokręciłam głową, uśmiechając się do siebie.
   Wtem na piasku przede mną pojawił się cień, który przykrył całą moją sylwetkę. Przechyliłam głowę w bok, próbując odgadnąć po samym cieniu kto to taki, jednak przez kąt padania promieni słonecznych, obraz był bardzo wydłużony, więc nie miałam szans zgadnąć po wzroście. Za to kiedy długie ręce otoczyły mnie, utrzymując wciąż pewną odległość od mojego ciała, po karnacji poznałam chłopaka. Jak na zawołanie wszystkie moje mięśnie się spięły, usztywniając całą sylwetkę i nie pozwalając na wykonanie jakiegokolwiek ruchu. Dlatego bardzo ucieszyłam się, słysząc głos swojego chłopaka.
  - Nawet się nie waż. - Twarde, zimne słowa były dla mnie niczym wybawienie z niezręcznej sytuacji. Uśmiechnęłam się półgębkiem, odwracając powoli głowę w stronę Aleca, który z założonymi na klatce piersiowej rękami, przyglądał się z kamienną twarzą mojemu przyjacielowi. Szare oczy szukały u mnie pomocy, jednak złośliwość szatyna udzieliła się chyba i mi, bo wypowiedziałam tylko jedno słowo, kręcąc głową.
  - Odpuść. - Wyciągnęłam rękę w stronę niebieskookiego, ten jednak tylko prychnął, uśmiechając się chytrze. Przechyliłam głowę w bok, zupełnie nie rozumiejąc o co mu chodzi, ale bardzo szybko się przekonałam, gdy Alec dwoma krokami zbliżył się do mnie i schylił. Nim zrozumiałam co się dzieje, zostałam przewieszona przez ramię szatyna, trochę jak worek ziemniaków, chociaż z tego co się orientuję, takich worków raczej nie trzyma się za pupy.
  - Alec, puszczaj mnie! - Pisnęłam, próbując wierzgać nogami, które po chwili zostały unieruchomione. Oparłam się dłońmi o ramię chłopaka i wyprostowałam, unosząc tułów w górę, czego pożałowałam szybciej niż mogłabym się spodziewać. Natychmiast znalazłam się pod falującą powierzchnią, by sekundę później wynurzyć się ponad nią i przyłączyć mój pisk do pozostałych krzyków. Posłałam uśmiechniętemu od ucha do ucha chłopakowi mordercze spojrzenie, które złagodniało, gdy po moich mokrych ramionach prześlizgnął się chłodny powiew wiatru.
  - Zimno ci? - Zaśmiał się, spoglądając z góry w moje oczy. Zgięłam kolana, zanurzając się aż po sam nos i odpowiedziałam chłopakowi, sprawiając jedynie, że woda wokół moich ust zabulgotała.
  - Lena! Alec! Chodźce, gramy w siatkę! - Głos Lilian wyrywający się ponad resztę, doleciał do nas z plaży, zwracając naszą uwagę. Uśmiechnęłam się lekko, wymieniając znaczące spojrzenie ze swoim chłopakiem. Jak na gwizdek na wyścigu oboje puściliśmy się biegiem w stronę piasku, przy okazji próbując wrzucić drugą osobę pod wodę. Śmialiśmy się przy tym tak bardzo, że często nie udawało nam się wyprostować całkowicie nóg w kolanach, czego ostatecznym wynikiem było wylądowanie w wodzie, kiedy sięgała nam ona ledwo nad kostki. Korzystając z okazji przylgnęłam do jego pleców, ochlapując mu głowę wodą i piachem przy okazji.
  - Będziesz mi potem zmywać ten piach z głowy. - Powiedział ze śmiechem, sprawnym ruchem przewracając się na plecy i umieszczając mnie pod sobą. Zaczęłam się śmiać, starając się jednocześnie jakoś wygramolić spod tego leciutkiego byka.
  - Z wielką przyjemnością, o ile nie zmiażdżysz mi teraz płuc!
  - Możecie przestać się tarzać jak małe dzieci i w końcu do nas dołączyć? - Męski naburmuszony głos zagrzmiał nad naszymi głowami, więżąc śmiech w naszych gardłach. Zerknęłam w górę, mrużąc powieki od słońca i ujrzałam niezbyt wysokiego chłopaka o ciemnej karnacji. Jeśli dobrze go rozpoznałam, co wcale nie było takie pewne, patrzenie na kogoś z dołu nie dawało pewności, był to Marco, choć równie dobrze mógł mieć na imię Juan. Co za różnica?
  - Do nas to mówisz? Ty jesteś biały od piachu. - Prychnęłam, czując jak w końcu mogę nabrać pełny wdech wypełniając całe płuca. Już dawno nie odczuwałam takiej przyjemności z oddychania.
   Kilkanaście minut później toczył się już mecz siatkówki plażowej, w którym brała udział zdecydowana część wycieczki. Nie był to jednak zwykły mecz, gdyż część z dziewczyn była ponad resztą graczy, a to za sprawą chłopaków, którzy nosili je na ramionach. Także ja byłam w tej części, balansując tułowiem ponad mokrą czupryną Aleca, którą od czasu do czasu przeczesywałam palcami. Nawet sędzia był nietypowy, gdyż jego rolę przejął pan Stanley, nie do końca znający zasady siatki. Ostatecznie drużyny były nierówne, gracze zmieniali strony boiska jak chcieli, sędziów było aż trzech, a kiedy jedna z par zaliczyła bliskie spotkanie z ziemią, nikt za bardzo się tym nie przejmował. Było dużo lepiej niż w podstawówce.

~*~*~*~*~*~*~

   Przez pierwsze trzydzieści minut zastanawiałam się, czy to odpowiedzialne ze strony nauczycieli, wysłać nas na imprezę w jedynym klubie w Crystal Bay. Chociaż z drugiej strony to był jedyny klub tutaj i teoretycznie byliśmy już pełnoletni, więc zrzucili z siebie odpowiedzialność za nas i pozostawili samych sobie. Test na odpowiedzialność, tak powiedział pan Markes, co wywołało salwę stłumionego śmiechu. To trochę tak jakby dać wygłodniałemu dziecku całą paczkę słodyczy i powiedzieć, że nie może ich zjeść. Z pewnością pyszności ocaleją.
   W tym czasie też podszedł do mnie Aiden, twierdząc, że jest wieczór i że mieliśmy pogadać. To co piłam chyba poważnie mi zaszkodziło, bo wygoniłam przyjaciela gestem ręki, mówiąc, żeby nie zawracał mi głowy. Będę musiała go rano przeprosić i zapytać dlaczego miał czerwone oczy. Pod warunkiem, że tego nie zapomnę. Nie możesz tego zapomnieć, to ważne. Jasne, jak wszystko.
   Po tym czasie w mojej krwi krążyła już zbyt duża ilość alkoholu, by myśleć na takie tematy. Lilian i Cheryl, z którymi od początku spędzałam ten wieczór, co chwila podsuwały mi zapełnioną napojem szklankę. Po trzeciej ledwo siedziałyśmy na stołkach barowych i nie była to wcale wina alkoholu, lecz śmiechu. Koniec końców wywołanego sporą ilością alkoholu. 
  - Lena, słońce ty moje, powiedz mi... - Zaczęła brunetka, machając szklanką, trzymaną w ręce we wszystkie strony. - Dlaczego. Ja się pytam dlaczego naszych chłopców jeszcze nie ma?
   Popatrzyłyśmy z Lili na siebie z dziwnymi minami, po czym wybuchnęłyśmy śmiechem, prawie zsuwając się z siedzeń. Odwróciłyśmy się powoli przodem do zapełnionego parkietu(w większości uczniami naszej akademii) i wzrokiem zaczęłyśmy szukać naszych partnerów, którzy jeszcze w hotelu stwierdzili, że trochę się spóźnią. Jednak ani głośna muzyka dudniąca w uszach, ani kolorowe reflektory, które co chwila świeciły nam prosto w oczy, nie ułatwiały tego zadania.
  - Nuuuuuudzi mi się bez nich. - Zawyły wspólnie niczym wilk, by po chwili znowu zacząć się śmiać. Przewróciłam oczami, odwracając się ponownie w stronę baru i odwróciłam do góry nogami, pusztą już szklankę. Gdzie on się podziewa? Coraz bardziej zaczynałam się martwić, nawet mimo upojenia alkoholowego, przecież cały czas go kochałam, bez względu na to, w jakim stanie był aktualnie mój mózg. Pokręciłam głową i zwróciłam się do swoich koleżanek, ciągnąc je za ręce. 
  - W takim razie pośpiewajmy, żeby umilić sobie czas! - Chwiejnie wdrapałam się na stołek barowy, po czym przeszłam na bar, odsuwając butem szklanki na bok. Cheryl i Lilian szybko do mnie dołączyły, po drodze prawie spadając na ziemię ze śmiechu. Nie trzeba było nam powtarzać, żebyśmy zaczęły śpiewać, ponieważ robiłyśmy to, nawet mimo nieznajomości słów, wtedy po prostu wymyślałyśmy własne. Naszym szkolnym znajomym także nie trzeba było mówić dwa razy, żeby przyłączyli się do naszego śpiewu i podziwiali te jakże piękne, kuszące ruchy ciała, które tylko upośledzeni nazwaliby tańcem.
   Nasze zguby pojawiły się chyba w najmniej oczekiwanym momencie, gdy z naszych ust wylatywały słowa piosenki Enrique'a Iglesiasa Tonight I'm Fuckin' You. Lepszego momentu nie mogli wybrać, naprawdę. Nie za bardzo przejęłam się tym, że wypowiadając słowa refrenu patrzę prosto w niebieskie tęczówki ani nawet tym, że chłopcy w przeciwieństwie do nas są trzeźwi i będą to wszystko pamiętać. Zresztą, kogo to obchodziło? Liczyli się oni, a właściwie dla mnie liczył się tylko Alec, który w czarnych jeansach i białej koszulce prezentował się chyba lepiej niż kiedykolwiek. A kiedy on wyglądał źle? Ta myśl sprawiła, że uśmiechnęłam się pod nosem do siebie, przygryzając dolną wargę i gestem ręki namawiając szatyna, by podszedł bliżej. 


Alec? Omfg, stworzyłam nieśmieszne zło >:D >.< ;_;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz