Niebieskim spojrzeniem wodziłem teraz za pędzącymi naprzód wydarzeniami. Wyczerpujące myśli bez umiaru kumulowały się wewnątrz mojej głowy, aż w pewnym momencie poczułem się całkowicie oderwany od tego, co się dzieje. Jak obserwator, widz, który nie ma żadnego związku z wydarzeniami rozgrywającymi się
na ekranie. A jednak każdy, zawijający się w płomieniach skrawek
pierwszej fotografii traktowałem wtedy niczym część siebie i ten obraz wydawał się powtarzać w mojej głowie niczym echo. Próbowałem nie poddać się wrażeniu, że za chwilę ogień strawi mój umysł bez żadnej litości, obracając powoli w garść pyłu piękne wspomnienie, żyjące we mnie dotychczas tak intensywnie. Mógłbym pokusić się o stwierdzenie, że czyniło mój dzień lepszym, nawet gdy ten okazywał się być jednym z najgorszych w moim życiu. Było jak miłe wyobrażenie; budziło tęsknotę i naraz było w stanie odepchnąć czarne, pogłębiające się nad moją głową chmury, zwiastujące coś więcej niż tylko burzę.
Dopiero w następnym momencie strzał z pistoletu wyrwał z mojej głowy pełny schemat, na którym obecnie opierałem swój byt. Dźwięk, rozbijający się głucho o cztery ściany matowego pomieszczenia, w ułamku jednej sekundy wypełnił mnie niezliczoną dawką przerażenia, wylewającą się aż po krawędzie mojej wytrzymałości. Potem wybiegłem do przodu, natychmiast odepchnięty przez dwie osoby, które zachowywały się tak, jakby najbardziej w świecie chciały dostać się do Leny. Wtedy doszło do mnie, że strzał został oddany właśnie z pistoletu tego mężczyzny, którego już widziałem wcześniej. W parze z siostrą Leny, Mariką, zasłonił mi blondynkę, a ja wtedy ruszyłem dalej naprzód, ignorując
wszystko. Postrzelonego Czereśniewskiego. Tłumiony w zaciśniętej pięści gniew, który kazał mi natychmiast wyrównać temu facetowi każdą krzywdę.
Dokonać zemsty za wszystkie naznaczenia na Jej ciele. Obawa o moją sympatię okazała się jednak silniejsza i przewyższająca cały zbiór negatywnych emocji. Przed chwilą miała lufę między oczami, czy ona faktycznie potrzebowała w tym momencie akurat zemsty? Mimo że jej słowa, które ciągle wisiały w moim umyśle, wręcz krzyczały potwierdzająco, nie wiem co zdołało mieć taką siłę, by mnie całkowicie odpędzić od wymierzenia chociażby jednego uderzenia w jego twarz. Cieszył mnie ten grymas bólu, który tworzyła każda jego zmarszczka.
Tak, cholernie mnie cieszył.
Postąpiłem parę kroków naprzód, starając się przebić przez całe towarzystwo. Marika wciąż obejmowała Lenę i mogłem tylko zgadywać, jak wiele silnych emocji pociągnęło obie dziewczyny w stronę podłoża.
Dlaczego coś mnie niewygodnie kuje w serce, gdy pozwalam sobie dłużej patrzeć na ten widok? Cezary wraz z ludźmi pilnował funkcjonariuszy i rozmawiał z tym, który strzelał, a ja nie zamierzałem ich słuchać, już nawet pomijając oczywistą przeszkodę, jaką była nieznajomość języka polskiego. Znów czułem się tak, jakbym był tylko duchem. Stałem obok, chowając się w cieniu nie mniej dokładnie niż szczury, które swoją obecność zdradzały jedynie kilkoma pisknięciami, powielonymi przez warstwy echa. A bezsilność z kolei wyżerała we mnie ogromną dziurę od środka. Sprawiała, ze czułem się z nią okropnie źle. Nie potrafiłem nic powiedzieć, nawet, gdy otaczał nas chaos i zamieszanie.
I wtem ręka spoczęła na mojej klatce piersiowej, zatrzymując mnie akurat w chwili, kiedy zbliżałem się do Leny i jej siostry. Instynkt kazał mi natychmiast spojrzeć w tamtą stronę, a wówczas okazało się, iż to Cezary, o ile faktycznie zapamiętałem jego imię. Stał i spoglądał na mnie tak, jakby za sprawą mojej twarzy chciał odkryć to, co chcę teraz zrobić. Albo co najmniej to, co zamierzam, jest już dla niego pewne i skrajnie nieprzyzwoite jednocześnie.
– Nie podchodź do nich – mówił spokojnie. – Ty też powinieneś z kimś pogadać.
– Ale Lena... –
Dlaczego oni wszyscy chcą mnie od niej odsunąć? Przerwał mi, gdy otwierałem szerzej usta.
– Z nią w porządku, zważywszy na okoliczności. Niech się nacieszy siostrą, okay? A ty mógłbyś zainteresować się w końcu tym, co mówię. – Wsadził dłoń do kieszeni i zaczął postępować do przodu, ciągnąc mnie za sobą. Albo to ja po prostu uległem ciekawości, pchany przez jej niewidzialną pięść.
Mruknąłem w odpowiedzi.
– Mów mi, interesuję się – dodałem tonem, który był w stanie przemienić wodę w lód.
– Schowaj ten entuzjazm, jego imię to Nat. Nat Craver. Stoi u stóp gór i od niedawna czeka na sygnał ode mnie. – Nie wiedziałem, na co zwracać większą część swojej uwagi. Na to, że chłopak schylał się w moją stronę i szeptał z taką dokładnością, jakby nikt oprócz mnie nie miał tego usłyszeć, czy na to, że nasz
kochany nauczyciel jest, do cholery, w Polsce. Parę sekund zajęło mi pogodzenie się z tym drugim, co w samych początkach spekulacji nie odbiegało zbyt daleko od absurdu. Czyżby to właśnie była ta granica, w której żadna myśl nie zmieści mi się już w głowie?
– Skąd on się tu wziął?
– Policja, wykonane telefony i wszystkie zeznania przywiodły go aż tu. Trafił na twój ślad i to cud, że cię odnalazł. Rozmawiałem z nim przed chwilą, kazałem mu czekać. – Wyprowadził mnie z bunkra, obiecując, z sarkazmem czy bez, że zabierze mnie dosłownie na moment, by nie podzielać na jeszcze drobniejsze kawałki mojej i tak już zachwianej bliskości z Leną.
Nie kolejny raz. Bliskość to pojęcie niezwykle szerokie, a wbrew temu odczuwałem je teraz na kilka różnych sposobów jednocześnie.
Bałem się pomyśleć, że nie zniósłbym dłuższej rozłąki. Wręcz błagałem, żeby się nie powtórzyła. Przez ostatnie miesiące zaobserwowałem w sobie tyle zmian, których nie potrafiłem pojąć, a paradoksem okazywało się to, iż życie toczyło się z nimi dalej. A jeśli ktoś kiedykolwiek zadałby mi pytanie, czy
zabawa w uczucia wzmocniła mój umysł czy osłabiła, wzruszyłbym ramionami, widząc własną odpowiedź jak przez mgłę; niewyraźną, niepewną, taką, która nawet złożona w rozległą historię ciągle pozostałaby jednym, wielkim znakiem zapytania. Ale w mojej głowie zatrzymywałem tylko jeden wniosek, mając pewność, że jest on prawdziwy. Mianowicie od dawna zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli darzę Lenę większym uczuciem niż kogokolwiek innego, jednocześnie nie jestem w stanie bez niej żyć, a jej obecność potrafi ożywić mnie tak, jak nic poza nią nie byłoby w stanie. Spytacie, jak udało mi się przebyć dziesięć tysięcy kilometrów samotnie... tamtymi czasy egzystowałem oparty o mur swojej własnej wytrzymałości, która za każdym razem, gdy chciałem się poddać, kąsała mnie i zasilała nowymi zapasami energii. A myśli o Lenie
nikt ani nic nie potrafiło zniszczyć. Siły, która w nich drzemała, też nie.
Potrzebowaliśmy paru sekund, by zejść ze wzniesień i spotkać wysoką sylwetkę, pogrążoną całkowicie w mroku. Gdyby nie to, że poruszyła się oraz pognała w naszą stronę, nie domyśliłbym się, że to ktoś, kto chce nas widzieć. Potem rozpoznałem go od stóp do głów, to nie mógł nie być Craver. Zatrzymał się tuż przede mną w taki sposób, jakby czekał na znak, aż pozwolę się... przytulić? Wyglądał na zdziwionego, zaniepokojonego, troskliwego. Z jego oczu dało się wyczytać i więcej, ale nie potrafiłem skupić się na rzeczach mniejszej wagi.
– Alec, to ty? – Teraz coś się zmieniło. Coś, czego nie potrafiłem zignorować. Przez jego brązowe oczy przepełzł błysk, który sprawił, że momentalnie poczułem się źle w swojej skórze. To było jak nieme pytanie
do czego doprowadziłeś. Jakby nagle po kryjomu wypomniał mi trupy, po jakich szedłem, by się tu dostać.
– Tak, nie widać? – Odpowiedziałem mu nieodgadnionym wzrokiem, który nie zdradzał teraz ani jednej mojej myśli, tak jakbym był z nich całkowicie wyprany. – Nie bądź na mnie zły. – Uniosłem ręce w geście obronnym, po czym opadły one wzdłuż mojego ciała. – Zrobiłem, co musiałem, żeby mieć ją znowu przy sobie. Wywiezienie jej do Polski? Proszę pana... to, co robił jej ojciec... obok tego nie można przejść obojętnie. – Nie musiałem nawet tłumaczyć, kim jest
ona. Wystarczyło zajrzeć w moje oczy, by zrozumieć absolutnie wszystko, bo to właśnie w nich tak uparcie ukrywałem najważniejsze szczegóły. A Craver należał do osób, które potrafiły odgadywać je bardzo trafnie, i nawet czasami zdarzało mi się poczuć obnażonym z głębszych informacji na swój temat.
– Jej ojcem zajmą się odpowiednie służby.
– Służby? – Wszedłem mu w słowo nieco agresywniej, czując, jakby te słowa zadziałały na mnie niczym mocniejszy energetyk. – W bunkrze jest paru funkcjonariuszy, których ten gość – wskazałem na chłopaka stojącego obok nas, z emfazą na słowa
ten gość – unieruchomił. Nie wyglądali na takich, co byliby po naszej stronie, spluw też nie mieli miłych! Zmienią położenie, gdy dowiedzą się o tym, jaki jest Czereśniewski? Zrobią to?
– Dowiedzieli się o tym, kiedy wycelował do Leny, ale, stary... niech się nim nie zajmują. Nawet nie wiesz, ile problemów od raz zwali się na głowę tej rodziny.
Na głowę Leny też. A my już mamy policję na karku – wtrącił się Cezary, który od początku rozmowy trwał w ciszy. Teraz ze zdecydowaniem ciągnął swoją wypowiedź, doprowadzając mnie nią do sporych refleksji. Może miał rację?
Co ja mam o tym myśleć... nie mogę pozwolić sobie na to, żeby zrobić jeszcze więcej syfu, niż jest go teraz.
Westchnieniem starałem się wyrzucić z siebie to wszystko, nad czym rozprawiałem.
– Po coś tu jestem, tak? Zabieram was, koniec tej popieprzonej sytuacji. Nikt nie opuszcza już akademii. Ani ty, Alec, ani Lena. Nie skończyliście nawet semestru. – Craver mówił to z taką zawziętością, że szybko stwierdziłem, iż balon jego cierpliwości właśnie pękł. Że nikt nie ma nieskończonej siły, by nad wszystkim panować, i to był bardziej niż trafny wniosek. Tak właściwe te jego słowa okazały się pierwszymi, dzięki którym spuściłem z tonu, bo wcześniej miałem ochotę się wręcz wydrzeć. W
arto wierzyć w to, że wszystko będzie dobrze? Nagle mam oddać komuś wszystko w swoje ręce?
Alec, przecież dotąd radziłeś sobie sam.
– A co z... – Ręką wskazałem kierunek, w którym mieścił się bunkier, i to tylko wystarczyło, by dwójka facetów zrozumiała moją wiadomość.
Cezary omiótł wzrokiem runo leśne, popadając w intensywne zamyślenie, a po niespełna kilku sekundach jako pierwszy mi odpowiedział.
– Tym się nie martwcie, okay? – Tajemniczy ton, każący mi się obawiać. A szczerze? Ani ja, ani Craver nie mieliśmy siły, aby dopytywać. Niech się dzieje; my swoje skończyliśmy, a rola Cravera w tym wszystkim wcale nie wyglądała tak źle, zważywszy, że wrócimy tam, skąd żeśmy przyszli. Zostawimy te sprawy za sobą tak, jakbyśmy właśnie wyrzucili coś najmniejszej wagi, a tak przecież nie było. Mój umysł dźgało setki lodowych igiełek, gdy próbowałem zmusić się do tego, by coś w końcu zignorować i pozostawić samemu sobie.
Nie da się...
***
Po Lenę wróciliśmy razem z Craverem, który jako dobry mówca począł rozmawiać z Mariką. Ostudzał emocje, mówił, że będzie dobrze. Że tam, w akademii, jej młodszej siostrze będzie lepiej niż tu. Że jej psychika już dość ucierpiała i ciągle cierpi, gdy w pobliżu jest ten, na którym chciała dokonać okropnej zemsty, napędzanej wszystkimi krzywdami. A patrzenie, jak moja Lena załamuje się jeszcze bardziej było ostatnim, na co miałem ochotę. Jedynym, w miarę pozytywnym aspektem okazało się to, że nie miała już tej siły, którą tryskała chwilę wcześniej w konfrontacji z jej ojcem. Więc teraz przekonanie jej, by pojechała z nami, nie stanowiło żadnej trudności. W porównaniu do tego, co przeszliśmy, było naprawdę błahostką. Przy okazji skazywałem się na kolejne szarpnięcia mojego serca, gdy na to spoglądałem. Na to, jak każda rzecz staje się dla niej obojętna. Jak szybko z tego wyjdzie?
W ciągu kilku godzin uwinęliśmy się z formalnościami, Lena zabrała walizki, pożegnała się. Nikt z nas już nie wiedział, co dzieje się z Czereśniewskim, i nawet o niego nie pytał. Mówienie na ten temat zaprzeczało temu, co wcześniej sobie ustaliliśmy. Że chcemy przynajmniej przez parę godzin odpocząć od ciągłych zamętów. A nie chciałem nawet zgadywać, co dzieje się w głowie Leny, gdy ta przyodziewała swoją maskę obojętności, wyczerpania, i patrzyła w przestrzeń. Prawdopodobnie to byłaby większa burza niż ta, która złapała nas w czasie ucieczki. Dlaczego, do cholery, nie umiałem niczego powiedzieć? Słowa przemawiały moimi gestami, jednak teraz były tak skrępowane, jak jeszcze nigdy. Myśl, że gdy tylko się zbliżę, ona da mi jasny znak, że jeśli przysunę się jeszcze centymetr, to oberwę.. ona nie dawała mi spokoju, ale nadal próbowałem przepić tę świadomość kolejnymi łykami czystej wody, która regenerowała moje wyschnięte gardło.
Siedzenie w samochodzie wręcz nienaturalnie spychało ze mnie wszystkie wyczerpujące emocje, z jakimi wcześniej było mi się zmierzyć. Jakby z każdym minionym kilometrem opuszczało mnie... to wszystko. To wszystko, bo nie miałem dostatecznie dobrego słowa, by móc to określić. I szczerze powiedziawszy powoli traciłem chęci, by próbować tego dokonać. Koniec myślenia na dzisiaj, Alec.
***
Dziesiątki postojów, miliony przesiadek. Nie chciałem liczyć kilometrów oraz godzin, które przeobrażały się w długie, wyczerpujące i pełne milczenia dni. Jedynie Craver jakoś dbał o fakt, by rozluźnić sytuację, a jeśli to mu wychodziło kiepsko, to było naprawdę źle.
I wtedy, całkowicie znikąd, napłynęła do mnie cholernie silna myśl. Nie pozwoliła o sobie zapomnieć ani na sekundę, dopóki nie otworzyłem ust i nie zahaczyłem rękoma o oparcie przednich siedzeń. Pochyliłem się do przodu, a mój ton bardziej niż pytanie przypominał rozkaz, nad czym nie potrafiłem zapanować.
– Zajedziemy do mojego domu? Pokieruję pana. Proszę, muszę zobaczyć, co z moją matką... – Serio, Alec? Taki z ciebie idealny syn? Prychnąłem do siebie, jakbym chciał tym uciszyć własne myśli i odbiłem się od oparcia, lądując z powrotem na tylnym siedzeniu samochodu, który wiózł nas akurat przez moje rodzinne miasto.
Craver spojrzał na mnie zza ramienia, ściągnął brwi, ale nic nie powiedział. W następnej chwili pokiwał głową i znów pojazd opanowała ta sama, głęboka cisza, w której słychać było jedynie szurające przy zakrętach koła auta. Nie zwracałem uwagi na to, jaka była pora dnia, ale wahała się między późnym wieczorem a nocą. I wskazywał na to wachlarz wschodu słońca, który już nie malował nieba pomarańczową barwą, bo ta poczynała być całkiem chłonięta przez nadchodzącą z góry czerń.
Po następnej godzinie zmierzch był już mrokiem, rozproszonym przez lampy ustawione szeregowo po obu stronach ulicy. Kiedy samochód zatrzymał się z piskiem opon, gęsia skórka pokryła większy obszar mojego ciała, a ja nie potrafiłem powiedzieć, co tak naprawdę wypełniało mnie obawami. Te uczucie nawiedzało mnie za każdym razem, gdy zbliżałem się do domu. Nieuzasadnione, tak samo niewygodne, a wystarczyło tylko otworzyć drzwi od auta. Co, jeśli moja matka znowu jest sama, siedzi w tej swojej piwnicy, udając, że to azyl, którego potrzebuje? A reszta jej świata osuwa się w nic nieznaczącą przepaść. Co może czuć jej syn? Jej syn nienawidzi swojej własnej bezsilności, która towarzyszy mu przy myśleniu o tym, jak pomóc kobiecie. Czy w ogóle jest w stanie?
– To zajmie chwilę, okay? – Zanim wysiadłem, skierowałem te pytanie do Leny, czując niewyobrażalną potrzebę, by się do niej odezwać. Każde, obojętnie jakie słowo wydobyte z jej ust sprawiłoby, że z powrotem uzupełniłbym siły.
Tymczasem cisza, jaka utknęła między nami, znów przybrała postać niewidzialnego ostrza, które z impetem wbiło się w moje serce. Ten jeden gest wystarczył, by przepełnić czarę goryczy, której nie umiałem już dłużej ukrywać. Zmarszczyłem brwi, moja twarz posmutniała, a oczy straciły swój dawny kolor tylko po to, by go po chwili odzyskać. Miałem wyjść z auta, gdy z nagła zatrzymał mnie słaby, acz bijący mrozem głos. Zachrypnięty, jakby z gardła dziewczyny przez dłuższy czas nie wydobywały się żadne słowa, ale wciąż byłem w stanie rozpoznać, że należał akurat do niej.
– Idę z tobą.
– Okay, będziesz moim wsparciem. – Nie mogłem powstrzymywać poszerzającego się na mojej twarzy uśmiechu, wbrew temu, jaki obraz odwiedzin przedstawiał mój własny umysł. Źle, źle, źle. Pierwszy raz tak cholernie mocno próbowałem opanować uczucie zbliżającego się nieszczęścia, którego nie umiałem zetrzeć za nic w świecie. Sprawiło to, że moje palce niespodziewanie musnęły dłoń Leny, którą natychmiast odsunęła tak, bym tego nie dostrzegł. A dostrzegłem. To był mój zwyczajny odruch, kiedy uświadomiłem sobie, jak wiele rzeczy może pójść nie tak na przestrzeni krótkiego czasu. A skonfundowanie, wpełzające od raz na moją twarz, skryłem dokładnie pod pocieszającą miną mówiącą rozumiem, że się boisz. Nie. Nie rozumiałem. I czuję, że ciężko będzie mi się z tym pogodzić. Ba! Wręcz teraz rwałem się do tego, by odwrócić ją do siebie i objąć, ale jej reakcja na ten gest była zbyt nieodgadniona, by o niej myśleć.
Stawiałem kroki, idąc blisko dziewczyny, a każdy metr przybliżał nas do tych enigmatycznych drzwi. Oboje stanęliśmy przy nich, a z racji tego, że to ja znajdowałem się przy dzwonku, mi przypadł zaszczyt, żeby go wcisnąć. O ile drzwi faktycznie są zamknięte. Niechętnie pociągnąłem za klamkę, a wraz z przeszywającym zimnem zrozumiałem, że dzwonek okazał się koniecznością. Zagadką natomiast pozostało to, co podkusiło mnie, by odwrócić się w stronę Leny. Spuściłem wzrok, wpatrując się w jej twarz, gdzieniegdzie poranioną. Plaster przyklejony na czole nie był już taką zagadką; domyślałem się, skąd go ma i to z kolei wymuszało moje ściągnięcie brwi, które mówiło tylko o tym, jak bardzo nienawidzę autora tej skrytej rany. Nie mogłem pozwolić, by złość związana z jej ojcem znów się we mnie pojawiła. On to przeszłość. Nie obchodzi mnie to, co się z nim stanie.
Uniosłem ostrożnie dłoń i odgarnąłem niesforne kosmyki jej włosów z twarzy. Potem wyszczerzyłem zęby w zawadiackim uśmiechu, nie starając się nawet ukryć, jak bardzo cieszy mnie jej widok.
– Jesteś piękna. – Dwa słowa, których prawdziwości nie odważyłem się nigdy podważać. W odpowiedzi zauważyłem tylko ściągnięcie wzroku w dół. Jest taka urocza.
Mój uśmiech zmniejszał się stopniowo, aż pozostało z niego jedynie wspomnienie.
– Przepraszam... – szepnąłem cicho, po czym spojrzenie przesunąłem niżej, na jej usta.
– Za co? – Nie skontrolowałem wyrazu jej twarzy. Ułożyłem ręce na jej ramionach z taką delikatnością, jaką nie darzyłem jeszcze nikogo, a jednocześnie było to swego rodzaju zdecydowane. Jednym gestem przysunąłem ją mocno do swojej klatki piersiowej, jakbym chciał schować ją przed całym światem. Doprawdy moje serce kołatało wówczas tak, jak za pierwszym razem, gdy ją pocałowałem. Wszystkie te identyczne uczucia uderzyły we mnie miłym pociskiem, o ile może coś takiego istnieć. Ale słowo daję, że w jednym momencie zapragnąłem zapomnieć o tym wszystkim, co się wydarzyło. O tym, co złe.
Jej blond włosy muskały mnie w żuchwę, a potem zaryzykowałem i z pomocą dłoni, pod wpływem czegoś, czego znów nie umiałem nazwać, podniosłem jej podbródek tak, żeby odnaleźć jej usta. Oczy miała niczym tafla cichego jeziora, które odbijały się blaskiem i zdawały się oświetlać dookoła ciemność, mimo iż ta wizja posiadała prawo istnienia jedynie w moim umyśle. Nie liczył się dzwonek do drzwi. Nie liczył się Craver. Nie liczyło się nic.
– Za to.
Po prostu przechyliłem głowę, otarłem jej usta swoimi wargami, po to, by kolejno złączyć je ze sobą z nieskrywaną namiętnością. I tę namiętność tłumiłem w sobie aż do tego momentu, gotowy, żeby w każdej chwili móc ją z trudem opanować.
Jej usta były suche i pozbawione słodkości; czułem posmak metalicznej krwi, gdy pozwalałem sobie na własną rękę pogłębiać pocałunek, nawilżać jej wargi, nie uważając na to, czy dziewczyna odwzajemnia moje poczynania. Nie szkodzi, ja nie potrafiłem dłużej podlegać temu dystansowi. Ilekroć zdawałem sobie o nim sprawę, moje serce, zmysły, błagały o to, żebym jak najszybciej znalazł się obok niej. To było silniejsze uczucie niż jakiekolwiek inne. Nie jestem egoistą. Chciałem, by poczuła to samo, żeby rozbudziła w sobie to, co jeszcze niedawno dawała po sobie rozpoznać. Miłość do mnie. Brakowało mi tej dziewczyny jak tlenu...
Z objęć fantazji wyrwał mnie nagły skrzyp drzwi. Oderwaliśmy się od siebie, dostrzegając, jak w progu pojawia się nie kto inny, jak mój ojciec. Co on tu robi? Mimo że ukrycie zdziwienia malującego się na mojej twarzy okazało się nie lada wyzwaniem, przełknąłem ślinę i dołożyłem wszelkich starań, by nie było tego po mnie poznać. Wbrew temu, że noc mówiła sama za siebie.
Za to mina ojca była genialna. Rozszerzone usta potrafiłem zauważyć nawet pod osłoną ciemności, jaką zapewniał panujący mrok.
– Gdzie ona jest? – spytałem, omijając przywitanie, które w chwili obecnej uznałem za niezwykle zbędne.
– Jaka
ona? – Udał idiotę. Ciekawe, że takimi odzywkami dokładnie wiedział, jak mnie zdenerwować. Najwyraźniej po drodze umknął mu fakt, że stałem się niezbyt podatny na tego typu zachowania.
– Mama – rzuciłem stanowczo, próbując zajrzeć mu przez ramię, jednak i dom spowijała nieprzebita ciemność.
– Ona śpi. – Zaczął przesuwać swój wzrok, a gdy spoczął on na Lenie, zmrużył powieki tak, jakby własnie ujrzał ducha. – Co
ty tu robisz?
Ponownie zabrałem głos, a moją twarz przeciął szyderczy uśmiech. Taki, który kazał mu się obawiać.
– Naprawdę sądziłeś, że kilometry mnie powstrzymają? – Chuchnąłem, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Myślałem, że jesteś inteligentniejszy. Przecież za takiego cię uważają, prawda? – Złączyłem obie dłonie, opierając się o framugę drzwi i tym samym zmuszając ojca do zrobienia kroku w tył.
– Mam cię znowu wysłać do psychiatryka, szalony gówniarzu? – mówił ostrzegawczo, cofając się raz po raz, gdy przejmowałem obszar korytarza. Nie poznawałem tego miejsca, ilekroć patrzyłem na ściany, widziałem w nim tylko budynek. Nic więcej.
– Nie przyszedłem do ciebie, tylko do mamy. Więc gdzie...
– Alec. – Przerwała mi Lena, odważając się na to, żeby pociągnąć mnie za ramię i ściągnąć moją uwagę na wychylającą się zza rogu postać. Marna, wyprostowana sylwetka kobiety. Tej kobiety, którą znałem już dokładnie, ale... było w niej coś innego. Ojciec wykorzystał ten moment, by przysunąć się do włącznika i zaświecił światło, które rozbłysło jaskrawo z góry. Spod zmrużonych powiek udało mi się dostrzec najmniejszy szczegół na mamie. I zarówno ja, jak i Lena, nie ukrywaliśmy podziwu. Ubrana była w szlafrok, zdziwienie odmalowywało się na jej twarzy.
Wyglądała normalnie.
– Wyjdźcie. – To jedno słowo zakuło mnie jak nic innego, może dlatego, że nie się go nie spodziewałem. Ale to wystarczyło, aby w pełni przywrócić mnie do rzeczywistości; moje usta zaczęły drżeć, starając się o wypowiedzenie chociaż kilku słów, które mogłoby zatrzymać mnie teraz w tym domu, wbrew woli kobiety.
– C-co się stało? – Próba zignorowania nadmiaru rozpaczy spełzła na niczym, głos załamał mi się całkowicie, a ja poczułem, jak na mojej dłoni zaciskają się palce.
– Alec, chodźmy... – To był głos Leny, ale ja wciąż nie umiałem oderwać pytającego spojrzenia od matki. Patrzyła na mnie ciągle w ten sam sposób. – Proszę. – Moja sympatia pociągnęła mnie raz jeszcze. Zareagowałem, wzrokiem tkwiąc w jej niebieskich oczach, w których próbowałem odnaleźć jedyne wsparcie.
Nie było już powodu, dla jakiego mogłem tu zostać. Schowałem cały swój bezbrzeżny smutek, spuściłem poszarzałe tęczówki, uprzednio zaglądając nimi głęboko w oczy swojej matki, a mimo że dzieliła nas spora odległość, zdawało mi się, że wręcz się w nie wwiercałem. Z odpowiedzi nici.
***
W samochodzie milczałem przez trzy kolejne godziny, wpatrzony w przewijające się za oknem obrazy. Podczas gdy Craver rozmawiał z Leną, nie wiedzieć o czym, ja nie zwracałem uwagi absolutnie na nic.
Wziąłem butelkę wody do rąk i przerzucałem ją z dłoni do dłoni.
– Lena?
– Hm?
– Dlaczego wtedy uderzyłaś tamtą dziewczynę? – Zmarszczyłem czoło, nie wiedząc dokładnie co mnie podkusiło, by zadać te pytanie akurat teraz. Dostrzegłem, jak blondynka skupia się na jeden moment, by później sprawić, że omal nie zakrztusiłem się łykiem wody.
– Powiedziała, ze z chęcią by się z tobą przelizała. W łóżku. Nago.
Craver, co ty z nami, chłopie, masz...
Lena? Nie przyznaję się i obiecuję poprawę .___. koniec dram na razie, bo po długiej przerwie nie umiem ich pisać xDDD Jezus Maria jakie to jest beznadziejne, zabij to ;_;