- A czy to by wystarczyło? - nauczyciel spojrzał na mnie i z politowaniem zgasił narastającą we mnie nadzieję.
- Nie... Jednak na pewno bardzo pomoże - zmarszczyłem brwi na te wyprane z pozytywizmu słowa. Skinąłem jedynie głową i nie czekając na dalsze rozwiązanie tematu, zwyczajnie opuściłem szkolną salę.
- A dokąd to? - niski i znajomy głos przyciągnął moją uwagę, a chude palce ścisnęły moje ramie. Obejrzałem się za siebie, próbując przypomnieć sobie z kim mam do czynienia.
Te długie białe włosy...
Chuda sylwetka...
Sine, zielone oczy.
- Aron? - uniosłem pytająco brwi, przyglądając się chłopakowi. Jego i tak blada cera, jakby poszarzała, uwydatniając zapadnięte policzki. Wyglądał znacznie, znacznie gorzej niż gdy go widziałem ostatni raz.
- Widzę cieszysz się na mój powrót tak samo jak wszyscy - mruknął.
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę od jak dawna chłopak był nieobecny w naszej szkole.
- Co Ci się stało? - to pytanie kompletnie nie na miejscu, jakby machinalnie padło z moich ust, jednak nie dało się ukryć, że wyglądał on naprawdę źle.
- Pamiętaj Hayden, że wszyscy muszą płacić swoje długi, a Twój chłopak zbyt długo już uciekał - mruknął z przesiąkniętym cynizmem, uśmiechem przyklejonym do twarzy. Kompletnie nie wiedziałem co mój towarzysz miał na myśli, Brian nawet nie zająknął się na temat swojej krótkiej, a jak widać owocnej znajomości z Aronem.
- Ty? Niewiele, poza tym, że zrobiłbyś dla niego wszystko, a mnie potrzebna jest mała przysługa - oblizałem nerwowo wargi przyglądając się bystremu spojrzeniu przede mną. - Spotkaj się ze mną dzisiaj o 23 za szkołą, tam wszystko Ci wyjaśnię - wymruczał głosem niespokojnym, niemal drżącym, który na myśl zdążył mi przywieść jedynie zbliżające się kłopoty.
Westchnąłem ciężko, tocząc walkę ze swoimi myślami, by koniec, końców jedynie machinalnie skinąć głową. Obserwowałem jeszcze przez krótką chwilę jak klatka piersiowa Arona unosi się i opada, a on sam odwraca na pięcie i rusza w głąb ciemnego korytarza, już teraz żałując wszystkich podjętych przeze mnie decyzji. Zamrugałem kilka razy i sam ruszyłem w ślady mojego rozmówcy.
Godzina spotkania zbliżała się nieubłaganie, a wraz z nią na moim czole zbierała się coraz większa ilość lepkiej i zimnej substancji. Pot i nerwy zostawiały mokre ślady na moich policzkach, a bieżnia, jakby sama miała dość mojego wysiłku. Idąc więc za jej sugestią wyłączyłem urządzenie, kończąc tym samym swój morderczy trening. Niesiony myślą, że Brian nie byłby zawiedziony gdyby jego chłopak był w odpowiedniej formie, z dumą przyjmowałem ból, jaki witał mnie przy każdym kroku. Ześlizgiwałem się po schodach nerwowym gestem ściągając rękaw koszulki, by po raz kolejny sprawdzić godzinę.
22:44, ekscytacja osaczała mój organizm coraz bardziej i bardziej powodując, że zwykłe spotkanie stawało się dla mnie czymś wyjątkowym.
Nie wiem czy szukałem wrażeń, by choć na chwilę oderwać swoje życie od Briana, czy po prostu ponownie wariowałem, ale lekki powiew przygody, omiatający moją dotychczasową egzystencję był niemal podniecający.
Przemierzyłem wszystkie szkolne korytarze i otworzyłem drzwi zderzając się z zimnym, orzeźwiającym wiatrem. W oczy wpadały mi kosmyki nieułożonych włosów, które po niedawnym farbowaniu wciąż pachniały świeżością. Przesunąłem palcem po ich bieli i niemal biegiem ruszyłem wzdłuż pomalowanych ścian Akademii. Smukła sylwetka wyłoniła się z cienia po kilku minutach drogi, zdawało mi się, że jest jeszcze chudszy niż gdy ostatni raz się widzieliśmy. Posłałem mu uśmiech, którego nie odwzajemnił, a jedynie wyciągnął w moją stronę kościstą dłoń.
- Mamy mało czasu - niemal szepnął bez zbędnego przywitania.
- Do czego.
- Spłacisz jego dług Hayden - zmierzył mnie ostrym spojrzeniem, niemal wypluwając te słowa ze spuchniętych warg - Jakiś gówniarz robi mi tu konkurencję, masz mi pomóc się go pozbyć - jego słowa trzeszczały mi w głowie, przeszkadzając w analizowaniu ich sensu.
- Nie rozumiem... - Aron zrobił w moją stronę nerwowy krok do przodu, a jego dłoń uderzyła w ścianę tuż przy mojej głowie.
- Czego nie rozumiesz? Że sprzedaję prochy i jakiś spierdolony szczeniak kradnie mi klientów? - spojrzał na mnie z wrogością, a w jego oczach szalały iskierki. Rozszerzone źrenice rzucały piorunami, sprawiały, że wyglądał na szalonego i mogłem tylko przypuszczać jak bardzo w tym momencie był naćpany.
Bałem się.
Jakby ktoś wylał na mnie wiadro zimnej wody, dopiero teraz zdałem sobie sprawę, z tego co zrobiłem i jak ogromne może nieść to konsekwencje.
Czy nie było już za późno?
Przełknąłem głośno ślinę czując jak ciężar między na mi robi się lżejszy, aż wreszcie znika niemal całkowicie, pozwalając mi na wzięcie oddechu.
- Co Brian ma z tym wszystkim wspólnego? - niemal podniosłem głos, błądząc przy granicy wytrzymałości.
- Lepiej dla niego, że sam Ci powie.
- Więc czemu mam Ci pomagać? Równie dobrze możesz kłamać.
- Bo się boisz - jego pewność siebie przytłaczała mnie i złościła jednocześnie. To jak beztrosko poruszał się, widziałem nawet w panującym mroku - Boisz się, że to prawda, że mogę zrobić mu krzywdę. Nawet... - przystawił palec wskazujący do mojej klatki piersiowej - Wiesz, że to prawda - miałem wrażenie, że grunt osuwa mi się spod nóg. W grze, którą do tej pory uznawałem, za niewinny wybryk, Aron rozdawał wszystkie karty. - Choć - ponaglił mnie i nie oczekując reakcji ruszył do przodu.
Stawiałem krok za krokiem, słuchając jak ciężko odbija się on od ścian budynków, mijając trzecią przecznicę kompletnie straciłem pojęcie o naszej lokalizacji i w pełni oddałem się Aronowi, który jak widać świetnie czuł się w tej miej uczęszczanej sferze miasta. Bałem się coraz bardziej. Coś, co na początku miało być dla mnie niewinną zabawą, stało się ogromnym wyzwaniem, którego musiałem się podjąć jeśli faktycznie mógłby zrobić coś Kangowi.
Zbyt wiele wydarzeń zabroniło mi ryzykować kolejne tragedie.
Jego tragedie.
- Nie mogę sobie pozwolić by ktoś wchodził mi w drogę - zaczął swój lament po raz kolejny podczas podróży. Jego monolog trwał i trwał, momentami zdawało mi się, że rozmawia sam ze sobą, a głos w jego głowie udziela, jak najbardziej racjonalnych odpowiedzi. - Dlatego musimy się go pozbyć, zabrali mnie tylko na tydzień, a nowi chcą zająć mój teren - mruczał, za bardzo jednak bałem się odezwać, nie pewien czy na pewno mówi do mnie. - Stój! - niemal krzyknął i chwytając w pięść materiał mojej koszulki, przygwoździł mnie do ściany, nim wyszliśmy za róg. Uścisk dłoni Arona zelżał, a sam mogłem dojrzeć przyczynę nagłej paniki.
Po środku ulicy w latarnianym półmroku majaczyły się 3 postacie. Dwie z nich z kapturami na głowach, przez co nie mogłem rozpoznać żadnych więcej szczegółów i wysoki, blond włosy chłopak o wydatnej szczęce i kościach policzkowych. Posturą jedna z postaci przypominała mi kobietę, jednak moją uwagę bardziej przyciągał przedmiot, który trzymała w ręce.
Broń?
Wzdrygnąłem się gotów wycofać. Nie rozumiałem rzeczy, które miały tu miejsce, jeśli jednak Brian miał z tym coś wspólnego...
- Kiedy odejdą, wkroczysz do akcji. Nie proszę Cię o wiele, podejdź do niego i spytaj, czy ma coś specjalnego. Na pewno będzie wiedział o co chodzi - jasnowłosy chwycił mnie nagle za ramiona i przyciągnął tak, że jego twarz znajdowała się niebezpiecznie blisko - Masz zdobyć jego zaufanie Hayden, masz wyciągnąć od niego dla kogo pracuje, a potem pomóc mi go zniszczyć, proste, prawda? - nie dał mi jednak szansy na odpowiedź bo zbliżające się do nas kroki jasno dały do zrozumienia, że droga wolna.
Nie wiedziałem co gorsze. Kupno narkotyków, czy kolejna minuta spędzona z tym człowiekiem. Przełknąłem nerwowo ślinę, zaciskając bluzę, którą nieco podsunąłem pod szyję i ruszyłem przed siebie. Chłopak, którego obserwowaliśmy od ostatnich kilku minut, stał oparty o ścianę mierząc mnie ostrym wzrokiem, a ja czułem, jak nerwy podchodzą mi pod gardło. Kilka kroków dzieliło mnie od czegoś... nielegalnego? Sam nie wiedziałem jak nazwać ten żart, ale wrażenie, że właśnie uczestniczę w ukrytej kamerze i za chwilę to wszystko okaże się
Jednym,
Wielkim,
Beznadziejnym
Żartem.
Tak jednak nie było..
Ku przeczącym temu wrażeniom blondyn uśmiechnął się do mnie przyjaźnie, na co jedyne mocniej przygryzłem wargi.
- Nowy? - spytał jako pierwszy, dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że od kilku minut stoimy przed sobą, jedynie się na siebie patrząc. Jego twarz nie była zmęczona. Wyglądał tak zwyczajnie, że po raz kolejny zwątpiłem w prawdziwość całego zajścia. Uniosłem powieki by spojrzeć w jego oczy, w ich ciemną niebieską barwę, która na swój dziwny sposób, przyciągała.
Pytanie to było kompletnie nieoficjalne, niezobowiązujące, grał. Udawał i był przy tym ostrożny. Jak więc miałem zagrać ja, by dał się nabrać?
Skinąłem jedynie głową, chowając drżące dłonie do kieszeni. Nie wiem czy to, czy mój wygląd wzbudził w nim litość, ale chłopak uśmiechnął się po raz kolejny i machnął ręką, sugerując, bym poszedł za nim. Oczywiście nie odeszliśmy daleko, jedynie za niewielki sklepik gdzie wysoka trawa smagała moje nogi, a powietrze było jakby gęściejsze. - Skąd o mnie wiesz? Tacy jak Ty - ze swego rodzaju pogardą złapał za koniec mojej bluzy, zmuszając tym samym do zrobienia kroku w jego stronę. - Raczej tu nie zaglądają.
Paraliżujący strach rozlał się po moim ciele, tak, że dosłownie zapomniałem jak się mówi. Powietrze jakby zacisnęło się wokół mojej szyi odbierając mi oddech, chciałem się cofnąć i uciec, gdy nagle twarz mojego rozmówcy ponownie wykrzywiła się w zadowolonym uśmiechu.
- Żartuję - klepnął mnie w ramię - Poznaję takich jak wy, Ci, którzy niby chcą spróbować życia, nie? Ten pierwszy raz i adrenalina, sam przez to przechodziłem - rozluźniony, zacząłem łapać nerwowo powietrze, które paliło moje płuca.
- T-tak, mój przyjaciel powiedział, że tutaj mogę kogoś zastać, a widziałem Cię z tamtymi ludźmi i pomyślałem, że... Ale bałem się zapytać - wydusiłem wszystko na jednym wdechu.
To nie na Twoje nerwy Hayden, masz już dość wrażeń jak na jedno życie.
- Ian - wyciągnął w moją stronę szczupłą dłoń, na której widniał ogromny, fioletowy siniak - Nie pytaj - szepnął, gdy zauważył, jak uważnie się mu przyglądam.
- Hayden - mruknąłem i ścisnąłem kościstą dłoń. Po trwającej dłużej niż to taktowne ciszy, Ian odchrząknął znacząco sięgając do lewej kieszeni swoich spodni.
- W takim razie... Haydenie. Dla takich jak Ty mam coś specjalnego - z jego dłoni dobył się cichy szelest, a malutka torebeczka uwieńczona czerwoną kokardką dosłownie oświetliła otaczający nas mrok.
- Co to takiego? - niemal machinalnie zrobiłem dwa kroki do tyłu, splatając ręce za sobą. W mojej głowie rozlało się wspomnienie śmierci Luhana, co jedynie zmotywowało mnie do działania.
Nie stracę nikogo przez narkotyki.
Nieważne co Brian miał z tym wspólnego, ja to skończę.
Motywując samego siebie wykrzywiłem dłoń w nienaturalnym geście, przejmując od niego folię.
Przecież nie muszę tego brać, mam to tylko zanieść. Drugą dłonią sięgnąłem po portfel, nim jednak moja dłoń musnęła skórzany materiał, Ian zdążył mnie zatrzymać.
- Daj spokój. Jeśli Ci podpasuje, wrócisz po więcej, wtedy się rozliczymy - po tych słowach zniknął. Umknął z mojego pola widzenia tak szybko, że zacząłem zastanawiać się czy na pewno tu był i gdybym dalej nie gniótł białego proszku swoją dygoczącą dłonią, uwierzyłbym, że to halucynacje, a przystojny narkoman nigdy nie zawitał na tę pustą i nagle zwyczajną ulicę.
Schowałem produkt, nieznanego mi pochodzenia do kieszeni i zachowując szczególną ostrożność, wyszedłem na spotkanie z większym złem. Złem, które według zapowiedzi czekało na mnie na końcu ulicy. Złem, przez, które poczułem, że chętnie wróciłbym do swojego poprzedniego towarzysza. Sam Aron jednak, nie zaszczycił mnie nawet jednym słowem, dosłownie wyrywając mi to, co jednak należało do niego i odchodząc, w wiązance przekleństw dając upust swojej nienawiści do świata i ludzi.
Ja sam, błądząc dłuższą chwilę wokół miejsca zdarzenia odnalazłem wreszcie przystanek autobusowy i z zadowoleniem wsiadłem do środka.
Droga do szkoły minęła mi na analizowaniu poziomu swojej głupoty, tym jak bardzo jest ona widoczna kiedy obok mnie nie ma Briana. Nie chciałem go okłamywać, ale jeszcze bardziej nie chciałem go narażać i jedynie fakt, że już jutro będę miał Briana przy sobie odciągał mnie od oczywistego zła w jakie wpadłem.
***
Resztę dnia, tak samo i nocy jak i połowę poranka spędziłem na uzupełnianiu zeszytów Briana, z całych zaległości, chociaż miałem wrażenie, że nie byłem nawet w połowie, pocieszał mnie fakt, że mogę mu jakkolwiek pomóc.
Co chwila wracałem myślami do burzy jasnych włosów, dochodząc do wniosku, że dzisiaj, zajęcia mogę sobie odpuścić. W końcu i tak leżę i płaczę z zaległościami, a moje ambitne plany na dzisiejszy dzień i tak uniemożliwiały mi racjonalne myślenie, a ich przygotowanie zabierało zbyt wiele czasu, poza tym do jego powrotu zostało już kilkanaście godzin, to tak niewiele, a ja umierałem z ogromnej tęsknoty. Zbyt długo go nie było, zbyt długo pozwalałem by ode mnie odchodził i niczego więcej nie pragnąłem tak jak tego, żeby mieć go dla siebie jako mojego chłopaka.
Przez chociaż kilka dni.
Gdy budzik w pokoju Briana wybił ósmą rano efektownie zerwałem się z zajmowanego do tej pory krzesła przy jego biurku i zleciałem na podłogę, zdzierając przy tym skórę na łokciu. Otarłem obolałe miejsce i zamknąłem otwarte do tej pory zeszyty, po czym nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, dosłownie wybiegłem z pokoju Briana, do swojego, szukając w szafie ubrań, które nadawałby się na dzisiejszy dzień.
Wyjąłem białą koszulkę z kieszonką na piersi, czarne spodnie z dziurami na kolanach i buty typu glany, decydując się koniec końców na najprostszy z możliwych zestawów.
Nie popisujesz się, Hayden.
Z cichym, pełnym zażenowania westchnieniem zgarnąłem przygotowany zestaw i wszedłem do łazienki, decydując się na długą, bo aż dwu godzinną kąpiel, do której doszło blisko czterdziesto-minutowe układanie włosów, przez co na zegarku mogłem ujrzeć piękną, godzinę jedenastą. Każda minuta wydawała mi się ogromnym krokiem w stronę spotkania z ukochanym, na które tak bardzo czekałem. Na zbyt długo musiałem się z nim żegnać, zbyt wiele czasu trzymał mnie w niepewności, nie odpowiadając na moje pytania.
Dlaczego nie wrócił w porę?
Zagryzłem mocno wargi próbując za bardzo nie przejmować się sprawami tak błahymi przy fakcie, że dzisiaj do mnie wróci.
I nie odejdzie.
Nie może.
To zbyt wiele.
Czułem się jak zaplątany w sidła własnych uczuć. Wiedziałem, że nie powinienem się tak zachowywać, trzymać na wodzy swoje pragnienia, ale za każdym razem gdy przypominałem sobie jego ramiona, dające bezpieczeństwo, czy smak ust Briana, jego zapach lub jakakolwiek inna bliskość, jakikolwiek dotyk, wtedy miłość wygrywała nad wszystkim innym, przyćmiewała umysł i spychała resztę uczuć na dalszy plan.
Ponownie opuściłem szkolne mury, kierując się w stronę miasta, a dokładniej znajomego jubilera, który dzisiaj odgrywał kluczową rolę. Chciałem zrobić milowy krok w stronę mojej przyszłości z Brianem, nie pewien, czy on chce tego samego, nie miałem nawet pojęcia czy jakkolwiek wiąże ze mną plany na przyszłość, ale nie dowiem się tego, jeśli nie spróbuję.
Prawda?
Wraz z zamknięciem sklepowych drzwi, zrezygnowałem z jakichkolwiek możliwości wycofania się i zaufaniu oraz szczęściu powierzyłem wszelkie możliwości oraz następne wydarzenia.
Brianie Kang.
Przygotuj się.
Z uśmiechem na twarzy przemierzałem spokojne, zapracowane ulice przyglądając się ludziom, których przytłaczało ich własne tempo życia. Ja dzisiaj, pierwszy raz od tak wielu lat mogłem żyć chwilą, aktualnym momentem, i cieszyć się z tego jak dziecko z nowej zabawki. Wchodząc do akademii miałem ochotę tańczyć, za każdym razem gdy moja stopa przy kolejnym kroku stykała się ze znajomym dywanem chciałem skakać i rozbawiony tym śmiać się, nie martwiąc o reakcję innych. Wpełzłem do pokoju Briana, ogarniając wzrokiem panujący tam bałagan. Odetchnąłem cicho i zamiarem zabrania się do pracy położyłem na łóżku i wtuliłem w przesiąkniętą jego zapachem pościel, którą momentalnie zwinąłem i odrzuciłem w kąt, gotów do działań. Samo sprzątanie, wiadomo, do najprzyjemniejszych nie należało, ale przynajmniej zajęło mi czas do późnych godzin i uspokoiło myśli. Z ogromną radością przyjąłem więc fakt, że zakończenie mojej ciężkiej pracy, przyniosło początek godzinie dwudziestej i dokańczając odkurzanie pokoju Briana, opuściłem jego pokój, już nawet nie zahaczając o własny. Popędziłem prosto na przystanek, czekając na ostatni autobus, który miał mnie zawieść pod kwiaciarnię. Może i był to przesadzony romantyzm, ale takiego właśnie oczekiwałem, pełnego słodkości powitania, po którym będę mógł go nie wypuszczać od siebie nawet na krok. Oczywiście, za radą i przesądami Nory, wybrałem czerwone tulipany, oznaczać miały miłość i radość ze spotkania.
Nie, nie byłem przesądny, ale uważałem to za urocze.
Na samo lotnisko, zmuszony byłem dojechać taksówką, która to wlokła się niemiłosiernie przez najdłuższe ulice miasta, prosto na lotnisko. Korzystając jednak z okazji zamęczałem kierowcę swoimi planami na najbliższe godziny, ten balansując na granicy wytrzymałości, starał się mi doradzać, doprowadzając do wniosków wyjątkowo oczywistych.
Na koniec zostawiłem starszego mężczyznę z wysokim napiwkiem, pożegnał mnie on ciepłym słowem i równie miłym uśmiechem. Odetchnąłem ciężkim, chłodnym powietrzem, zaciągając się tym typowym dla lotnisk zapachem i dopiero wtedy dotarło do mnie, jak blisko mojego szczęścia jestem. Do dwudziestej drugiej zostało niecałe dziesięć minut, a ruch na lotnisku, jakby robił się bardziej ożywiony. Jak przyjemnie było patrzeć na ludzi, którzy z radością i łzami w oczach, wyczekiwali powrotu bliskiej osoby. Mnie samego powoli nosiło, zmusiłem się więc by choć na chwilę usiedzieć w miejscu, zajmując je obok sporo niższej dziewczyny. Krótkowłosa blondynka zdawała się być tak samo zdenerwowana jak i ja, więc posłałem jej pokrzepiający uśmiech gdy tylko złapaliśmy kontakt wzrokowy. Podtrzymywanie go jednak, żadnemu z nas się nie przysłużyło, więc pierwszy odwróciłem spojrzenie, przyglądając się jej rozdygotanym dłoniom.
- Długa rozłąka? - spytałem, orientując się, że ona również się mi przygląda. Brązowooka uśmiechnęła się, kiwając głową. Nawet w mroku mogłem dostrzec, jak w jej oczach mienią się łzy.
- Moja matka, wygrała z chorobą po trzech miesiącach leczenia - zaczęła opowiadać spoglądając to na mnie, to za szybę - Przepraszam, nie powinnam...
- Podziwiam Cię, ja nie mogę wytrzymać po kilku dniach - uśmiechnąłem się, ignorując jej speszenie. Podniosłem z siedzenia obok kwiaty, dzieląc je na dwie części - Weź je, ta część jest dla Ciebie, drugą daj mamie i życz jej ode mnie zdrowia - chwyciłem dłoń dziewczyny, podając jej bukiety. Niższa jeszcze szerzej ukazała swoje białe zęby, a policzki okryły się mocnym rumieńcem. Podziękowała mi kila razy i ostrożnie odłożyła prezent.
Minuty mijały, a rozmowa się kleiła, nawet nie zorientowałem się kiedy na wielkiej tablicy przed nami pojawił się napis, informujący, że samolot właśnie wylądował.
- Przepraszam, muszę iść - niemal krzyknąłem w stronę dziewczyny i nie zwracając na nią uwagi ruszyłem w stronę hali, gdzie za chwilę miał się pojawić Brian. Moje podniecenie rosło z każdym krokiem, zgasło jednak równie szybko, kiedy zamiast jasnowłosego chłopaka, ujrzałem trupa z czarnymi włosami.
Brian, który nie wyglądał jak Brian, sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał upaść, przez chwilę zdawało mi się, że to nie on, że po prostu z kimś go pomyliłem, szkoda, że to nie było możliwe. Zbliżyłem się do tego wraka człowieka, który teraz miałem przed sobą i bez słów wpatrywaliśmy się w siebie.
Nie miałem odwagi go przytulić.
Nie miałem odwagi zrobić czegokolwiek.
Nie wiedziałem nawet co czułem. Wściekłość? Żal? Współczucie? Moje serce za chwilę jakby miało uciec z klatki piersiowej, pozwalając przy tym łzom wypłynąć na wierzch.
- Hayden... - zaczął, nad wyraz spokojnym i łagodnym głosem, co przerwałem ruchem dłoni. Nie chciałem słuchać jego tłumaczeń, nie chciałem by udowadniał, że jak zawsze lepiej niż ja, wiedział co dla nas lepsze. Nie chciałem nawet na niego patrzeć.
Brian, gdybym mógł Cię znienawidzić.
- Nie odzywaj się, nie teraz, nie każ mi tego znosić - swoją wypowiedź uwieńczyłem gwałtownym haustem powietrza, hamując szloch. Spojrzałem w smutne, ciemne tęczówki, błyszczące w ponurym świetle i ponownie wróciłem do czarnych włosów, próbując z tego bagna wyciągnąć chociaż nić normalności i zwykłego przywitania - Bardzo ładnie Ci w tych włosach, ale mogłeś uprzedzić chociaż do jakiego fryzjera idziesz... Mógł c-coś zepsuć - emocje, które tworzyły we mnie duszący i bolesny armagedon, nie pozwoliły mi na ciepłe powitanie. Mój głos załamał się, a łzy zaczęły atakować twarz. - Daj - mruknąłem, zabierając Kangowi jego walizkę. Nie widziałem wyrazu twarzy Kanadyjczyka, nie byłem w stanie na niego spojrzeć, ale i on milczał, zostawiając najgorsze na później. Spojrzałem na jego szeroką bluzę i spodnie od dresu, które były niemal tak szare jak jego cera, spuchnięte oczy, spękane i drżące wargi oraz nieobecne spojrzenie. Jednocześnie chciałem go pocałować i uderzyć, ale nie pozwoliłem sobie na żadną z tych czynności. Wydawał mi się tak kruchy i delikatny, że powiew wiatru, w stanie będzie mu zrobić krzywdę. Idąc pierwszy wyprowadziłem naszą dwójkę, w między czasie dzwoniąc po taksówkę, która dzięki Bogu czekała na nas niemal przy samym wejściu. Kiedy z pomocą taksówkarza, pakowałem wszystkie rzeczy chłopaka do bagażnika, sam zainteresowany zajął miejsce z tyłu, za kierowcą. Sam usiadłem obok chcąc być równocześnie blisko i daleko od jego osoby. Przykleiłem więc policzek do szyby, przyglądając się obrazowi za oknem, gdy dłoń czarnowłosego okryła moją własną.
Niesamowite, jak szybko dni wyczekiwania i radość spotkania mogą zmienić się w zwykłą, cholerną złość. Czemu po raz kolejny mi nie zaufał, nic nie powiedział, zostawił i sam wpakował w kłopoty, pchając mnie we własne. Zacisnąłem rękę w pięść licząc, że Kanadyjczyk zrozumie i sam się ode mnie odsunie. Ten jedynie mocniej zacisnął dłoń na mojej, nie odpuszczając. Byłem na niego taki wściekły, jak mogłem tak bardzo kochać kogoś, kto tyle przede mną ukrywał? Brian dzielił się ze mną jedynie dobrą stroną swojego życia, a jaki sens ma związek, w którym nie jesteśmy szczerzy wobec siebie?
Skuliłem się sam w sobie, zatrzymując tak natłok myśli. Chciałem postawić w swojej głowie mur oddzielający złość na Briana, od radości z jego powrotu, ale jedyne co z tego miałem to trwające całą drogę poczucie porażki. Z dna jakie wpadłem nie ruszałem się dopóki nie doszliśmy do drzwi, pokoju Briana, chwilę po ich otwarciu, wszystkie, zlepione w jedno emocje, zaczęły rozpadać się kawałek po kawałku by wybuchnąć, gdy ten odezwał się po raz pierwszy.
- Hayden, błagam porozmawiaj ze mną - siadając na łóżku zacisnął dłonie w pięści i chyba po raz pierwszy, naprawdę na mnie spojrzał.
- O czym? Chcesz mi powiedzieć co się stało, kiedy po raz kolejny postanowiłeś zachować się cholerny egoista, zaufać samemu sobie i mieć w dupie fakt, że się o Ciebie, kurwa boję?! Nawet nie wiem po chuj tam pojechałeś! - ostatnią z wypakowywanych koszulek wrzuciłem do wielkiego worka, chcąc wynieś go do prania - Znowu coś przede mną ukryłeś, Brian. Pojechałeś tam, mówiąc, że nie mogę jechać z Tobą bo muszę skończyć szkołę, tak naprawdę stało się coś, o czym nie mam pojęcia, a pewnie najgorszego i tak nie widziałem, oszukałeś mnie... - zamilkłem, mając dość swojego własnego głosu.
- Nie chciałem Cię narażać - mruknął jedynie, mocniej mnie tym denerwując.
- Nie chciałeś?! Nawet nie wiesz co by się stało! Staram się, tak bardzo się staram... - starłem mokry policzek, zasuwając pustą już walizkę. Nie miałem siły na kłótnie, nie z nim, nie gdy był w takim stanie. - Proszę Cię, nie odpowiadaj, nawet się do mnie nie odzywaj - załkałem, zanosząc się własnym płaczem i zbliżyłem do czarnowłosego. - Podnieś się - poprosiłem i sam ściągnąłem z chłopaka bluzę. Moim oczom ukazał się szeroki opatrunek, ze świeżą raną, z której dzięki Bogu nie leciała krew.
- Przepraszam Cię, nie chciałem, żeby tak to wyglądało, musiałem to skończyć żeby z moją matką wszystko było dobrze - kolejny raz próbował się wytłumaczyć.
- Masz jakieś leki? Antybiotyk? Coś musieli Ci przepisać - mruknąłem, bez pytania zaglądając do jego torby. Mała reklamówka z tabletkami jako pierwsza rzuciła mi się w oczy, więc wyciągnąłem ją, czytając przy tym receptę.
- Leciałeś samolotem, więc nie mogłeś brać leków, czyli te musisz przyjąć teraz, resztę z samego rana, więc masz tu wodę i połknij je - podałem chłopakowi szklankę z trzema małymi proszkami, poprawiając w między czasie jego łóżko, tak, by mógł położyć się spać. - Dasz sobie radę, śpij dzis w dresach, jutro się ewentualnie umyjesz. Dzwoń gdybyś czegoś potrzebował, a Twój telefon jest podłączony do ładowarki. - nie czekając na jego odpowiedź, wyszedłem z pokoju. Wiem, że gdyby teraz się odezwał sam bym nie wytrzymał i z nim został, a tego nie chciałem. Zatrzymałem się za drzwiami, przykładając dłonie do twarzy, oparłem się o ścianę, wydychając głęboko powietrze.
- Jesteś kompletnym idiotą Hayden... Nie marnuj tego, nie trać go, błagam Cię nie rób tego sobie - zagryzłem mocno wargi i odwracając się za siebie, kolejny raz wparowałem do pokoju Briana, który leżał na łóżku odwrócony plecami do mnie. Zignorował fakt, że tu wszedłem więc skorzystałem z okazji i ściągnąłem ubrania, zostając w samych szortach i wślizgnąłem się do łóżka za swoim ukochanym.
- Przepraszam... Wiem, wiem, że chciałeś dla mnie dobrze - ułożyłem dłoń, na jego ramieniu, przytulając twarz do jego pleców, który po chwili zmienił się w niemiły dla policzków bandaż. Kang odwrócił się z cichym jękiem, wplatając dłoń w moje włosy.
- Chciałem Ci tego oszczędzić, chciałem, żebyś był bezpieczny, zawsze chcę - wydmuchał w moje włosy. Delikatnie palcami przejechałem po torsie chłopaka, czując jego uderzającą bliskość, ciemnowłosy spokojnie ułożył dłonie na moich plecach, pozwalając mi przytulić się nieco mocniej. - Tęskniłem za Tobą - te słowa sprawiły, że zachciało mi się płakać. Miałem przy sobie największe szczęście i pewność, że chciał dobrze.
- Ślicznie Ci w tych włosach, ale ostatni raz poszedłeś do fryzjera beze mnie - ciepłe wargi musnęły moje czoło, noc i na koniec usta, ponawiając tą czynność kilkukrotnie, aż wreszcie dopuścił mnie do głosu - Śpij już, jutro czeka Cię ważny dzień - mruknąłem i odwróciłem się do niego tyłem, zaciskając mocno powieki.
Nienawidzę Cię, Brian.
- Dlaczego? - spytał, ale mu nie odpowiedziałem, pozwoliłem się przytulić, korzystając ze snu, na który tak długo czekałem.
***
Pobudka, mimo wczorajszych wydarzeń należała do najprzyjemniejszych jakie pamiętałem. Ciepły oddech muskający mój policzek i poczucie wyczekiwanego od dawna bezpieczeństwa. Przytuliłem się nieco mocniej do ciepłego ramienia, obserwując jak klatka piersiowa chłopaka unosi się i opada równomiernie. Biały materiał zdawał się poluźnić, co zauważyłem dopiero gdy wyczołgiwałem się z łóżka.
Być może, śniadania do łóżka były przesłodzone, ale to dla mnie typowe i Brian o tym wiedział. Więc udałem się od razu do stołówki, zabierając jedną z niebieskich tacek, na których to wylądowało śniadanie Kanga, które osobiście odpuściłem. Zmierzając ku wyjściu, dostrzegłem w drzwiach znajomą sylwetkę, jego chude dłonie i białe włosy.
Aron.
Przez ten czas kompletnie zapomniałem o jego istnieniu i układzie, który miał wyciągnąć Kanadyjczyka z jego licznych kłopotów. Białowłosy ułożył mi dłoń na ramieniu, która sięgając wysokiej temperatury zdawała się płonąć.
- Za dwa dni masz tam iść rozumiesz, Brian wrócił, ale jeśli piśniesz mu słowo, obaj będziecie skończeni - zacisnąłem jedynie wargi i pokiwałem głową. Nie był to dobry dzień na kłótnie, a wyboru i tak nie miałem. Zrezygnowałem więc z niepotrzebnych kłótni i wróciłem o pokoju ukochanego, gdzie zostawiwszy jedzenie ucałowałem chłopaka w czoło i wyszedłem nim ten zdążył się obudzić. Szybko pognałem do swojego pokoju gotów zacząć przygotowania na dzisiejszy, wyjątkowy dzień. Wyjąłem z szafy ciemne, długie spodnie, czarny podkoszulek, kurtkę w kolorze brudnej zieleni, a na nogi wsunąłem białe adidasy. Włosy, chyba pierwszy raz od dawna zaczesałem na bok i przylizałem używając do tego maski zmiękczającej.
Pachniała truskawkami.
Zadowolony z efektu sięgnąłem po leżący na stoliku główny punkt programu, idąc ponownie do Kanga, z którym to zamierzałem spędzić dzisiejszy dzień. Dzięki Bogu chłopak już nie spał, w dość krzywej pozycji kończąc przygotowane wcześniej tosty. Podszedłem bliżej, czołgając się po łóżku w jego stronę, co jedynie wywołało wyczekiwany uśmiech na twarzy chłopaka.
- Cześć - przywitałem się z chłopakiem, muskając wargami jego ciepły policzek. - Tęskniłeś? - spytałem, nie otrzymując jednak żadnej odpowiedzi.
- Czemu nie jesteś na mnie zły? Czemu na mnie nie krzyczysz? - spytał, na co się zastanowiłem.
- Nie chcę, kocham Cię Brian. Ufam Ci. Wiem, że jeśli powinienem wiedzieć, to mi powiesz, poza tym chcę żebyś czuł się ze mną dobrze, nie mogę Cię tak trzymać - przysunąłem się bliżej ramy łóżka, o którą mój chłopak był oparty - Kocham Cię jak nienormalny - zaśmiałem się, na jednak prawdziwe słowa. Brian ułożył dłoń na moim policzku muskając go delikatnie kciukiem.
- Ja Ciebie też - jego wargi musnęły kącik moich ust. Wyglądał tak słabo, że niemal miałem ochotę zrezygnować ze swoich dotychczasowych planów, byłem na nie jednak za bardzo nastawiony. Uśmiechnąłem się do niego, kolejny raz dotykając opatrunku na jego boku.
- Mogę Ci jakoś pomóc? - musnąłem wargami jego kark, lekko go przy tym obejmując.
- Daję radę - uśmiechnął się, sięgając do moich włosów.
- Brian, bo... - zacząłem i przekręciłem się tak by oprzeć głowę na jego nogach - Chciałem Cię dziś gdzieś zabrać, ale jeśli nie czujesz się na siłach, to nie musimy... - wydąłem do przodu dolną wargę, zerkając na niego błagalnie.
- Spokojnie, nie jestem jeszcze umierający - mruknął, jego dłoń, usypiająco muskała moje włosy tak, by ich nie zniszczyć przez co czułem jak odbija się na mnie zmęczenie z ostatnich nocy.
- Nie rób tak, bo odlecę - podniosłem się zerkając na niego. Cały czas coś go martwiło, ale nie mogłem pozwolić sobie teraz na troski, jeśli nie rozweselę go szczerą rozmową, to gestami. - W takim razie zbieraj się i wychodzimy - moje podniecenie rosło z każdą chwilą, a serce łomotało jak oszalałe. Dawno zdążyłem zapomnieć o ogromnej, targającej mną złości. Za bardzo go kochałem. Kang leniwie podniósł się z zajmowanego miejsca i nieco utykając udał się do łazienki, ja w międzyczasie pościeliłem jego łóżko i posprzątałem po śniadaniu, upewniając się po raz tysięczny czy na pewno małe, czarne pudełeczko wciąż warla się po mojej kieszeni. Kiedy tylko czarna czupryna wyłoniła się z łazienki, ruszyłem do drzwi chcąc już opuścić szkolne mury.
- Lavell, uspokój się, podejdź tu - zgodnie z rozkazem zbliżyłem się do ukochanego, który siedział na łóżku, zakładając buty. Gdy tylko zająłem miejsce obok, dłoń Kanadyjczyka, przejechała po moim policzku, a usta złożyły na moich wargach długi pocałunek, potem jeszcze jeden i kolejny. W każdym z nich starałem się oddać ogromną tęsknotę jaką odczuwałem nim wczorajszej nocy mnie nie przytulił. Czas jakby ustał w miejscu, a emocje opadły. Poczułem się jak za pierwszym razem. W tym jednak wypadku, mógłby mnie całować godzinę, a moje myśli i tak co chwila umykały w stronę nadchodzącego wieczoru, nic więc dziwnego, że gdy tylko odsunął się ode mnie zacząłem go ponaglać.
- Jeśli jesteś na siłach, to na początek chciałem Cię zabrać do kina, potem na obiad, ale nie wiem czy to nie za dużo bo...
- Obiecuję, że jeśli coś będzie nie tak, dam Ci znać - tymi słowami uspokoił mnie na dobre i pozwolił zabrać się na przystanek autobusowy. Chciałbym móc wsiąść w samochód i zabrać Kanga na prawdziwą randkę, ale na prawo jazdy nawet nie było mnie stać, a co dopiero na własny samochód. Siedzieliśmy więc tak obok siebie, żaden z nas do końca nie opowiadał o ostatnich dniach, bo nie chciał tym męczyć dzisiejszego. Sobotni poranek zajął nam więc dojazd do samego kina, w którym byliśmy o godzinie dwunastej. Sam film, a dokładniej horror zaczynał się dopiero za pół godziny, nie chciałem jednak męczyć swojego chłopaka i weszliśmy od razu na salę, zyskując w ten sposób chwilę dla siebie.
Co do samego filmu, to nawet nie wiem czy był straszny, bo ani przed, ani w trakcie, czy też po seansie, nie mogłem oderwać od niego wzorku, sam zaangażowany w historię nie zwracał na mnie większej uwagi, ale szczególnie mi to nie zawadzało, chciałem jedynie by dobrze się bawił.
Równo o piętnastej światła w sali kinowej zapaliły się na dobre. Podniosłem się pierwszy z zajmowanego miejsca, pomagając starszemu założyć kurtkę jak i w miarę bezboleśnie zejść po schodach. Oczywiście sam Kang co chwila jęczał, że przecież potrafi chodzić, ale jakie jego gadanie teraz miało znaczenie? Chwyciłem dłoń mężczyzny, zerkając na niego kątem oka, kiedy to opuszczaliśmy budynek, zmierzając tym razem w stronę taksówki, która stała już na parkingu, żałowałem, że na ten pomysł nie wpadłem nieco wcześniej, nie ma jednak tego złego. Szliśmy w milczeniu, raz na jakiś czas padały z naszej strony jakieś niezobowiązujące zdania.
Nie było mnie w każdym razie stać na rozwinięcie tematu, bo mój zawinięty w supeł język współgrał ze ściśniętym żołądkiem i suchym gardłem, w którym ciążyła ogromna gula. Miałem wrażenie, że cały zalewam się potem i wyglądam jak kałuża własnych nerwów i gdyby nie beztroska mina Briana, pewien byłbym, że właśnie tonę.
- Gotowy na atrakcję dnia? - spytałem, otwierając mu drzwi i dopiero gdy ciemnooki zajął miejsce, wślizgnąłem się tuż obok, podając kierowcy adres.
- Jesteś kompletnym wariatem - zaśmiał się, chwytając przy tym moją dłoń. Ten mały gest sprawił, że jeszcze większy gorąc rozlał się po moim ciele i do końca podróży, nie pisnąłem nawet słowa.
***
- Pan Hayden Lavell? - spytał ubrany na biało mężczyzna, przyglądając się zapisanej kartce papieru. Skinąłem głową, pokazując mu swój dowód osobisty. Wyraźnie zdezorientowany Brian, przyglądał się tej samej restauracji, do której zabrałem go na pierwszą, prawdziwą randkę.
- Co Ty kombinujesz? - spytał, gdy brodaty pracownik gestem ręki wpuścił nas do środka. Pusta sala natychmiast pobudziła Kanga, gdy ten zorientował się co się dzieje. - Proszę, powiedz, że nie wynająłeś całej sali... Przecież to musiało kosztować majątek.
- Czy ja wiem... - mruknąłem w zamyśleniu - Nie zajmuj się tym, zgoda? Mam nadzieję, że było warto - uśmiechnąłem się do niego znacząco, prowadząc w stronę stolika. W międzyczasie jeszcze trzy razy spytałem, czy na pewno dobrze się czuje oraz podałem odpowiednie proszki.
No to zaczynamy zabawę.
Przeglądając kartę dań zacząłem zastanawiać się czy to nie za szybko, czy mnie nie odrzuci, co jeśli mnie wyśmieje? Obawy, niczym woda, zalały mnie z każdej strony, łapiąc w swe sidła i dusząc, a walka z nimi nie miała żadnego sensu. Poddałem się więc zżerającym mnie od rana nerwom i już nawet nie ukrywałem, że mam ochotę zwrócić jedzenie z całego tygodnia.
- Wybrałeś już coś? - głos Briana omiótł mnie całego, na co gwałtownie zadrżałem. Moje kolano boleśnie odbiło się od stołu, zrzucając przy tym widelec i nóż.
- Cz-czekaj, już podniosę - mój głos drżał jakby ktoś nim właśnie potrząsał, a niezdarność weszła na najwyższy poziom.
Kulminacyjny moment ataku paniki miał miejsce, gdy próbowałem się podnieść, a moje biodro uderzając o krzesło, wysunęło ze spodni czarne, miękkie pudełko, które przetoczyło się po podłodze i zatrzymało niemal pod stopami Briana.
Spanikowanym chwyciłem je w obie dłonie, ale było już za późno, chłopak wpatrywał się we mnie pytającym spojrzeniem, a ja westchnąłem cicho, skupiając swoje spojrzenie na dywanie.
- To nie tak miało wyglądać... - jęknąłem, czując jak całe moje zażenowanie, zbiera się w policzkach, zamienionych w dwa pomidory.
- Możesz mi powiedzieć, po co tak naprawdę to wszystko? - Kang chwycił moją dłoń, pomagając mi tym samym wrócić do pozycji siedzącej. Zatrzymałem się więc na podłodze tuż przed nim, próbując zebrać myśli i uświadomić sobie przynajmniej, jak się oddycha.
- Bo ja... - zacząłem dukać. - Pocałuj mnie - bardziej poprosiłem, niż rozkazałem, ale chłopak nie wydawał się z tego powodu w jakiś sposób zawiedziony. Z uśmiechem złapał w dłonie moje policzki i przyciągnął do siebie, całując dosłownie sztywne wargi.
- Spokojnie, przecież jestem tu tylko ja.
Właśnie Hay, spokojnie.
Po prostu to powiedz.
- Pamiętasz, co mówiłeś, zanim wyjechałeś? Że nie wiesz, czy możesz ze mną być, że się boisz i... Bardzo długo myślałem nad tym, jak Ci to udowodnić, jak pokazać Ci, że jesteś tym jedynym i jak widzisz, nic nie wymyśliłem - prychnąłem, przechodząc do pozycji klęczącej - Mogę Ci to jedynie powiedzieć. Pamiętasz, jak się poznaliśmy? Przez moją głupotę, od razu wpadłeś w kłopoty, wystarczył mi jeden dzień, by zamienić Twoje życie w koszmar i zabrać przyjaciela, nie chciałem wszystkiego zepsuć, byłeś jedną z pierwszych osób jakie tu poznałem i bardzo zależało mi, żebyś mnie polubił, ale byłem chory i pewny, że ktoś taki jak Ty nigdy nie zwróci na mnie uwagi. Po raz pierwszy poczułem, że komuś naprawdę na mnie zależy kiedy powiedziałeś, że mi pomożesz, a jak mnie pocałowałeś, wiedziałem, że chcę Cię kochać tak jak chociażby moi ojcowie siebie nawzajem, tylko, że cały czas wszystko psułem i kiedy już wszyscy ludzie ode mnie odeszli, Ty zostałeś - starłem niesforną łzę, która postanowiła wyjść na zewnątrz i kontynuowałem - Powoli pokazałeś mi jak walczyć o samego siebie, pokazałeś mi co to troska i miłość i pozwoliłeś pokochać samego siebie, jako jedyny dotrzymałeś słowa i wyciągnąłeś mnie z bagna w jakie wpadłem, dając mi najpiękniejsze chwile mojego życia. Kiedy Cię przy mnie nie było wszystko dosłownie straciło sens, w niczym nie odnajdywałem szczęścia bo bez Ciebie wszystko było bezwartościowe. Teraz, klęcząc przed Tobą jak kompletny idiota, nie wiem co powiedzieć bo wszystko zepsułem. Nie proszę Cię więc byśmy się pobrali, ale chcę byś dalej złośliwie budził mnie każdego ranka, chcę móc dalej spać z Tobą w jednym łóżku, chcę żebyś dalej mnie całował i przytulał, chcę żebyś pozwolił mi się rozpieszczać i chcę byś zrozumiał, że nie możesz ode mnie odejść bo stracę jedyny skarb i całe szczęście jakie mam. Codziennie rano dajesz mi powody do życia i sprawiasz, że chcę od niego więcej. Kocham Cię jak nigdy nikogo i chcę kochać tylko Ciebie, bo tylko przy Tobie jestem szczęśliwy. - załkałem cicho, nie hamując już łez, które lały się po mojej twarzy i niezdarnie uchyliłem wieko, podsuwając pierścionek w jego stronę - Proszę Cię, żebyś go wziął, jeśli to zrobisz, chcę żebyś pamiętał, że nieważne jak, ani kiedy będę przy Tobie. Jeśli go weźmiesz pamiętaj jak bardzo Cię kocham i błagam nigdy więcej mnie nie zostawiaj - przejechałem ręką po twarzy, próbując nie utonąć we własnych łzach - Kocham Cię, chcę żebyś był kimś więcej niż tylko moim chłopakiem, bo tak naprawdę, jesteś wszystkim co masz i... błagam zgódź się, zanim się uduszę.
Brian?
BRIAN?
B R I A N?
B
R
I
A
N
?